niedziela, 25 września 2016

Rozdział XXXV



            Następnego dnia nie było go na zajęciach. Nie pojawił się również na posiłkach w Wielkiej Sali ani nie przechadzał się po korytarzach, aż w końcu późnym wieczorem zdesperowana sięgnęłam po mapę Huncwotów, by przekonać się, że Dracona Malfoya nie ma na terenie zamku.
            Kolejnego dnia również nigdzie go nie było. Pojawiła się natomiast tajemnicza kuzynka Larcha.
            Siedzieliśmy wtedy w Wielkiej Sali. Harry obsypywał mnie pytaniami, a ja za każdym razem odpowiadałam tak samo: nie wiem, gdzie zniknął Draco. Nie wiem, kiedy Dumbledore wróci z Paryża. Nie wiem, czy te dwie nieobecności mają z sobą coś wspólnego. Z kolei Ronowi co jakiś czas musiałam odpowiadać w bardzo podobny sposób: nie wiem, Ronaldzie, dlaczego Larch Hornroot się na mnie gapi.
            - Więc ja ci odpowiem - mruknął Ron, kiedy trzeci raz usłyszał to samo nie wiem. - On ma coś wspólnego z tymi wszystkimi atakami. To on podrzucił Katie Bell naszyjnik i to on, uhm, trafił mnie tym niewybaczalnym zaklęciem. A teraz planuje kolejną próbę pozbycia się ciebie. Do trzech razy sztuka.
            - Jesteś niepoważny, Ron - warknęłam. - Przecież Larch jeszcze wtedy był uczniem Durmstrangu.
            - Durmstrangu?! - Ron zrobił wielkie oczy, a ja przeklęłam w duchu, że udzieliłam mu tej informacji. - Wszystko pasuje. Niech tylko tu przyjdzie, a rozwalę mu tą śliską...
            - Natychmiast przestań! Co w ciebie wstąpiło? Jeszcze niedawno oskarżałeś o to Dracona.
            - Malfoy współpracuje z tym całym Marchem - wyjaśnił nieco spokojniej, patrząc nienawistnym wzrokiem w stół Ślizgonów. - Myślisz, że on nie przyjaźni się z ludźmi z Durmstrangu? Założę się, że wyznaje taki sam kult Sama-Wiesz-Kogo jak te ciemne typy z tamtej szkoły.
            - Z tego co wiem - do stołu przysiadła się Ginny - ten chłopak ma na imię Larch, a nie March. I mógłbyś nie wbijać tak noża w kurczaka, jakbyś wyobrażał sobie, że to głowa Larcha.
            Ron uniósł nóż i wbił go w ziemniaka, który przepołowił się na pół.
            - To był March - mruknął, a potem zrobił to samo z drugim ziemniakiem. - A to był Malfoy.
            - Malfoy mógłby być ziemniakiem - stwierdziła ze stoickim spokojem Ginny. - Ale Larch bardziej przypomina budyń.
            - March przypomina ci budyń? - Ron spojrzał na nią niepewne.
            - Jest przystojny.
            - Uważasz, że budyń jest odpowiednikiem pojęcia przystojny?
            - Lubię budyń - puściła mi oczko i dosiadła się do dziewczyn ze swojego rocznika.
            Ron zwrócił się do Harry'ego, unosząc brwi pod samą linię włosów:
            - Co to miało być?
            Harry wzruszył ramionami, zatracony we własnych myślach.
            I wtedy właśnie drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z impetem, tak że nawet Harry spojrzał w tamtym kierunku.
            - Och - wyrwało się Seamusowi.
            Do pomieszczenia weszła dziewczyna. Była wysoka i smukła, co podkreślał jej czarny, ciasny kombinezon. Wyglądała jak Królewna Śnieżka, tyle że z długimi włosami. Miała alabastrową skórę i szare oczy, w których kryło się szaleństwo, a jej usta odznaczały się krwistoczerwonym odcieniem - coś mi mówiło, że to wcale nie zasługa szminki.
            - Wow - przyłączył się Dean.
            Dziewczyna przeszła przez Wielką Salę jak po wybiegu. Wydawało mi się, że większość chłopca wstrzymywała oddechy, kiedy przechodziła obok. Neville zakrztusił się sokiem.
            - Czemu oni wszyscy tak się na nią gapią? - zapytałam swoich przyjaciół.
            Kiedy nie uzyskałam odpowiedzi, odwróciłam twarz w ich stronę.
            Harry patrzył na dziewczynę z malującym się na twarzy podziwem, jakby ta pokonała właśnie bazyliszka na jego oczach. Ręka trzymająca widelec zawisła mu w powietrzu. Ron wyglądał jeszcze dziwniej - miał szeroko rozwarte oczy i usta, i chyba zaczynał się ślinić.
            Pomachałam mu przed oczami, ale to nic nie dało. Harry za to dostał ode mnie kuksańca w bok.
            - Au - rzucił mi mordercze spojrzenie. - Za co to?
            - Czy ty przypadkiem nie masz dziewczyny?
            - Co? Nie, ja... Cho nie jest moją dziewczyną. To znaczy, jeszcze nie jesteśmy razem, ale... - znów zerknął na czarnowłosą dziewczynę i westchnął. - No tak. Może lepiej jej o tym nie wspominaj.
            Nowa uczennica stanęła pośrodku Wielkiej Sali. Unosiła dumnie głowę, a jej spojrzenie było chłodne.
            - Co się tak gapicie? - zapytała głosem kolejnej gwiazdki Disneya. Ron wyciągnął szyję i prawie podniósł się na nogi, żeby móc ją lepiej widzieć.
            Nagle koło niej pojawił się Larch. Był chyba jedynym chłopakiem, który nie zauroczył się urodą dziewczyny.
            - Tak, ugh, nie jestem pewien jak wygląda to w tej szkole - mruknął zażenowany. - Profesor Dumbledore już wspominał, że jest nas dwójka, także poznajcie moją kuzynkę, nową Gryfonkę - Mahogany Willis.
            - Mah Willis - zreflektowała dziewczyna. - To gdzie ten Gryffindor?
            - Tutaj! - zawołał natychmiast Lee Jordal.
            - Tak, to przy tym stole - dołączył się entuzjastycznie Seamus.
            - Koło mnie jest miejsce wolne - oznajmił Dean, spychając Seamusa z krzesła.
            Mahogany wywróciła oczami. Najwidoczniej to, że dziewięćdziesiąt pięć procent chłopców było nią oczarowanych, bardziej ją irytowało niż jej schlebiało.
            - Wspaniale - mruknęła, podnosząc swój wzrok na stół Gryffindoru.
            Zaszczycała spojrzeniem każdego Gryfona, ale to na mnie jej wzrok spoczął najdłużej. Choć może po prostu wariowałam, razem z płcią męską w tym pomieszczeniu.
            Mahogany zdecydowała się na miejsce pomiędzy Lavender i Parvati, które od razu wyczuły swoją okazję i próbowały przekonać ją do siebie. Śmiałam podejrzewać, że Lavender śmiało spróbuje wykorzystać fakt, że nowa uczennica jest spokrewniona z Larchem.
            Ron westchnął przeciągle. Głowę miał opartą na otwartej dłoni.
            - Jest nieziemska - stwierdził.
            Harry rozejrzał się po Wielkiej Sali. Spojrzał na mnie bezradnie:
            - Czy to normalne? - zapytał. Najwidoczniej na niego uroda Mahogany zrobiła tylko chwilowe wrażenie.
            - Jest w połowie wilą - wyjaśnił Larch, który usiadł naprzeciwko mnie.
            - Wilą? - zdziwił się Harry. - Tak jak Fleur Delacour?
            Larch zmarszczył brwi. Najwidoczniej nie znał Fleur.
            - Tak - odpowiedziałam mu. - Ale Fleur jest wilą w jednej czwartej. Poza tym - zwróciłam się do Larcha - czy wile nie mają zawsze biało-złotych włosów i niebieskich oczu?
            Ron prychnął, jakby chciał powiedzieć: a kogo obchodzi kolor jej włosów? Wciąż wpatrywał się w Mah i nawet nie skomentował pojawienia się Larcha, co naprawdę było niedobrym znakiem.
            - Tak, możliwe - uśmiechnął się. - Ale jeśli taka jest zasada bycia wilą, to nie dziwie się, że Mahogany jest wyjątkiem. Urodziła się, by nie funkcjonować według reguł.
            Kiwnęłam głową, spoglądając w kierunku dziewczyny. Mahogany nie wydawała się zainteresowana paplaniną Lavender. Siedziała opierając głowę na dłoni, zupełnie jak Ron (tyle że się nie śliniła).
            - Ty też jesteś potomkiem wili? - zapytałam zupełnie z czystej ciekawości, ale natychmiast na mojej twarzy pojawiły się wypieki. Szlag to. Nie miało tak zabrzmieć.
            Larch się zaśmiał.
            - Nie, zupełnie nie.
            Po tym pytaniu wpatrywał się we mnie jeszcze dłużej niż zazwyczaj.
           

            Draco nie pojawił się także w środę, czwartek, a nawet w piątek - a był to zdecydowanie najbardziej zwariowany dzień.    
            Ron siedział w fotelu w Pokoju Wspólnym i nie reagował na nic, chyba że ktoś powiedział przy nim słowo: Mahogany. Harry wymknął się z Cho do Hogsmeade - co moim zdaniem było całkowicie nieodpowiedzialne, ale z racji tego, co sama ostatnio wyprawiłam - postanowiłam nie zawracać przyjacielowi głowy. Ginny zdawała się być czymś przygnębiona, ale zbywała mnie, ilekroć pytałam ją o samopoczucie.
            Można by powiedzieć, że to niemal zwykły dzień. Gdyby nie ten kawałek pergaminu spoczywający w kieszeni mojej szaty, który zdawał się z każdej godziny na godzinę robić coraz cięższy.
            Wrócę.
            Najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że za każdym razem, kiedy chciałam odpocząć od wściekającego się na mnie Harry'ego oraz opowiadającego o Mahogany Rona, spotykałam Larcha. Zupełnie jakby wiedział, kiedy jestem sama, jakby wyczuwał moją samotność, ponieważ zawsze oferował mi swoje towarzystwo. Próbował mnie rozśmieszać i zagadywał opowieściami z dzieciństwa, a ja nagle zaczęłam zauważać w nim te wszystkie cechy, o których wieczorami opowiadała Lavender. Że jego rzęsy są tak długie, iż rzucają cień na policzki. Że prawy dołek w jego policzku jest trochę głębszy niż ten lewy. Że czasem ma problem z wypowiedzeniem niektórych angielskich słów, przez co pojęłam, dlaczego nie zwraca się do mnie pełnym imieniem. Zauważyłam jeszcze coś, czego Lavender nie mogła odkryć - to, że Larch zawsze gestykulował, kiedy opowiadał o nauce, zwłaszcza o eliksirach, a jego głos stawał się odrobinę wyższy.
            Nie trudno było domyśleć się, że to właśnie eliksiry są największą miłością Larcha Hornroota.
            Na piątkowych dwugodzinnych lekcjach ze Snapem, Larch zajmował miejsce Dracona. To było dziwne - siedzieć w tej klasie i nie czuć tego specyficznego zapachu wanilii.
            Tego dnia Snape wydawał się być w jeszcze gorszym humorze niż zawsze. Na powitanie obdarzył Gyffindor minusowymi punktami za to, że Neville spóźnił się parę minut. Później z hukiem rzucił podręcznik na biurko i stanął przed całą klasą.
            - Eliksir Labdariego jest niczym w porównaniu z czym będziecie musieli zmierzyć się na SUM'ach - powiedział ostro, rozpoczynając swoją przechadzkę po klasie i patrząc każdemu w oczy, jakby chciał odczytać nasze myśli. Zatrzymał się przy Neville'u. - Wytłumacz mi Longbottom, jak można pomylić sproszkowany róg dwurożca z sproszkowanym rogiem nosorożca?
            Neville spłonął rumieńcem, a Ślizgoni parsknęli śmiechem. Wszyscy oprócz Larcha.
            - Nie wiesz? - wąskie usta profesora drgnęły. - A może powiesz mi, jakim cudem w twoim eliksirze znalazło się trzydzieści kolców róży zamiast trzystu?
            - Ja...
            - A ty, Potter - Snape zwrócił się do stolika obok. - Miałeś szczęście, że pracowałeś z Teodorem. Jaka szkoda, że na SUM'ach będziesz musiał działać sam. Gdyby to nie było obowiązkowe, radziłbym ci nawet nie przystępować do zdawania egzaminów z tego przedmiotu.
            - Oczywiście, panie profesorze - odparł Harry z najczystszym sarkazmem. Mogłabym przysiąc, że pod ławką zaciskał pięści.
            - Finnigan, następnym razem powstrzymuj swoje zamiłowania pirotechniczne. Podgrzewanie kociołka nie jest jednoznaczne z podpalaniem jego zawartości. Weasley, nauczyć się odliczać do dziesięciu. To samo tyczy ciebie, Thomas. Dodając jedno skrzydło muchy siatkoskrzydłej więcej, zamieniłeś eliksir Labdariego w śmiertelną truciznę, którą powinienem podać Brown - może w końcu nauczyłaby się rozróżniać bezoar od zwykłego kamienia. Natomiast ty, Patil, naucz się mieszania substancji w prawidłowym kierunku. Może to cię zadziwi, ale w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara nie oznacza tego samego co w kierunku ruchu wskazówek zegara. A ty, Granger... - stanął przed moją ławką, dotykając długimi palcami swojego podbródka. Uśmiechnął się drwiąco. - Przestań nadużywać wiedzy swojego partnera i zacznij sama pracować.
            Koniuszki moich uszu poczerwieniały. Jak on śmie tak mnie poniżać? Przecież pracowałam nad tym eliksirem równie mocno, jak Draco.
            Wiedziałam, że nie powinnam się odzywać. Gdyby to działo się pół roku wcześniej - na pewno siedziałabym cicho. Teraz jednak, patrząc w te bezdenne czarne oczy Snape'a, nie wytrzymałam.
            - Jak może nas pan tak traktować? - zapytałam wyższym głosem, wyrzucając ręce w górę.
            Po twarzy Snape'a przeszedł cień zaskoczenia, ale nie tak wielki, jak ten, który pojawił się na twarzach reszty uczniów.
            - Właśnie pozbawiłaś Gryffondor dziesięciu punktów - odrzekł sucho. Odwrócił się na pięcie, jakby uważał ten temat za zakończy.
            - Każdy eliksir był efektem współpracy dwojga osób, z czego jedna należy do Gryffindoru, a druga do Slytherinu - kontynuowałam zirytowana. - Dlaczego więc obwinia pan za błędy tylko Gryfonów, panie profesorze?
            Snape odwrócił twarz w moją stronę. Cóż, wiele bym dała, żeby nie musieć oglądać go tak rozłoszczonego.
            - Nie pozwoliłem ci się odezwać, Granger.
            - Proszę mi wybaczyć, profesorze. Ale wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego jest pan tak bardzo stronniczy w krytykowaniu swoich uczniów? Może następnym razem Gryfoni powinni współpracować razem, wtedy nie będzie pan musiał wymyślać różnych powodów, dlaczego jesteśmy gorsi od...
            - Dość! - głos Snape'a przeciął powietrze jak bicz. Na jego twarzy odmalowała się furia. - Dość, Granger. Chcę widzieć cię dzisiaj wieczorem w moim gabinecie.
            Po raz pierwszy w moim życiu mierzyłam się znienawidzonym spojrzeniem z jakimkolwiek nauczycielem. W końcu opuściłam wzrok - ciężar tych czarnych oczu zdecydowanie mnie przygniótł. Dostałam szlaban - odbijało mi się w głowie. Na Merlina, to już drugi szlaban w ciągu ostatnich pięciu miesięcy.
            - Profesorze Snape - odezwał się Larch swoim spokojnym tonem głosu. - Nie sądzę, żeby jakakolwiek kara była tu potrzebna. Moim zdaniem...
            - Hornroot - Snape podszedł do naszego stolika, kładąc na nim swoje ręce - Tobie również nie pozwoliłem się odzywać.
            Patrzył na niego jakby chciał powiedzieć: Jesteś nowy, jeszcze nie wiesz, że dostaniesz ode mnie taryfę ulgową za to, że tiara miała kaprys przydzielić cię do Slytherinu.
            Larch z kolei marszczył brwi, jakby w jakiś sposób był poirytowany.
            - Tak, ale pozwoli pan, że jednak zabiorę głos. Herm ma rację - dlaczego krytykuje pan tylko Gryfonów? W końcu pracowali w dwuosobowych grupach, prawda?
            Snape zdawał się być już na wytrzymałości swojego gniewu.
            - Ach tak? - próbował uśmiechnąć się zimno, ale jego usta wykrzywiły się w bardzo dziwny sposób, co przywodziło na myśl sinusoidę. - W takim razie będziesz miał bardzo wiele czasu żeby przedyskutować tę tezę z panną Granger. Wieczorem w moim gabinecie.
            - Słucham?
            I Snape zrobił to, czego jeszcze nigdy w życiu nie uczynił żadnemu Ślizgonowi:
            - Szlaban, Hornroot.
            Do końca lekcji już żaden uczeń nie zabrał głosu.

            - To było wystrzałowe - powiedział entuzjastycznie Ron, kiedy schodziliśmy na kolację.
            - To było zupełnie niepotrzebne - zaoponował Harry, ciężko wzdychając.
            Wzruszyłam ramionami. Fakt, że wieczór spędzony u Snape'a nie napawał mnie optymizmem, to jednak wciąż czułam w sobie tę satysfakcję sprzeciwienia mu się.
            - Gdybyście widzieli minę Parkinson, jak zaczęłaś pyskować Snape'owi... - oznajmił Ron rozmarzonym tonem.
            - Uwierz mi, Hermiono. To nie jest przyjemne, kiedy Snape wybiera cię jako swojego kozła ofiarnego.
            - Daj spokój, Harry. Przynajmniej coś do niego dotarło, prawda? - uśmiechnęłam się pod nosem. - Po raz pierwszy dał szlaban jakiemuś Ślizgonowi!
            Ronowi zrzedła mina.
            - March - prychnął. - A ten niby po co się odzywał? Powinien dostać szlaban za samo istnienie.
            - Larch - poprawiłam przyjaciela, choć wiedziałam, że umyślnie przekręca to imię.
            Do Rona najwidoczniej moje słowa nie dotarły, bo stanął jak wryty i wielkimi oczami wpatrywał się w coś za mną.
            Obróciłam się idealnie na czas, żeby zetknąć się twarzą w twarz z Mahogany. I musiałam przyznać bez bicia - że z bliska zdawała się być jeszcze piękniejsza.
            - Uhm, cześć - powiedziała swoim przyjemnym, ale i tajemniczym głosem. - Jesteście z Gryffindoru, prawda?
            Harry pokiwał głową, a Ron po prostu się gapił na dziewczynę z otwartymi ustami.
            - Tak - potwierdziłam. - Jestem Hermiona. A to moi przyjaciele, Harry i Ron.
            - Hermiona Granger?
            Spojrzałam na nią zaskoczona.
            - Tak. Dokładnie tak.
            Zmierzyła mnie od stóp do głowy i zmarszczyła brwi, jakby chciała powiedzieć: Myślałam, że jesteś ładniejsza.
            - Ciekawe - powiedziała cicho. Zwróciła wzrok na Harry'ego. - Ty na pewno jesteś Harry Potter. Stałeś się legendą jeszcze zanim nauczyłeś się mówić.
            Harry nie wydawał się być szczęśliwy jej komentarzem.
            - A ty... - Mahogany spojrzała na Rona i zmarszczyła brwi. - Ralf, tak?
            Ron zamknął, otworzył i ponownie zamknął usta, jakby zapomniał, jak się mówiło.
            - Ron Weasley - postanowiłam go wyręczyć.
            - Och.
            - Z kolei ty jesteś Mahogany Willis - powiedział Harry.
            - W rzeczy samej, Harry Potterze. Mój chłopak jest twoim wielkim fanem.
            Harry zrobił urażoną minę. Wiedziałam, że nie lubił być traktowany jak jakieś unikatowe zwierze w zoo.
            Ron z kolei podniósł głowę. Jego oczy pociemniały.
            - Miło było mi was osobiście poznać - powiedziała Mahogany bez entuzjazmu. - Do zobaczenia... kiedyś.
            Zniknęła w tłumie uczniów. Ron chwycił Harry'ego za ramię:
            - Chłopak?! Czy ona powiedziała, że ma chłopaka?
            Wymieniliśmy z Harrym spojrzenia. Moje głosiło: No to teraz to twój problem.
            - Na mnie już czas - uśmiechnęłam się cierpko.
            - Chłopak? - jęknął Ron.
            Pokręciłam głową i udałam się do gabinetu profesora Snape'a.
            Zapukałam i za pozwoleniem weszłam to ciemnego, małego pomieszczenia. Larch zajmował już jedno z krzeseł. Podniósł się na równe nogi, kiedy mnie zobaczył.
            - Doskonale - powiedział cicho Snape, wykrzywiając swoje wargi w drwiącym uśmieszku. - Oboje udacie się do Izby Pamięci i wyczyścicie wszystkie pamiątki. Wszystkie, Granger. Bez żadnego wyjątku, Hornroot. Powinno wam to zająć.... jakiś cały semestr. Kurz w tym pokoju ma nieprzychylną tendencję do pojawiania się każdego dnia.
            Zacisnęłam usta. Nie mogłam ponownie stracić nad sobą panowania.
            - Zrozumieliście?
            - Tak - odparł Lach spokojnym tonem.
            - Doskonale - powtórzył Snape.
            Wpatrywałabym się morderczym wzrokiem w profesora znacznie dłużej, gdyby Larch nie pociągnął mnie za łokieć i niemal siłą wypchnął z gabinetu.
            - Dzięki - mruknęłam w jego stronę, kiedy drzwi się za nami zatrzasnęły.
            Wyszczerzył zęby.
            - I tak już postawiłaś na swoim.
            - Co masz na myśli?
            - W końcu dał szlaban Ślizgonowi, a taki chyba był twój cel. - Ruszył przed siebie.
            - To wcale nie był mój cel - mruknęłam, doganiając go.
            Larch zatrzymał się w połowie drogi. Uderzył otwartą dłonią w czoło.
            - Różdżka - jęknął, jakby to wszystko wyjaśniało.
            Spojrzałam na niego pytająco.
            - Zostawiłeś w gabinecie Snape'a różdżkę?
            - Strzeż Merlinie! - wygiął wargi w uśmiechu. - Ale zostawiłem w dormitorium, a raczej niemądrym posunięciem byłoby sprzątnąć zakurzony pokój bez różdżki. A po za tym, prawie zawsze noszę ją przy sobie.
            Moja ręka samowolnie powędrowała do kieszeni szaty, skąd wystawał magiczny patyk. Już nauczyłam się nie ruszać nigdzie bez różdżki.
            - Rozumiem - powiedziałam, cofając rękę. - Będę czekać na ciebie w Izbie Pamięci.
            Już chciałam odejść, ale Larch podniósł rękę w celu zatrzymania mnie.
            - Zaczekaj - zaoponował. - Nie chciałabyś pójść ze mną?
            Zaskoczona nie odpowiadałam przez kilka sekund.
            - Mam iść z tobą do dormitorium Ślizgonów? - zapytałam, chcąc upewnić się, że się nie przesłyszałam.
            - To zajmie nam parę minut - obiecał. Patrzył na mnie błagalnie.
            - Nie rozumiesz - pokręciłam głową. - Każdy dom ma swój Pokój Wspólny i dormitoria. Nie odwiedzamy się wzajemnie. Nigdy.
            - Już tam byłaś. Zresztą wszyscy Ślizgoni są w tej chwili na kolacji.
            Już otwierałam usta żeby zaprotestować, ale nagle zmieniłam zdanie. Larch dzielił dormitorium z Draconem, czyż nie? Więc dlaczego by tak nie skorzystać z okazji przeprowadzenia małego śledztwa.
            - Dobrze - zgodziłam się, na co zostałam obdarowana kolejnym uśmiechem Larcha, który z pewnością zwaliłby Lavender z nóg.
            Zmieniliśmy więc kierunek beztroskiej wycieczki i parę minut później ponownie stałam w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Było tu tak samo chłodno i mrocznie, jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam to pomieszczenie.
            - Tędy - podpowiedział Larch.
            Nie było tu schodów wiodących do dormitoriów, jak w przypadku Pokoju Wspólnego Gryffondoru. Tutaj każde dormitorium oddzielone zostało osobnymi drzwiami. Larch wskazał mi te środkowe.
            Położyłam dłoń na klamce w kształcie węża i weszłam do środka.
            Dormitoria Ślizgonów nie różniły się znacznie od tych Gryffinodru. Zamiast czerwieni królowała zieleń, na ścianie wisiało godło ze srebrnym wężem, a łóżka oddzielały szafki nocne i jasnozielone zasłony.
            Larch podszedł do łóżka znajdującego się przy samej ścianie. Nie bardzo wiedząc co zrobić, ruszyłam za nim.
            - Jest - mruknął Larch, machając na dowód swoją różdżką.
            Moje zainteresowanie skupiło się jednak na czymś innym. Wzrok sam padł na zdjęcie oprawione w ramkę, które stało samotnie na szafce nocnej Larcha.
            Jak w transie podeszłam do zdjęcia.
            - To twoja dziewczyna? - zapytałam półszeptem.
            Dziewczyna za zdjęcia wydawała mi się znajoma. Miałam wrażenie, że gdzieś już widziałam te płomienno rude włosy i uśmiech jeszcze szerszy, niż ten od Larcha. Machała radośnie, jakby chciała uszczęśliwić cały świat, a ja od samego patrzenia na nią, zapałałam do niej sympatią.
            Kątem oka dostrzegłam jak Larch zastyga w bezruchu. Spojrzałam na niego zaniepokojona. Wpatrywał się w fotografię w mojej ręce i wtedy pierwszy raz dostrzegłam w jego oczach tak ogromny smutek, o jaki nigdy nie podejrzewałabym kogoś tak radosnego.
            - Ja... - odłożyłam zdjęcie z powrotem na szafkę. - Ja przepraszam Larch. Nie powinnam...
            - Nic nie szkodzi, Herm - powiedział cicho. Jego głos był teraz zmęczony i lekko zachrypnięty, zupełnie nie pasował do jego osoby. Odchrząknął. - To Maisie. Zginęła rok temu.
            Nie kontrolowałam już tego, jak położyłam mu rękę na ramieniu, nie wiedząc co powiedzieć. Zwykłe ,,Przykro mi" wydawało się w tej sytuacji takie mdłe i suche, że wolałam już stać tak w ciszy, która mimo wszytko wcale nie była niezręczna.
            Może stalibyśmy tak o wiele dłużej, gdyby przez okno nie wleciało pół tuzina sów. Każda podleciała do jednego łóżka i wyrzuciła na nim małą kopertę, a potem odleciała jak gdyby nigdy nic. Jedna z nich podleciała bezpośrednio do Larcha.
            - Co to? - Larch zmarszczył brwi, biorąc do ręki kopertę. Wyjął z niej pergamin i rozprostował go. - Parvati Patil?
            Mój mózg pracował na zwiększonych obrotach.
            - Bal - szepnęłam na wydechu.
            - Bal?
            - Co miesiąc... a właściwie co dwa miesiące organizowane są Bale Integracyjne. Mają na celu zacieśnić współpracę pomiędzy domami, dlatego każdy zostaje przydzielony osobie z innego domu.
            Przed moimi oczami stanął obraz Zachariasza Smitha i Teodora Notta. A zaraz później ich twarze zostały zasłonięte przez postać Dracona w szacie wyjściowej i z zaczesanymi do tyłu włosami.
            Wiedziałam, że szanse trafienia właśnie na niego były bardzo nikłe, ale mimo wszystko czułam narastającą ekscytację.
            - Więc Parvati Patil to moja partnerka? - zapytał Larch.
            - Tak. Obowiązkowy pierwszy taniec, później możesz robić co chcesz - odpowiedziałam głucho.
            Mój wzrok skakał z łóżka na łóżko. Któreś z nich musiało należeć do Dracona, a co za tym idzie - któryś z tym skrawków pergaminu wyznaczał imię jego partnerki. Tylko które łóżko należało do niego?
            Skarciłam się w duchu. Nawet gdybym wiedziała, do której koperty zajrzeć, byłoby to nieetyczne. Poza tym, nie mogłam grzebać w cudzych rzeczach przy Larchu.
            Ale byłam tak bardzo ciekawa tego wszystkiego, że reszta zeszła zupełnie na drugi tor.
            - Może - zaczęłam z zawahaniem - zaczniemy jutro odpracowywać szlaban?
            Larch uniósł jedną brew.
            - Snape się nie wścieknie?
            - Wątpię, czy jeden dzień zrobi mu różnice - skłamałam. - W końcu mamy na posprzątanie tego cały rok.
            Larch podrapał się końcem różdżki po głowie.
            - Miałem nadzieję, że z tym czasem żartował.
            Uśmiechnęłam się.
            - On nigdy nie żartuje.
            Larch również się uśmiechnął - trochę słabiej niż zawsze, ale jednak.
            - Więc zgadzam się - powiedział. - Do jutra?
            - Do jutra.
            Wyszłam z Pokoju Wspólnego Slytherinu jak gdyby nigdy nic, a kiedy byłam pewna, że nikt mnie nie widzi - zaczęłam biec w kierunku wieży Gryffinodru. Ustanowiłam chyba swój rekord w szybkości pokonywania odległości między tymi dwoma Pokojami Wspólnymi.
            Wszyscy Gryfoni byli na kolacji. W Pokoju Wspólnym panowała cisza, jaką bardzo rzadko mogłam się nacieszyć. Gdy weszłam do dormitorium pierwszą rzeczą jaką zauważyłam były koperty na łóżku każdej z dziewczyn.
            Na moim była koperta, a obok niej skrawek pergaminu.
            Zdziwiona podeszłam do łóżka. Chwyciłam kawałek pergaminu - był większy i szerszy niż ten, który wyznaczał imię partnera na Bal Integracyjny. A co dziwniejsze - pergamin był pusty, niezapisany, jakby po prostu ktoś wyrzucił niepotrzebny skrawek. Tylko co on robił na moim łóżku?
            Nie zastanawiałam się nad tym długo, tylko sięgnęłam po drugi kopertę. Moje serce zabiło trochę szybciej, kiedy wyciągałam z niej właściwy pergamin.
            Pięć razy przeczytałam to imię i nazwisko, zanim dotarło do mnie, że wreszcie spełniło się jedno z moich marzeń,
            Trzeci Bal Integracyjny miałam spędzić w towarzystwie Dracona Malfoya.
            Usiadłam na łóżku, przyciskając pergamin do piersi. Na moje usta wkroczył uśmiech, który po chwili zelżał. Przecież Dracona nie ma w zamku. Wprawdzie bal miał odbyć się dopiero pod koniec miesiąca, jednak...
            Skarciłam się w duchu. Obiecał, że wróci. Nagle jego liścik stał się jakby cięższy. Nie wracał już od pięciu dni. Co jeśli nie wróci także za dwa tygodnie?
            Moje przemyślenia przerwały kroki. Podniosłam się na równe nogi w momencie, kiedy Lavender wpadła do dormitorium.
            - Gdzie ja... Hermiona! - podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się szelmowsko. - A ty nie na kolacji?
            - Ja...
            - A no racja! - wpadła mi w słowo. - Zapomniałam, że otrzymałaś szlaban od Snape'a. Jakie to uczucie zostać ukaranym? Pytam, bo mnie jeszcze nigdy coś podobnego się nie przydarzyło.
            - Wspaniałe - odparłam sarkastycznie. - A ty co tu robisz?
            Lavender skrzywiła się.
            - Zapomniałam swojej spinki do włosów. Niektórzy mają na tyle kultury, żeby spinać włosy podczas posiłków - objechała mnie wzrokiem od stóp po głowę, unosząc brwi na widok mojej burzy loków.  - Poza tym, dzisiaj wyjątkowo prawie wszyscy uczestniczą w kolacji. Brakuje jedynie trzech osób. Bardzo ciekawe jakich, prawda?
            Chłód musnął moją szyję, ale nie dałam po sobie niczego poznać.
            - Mnie i Larcha - odpowiedziałam niby od niechcenia. - Ale chyba nie muszę ci wyjaśniać, dlaczego nas nie ma?
            - Nie zgrywaj się, Hermiono - mruknęła poirytowana i zrobiła krok do przodu. Utkwiła wzrok w mojej zaciśniętej pięści. - Co tam masz? Liścik od swojego ukochanego Malfoya?
            Wyciągnęła rękę, jakby oczekiwała, że podam jej kawałek pergaminu. Prychnęłam w duchu.
            - Nie interesuje cię bardziej twój liścik? - zapytałam, zyskując jej uwagę. - Może powinnaś sprawdzić z kim ty razem pójdziesz na bal.
            - Bal? - jej oczy rozbłysły.
            Podbiegła do swojego łóżka, omal nie przewracając się o własny kufer z biżuterią. Z szybkością światła dorwała się do swojej koperty i skrzywiła się, kiedy odczytała nazwisko na pergaminie.
            - Ugh! - warknęła, wyrzucając pergamin na łóżko. Spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem. - A ci kto znowu się trafił? Przy twoim szczęściu pewnie Larch.
            Uśmiechnęłam się niewinnie.
            - Och, niestety nie Larch - powiedziałam z udawanym smutkiem.
            - Więc kto?
            - Twoja spinka leży na poduszce - podsunęłam, by zakończyć tę rozmowę. - Bardzo ładna. Będzie pogłębiać kolor twoich oczu.
            Mina Lavender trochę złagodniała, jakby uspokoił ją komplement. Wzruszyła ramionami i sięgnęła po swoją błękitną spinkę. Spojrzała na łóżko Parvati.
            - Hmmm - mruknęła. Podeszła do łóżka swojej przyjaciółki. - Ciekawe kogo...
            - Nie możesz... - próbowałam ją powstrzymać.
            - Cicho bądź - machnęła ręką w moim kierunku. - Zobaczmy kogo tu mamy.
            Uniosła kopertę zaadresowaną do Parvati i rozerwała ją jednym ruchem. Rozwinęła pergamin i pisnęła.
            - Co?! Nie, to nie może być prawda! - spojrzała na mnie jakby to wszystko było moją winą. - Przydzielono jest Larcha. Larcha, rozumiesz?!
            Potrząsnęłam ramionami. Lavender wpatrywała się w łóżko.
            - A może by tak... - mruknęła i do koperty Parvati wrzuciła swój pergamin.
            - Nie możesz tego zrobić! - ostrzegłam ją.
            - Niby dlaczego?
            - Ty również jesteś wpisana na tym pergaminie, tak samo jak Parvati na swoim.
            Wargi Lavender drgnęły, jakby nie wiedziała, czy ma się zacząć śmiać czy wrzeszczeć.
            - Nie wiem, o czym mówisz - oznajmiła wyniośle.
            Wywróciłam oczami i wtedy dostrzegłam leżący na mojej szafce nocnej ujawniacz. Tajemniczy podarek, który otrzymałam na szesnaste urodziny. Sięgnęłam po niego.
            - Patrz.
            Wzięłam do ręki skrawek pergaminu, na którym zapisane zostało nazwisko Larcha. Przejechałam ujawniaczem po papierze, jak gumką do gumowania. Od razu oczom moim i Lavender ujawniło się nazwisko Parvati.
            - Och - powiedziała Lavender z zawiedzioną miną. Wysunęła swój pergamin, a ten od Parvati odłożyła do właściwej koperty. - No dobrze, może masz rację. I tak to ja spędzę z Larchem większość balu. A tymczasem miłego odbywania szlabanu u Snape'a.
            Spięła swoje włosy i opuściła dormitorium.
            Stałam na środku pokoju z ujawniaczem w ręku. Nawiedziła mnie dziwna myśl. Nie, to niemożliwe - pomyślałam. Ale mimo wszystko chwyciłam pusty kawałek pergaminu i przejechałam po nim ujawniaczem.
            Staranne i ładne pismo ukazało się na papierze.
            Znałam to pismo. Te oddzielone od siebie i przekrzywione literki.
            Przełknęłam ślinę. Odczytałam napis.

Spotkajmy się w wiosce trytonów. Teraz.
            D.

            Moje serce zabiło szybciej. Wrócił - szeptał głosił w głowie. - Draco wrócił.
            Narzuciłam na siebie płaszcz i upewniłam się, że różdżka wciąż jest przy mnie, a zaraz potem biegiem puściłam się do wyznaczonego miejsca, zostawiając skrawek pergaminu na łóżku.
            Styczniowy wieczór był ciemny i zimny, a z nieba spadał pierwszy śnieg. Nie lubiłam ani śniegu, ani zimna, ani ciemności, jednak odważyłam się wyjść z zamku i podążyć do wioski trytonów.
            Minęło tyle czasu odkąd Nott pokazał mi to miejsce, a później pojawił się Draco i... jak to było? Chyba nazwał wioskę trytonów swoim terenem.
            Szłam brzegiem jeziora. Po paru minutach zza pagórka wyłonił się pierwszy dom.
            - Draco? - zapytałam zimne powietrze, które zmieniało mój oddech w parę.
            Minęłam trzy pierwsze budynki, ale w wiosce nie natknęłam się na jakikolwiek ślad żywego człowieka. Powoli zaczęłam się zastanawiać, czy ujawniacz mnie nie okłamał.
            Z każdym krokiem w przód wioska wydawała się coraz bardziej przerażająca. Za dnia można było podziwiać architekturę czy położenie przy brzegu jeziora, jednak nocą brak oświetlenia nijak nie sprzyjał przyjemnemu klimatowi tego miejsca.
            Doszłam do centrum. Ogromny posąg trytona przyprawił mnie o gęsią skórkę. Rozejrzałam się dookoła. Całą nadzieję zastąpił strach.
            Nie było go tu.
            - Draco? To ja, Hermiona - próbowałam jeszcze raz.
            Odpowiedziała mi cisza.
            Wypuściłam powietrze. Co, jeśli Draco przysłał mi wiadomość wcześniej i stwierdził, że skoro się nie pojawiam, to na pewno nie chcę się z nim spotkać?
            Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Spóźniłam się.
            Już chciałam wracać do zamku, kiedy zza posągu wyłoniła się postać. Moje serce zaczęło bić szybciej - czarne włosy zamiast jasnych, smuklejsza budowa ciała i jaśniejsza skóra. To nie był Draco. To był..
            - Nott? - zapytałam, mrużąc oczy.
            Postać zbliżyła się do mnie. Obok niej pojawiła się druga osoba - drobniejsza, z pewnością dziewczyna. W ciemności ciężko było określić jej kolor włosów, jednak było w jej ruchach coś tak znajomego...
            - Ginny?!
            Dziewczyna zaszlochała.
            - Przepraszam - zawołała, zalewając się łzami. - J-ja nie chciałam. Wybacz mi, Hermiono, ja...
            Chłopak obok Ginny zaśmiał się szyderczo. Ten dźwięk jeszcze długi czas odbijał mi się echem w głowie.
            - Nigdy nie zrozumiem was, Gryfonów - stwierdził, podchodząc jeszcze bliżej. - Nie potraficie się na nic zdecydować. Jesteście odważni czy jesteście tchórzami? Stoicie po właściwej stronie czy walczycie z właściwą stroną? Macie kogoś za wroga czy jednak za przyjaciela?
            - Nie słuchaj go! - jęknęła Ginny.
            Chłopak  uniósł różdżkę, a wtedy posąg trytona stanął w świetle, jak olbrzymia uliczna latarnia. Rozświetlił twarz Teodora Notta - jak zawsze tajemniczego, eleganckiego i emanującego chłodem. Tym razem zobaczyłam w nim kogoś złego i okrutnego - zupełnie jakby odsłonił swoją prawdziwą twarz. Jego wąskie usta wykrzywiały się w bezlitosnym uśmiechu.
            Nie skupiłam się jednak na Teodorze, ale na postaci przy jego boku. Ginny stała prosto, ale nogi jej drżały, jakby została ugodzona zaklęciem galaretowatych nóg. Jej oczy były podpuchnięte i zaczerwienione, a po policzkach spływały hektolitry łez. Pierwszy raz widziałam, żeby Ginny płakała.
            Najdziwniejsze jednak było to, co otaczało dziewczynę. Wyglądało to tak, jakby Ginny została zamknięta w ledwo widzialnej kuli.
            - O mój Boże - szepnęłam.
            - Witaj, Hermiono - przywitał mnie Nott.
            Spojrzałam prosto w jego czarne oczy. Moja ręka powędrowała do różdżki. Zacisnęłam palce na chłodnej rękojeści.
            - Co to jest? - zapytałam, kiwając głową na kulę otaczającą Ginny.
            - Ach... - Teodor westchnął cicho. - To takie małe zabezpieczenie, na wypadek gdyby moja mała przyjaciółka próbowała uciec. Bardzo ciekawe zaklęcie. Mogę ci je pokazać.
            - Wypuść ją - nakazałam, kierując swoją różdżkę w jego stronę.
            Nott się zaśmiał. Przechylił głowę, patrząc na Ginny, która zakrywała twarz w dłoniach wciąż łkając.
            - Wypuścić ją? - spytał Teodor. - Jesteś pewna, że chciałabyś, bym wypuścił kogoś, kto chciał podarować ci zatruty naszyjnik i kto rzucił niewybaczalne zaklęcie na własnego brata, a wszystko po to, by cię zabić?
            Ręka zaczęła mi drżeć.
            - Ginny chciała mnie zabić? - szepnęłam do samej siebie.
            Jakby w odpowiedzi Ginny zaszlochała jeszcze głośniej.
            - O tak - mruknął Nott. Palcami pieścił swoją różdżkę. - Wlała do flakonika perfum eliksir miłosny, tylko po to, by obciążyć podejrzeniami swojego brata. Przysłała ci ujawniacz, bo wiedziała, że w razie konieczności będę musiał zwabić cię jakoś do pułapki. Zaczarowała Katie, by zaniosła ci naszyjnik, a później - gdy to nie poskutkowało - rzuciła zaklęcie na Rona. Rodzina nigdy nie wybaczy jej tak haniebnego zachowania.
            Ginny podniosła na mnie wzrok swoich zapłakanych oczu.
            - J-ja nie chciałam - załkała. - Przepraszam. Przepraszam, ja...
            - Jak widzisz, Hermiono - ciągnął Teodor, ignorując szlochającą dziewczynę. - Kto by uwierzył, że taka słodka, dobroduszna Ginny mogłaby chcieć kogoś zabić?
            - Rzuciłeś na nią Imperius - powiedziałam oskarżycielsko. Głos mi się załamał.
            - Nie! - Nott uśmiechnął się, jakby to była najlepsza część jego przedstawienia. - Mam swoją godność, nie używam zaklęć, by ludzie mnie słuchali. Bo widzisz... Twoja mała przyjaciółka sama do mnie przyszła. Sama chciała mi pomóc, pragnęła robić to, co jej każę. Bez żadnych uroków.
            Zaschło mi w ustach. To co mówił Nott... to nie mogła być prawda. A jednak w jego głosie było coś przekonującego, a Ginny nie zaprzeczała, jedynie łkała głośniej.
            - Nie wierzę ci - odparłam.
            Teodor przyglądał mi się dłuższą chwilę.
            - Naprawdę długo zastanawiałem się, co Draco takiego w tobie widzi - rzekł w końcu spokojnym i zimnym głosem. - Ale teraz już wiem. To twój charakter tak na niego działa. Tak, teraz to rozumiem. Ktoś taki nieposkromiony jak Draco potrzebuje kogoś, kto potrafi go naprostować, kto nie nabierze się na jego gierki. A ty w zamian potrzebujesz kogoś takiego jak on. Tylko przy nim czujesz się bezpiecznie. Mam rację?
            Pomyślałam o tych wszystkich razach, kiedy Draco stanowił dla mnie opokę. Szybko odepchnęłam od siebie te myśli.
            - Nic o mnie nie wiesz - warknęłam.
            - Och, wiem, Hermiono. Wiem nawet więcej niż ty - powiedział cicho. - Wiesz, to nawet zabawne, jak bardzo pociąga cię Draco. Zawsze wyobrażałem sobie ciebie z Weasleyem albo nawet z Potterem, choć on nigdy nie wydawał się tobą zainteresowany. A tu proszę - Draco Malfoy! Ten kretyn miał tylko dbać o twoje bezpieczeństwo, a tymczasem się zakochał i to w dodatku z wzajemnością. Jakie to życie jest nieobliczalne.
            Zamrugałam. Różdżka w mojej ręce drgała.
            - Dbać o moje bezpieczeństwo? - powtórzyłam.
            Teodor uśmiechnął się i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: a nie mówiłem, że wiem o tobie więcej niż ty sama?
            - Właśnie tak - mruknął, po czym skrzywił się. - Wiedziałem od samego początku, że tym razem Czarny Pan się myli. Wyznaczyć komuś takiemu jak Malfoy zadanie, by wpuścił do szkoły śmierciożerców? Nonsens! - w jego oczach pojawił się gniew. - Obserwowałem go. Od września sprawdzałem co robi, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że ten kretyn zamiast wymyśleć sposób, by ściągnąć tu śmierciożerców, specjalnie wszystko spowalnia. Mówił, że tunel jeszcze nie jest gotowy, że może się zawalić, że musi wszystko dopracować... a tymczasem niemal co noc wymykał się nim do tej swojej tajnej organizacji!
            Zaschło mi w ustach. Nie byłam w stanie powiedzieć choćby słowa.
            - I tak - ciągnął Nott - zmarnowaliśmy pięć miesięcy. Malfoy udawał tylko jednego z nas. Wszyscy mu uwierzyli, nawet Czarny Pan. Ale ja wiedziałem, że kłamie. Widziałem to w jego oczach, kiedy wypalano mu Mroczny Znak na przedramieniu.
            W głowie zaczęło mi się kręcić. Mroczny Znak. Draco dał sobie wypalić Mroczny Znak, stał się śmierciożercą, miał ściągnąć sługusów Voldemorta do zamku...
            - Ale Czarny Pan już wie - kontynuował Nott, teraz już z satysfakcją. - Wie, że Draco działa po stronie Moody'iego, że współpracuje z tymi uciekinierami z Durmstrangu. Z jednej strony szkoda marnować tyle czystej krwi. Z drugiej... - wykrzywił usta w uśmiechu - zasłużyli sobie na karę, którą szykuje dla nich Czarny Pan.
            Nott patrzył na mnie, jakby oczekiwał jakiś pytań. Byłam tym wszystkim tak poruszona, że nie potrafiłam myśleć trzeźwo. Wiedziałam jednak jedno - musiałam przedłużać tę rozmowę, zanim Nott przypomni sobie, po co właściwie mnie to ściągnął. Bo szczerze wątpiłam, że jego jedynym zamiarem było opowiedzenie mi o Ginny i Draconie.
            - Powiedziałeś, że Draco miał mnie chronić - przypomniałam sobie. Mój głos drżał. - Co masz na myśli?
            - Zlecenie Moody'iego - odparł Nott. - Ten jednooki starzec dostał jeszcze większego świra, kiedy przez rok więziono go w skrzyni. Ale mimo tego wciąż formułował te swoje stowarzyszenie od siedmiu boleści. Pomaga uciekinierom, głównie z Durmstrangu, którzy nie chcieli służyć Czarnemu Panu. Tworzy armię przeciwko niemu. Od razu poznałem tę dwójkę nowych. Moody przysłał ich, żeby mieli oko na ciebie i Malfoya.
            - Na mnie? Dlaczego?
            - Ach, moja droga Hermiono - oblizał wargi. - Ty jesteś najważniejsza w tym wszystkim. Przez tyle lat to Potter stanowił główny cel Czarnego Pana. Chłopiec, Który Przeżył. Chłopiec, Którego Trzeba Zabić. Chłopiec, Który Może Dać Czarnemu Panu Władzę Nad Światem. Stara przepowiednia to wygłosiła. Czy twój przyjaciel ci o niej wspominał? - na widok mojej miny uśmiechnął się. - Widzę, że nie. W każdym razie przepowiednia, którą Czarny Pan i Potter żyli przez piętnaście lat okazała się... fałszywa. Rozumiesz to? Tyle lat poszło na marne. Tyle planów względem Pottera, który okazał się być bezużytecznym dzieciakiem...
            Ginny załkała. Prawie zapomniałam już o jej obecności.
            - Nowa przepowiednia mówi coś zupełnie innego - ciągnął Teodor. - Już nie Potter odgrywa tu główną rolę. Ale ty, Hermiono. Ty jesteś potrzebna Czarnemu Panu. Nawet nie wiesz, jak sowicie wynagrodzi tego, kto przyprowadzi cię do niego żywą. Pięć miesięcy planowałem to spotkanie. Przez tyle czasu próbowałem dowiedzieć się o tobie jak najwięcej, obserwowałem każdy twój ruch, widziałem jak bardzo zmieniasz się pod wpływem swojej znajomości z Malfoyem. Pomogło mi to, jak bezmyślna i nieodpowiedzialna stałaś się przez jego osobę. W innym wypadku nigdy nie przyszłabyś tu sama.
            Nogi zaczęły mi mrowieć. Chciałam uciec, ale nie mogłam zostawić tak Ginny.
            - Draco udawał, że próbuje przemycić śmierciożerców do Hogwartu - powtórzył Nott - a tak naprawdę wypełniał rozkaz Moody'iego, jakim było chronienie cię. Początkowo niechętnie był do tego nastawiony, ale wiedział, że tylko tak zdobędzie zaufanie Szalonookiego starca. Wiedział, że w końcu przyślą tu kogoś, kto będzie cię chronił. Niestety, Czarny Pan dowiedział się o jego zdradzie, dlatego Moody przysłał ich dwóch. Ta dziewczyna... jest naprawdę piękna, a do tego płynie w niej czysta krew. Jak szkoda, że wybrała tę przegraną stronę. Gdy ją spotkam, będę musiał ją zabić...
            - Mówisz o Mahogany? - spytałam cicho. - O Mahogany i Larchu?
            - Mahogany i Larch - powtórzył Nott, jakby próbował zapamiętać ich imiona. - Ta dziewczyna miała cię chronić, a chłopak był odpowiedzialny za Dracona. Tak się podzielili. Jednak ten... Larch, chyba wolał spędzać czas z tobą. Nie powinien podrywać dziewczyny swojego przyjaciela. Przecież on i Malfoy przyjaźnią się już od parunastu lat...
            Ginny zalała się łzami.
            - To wszystko moja w-wina. Przepraszam, Hermiono...
            Teodor się zaśmiał.
            - No cóż, twoja ochrona trochę zawiodła - powiedział, celując we mnie swoją różdżką. - Chyba będę musiał dostarczyć cię Czarnemu Panu.
            - Experliarmus! - krzyknęłam, chcąc go zaskoczyć, jednak nic się nie wydarzyło. Różdżka Notta wciąż spoczywała w jego ręce.
            - Chyba nie myślałaś, że pozwoliłbym ci się rozbroić na moim terenie. To wioska trytonów. Tutaj działa tylko magia Slytherinu. A nie ma kto cię uratować, Hermiono. Twojego chłopaka tutaj nie ma.
            - Drętwota! - rzuciłam zdesperowana. Moja różdżka zachowywała się jak zwykły patyk. Och, przecież jakieś zaklęcie musi zadziałać. - Fernunculus! Incarcerous! Levicorpus!
            - Dość! - przerwał mi Teodor, kiedy nic się nie wydarzyło. - Kończmy tę zabawę, Hermiono. Czarny Pan na pewno jest już zniecierpliwiony.
            Uniósł swoją różdżkę wyżej i uśmiechnął się szyderczo. Ginny łkała, moje wnętrzności ścisnęła niewidzialna ręka, a serce waliło jak młotem.
            - Nie tak szybko, Nott.
            Różdżka wyleciała z ręki Teodora i wbiła się w ziemię pomiędzy mną, a nim. Odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał głos.
            Draco stał z różdżką wycelowaną w Notta. Jego włosy były poplątane, a twarz brudna od kurzu, jakby te kilka dni spędził w starej piwnicy. Po jego obu stronach stali Larch i Mahogany, oboje z wyciągniętymi do przodu różdżkami i zaciętymi minami.
            - Malfoy - syknął Teodor. - Jak zawsze psujesz zabawę.
            Draco podszedł do mnie, wciąż celując różdżką w Notta. Wolną ręką dotknął mojej dłoni.
            - Nic ci nie jest? - zapytał cicho, pozostawiając to pytanie tylko pomiędzy nami.
            Pokręciłam głową.
            - Ginny - szepnęłam.
            Draco spojrzał na Ginny, jakby dopiero teraz ją zauważył.
            - Koniec tego, Nott - powiedział ostrym tonem głosu. - Wypuść siostrę Weasley'a i poddaj się, a może złagodzą ci wyrok.
            Teodor zaśmiał się. Mimo tego, że był bezbronny i samotny, wydawał się rozluźniony, jakby gdzieś w zanadrzu miał ukrytego asa.
            - Nie doceniasz mnie, przyjacielu - oznajmił, wykrzywiając wargi w uśmiechu. - Ale co się stało z tobą? Wyparcie się swojego Pana to jedno. Ale zakochiwanie się w szlamie?
            W ułamku sekundy Draco znalazł się przy Teodorze i przycisnął go do posągu trytona, koniec różdżki wbijając w jego szyję.
            - Powiedz jeszcze słowo, Nott.
            - Rozlewanie czystej krwi to nie w twoim stylu - stwierdził spokojnie Teodor.
            Larch zrobił krok do przodu, ale Mahogany powstrzymała go gestem ręki.
            W tej samej chwili gdzieś z okolic zamku rozległ się przerażający, dziewczęcy krzyk. Zaraz potem coś huknęło i tym razem wrzasnęło kilka osób.
            - Co tam się dzieje? - spytała Mahogany.
            Nott zaczął się histerycznie śmiać.
            - Widocznie Bellatrix skorzystała z mojego pomysłu - powiedział radośnie. - Przywitajcie śmierciożerców w Hogwarcie.
            Draco przyparł Teodora do posągu jeszcze mocniej. Ginny załkała, a Mahogany pociągnęła Larcha w stronę zamku.
            - Musimy iść - powiedziała. - Draco, dasz sobie radę?
            Draco kiwnął jej głową, wciąż mierząc się wzrokiem z Nottem. Larch i Mahogany popędzili do zamku, a ja stałam, nie wiedząc co mam robić.
            - Zapłacisz za to - warknął Draco.
            - To jeszcze nie koniec. Twoja dziewczyna wkrótce wyląduje u stóp Czarnego Pana i to ja osobiście ją tam przyprowadzę.
            Teodor odepchnął zdezorientowanego Dracona i zaczął biec w moim kierunku. Nie dobiegł jednak do mnie, lecz do swojej różdżki. Uniósł ją nad sobą.
            - Do zobaczenia wkrótce, Hermiono - zapowiedział z szaleńczym błyskiem w oczach.
            Obrócił się wokół własnej osi i zniknął. A wraz z nim znikła i Ginny, przez co wioską trytonów zawładnęła cisza.
            - Ginny! - zawołałam, ale po przyjaciółce nie było już ani śladu.
            Draco podbiegł do mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie.
            - Przepraszam - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. - Przepraszam, że cię zostawiłem.
            Dotknęłam jego dłoni, starając się nie myśleć, że na jego lewym przedramieniu wypalony został Mroczny Znak.
            - Musimy im pomóc - szepnęłam, walcząc z bólem głowy. Czułam się, jakby ktoś uderzył mnie tępym narzędziem. - Tym w zamku. Harry, Ron...
            - Larch i Mahogany im pomogą. My musimy uciekać. Niedługo śmierciożercy się tu zjawią.
            Jak na komendę gdzieś niedaleko rozległy się głosy - jeden z nich z pewnością należał do Bellatrix. Śpiewała i śmiała się na przemian, nawołując mnie i Dracona.
            - Już czas - powiedział Draco, zaciskając swoje palce na moich dłoniach.
            - Nie - zaprotestowałam. Pociemniało mi przed oczami. - Nie zgadzam się.
            Głosy były coraz bliżej.
            - Przykro mi, Granger.
            Ścisnął mocniej moje dłonie, zamknął oczy i wbrew mojej woli deportował nas poza teren Hogwartu.





________________
Do opublikowania zostały jeszcze trzy notatki:
- bonus z okazji rocznicy bloga
- rozdział XXXVI
- epilog
Także wytrwajcie jeszcze ze mną i wybaczcie mi te długie przerwy pomiędzy nowymi wpisami, ale nauka mnie goni c;
Btw, to chyba najobszerniejszy rozdział ze wszystkich (w wordzie zajmuje 17 stron ^^)
No i liczę na komentarze, bo jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.

3 komentarze:

  1. Hejo hejooo :D
    Przeczytałam rozdział już wczoraj (gdy zobaczyłam, że go dodałaś nie mogłam uwierzyć we własne szczęście), jednak było już dość późno, więc postanowiłam poczekać z komentarzem do dzisiaj, a żeby jakoś wyglądał, a nie jak wypociny pięciolatki... (No to teraz mam wyzwanie, mam nadzieję, że podołam :P )
    Po pierwsze, rozdział jest GENIALNY. I napiszę to drukowanymi literami, tak, żeby wszyscy to widzieli. Uwielbiam! Najpierw chwyciłaś mnie za serducho tym, jak Hermiona wypatrywała mimowolnie Dracona - że odliczała dni jego nieobecności, martwiła się, że jeszcze nie wrócił. Ale absolutnie NAJGENIALNIEJSZY moment, to ten, w którym Herm dostaje zaproszenie na bal. Ta chwila oczekiwania i tak jak u mnie - cichej modlitwy, niech w końcu trafi na niego i w końcu... JEST! Nawet nie wiesz jak głośne było wtedy moje westchnienie ulgi - z pewnością słyszeli je sąsiedzi :p
    I jeszcze ten liścik, by spotkali się w wiosce trytonów. Byłam przekonana, że napisał go Draco! Serio, blond grzywa całkowicie przesłoniła mój świat, dlatego dopingowałam Hermione, by czym prędzej pobiegła na miejsce spotkania. A gdy tam dotarła... Suprise!
    Przeczuwałam, że Nott jest tym ZŁYM, ale nie sądziłam, że posłużył się w tym celu Ginny. Czyżby powtórka historii z Komnaty tajemnic? W takim razie Ginny lubi być... hmmm... uległa? :p
    Jestem absolutnie zdruzgotana, bo wszystko wskazuje na to, że opowiadanie się kończy, a przynajmniej 1 część. Jakież to smutne :/ Teraz, gdy zagadka wyszła na jaw, nie mogę się nadziwić Draconowi, że nie powiedział o tym pannie G. Czego się bał? Dlaczego nie powiedział, że miał ją chronić? To ona go tu osądza za wpuszczenie śmierciusów do Hogwatu, a tymczasem nasz blondas (no dobra, JEJ blondas) był tajemniczym supermanem, próbującym ją chronić. Piękne!!!
    Nie wiem, czy pomysł na tę historię miałaś już od początku, czy kiełkował wraz z kolejnymi rozdziałami, ale muszę Ci pogratulować, bo jest cudowny! Dawno nie czytałam czegoś tak zawiłego, przebiegłego, tajemniczego i fantastycznego! :D
    Czuję się przy Tobie naprawdę malutka :P Masz ogromny talent, a to opowiadanie już wpisałam na listę TOP on the TOP majne Dramione :P
    Podsumowując, padłam, leżę i za Chiny Ludowe nie wstanę :D
    pozdrawiam, Iva Nerda
    kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutno mi z myślą, że już niedlugo bedzie koniec:(. Jestem z tym opowiadaniem prawie od początku i przyzwyczailam się już do częstego zagladania na bloga, aby zobaczyc czy ta cudowna autorka *ty* coś dodała. Jestem ciekawa co to za niespodzianka, która nam szykujesz... A co do rozdziału.... Ginny jako ta zła to straszne zaskoczenie. Wszystko pewnie jednak ma drugie dno i jeszcze może się dowiemy dlaczego tak postępowała. Ja tu czuję, że my jesteśmy dopiero w połowie opowiadania - jeszcze tyle ciekawych, niewyjasnionych wątków. A reszta oczywiście cud, miód i orzeszki :D.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej nie wiem dlaczego ale jakoś nie jestem zaskoczona tym że Ginny jest no cóż... zła? Tak jakoś jej zachowanie mnie do niej uprzedzało. Albo po prostu jej nie lubiłam.
    O Nocie to ja zawsze wiedziałam tyle że jest tylko nic nie wartym rasistą uważającym się za kogoś kto komukolwiek sie przyda. Chociaż w sumie to przydał się Czarnemu Panu, ale i tak chujowo.
    I hej czy zawsze jak pojawia się jakaś dziewczyna w szkole lub gdziekolwiek to musi być jakąś Miss Polonią podczas gdy Herm jest "wiecznie nie uczesaną" przeciętną Gryfonką? To frustrujące.
    Chociaż kogo to obchodzi gdy Draco i tak ją kocha ponad wszystko.
    Ah Draco co Hermiona zrobiłaby bez twojej miłości? On tak bardzo imponuje tym z jakom troską i oddaniem zwraca się do niej że nie ma się co dziwić że Hermiona tak bardzo namiętnie obdarza go uczuciami.
    Tak więc to tyle z mojej opinii i... Boże nareszcie jest ten rozdział. Czekałam na niego masę czasu i w końcu jest.
    Genialny tak wgl i oby ich było więcej (nie obchodzi mnie to że się kończy). Powodzenia!


    PS Czy tylko mnie irytuję Ron? Ugh on jest taki płytki!

    OdpowiedzUsuń