piątek, 29 lipca 2016

Rozdział XXXII


             Hermiona Granger przestała przychodzić na lekcje.

            No może tak niezupełnie. Nie przychodziłam tylko na eliksiry, obronę przed czarną magią i...  no, wszystkie zajęcia lekcyjnie, które Gryfoni dzielili ze Ślizgonami.
            - Profesor Venner pytał o ciebie - powiedział Ron, kiedy wrócił z obrony przed czarną magią.
            - I co mu powiedziałeś?
            - Że jesteś chora.
            - Dzięki.
            Westchnął.
            - Wciąż nie chcesz mi powiedzieć, czemu przestałaś chodzić na wszystkie lekcje, w czasie których przebywamy w jednej klasie ze Ślizgonami?
            Spojrzałam na niego zaskoczona. Jeszcze bardziej skuliłam nogi.
            - Wcale nie opuszczam lekcji ze względu na obecność Ślizgonów! Po prostu mam nagłe zawroty głowy. Nigdy nie wiem, kiedy się pojawią.
            - Daj spokój, Hermion - mruknął zrezygnowany. - Nie tylko ty jesteś bystra. Poza tym, Snape nie wierzy w twoją chorobę. Kiedy mu o tym mówię, robi minę, jakby wąchał stare skarpety i mruczy coś pod nosem. A tego, że jego ulubieniec Malfoy też nie raczył się pojawić na żadnej lekcji w tym tygodniu już nie skomentuje.
            Omal nie zakrztusiłam się powietrzem.
            - Malfoy nie przychodzi na lekcje? Draco Malfoy?!
            - Dokładnie od tego czasu co ty - oznajmił Ron, marszcząc brwi. Po chwili się uśmiechnął. - Na początku nawet pomyślałem, że uciekacie gdzieś razem. Głupie, prawda?
            Utkwiłam wzrok w ścianie.
            - Taaak. Głupie.
            - W każdym razie - ciągnął - na transmutacji McGonagall wspomniała coś, że będziemy mieli dwóch nowych uczniów w szkole. Czad, co nie? Chociaż dziwnie, że przyjeżdżają w środku roku, pewnie jakieś pierwszaki, którym magia ujawniła się po czasie...
            Ron tkwił w swoim monologu, ale już go nie słuchałam. Malfoy też mnie unikał! A może nie było go na każdej lekcji, nie tylko na tych, gdzie widywał mnie?
            Dlaczego to mnie rozłościło? Na Merlina, dlaczego miałam nadzieję, że jednak mu zależy?
            - Hermiono? - Ron dotknął mojej ręki. - Dobrze się czujesz? Zbladłaś.
            - Tak, tak... To chyba kolejny atak migreny. Może lepiej pójdę do pani Pomfrey po coś przeciwbólowego.
            - Pójdę z to...
            - Nie, nie trzeba. Naprawdę. - powiedziałam, zanim zdołał podnieść się z fotela. - Mógłbyś przygotować już dla mnie notatki z dzisiejszej transmutacji? Zaraz wracam.
            Wychodząc z Pokoju Wspólnego, zdołałam usłyszeć mruk Rona:
            - Notatki? Kto normalny robi notatki?

           

            
Nie miałam migreny, zawrotów głowy ani jakiejkolwiek choroby. Może tylko coś z moim sercem było nie tak, bo biło znacznie szybciej, kiedy w tłumie uczniów dostrzegałam jakieś jasne włosy.
            Nie popędziłam do pani Pomfrey, za to nogi zaniosły mnie do biblioteki. Miejsce moich przemyśleń. Przez pierwsze pół godziny wyciągałam z półek podręczniki, nawet nie zwracając uwagi na ich tytuły. Zaszyłam się w rogu pomieszczenia, gdzie rzadko kiedy ktoś się pojawiał, i wertowałam strony. Próbowałam czytać, ale nic z tego. Nie tym razem.
            - Hermiona? Jak dobrze cię w końcu widzieć - usłyszałam za sobą miękki głos i omal nie podskoczyłam na krześle.
            Teodor stał z książkami w rękach.
            - Można? - zapytał, spoglądając na krzesło.
            - Jasne.
            Położył na stole stos ksiąg. Udawałam, że powróciłam do czytania swojej lektury.
            - Tak właściwie - zaczął po chwili Teodor nieśmiało - widziałem, że szłaś w stronę biblioteki, więc udałem się tam za tobą. Chciałbym zadać ci jedno pytanie.
            Uniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy, czarne jak dwa węgle.
            - Tak?
            - Tylko odpowiedz na nie szczerze.
            Kiwnęłam głową.
            Teodor pochylił się w moją stroną i cicho zapytał:
            - Dlaczego mnie unikasz?
            Zamrugałam raz, drugi, dziesiąty. Otworzyłam usta i zaraz je zamknęłam. Wyprostowałam się na krześle, nie wiedząc, czy powinnam zacząć się śmiać. W końcu powiedziałam tylko:
            - Nie unikam cię, Nott.
            Tym razem to on zamrugał.
            - Miałaś odpowiedzieć szczerze.
            - Odpowiedziałam szczerze.
            - Więc... - zmarszczył brwi. - Więc dlaczego nie przychodzisz na zajęcia?
            - Jestem chora.
            - Tylko na zajęciach ze Ślizgonami?
            Westchnęłam. No proszę, chyba wszyscy to zauważyli.
            - To nie jest istotne, Nott - powiedziałam znużona. - Nie unikam cię. Przyrzekam, że cię nie unikam.
            Teodor patrzył na mnie, jakby próbował przejrzeć moje myśli, aż poczułam się naga i bezbronna. W końcu jednak kąciki jego ust uniosły się w górę, a spojrzenie zdelikatniało.
            - Wybacz mi, Hermiono - zaśmiał się. - Sam nie wiem, czemu myślałem, że mnie unikasz. Mam nadzieję, że cię nie uraziłem?
            - Urażasz każdego, Nott - powiedział sucho ktoś za nami. - Chociażby samą swoją egzystencją.
            - Draco - Teodor potwierdził moje przypuszczenia. - Miło cię w końcu widzieć.
            - Bez wzajemności.
            Walczyłam sama ze sobą, by się nie odwrócić. By nie spojrzeć na jego twarz, by nie przekonać się, jak bardzo zraniła mnie jego fałszywość. Patrzyłam w książkę, mając nadzieję, że Malfoy pójdzie sobie z biblioteki. Już stokroć bardziej wolałam towarzystwo Notta.
            - Zabini chce cię widzieć - powiedział Draco. - Kolejne przyjacielskie spotkanie przy kominku?
            - Nie wiem, o czym mówisz - zaoponował Teodor, wstając. - Mam nadzieję, że zobaczymy się na kolejnych lekcjach, Hermiono.
            Chciałam wyć, żeby mnie nie zostawiał, ale cudem udało mi się zachować kamienną twarz.
            - Tak. Ja też mam taką nadzieję.
            Nott zgarnął książki ze stolika, spojrzał nieprzychylnie w stronę Malfoya i wyszedł z biblioteki.
            Draco westchnął z ulgą i zajął krzesło obok mnie.
            - Więc, Granger? - zwrócił się do mnie z przekąsem. -  Dlaczego unikasz Notta?
            Unikam ciebie, idioto.
            Zamknęłam książkę z impetem.
            -A co cię to obchodzi, Malfoy? - syknęłam.
            - Jestem z natury ciekawski.
            - Zajmij się lepiej swoimi sprawami.
            - Miłośniczka nauki opuszcza lekcje ze względu na Notta? - udawał zdziwionego, ale widziałam rozbawienie malujące się na jego twarzy.
            Podniosłam się z krzesła i już miałam ruszać w stronę drzwi, kiedy nagle wypaliłam:
            - A ty? Dlaczego nie przychodzisz na lekcje, hm?
            Patrzyłam z góry, jak jego twarz tężeje, a z oczu znikają wesołe płomyki.
            - Skąd o tym wiesz? - odpowiedział pytaniem.
            - Tyle masz mi do powiedzenia?
            - Muszę coś załatwić - zacisnął mocno szczękę, jakby nie chciał już nic mówić, ale po chwili się rozluźnił. - To tylko chwilowe. Nie będę miał żadnych problemów z tego powodu. Snape już wyjaśnił wszystko z Dumby'im
            - Jak świetnie! - odparłam z ironią. - I pewnie nie zamierzasz wyjaśniać mi o co chodzi? Kolejna tajemnica?
            - Nie mogę ci powiedzieć, Granger. Nie teraz.
            Potrząsnęłam głową, czując łzy pod powiekami.
            - Oczywiście - powiedziałam o wiele ciszej. - Ty nigdy nie możesz mi nic powiedzieć, prawda? Ale skoro daję ci korzyści, powinnam wiedzieć przynajmniej w jaki sposób ci pomagam!
            Mój głos zadrżał, serce zabiło, a powieki same opadły. Gdy otworzyłam oczy po paru sekundach, Malfoy stał przede mną. Ciężar szarych tęczówek przygniótł całą moją odwagę.
            - O czym ty mówisz? - zapytał jakby naprawdę nie miał pojęcia, co mam na myśli.
            Przez ułamek sekundy chciałam odpuścić, przeprosić, powiedzieć, że się pomyliłam, musiałam się przesłyszeć, znowu coś źle zrozumieć..
            Ale Malfoy to aktor.
            - Po to ci jestem potrzebna, czyż nie? - zaczęłam, wiedząc, że mogę tego żałować. - Zadawanie się ze mną daje ci korzyści. Szkoda tylko, że nie możesz powiedzieć jakie.
            - Granger...
            - Bo przecież nie spojrzałbyś na mnie nawet gdybym nie była mugolakiem. Albo jak ty to mówisz: szlamą.
            - Granger, posłuchaj mnie - nakazał twardo, chwytając moją rękę, ale parę sekund później ją puszczając. - Musimy porozmawiać. Ale nie tutaj, nie w bibliotece.
            - A dlaczego nie tutaj? - mój głos zabrzmiał dziwnie piskliwie. - Boisz się, że ktoś może nas zobaczyć?
            - Dobrze wiesz, że tu nie chodzi o innych...
            - Racja. Tobie jak zawsze chodzi tylko o samego siebie.
            Obróciłam się na pięcie i wyszłam z biblioteki, nie odwracając się za siebie dopóki nie doszłam do swojego dormitorium.
            Dopiero tam zakryłam poduszką twarz. Zasnęłam ze łzami zaschniętymi na policzkach.
           
          
            
- Hermiona - obudził mnie cichy głos.
            Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej. Gotowa walczyć o swoje życie z nieznanym wrogiem, który polował na mnie jak na zwierzynę. Gotowa użyć różdżki, dłoni czy wystającej z podłogi deski. Chyba byłam już trochę przewrażliwiona.
            - Ginny? - odetchnęłam w ulgą na widok rudowłosej przyjaciółki. Natychmiast się rozluźniłam.
            - Płakałaś? - zapytała, przyglądając się mojej twarzy.
            - Nie.
            - Płakałaś. - Nie dała się oszukać.
            Westchnęłam.
            - Nie chcę o tym mówić.
            Ginny zawahała się, ale w końcu skinęła głową.
            - Harry i Ron się o ciebie martwili - powiedziała, siadając na łóżku Lavender. - Nie zamierzasz mi mówić, dlaczego przestałaś chodzić na zajęcia?
            - Ron ci powiedział?
            - Słyszałam jak mówił o tym z Harrym. Więc?
            Okłamywanie Ginny było jeszcze trudniejsze niż kierowanie kłamstw w stronę Rona. Od zawsze miałam wrażenie, że oczy Ginny są jak okrągłe skanery, które potrafią wykryć każde kłamstwo.
            - O tym też nie chcę rozmawiać - wyznałam.
            Ginny po raz kolejny ze zrezygnowaniem skinęła głową. Powoli podniosła się z łóżka Lavender, by podejść do mnie i dotknąć mojego ramienia.
            - Gdybyś jednak zmieniła zdanie, zawsze możesz do mnie przyjść - oznajmiła, ściskając moje ramie mocniej.
            - Dziękuję.
            Przy drzwiach stanęła i odwróciła głowę.
            - Aha, zapomniałabym. Harry cię szukał.
            Siedziałam w dormitorium jeszcze przez parę minut, gapiąc się w ścianę, jakby ta mogła odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania. W końcu przetarłam twarz palcami i ruszyłam do Pokoju Wspólnego.
            Musiała być pora kolacji, bo w pomieszczeniu siedziało raptem parę osób. Miejsce przy kominku zajmował Harry. Zauważył mnie prędzej, niż ja spostrzegłam jego. Gestem pokazał mi, że mam usiąść obok niego. Tak też zrobiłam.
            - Cześć - przywitałam się, wymuszając uśmiech, na który wykorzystałam resztki siły.
            Harry się nie uśmiechał. Zamiast tego powiedział:
            - Musimy porozmawiać.
            - Tak - przyznałam. - Musimy.
            - Domyślasz się, o czym będzie ta rozmowa?
            - Przypuszczam. Sam-Wiesz-Kto czy Malfoy?
            - Gdzieś pomiędzy.
            Zaśmiałam się bez krzty śmiechu. Chyba ten nawyk załapałam od Malfoya. Może on też ukrywał tak swój strach?
            - Więc - zaczęłam - dowiedziałeś się czegoś o nim, prawda? O Malfoyu.
            W głębi duszy chciałam, żeby zaprzeczył.
            - Tak. Jak się domyśliłaś? - zapytał, choć nie wydawał się zaskoczony.
            - Na meczu z Puchonami mówiłeś, że skoro ja i Cho mu ufamy, to nie powinieneś uważać go za swojego wroga. Ale później, kiedy spotkaliśmy się w czwórkę - ja, ty, Malfoy i Nott - na korytarzu, byłeś zły, że spędzam z nim tak wiele czasu. Więc wtedy jednak miałeś go za swojego wroga.
            Harry wpatrywał się w kominek.
            - Próbuję go rozgryźć, Hermiono. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że on coś knuje.
            - Rozumiem cię, Harry. Ja też mam takie podejrzenia.
            - Wiem.
            - Wiesz?
            - Nie tylko ty jesteś bystra - spojrzał na mnie. Pokręcił głową. - Unikasz go. Nie wiedziałem, że dożyję dnia, w którym Hermiona Granger świadomie opuszcza zajęcia.
            - Ron powiedział to samo - próbowałam się uśmiechnąć. - To znaczy to, że nie tylko ja jestem bystra.
            - Kiedyś będziesz musiała mu powiedzieć. Ronowi. O tobie i Malfoyu.
            Chwila ciszy zawładnęła Pokojem Wspólnym.
            - Obawiam się, że to ,,o mnie i Malfoyu" jest tylko zwykłą iluzją - wyznałam cicho.
            Kolejna dawka ciszy.
            - Nocą znika z mapy Huncwotów - oznajmił w końcu Harry. - Jest i nagle go nie ma, rozumiesz? Wychodzi z Pokoju Wspólnego Ślizgonów i znika. Zupełnie jakby się teleportował albo znalazł jakiś pokój, którego nie ma na mapie.
            Moje serce zabiło mocniej. Sekretne przejście, którego nie ma na mapie Huncwotów. Przejście do Hogsmeade... Malfoy chciał kiedyś, żebym powiedziała o tym Harry'emu...
            - Podsłuchałam jego rozmowę z Pansy Parkinson - powiedziałam, uznając, że teraz moja kolej na wyjaśnienia. - Powiedział jej, że zadawanie się ze mną daje mu korzyści, o których nie może jej powiedzieć. Nie mam pojęcia, o co chodziło.
            - Myślisz, że powiedział Pansy prawdę?
            - Nie wiem.
            - Mógł po prostu wcisnąć jej kit, żeby dała sobie spokój.
            - Może - westchnęłam. - Ale wciąż pozostaję w niepewności.
            - Tak czy inaczej on może wiedzieć coś o Voldemorcie. Voldemort coś planuje, tego jestem pewien. Powrócił pół roku temu, a jeszcze się nie pokazał. Ministerstwo myśli, że oszalałem, a on po prostu zbiera siły albo szykuje armię, albo jedno i drugie. Nie wiem. Ale Malfoy może wiedzieć.
            - Więc jaki jest twój plan? - zapytałam, mając wrażenie, że cofamy się do rozmowy sprzed paru miesięcy.
            - Muszę zostać w Hogwarcie. Jeśli się nie mylę, Malfoy również zostanie na Święta w zamku.
            - Mówił, że wyjeżdża do domu - zaoponowałam natychmiast.
            - Jeśli faktycznie coś knuje, przerwa świąteczna jest idealnym czasem na zrealizowanie pla...
            - Tu jesteście! - znikąd pojawił się Ron, uśmiechając się od ucha do ucha. - Hej, co z wami? Wyglądacie jakbyście zobaczyli ducha.
            W ułamku sekundy podjęłam decyzję. Miałam nadzieję, że Harry jej nie podważy.
            - Jest pewien problem, Ron - powiedziałam, zanim Harry zdołał się odezwać. - Nie będę mogła przyjechać do ciebie na Święta. Muszę wracać do domu.
            Ron przestał się uśmiechać. Moje serce pękało, że znów muszę go okłamywać, ale co miałam mu powiedzieć? Że zamierzam udawać przed wszystkimi, że wyjeżdżam, a tak naprawdę śledzić Malfoya? Musiałabym wyjaśnić mu wtedy całą sytuację, a jeszcze nie byłam na to gotowa.
            - Och... Okej - Ron próbował się uśmiechnąć, ale on nigdy nie był zbyt dobrym aktorem. - O tym rozmawialiście?
            Czułam na sobie wzrok Harry'ego.  Chciał, żebym to ja podjęła decyzję, czy powiedzieć Ronow prawdę. No cóż.
            - Tak - odpowiedziałam, a potem nagle zmieniłam temat: - Dacie wiarę, że od czasu wizyty u pani Pomfrey ani razu nie zabolała mnie głowa?

                        
            Dzień przed przerwą świąteczną na transmutacji przerabialiśmy bardzo ważny temat, dlatego po raz pierwszy nie skupiałam się na obecności Malfoya (który zaczął pojawiać się na wszystkich zajęciach dwa dni po tym, jak zdecydowałam się na ten krok ja) bardziej niż na słowach nauczycieli. Niestety gdzieś w połowie harmonia dnia została zakłócona przez kawałek pergaminu uformowany w kształt samolotu, który dźgnął mnie w ramię, kiedy pisałam notatki. Zdezorientowana podniosłam go z ziemi i rozejrzałam się po klasie, ale nikt nie wydał się szczególnie zainteresowany tajną wiadomością.
            Kiedy McGonagall się odwróciła, rozłożyłam pergamin.
           
Wieża Astronomiczna podczas dzisiejszej kolacji. Przyjdź sama.
                                                                                                                                D.
           
            Z zaskoczeniem zauważyłam, że pismo Malfoya było bardzo ładne i staranne, każda literka oddzielona od pozostałych i przekrzywiona, jakby chciała wydostać się zza krat pergaminu. Zacisnęłam liścik w kulkę, ukrywając jego treść przed ciekawskim wzrokiem Pansy, z którą zmuszona byłam dzielić ławkę.
            Na eliksirach Snape postanowił nie zwracać uwagi na to, że to ostatnie lekcja eliksirów w tym roku kalendarzowym.
            - Przypominam, że termin oddania eliksiru Labdariego mija dzisiaj - podszedł do swojego biurka i z hukiem położył na nim grubą księgę. - Panie Finningan. Mam nadzieję, że nie podpalił pan swojego wywaru i jeszcze dzisiaj będę mógł go ocenić.
            Twarz Seamusa zrobiła się czerwona. Spojrzał w stronę swojej partnerki z domu  Salazara Slytherina, ale nie otrzymał żadnego wsparcia.
            - Granger - syknął mi Malfoy do ucha, korzystając z chwili nieuwagi Snape'a. - Nie odpowiedziałaś na moją wiadomość.
            - Nie zauważyłam, żebyś zadał mi w niej jakieś pytanie.
            - Czyli przyjdziesz?
            - Czyli przyjdę.
            Odsunął się ode mnie i do końca zajęć nie odezwał się ani słowem.

          
            
Siedzieliśmy w trójkę w Pokoju Wspólnym - ja, Harry i Ron. Chłopcy rozmawiali o swoich planach na okres przerwy świątecznej, ja natomiast zastanawiałam się nad tym, jaki krok wykonać w grze z Malfoyem.
            Dopiero za drugim razem usłyszałam, że Ron woła moje imię.
            - Jesteś tam, Hermiono?
            - C-co? - spytałam zdezorientowana.
            - Mówiłem, że już czas na kolację.
            - Och. Muszę się jeszcze spakować.
            Harry wysłał mi pytające spojrzenie, a Ron wzruszył ramionami.
            - Nie mogłaś zrobić tego teraz? - wydawał się zdezorientowany.
            - Dołączę do was troszeczkę później.
            Zanim zdążyli zaprotestować, udałam się do swojego dormitorium, gdzie odczekałam parę minut, zanim pobiegłam się na Wieżę Astronomiczną.
            Z tym miejscem miałam wiele wspomnień. To tutaj wszystko się zaczęło.
            Ta grudniowa noc była wyjątkowo zimna. Włosy Dracona posrebrzone blaskiem księżyca odcinały się na tle ciemnego nieba. Przyodziany w czerń przypominał mi tego złego Malfoya z dawnego koszmaru.
            Gdy podeszłam bliżej, zadrżałam, bynajmniej nie z powodu otaczającego mnie chłodu. Dostrzegłam jak źrenice jego oczu zwężają się na mój widok, potęgując stal jego tęczówki - to zimno, zimno, zimno, które mrozi krew w żyłach.
            I wiedziałam już wtedy, że coś jest nie tak. Ale mimo wszystko w jego obecności nie odczuwałam żadnego zagrożenia.
            - Draco - powiedziałam cicho, zamiast zwykłego powitania.
            - Spóźniłaś się - odparł sucho, kierując twarz ku błoniom, osłaniając przede mną swoje oczy.
            Tak dawno nie używał wobec mnie tego tonu głosu. Na jego dźwięk poczułam dziwne ukłucie w sercu.
            - Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
            Milczał przez piętnaście uderzeń mojego serca.
            - Wyjeżdżasz na święta? - zapytał, jakby jego celem było przeprowadzenie miłej pogawędki. Ale jego głos był napięty, czujny. Przerażający.
            - Tak. A ty?
            - Tak.
            Więc prawdopodobnie kłamaliśmy oboje.
            - Draco - powtórzyłam jego imię głośniej.
            Odwrócił się w moją stronę tak gwałtownie, że cofnęłam się o krok.
            A on zaczął się śmiać.
            Śmiał się głośno, wręcz historycznie, kierując twarz ku niebu. Śmiech szaleńca, śmiech zwycięzcy, śmiech Dracona Mafloya - ten zimny, oschły śmiech, który sam w sobie mógłby zabijać.
            - Granger - wychrypiał pomiędzy swoim śmiechem. - Jak to możliwe, że dopiero teraz się zorientowałaś?
            Stałam jak sparaliżowana. Draco nagle spoważniał.
            - Tak - powiedział tylko, jakby w odpowiedzi na pytanie, którego nie było.
            Cofnęłam się o krok, sięgając po różdżkę.
            - Nie musisz wyciągać różdżki, Granger - oznajmił beznamiętnie śledząc moje ruchy. - Dzisiaj tylko rozmawiamy.
            Mimo to wyciągnęłam tę małą drewnianą pałeczkę.
            - Co: tak? - zapytałam, nie spodziewając się, że mój głos zabrzmi tak krucho.
            - Tak - powtórzył. - Miałaś rację. Chcesz szczerych wyjaśnień? - gdy nie odpowiedziałam, skinął głową - Rozumiem, że tak. Więc wyjaśnię ci wszystko. To, co mówiłem Pansy wtedy, gdy nas podsłuchałaś, to wszystko prawda. Potrzebowałem cię, Granger. Byłaś częścią mojego planu.
            Czułam się tak, jakby ktoś oblał mnie zimną wodą. Albo polał benzyną i podpalił. Albo zepchnął z okna ostatniego piętra wieżowca. W każdym razie czułam się beznadziejnie źle, jakbym miała zaraz stracić wszystko, na czym mi zależało.
            - O-o czym ty mówisz? Jakiego planu?
            - Planu, który już nie istnieje - kontynuował wyraźnie znużony. - Przynajmniej twój udział w nim dobiegł końca. Już nie jesteś mi potrzebna.
            Sople lodu przekłuwały moje wnętrzności.
            - Więc okłamywałeś mnie przez cały czas - wyrzuciłam z żalem. Tylko to potrafiłam zrobić: stać nieruchomo i stwierdzić oczywisty fakt.
            - Tak - uśmiechnął się złowrogo. - Teraz wiem, że mogłem zrobić to znacznie szybciej, ale wtedy... Myślałem, że ty też grasz. Tak nagle pozwoliłaś mi sobą sterować, zaufałaś mi... Nie sądziłem, że tak łatwo cię przechytrzyć. Sądziłem, że tylko udajesz.
            - Więc nazywasz to grą? Wszystko, co między nami się wydarzyło?
            - A co się między nami wydarzyło, Granger? - zakpił. - Chyba nie myślałaś, że wyprę się dla ciebie rodziny, zostawię przyjaciół, pozbawię całego majątku? Między nami nic nigdy nie było i od zawsze wiedziałaś, że nigdy nic nie będzie - na chwilę zamilkł. - Miałem zamiar ciągnąć to dalej. Ale zrozumiałem, że w chwili podsłuchania mojej rozmowy z Pansy przestałaś mi ufać. Nie chce mi się już więcej udawać.
            Łzy same zaczęły spływać mi po policzkach. Było za ciemno, żeby Malfoy je zobaczył, ale mój głos zdradził wszelkie emocje, które mną owładnęły.
            - Przez tyle miesięcy mnie wykorzystywałeś. Potraktowałeś mnie jak... jak..
            - Jak swoją marionetkę? - cmoknął. - Tak, Granger. To nawet zabawne, jaką posłuszną marionetką stałaś się w moich rękach.
            - Zaufałam ci.
            - Wszyscy stajemy się ofiarami swoich własnych błędów.
            - Ty podły i arogancki...
            - Uspokój się, Granger. Powinnaś docenić moją szczerość wobec ciebie. Teraz przynajmniej wiesz, że masz trzymać się ode mnie z daleka. Zrozumiałaś to?
            Mierzyliśmy się spojrzeniami. Jego oczy... kiedyś widziałam w nich dobro. Czy mógł aż tak dobrze udawać?
            - Dobrze - powiedział, jakbym dała mu pozytywną odpowiedź. Wyminął mnie, ale zatrzymałam go u progu drzwi.
            - To wszystko twoja sprawka? - zapytałam głośno. - Naszyjnik, którego dotknęła Katie Bell. Ujawniacz. Niewybaczalne zaklęcie rzucone na Rona?
            Na ułamek sekundy wydawał się zaskoczony moim pytaniem, ale szybko nałożył na siebie maskę obojętności.
            - Cokolwiek odpowiem, i tak mi nie uwierzysz.
            - Teraz też ci nie wierzę - zawołałam za nim. Po raz pierwszy tak pewna tych słów. - Nie wiem, dlaczego powiedziałeś mi te wszystkie okropne rzeczy, ale nie wierzę, że przez ten cały czas udawałeś. Słyszysz mnie, Malfoy? Nie wierzę, że tacy jak ty się nie zmieniają.
            Spojrzał na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Mogłabym przysiąc, że lód w jego oczach roztopił się, przynajmniej na chwilę. Zacisnął mocno usta, a kiedy zdecydował się przemówić, jego głos był jakby wyprany z emocji.
            - Jesteś zbyt naiwna, Granger.
            Stałam nieruchomo jeszcze wiele minut po tym, jak zniknął z mojego pola widzenia.
            Pomimo wszystkiego, dopiero po tej rozmowie byłam śmiertelnie przekonana, że Malfoy próbuje mnie chronić.

                           Pociągnęłam Harry'ego za szatę, kiedy wychodził z Wielkiej Sali. Nie protestował, kiedy zaciągnęłam go w pusty korytarz.
            - Gdzieś ty była? - zapytał gniewnie.
            - Z Malfoyem - wypowiedzenie tego nazwisko dźgało moje gardło. - Miałeś rację, Harry. On coś planuje.
            Oczy Harry'ego powiększyły się do rozmiarów galeonów.
            - Powiedział ci to?
            - Niezupełnie.
            - Więc skąd ta pewność?
            - On chce, żebym uważała go za kogoś złego.
            Spojrzał na mnie jak na niespełna rozumu.
            - Hermiono, przecież to nie ma sensu...
            - Znam go - zapewniłam. Jeszcze nigdy nie byłam czegoś pewna tak jak teraz. - Nie potrafię odróżnić, kiedy kłamie, ale teraz... Na Merlina, Harry, on coś ukrywa, ale jestem przekonana, że nie działa po stronie Sam... po stronie Voldemorta.
            Po raz pierwszy wypowiedziałam na głos to słowo. Voldemort.
            Harry wpatrywał się we mnie, jakby zastanawiał się, czy Malfoy rzucił na mnie jakiś urok.
            - Co zamierzasz?
            - Muszę tu zostać. Jeśli oboje się nie mylimy, to miałeś rację i Malfoy zostanie w Hogwarcie. Mam przeczucie, że dopiero teraz wszystko się zacznie.
            - Nie zostawię cię tu samej z nim - zaoponował Harry.
            Chwyciłam rękaw jego szaty.
            - Posłuchaj mnie, Harry. Musisz jechać do Nory, jasne? Rób wszystko co w twojej mocy, żeby Ron był przekonany co do mojej obecności w pociągu. Powiedz, że muszę pilnować pierwszoklasistów w którymś z wagonów, albo wymyśl coś lepszego. Dasz radę to zrobić?
            - Ja powinienem zostać...
            - Harry, całe ministerstwo ma cię na oku! A zresztą wiem więcej o Malfoyu niż ty. Wiem, gdzie znika w nocy...
            Harry bił się z myślami, nie spuszczając ze mnie wzroku. W końcu jednak dał się przekonać.
            - Pod moim łóżkiem znajdziesz mapę Huncwotów i pelerynę-niewidkę - powiedział. - Ale błagam cię, uważaj na siebie.
            - Jak zawsze - próbowałam się uśmiechnąć.
            Zewsząd zaczęli schodzić się uczniowie wracający do domów na przerwę świąteczną. Wśród nich dostrzegłam cztery rude głowy. Jedna z nich z niepokojem rozglądała się po sali wejściowej w poszukiwaniu swoich przyjaciół.
            - Musisz iść - rzuciłam nie odrywając wzroku od Rona.
            Harry kiwnął głową i zrobił krok do tyłu.
            - Wesołych Świąt, Hermiono.
            - Wesołych Świąt, Harry.
            Pół godziny później ekspres z Hogwartu odjechał.
            Pobiegłam do dormitorium chłopców. Spod łóżka wyciągnęłam stary pergamin.
            - Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
            Serce biło mi jak oszalałe, kiedy moim oczom ukazała sie zaledwie garstka nazwisk osób przebywających na terenie zamku.
            Postać z napisem Draco Malfoy chodziła w tę i z powrotem po Pokoju Wspólnym Ślizgonów.

             

             Obudził mnie okrzyk zachwytu jakiegoś drugoklasisty, który został na święta w Hogwarcie.
            - Patrz, Billy, patrz! Ile prezentów! Widzisz to?!
            Natychmiast podniosłam się na nogi. Chwilę zajęło mi, zanim zdałam sobie sprawę, że znajduję się w Pokoju Wspólnym Gryfonów. A niech to szlag! Musiałam zasnąć, kiedy w nocy pilnowałam Malfoya!
            Natychmiast sięgnęłam po mapę. Nieruchoma postać Malfoya znajdowała się w jego dormitorium. Czyżby spał?
            Starając się zostać niezauważoną, poczłapałam do swojego dormitorium. Przy łóżku leżał stosik prezentów. Wesołych Świąt, Hermiono - pomyślałam. Nie miałam siły jednak sprawdzać podarunków.
            Usiadłam na łóżku Lavender. Dumbledore siedział przy biurku w swoim gabinecie, ale nie był sam. Alastor Moody. Niemal zakrztusiłam się powietrzem. Prawdziwy Szalonooki Moody w Hogwarcie? Czy po tym, co przeżył rok temu wciąż miał odwagę tu przyjść?
            Obserwowałam jak dwoje młodych Gryfonów biega po Pokoju Wspólnym. Malfoy miał się dobrze - żaden Ślizgon nie został w Hogwarcie. Tyle możliwości..
            Cały dzień nie wychylałam się z dormitorium. Przegapiłam porę śniadania, obiadu i kolacji, ale mimo ssącego uczucia głodu trwale wpatrywałam się w postać Malfoya, który chodził tylko w tę i z powrotem.
            Było grubo po północy, kiedy wreszcie Draco postanowił działać. Kiedy wychodził z Pokoju Wspólnego Ślizgonów, ja narzuciłam pelerynę niewidkę na siebie i biegiem puściłam się w stronę lochów, cały czas trzymając przed mapę Huncwotów, oświetlając ją różdżką.
            W pewnym momencie postać Malfoya stanęła przy ścianie w lochach i po prostu zniknęła.
            - Koniec psot - mruknęłam, zawijając mapę i wkładając ją do kieszeni.
            Byłam już w lochach. Starałam się oddychać cicho i miarowo, ale to na nic. Jak dostanę się do tajnego przejścia? Nie znałam odpowiednich słów i ruchów. Może po prostu będę musiała tam na niego pocze...
            Moja głowa zderzyła się z czymś, co nagle wyrosło przede mnie na zakręcie.
            Próbowałam utrzymać równowagę, ale moja noga zaplątała się o pelerynę niewidkę i runęłam z hukiem na ziemię. Peleryna całkowicie mnie odkryła.
            - Na Merlinia, nic ci się nie stało? - usłyszałam nad sobą twardy głos z dziwnym akcentem.
            Moje palce zacisnęły się na różdżce. Podniosłam głowę i z ziemi wycelowałam w postać, która wyciągała rękę w moim kierunku.
            - Nie ruszaj się - nakazałam groźnie.
            Postać wykonała moje polecenie. Stanęłam na obie nogi, wciąż trzymając różdżkę w pełnej gotowości.
            Przede mną stał chłopak. Był tak wysoki i umięśniony, że cała moja odwaga poszła się pasać, ale dałam radę tego nie okazać. Światło mojej różdżki na chwilę go oślepiło, zmrużył oczy, a jego usta wykrzywiły się w grymas, ale kiedy przyzwyczaił się do jasności i otworzył oczy...
            Jedno z nich miało kolor nieba w najbardziej bezchmurny dzień. Drugie przypominało mi kolorem trawę rosnącą za moim domem w Londynie.
            Szafir i szmaragd.
            Delikatnie wycelowałam różdżką ku dołowi, by nie oślepiać nieznajomego. Patrzyłam na niego ze szczerym zainteresowaniem. Wyglądał tak... tak znajomo?
            - Nie jesteś uczniem Hogwartu - powiedziałam oskarżycielsko. Chłopak wyglądał na co najmniej siódmoklasistę, a nawet jeśli ukończył już szkołę, powinnam kojarzyć go z poprzednich lat.
            - Właściwie to jestem - podrapał się głowie. Zdawał się być zdezorientowany - Jak na mnie wpadłaś? Mógłbym przysiąc, że nikogo przed sobą nie widziałem.
            Zasłoniłam sobą pelerynę. Co jeśli ten chłopak jest jakimś kolejnym podstępem?
            - Nie znam cię - zignorowałam jego pytanie.
            - Zawsze jesteś taka przezorna czy tylko w obecności osób, których nie znasz?
            Zamrugałam.
            - Prowokujesz mnie?
            - Tylko się zastanawiam.
            Opuściłam różdżkę całkowicie.
            Chłopak wyciągnął rękę w moim kierunku.
            - Nazywam się Larch Hornroot. I jestem nowym uczniem Hogwartu





______________
Wielki powrót! Nie mogę uwierzyć, ile czasu zajął mi ten rozdział. Wciąż mam wrażenie, że nie wyczerpałam go dostatecznie, ale nie chciałam już dłużej zwlekać z jego opublikowaniem.
Naprawdę przepraszam, że tyle musieliście czekać!

3 komentarze:

  1. Jak to dobrze, ze do nas wrocilas. Nie wiesz nawet jak mi brakowało twoich rozdziałów. Strasznie podoba mi się Draco w tym rozdziale. Wiemy, że robi to dla Hermiony i to jest takie... kochane. Coś sądzę, że ten nowy chłopak namiesza w życiu uczuciowym Hermiony i to mi się podoba, mam rację? Mam nadzieję, że już nie zostawisz tego opowiadania na tak długo ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się że wróciłaś, z kolejną perełką. Rozdział cudowny czekam na następny .

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie. Oto długo przeze mnie wyczekiwany rozdział sie pojawił.
    Ja i mój kotek jesteśmy szczęśliwi z tego powodu i aż prawie dostałam palpitacji serca, kiedy tak w sumie to z bardzo małą nadzieją i przyznam że też z nudów weszłam na to opowiadanie. I doznałam bardzo mile widzianego u mnie szoku.
    Rozdział XXXII wreszcie sie pojawił!!!!
    Ale dość już o mnie i moim zacieszu. Jeśli chodzi o rozdział to...
    Jest mi niezmiernie przykro z powodu postawy Malfoya i tego co powiedział Hermionie. Nie spodziewałam sie po nim tego ze zachowa sie jak tchórzliwy arogant, nie po Malfoyu.
    Chociaż z drugiej strony jednak obawiam sie że nie miał wyjścia i musiał tak postąpić, bo jakby nie patrzeć nie udałoby mu sie zniechęcić do niego Hermiony nie raniąc jej. I w sumie na nic mu się nie zdało to że ja zranił bo Hermiona i tak nie dała za wygraną. Tylko czy to dobrze czy źle? czy byłoby lepiej gdyby trzymała się od tej tajemnicy z daleka? Jeśli Malfoy tak twierdzi to znaczy że Hermiona musi być w niebezpieczeństwie.
    Ciekawi mnie jeszcze co zwiastuje ten nowy uczeń, i nie ukrywam ze ciekawie by było gdyby jednak coś się z nim działo.
    W ogóle ciekawa jestem wszystkiego i błagam nie zostawiaj nas już nigdy więcej na tak długo. Było by mi, nam bardzo przykro.
    Dlatego życzę ci czasy i weny na pisanie kolejnych rozdziałów, które oby pojawiały się częściej.





    PS Jestem bardzo rozczarowana tym że pod ostatnim rozdziałem jak tam zajrzałam to nie zauważyłam mojego komentarza nad którym się sporo naprodukowałam.
    Internet mnie nie lubi.

    OdpowiedzUsuń