wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział XXXI


Malfoy stał nad kociołkiem, a jego wzrok utkwiony był w zielonkawą ciecz. Włosy upadały mu na czoło, delikatnie zwijając się w pierścienie. Patrzyłam na niego zafascynowana, zastanawiając się, jak by zareagował, gdybym podeszła i odgarnęła włosy z jego skroni.
            - Więc pogodziłaś się z Weasleyem? - zapytał, podnosząc wzrok. Obawiałam się ujrzeć w nich pogardę albo rozczarowanie, ale niewidzialna bariera zasłaniała jego emocje.
            - Chyba tak - powiedziałam, przeklinając się za to ,,chyba", które zdradzało moją niepewność.
            Tam gdzie teraz stał Draco, wtedy stałam ja. To właśnie tu, w łazience Jęczącej Marty, zostałam zaatakowana przez najlepszego przyjaciela. Nie winiłam Rona za to, co zaszło. Na początku, kiedy nie wiedziałam jeszcze o niewybaczalnym zaklęciu, które na niego rzucono, czułam odrazę względem jego osoby. Teraz mu tylko współczułam - to prawdopodobnie przeze mnie trafił go tak okrutny urok.
            - Wiedziałem, że w końcu cię przeprosi. Sądziłem tylko, że będziesz wtedy szczęśliwsza.
            - Jestem szczęśliwa - zapewniłam, opierając się na rękach o umywalkę.
            Uniosłam głowę, by spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Nie do wiary, jak jedna noc może zmienić człowieka. Oczy dominujące na twarzy wydawały się zmniejszyć swoje rozmiary dwukrotnie. Może to prze cienie, które ulokowały się pod nimi. Wyglądało to trochę, jakby ktoś podbił mi oko. Szare, fioletowe i niebieskie plamy otaczały moje oczy, jak niebo otacza planety.
            Malfoy stanął za mną. Uchwyciłam jego wzrok w lustrze. Zdawało mi się, że w jego oczach dostrzegam żal, a jego usta otwierają się, by za chwilę wydostały się z nich nieszczere słowa pocieszenia.
            Nie potrzebowałam litości.
            - Jutro możemy oddać Snape'owi eliksir - powiedziałam, nie patrząc na niego. Przeszłam przez łazienkę Jęczącej Marty, ignorując smród eliksiru połączony z przyjemnym zapachem wanilii.
            - Granger?
            - Tak, Draco?
            Nie zatrzymałam się. Wyszłam z łazienki, próbując odciąć się od wspomnień, które jednak wracały i wracały, nie chcąc zostawić mnie z radosnymi chwilami. Przyjaciel, który zdradzi.
            Szedł za mną. Jak mój cień, jak moje wspomnienia.
            Wyprzedził mnie i zablokował przejście. Jak dobrze, że w tej części zamku nikt wieczorami się nie zapuszczał. W końcu o to chodziło, prawda? Nikt nie mógł wiedzieć, że ja i Draco spotykamy się w wolnym czasie, nawet jeśli było to przygotowywanie eliksiru dla Snape'a. Musiałam okłamywać Harry'ego, musiałam okłamywać Ginny, a co najgorsze - musiałam okłamywać samą siebie. Że to nic nie znaczy. Że nie robię nic złego. Że nie mam tak naprawdę żadnego powodu, by uważać Malfoya za swojego wroga.
            Założono mi opaskę na oczy i okręcono, nie wspominając, że stoję nad przepaścią.
            - Chodzi o Weasleya? - zapytał, delikatnie marszcząc brwi.
            Chodzi o ciebie.
            - Tak. To znaczy nie...- odskoczyłam w tył, wyrzucając ręce w powietrze, jakbym próbowała odgonić żałosne słowa wypowiedziane z własnych ust. - Tu nie chodzi tylko o Rona.
            Jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne.
            - Więc o co?
            - O wszystko! - przyznałam. - O Rona, o ciebie, o Harry'ego, o to, co dzieje się w zamku, w Hogsmeade, wszędzie! Nie jestem pewna, czy każdy jest tym za kogo się podaje. Nie wiem, czy nie jesteś teraz pod wpływem jakiegoś zaklęcia albo, czy za parę dni któryś z moich przyjaciół nie okaże się być wrogiem. I nie potrafię zrozumieć, dlaczego ktoś próbuje się mnie pozbyć i to kosztem niewinnych osób!
            I, och, ulżyło mi. Ale nigdy nie podejrzewałam, że zwierzę się Malfoyowi z moich problemów.
            - Granger - powiedział tak cicho, że mogłoby mi się zdawać. Jego palce prześlizgnęły się po mojej ręce. Przyjemny dreszcz nie był jednak w stanie zagłuszyć wewnętrznego krzyku.
            - Nie wiem, co mam robić.
            - Poczekaj - doradził. - Pozwól Dumby'iemu się tym zająć, sama i tak nie jesteś w stanie nic na razie zrobić.
            Przytaknęłam głową, choć w głębi duszy odepchnęłam jego słowa od siebie. Nie zauważyłam, żeby Dumbeldore w jakikolwiek sposób próbował mi pomóc. Jedyne czego dokonał, to powstrzymanie plotek chodzących po szkole, jakoby Ron i Draco mieli się o mnie pobić (jeszcze nie podziękowałam za nie Lavender).
            - Muszę zrobić jeszcze obchód korytarzy - powiedziałam, żałując że sama zeszłam na temat ostatnich zdarzeń.
            - Mogę ci towarzyszyć.
            Chciałam zaprotestować, ale on już ruszył przed siebie, delikatnie ciągnąc mnie za sobą.
            - Masz jakieś plany na Święta? - zagadnął po chwili ciszy.
            - Nie. Moi rodzice wyjeżdżają do Francji. Chyba zostanę w Hogwarcie - wzruszyłam ramionami. - A ty?
            - Wracam do domu.
            Słysząc jego niezbyt optymistyczny ton głosu, musiałam na niego spojrzeć.
            - Nie cieszysz się?
            - A z czego mam się cieszyć? Starzy na siłę próbują stworzyć rodzinną atmosferę, psując nasze relacje jeszcze bardziej.
            Podłoga stała się taka interesująca. Nie spodziewałam się rozmowy o Świętach i rodzinie Malfoya.
            - Myślałam, że masz dobre relacje z rodzicami - wyznałam cicho, zanim zdołałam ugryźć się w język.
            Nie żeby Lucjusz Malfoy celował we mnie różdżką w moich nocnych koszmarach.
            - Kiedyś tak było - westchnął. - Jesteś jedynaczką, prawda? Wiesz jak to jest, kiedy całe dziedzictwo zostaje na twojej głowie. Nagle zaczynają wymagać od ciebie więcej, niż jesteś w stanie znieść. Rozumiesz?
            Nie, nie rozumiałam. Moi rodzice byli wymagającymi ludźmi, ale nigdy nie narzekałam na rosnącą listę swoich obowiązków. Natomiast Malfoy... Zawsze uważałam, że jest tym typem jedynaka, który zawsze dostaje to, czego chce, jest oczkiem w głowie swoich rodziców; rozpieszczony i bogaty.
            No proszę, jak wielu rzeczy jeszcze o sobie nie wiemy.
            Przeszliśmy piętro. Nikogo nie było. O tej godzinie bardzo rzadko ktoś spacerował po zamku, a obchód korytarzy stanowił tylko upewnienie, że każdy uczeń przestrzega godziny policyjnej.
            - O czym myślisz? - zapytał.
            - Zastanawiam się... Nieważne.
            Co miałam mu powiedzieć? Że zastanawiam się, czy kiedyś będziemy spacerować razem po zamku w czasie przerwy, kiedy to każdy może nas zobaczyć? Że chciałabym, żeby nasze spotkania przestały być tajemnicą? Że pragnę zrozumienia ze strony swoich przyjaciół i innych osób?
            - Jestem przekonany, że chodzi o mnie - mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął, chociaż mój wzrok wbity był w podłogę. - Może to jednak ważne?
            - Nie uważasz tego za jeden wielki paradoks? Niedawno cię nienawidziłam z całego serca i jestem pewna, że ty również za mną nie przepadałeś, a teraz najnormalniej w świecie rozmawiamy o zwykłych rzeczach.
            Przez chwilę się nie odzywał.
            - Żałujesz tego?
            Obróciłam twarz w jego stronę, zaskoczona.
            - Czego? Przyjaźni z tobą? - zaczęłam kręcić głową. - Nie. To chyba najlepsze, co spotkało mnie w tym roku.
            Na wypieki na policzkach nie musiałam długo czekać.
            Kąciki ust Malfoya uniosły się.
            Skręciliśmy w korytarz na czwartym piętrze. Mój wzrok ponownie wylądował na podłodze. Może to przez to nie zauważyłam, jak przede mną wyłania się postać. Zobaczyłam jej cień, ale było już za późno. Nasze ciała zderzyły się, a w powietrze wyleciał stos książek.
            - Cholera, przepra.... Hermiona?
            Odskoczyłam na bok, by jedna ze spadających książek nie wylądowała na mojej głowie. Dopiero, kiedy wszystkie upadły z hukiem na podłogę, spojrzałam na swoją przeszkodę.
            Teodor Nott. Czarne włosy, czarne oczy, czarna szata. Jedynie blada skóra odcinała się na tle ciemnego korytarza. Tuż za nim podążał Harry.
            - Nott i Potter - doszedł mnie głos Malfoya. - No proszę, planujecie na kogoś zamach?
            - Jeśli już, to tylko na ciebie - odgryzł się Harry.
            Nott kucnął, by pozbierać książki, a ja zrobiłam to samo. Trzy kroki do idealnego eliksiru. Labdari i wszystko, co musisz wiedzieć na jego temat. Kamień księżycowy i jego zastosowania w miksturach.
            - Warzyliście eliksir Labdariego? - zapytałam, podając książki Nottowi.
            - Tak. Właściwie już skończyliśmy.
            - To tak jak my.
            Wstałam, a Nott zrobił to samo.
            - Czy jako prefekt Slytherinu mogę odjąć Potterowi punkty za chodzenie po zamku po godzinie policyjnej? - zapytał Malfoy, a ja nie wiedziałam, czy mówi na poważnie czy żartuje.
            - Jakbyś nie zauważył, Malfoy, ty też nie znajdujesz się teraz bezpiecznie z łóżeczku - odparł sarkastycznie Harry.
            - Jestem w pracy. Robiliśmy właśnie obchód korytarzy.
            - Kapitanowie drużyn mają takie same przywileje jak prefekci.
            - Więc jako zarówno prefekt, jak i kapitan, mam prawo odebrać Gryffindorowi dwadzieścia punktów zamiast dziesięciu?
            - Z tego co pamiętam, to idioci nie mogą odejmować punktów, nawet jeśli są prefektami i kapitanami. Przykro mi, Malfoy.
            Nawet nie zauważyłam, jak tych dwoje zbliżyło się do siebie, zaciskając pięści i zabijając się wzrokiem.
            - Hej, przestańcie! - powiedziałam, chwytając Harry'ego za ramię. - Chyba powinniśmy wszyscy wrócić do dormitoriów.
            Harry i Draco zdawali się mnie nie słuchać. Nott pojawił się za Malfoyem.
            - Tak będzie najlepiej - poparł mnie, odciągając Malfoya w tył. - Dobrej nocy. Hermiono, Harry.
            - Dobrej nocy, Nott - powiedziałam, chcąc dodać jeszcze: ,,Tobie też, Draco", ale Ślizgoni zniknęli za zakrętem.
            Spojrzałam na Harry'ego, powstrzymując się od wywrócenia oczami.
            - Musiałeś?
            - Nie powinnaś chodzić sama o tej godzinie po zamku - zignorował mnie.
            - Nie byłam sama.
            - Malfoy się nie liczy.
            - Och, czemu wy musicie być tacy trudni - omal nie tupnęłam nogą o podłogę. - Jak nie Ron, to ty. Jak nie ty, to Ginny. Malfoy ostatnio uratował mi życie. Chyba jednak jego obecność coś znaczy, prawda?
            Nie odpowiedział. Odezwał się dopiero przed portretem Grubej Damy, nawet na mnie nie patrząc.
            - Może dla ciebie znaczy zbyt wiele.
            Nie skomentowałam tego nijak.

            W dwie minuty może wydarzyć się bardzo wiele.
            Ludzie nie doceniają minut, skupiając się na godzinach, miesiącach, latach. Dwie minuty na tle dwudziestocztero godzinnej doby są jak dwie krople deszczu w słoneczny dzień. Dla większości nic nie znaczą, lecz są i tacy, którzy traktują to jako zapowiedź złej pogody.
            W dwie minuty pogodziłam się z Ronem, w dwie minuty przestałam rozumień Harry'ego, w dwie minuty polubiłam Cho, na dwie minuty (i czterdzieści sekund) straciłam Malfoya, którego serce z mojego powodu przestało bić.
            Kolejnego dnia na tle neutralnych sekund mogłam wyróżnić dwie minuty szczęścia oraz dwie minuty beznadziei.
            Szczęście przyszło po dwuminutowej rozmowie z Ronem. Skończyłam zajęcia i udałam się do Pokoju Wspólnego, mając nadzieję na spokojne popołudnie przy kominku z dobrą książką u boku. Harry przesiadywał u Vennera, a Ginny postanowiła uciąć sobie drzemkę po dwugodzinnych eliksirach. Tak długo starałam się ignorować Rona, że zapomniałam o jego obecności.
            Gdy zobaczyłam go na kanapie miałam ochotę zawrócić i pójść do biblioteki. Ale czemu miałabym to robić? W końcu jako tako można powiedzieć, że pogodziliśmy się dwa dni temu. Aczkolwiek od tego czasu nie wymieniliśmy między sobą żadnego słowa oprócz zwykłego ,,cześć", które i tak wydawało się być niezręcznie niepotrzebne.
            Usiadłam obok niego, wysyłając w jego stronę niepewny uśmiech, który odwzajemnił równie niepewnie. Skrobał coś piórem po pergaminie. Otworzyłam książkę i zaczęłam czytać. Pogrążenie się w lekturze pozwoliło mi choć na chwilę zapomnieć o problemach.
            - Co czytasz?
            Podniosłam wzrok. Ron siedział tuż obok, z głową pochyloną nad moją książką. Starał się zabrzmieć w miarę naturalnie, ale jego głos zadrżał, jakbym mogła zaraz odwołać przyjęcie jego przeprosin.
            - Drogą starożytnych runów - na dowód pokazałam okładkę z ozdobnym tytułem. Była to książka, którą dostałam na urodziny od Harry'ego.
            - Ciekawa chociaż?
            - Jeśli interesujesz się starożytnymi runami.
            - Och.
            Odsunął się trochę. Próbowałam wrócić do dalszego czytania, ale nie potrafiłam się skupić.
            - Tak właściwie - zaczął Ron, drapiąc się po głowie - wracasz do domu na Święta?
            - Nie, raczej nie.
            - Bo... Bo pomyślałem, że może chciałabyś, no wiesz, spędzić je w Norze? Harry się zgodził, Lupin i Syriusz na pewno wpadną, nawet Bill...
            Spojrzałam na niego z ukosa. Nie wiem, co odczytał z moich oczu, ale jego usta natychmiast się zamknęły. Dopiero po chwili zrezygnowany opuścił głowę.
            - Tylko proponowałem...
            - Nie powiedziałam, że się nie zgadzam - oznajmiłam, zamykając książkę. - Chciałabym spędzić z wami Święta, Ron. Bardzo chętnie pojadę do Nory.
            W jego oczach zatańczyły płomyki, jak za dawnych chwil.
            - Naprawdę? Zgadzasz się?
            - Tak, Ronaldzie - nie mogłam się nie uśmiechnąć. - Pod warunkiem, że Krzywołap może jechać ze mną.
            - Ale...
            - Nie zostawię go tutaj samego.
            Ron kiwnął głową, wciąż się uśmiechając.
            - Jasne. Cieszę się, że spędzimy razem Święta.
            Położyłam dłoń na kanapie, stykając swoje palce z palcami Rona.
            - Ja też, Ron. Ja też,

            Dwie minuty rozmowy tchnęły we mnie szczęście przez kolejne trzy godziny. Siedzieliśmy z Ronem przy kominku, od czasu do czasu żartując lub rozmawiając o codziennych sprawach. Później dołączyła do nas Ginny, zadowolona z naszego ostatecznego pogodzenia. Wieczorem przyszedł i Harry, wykończony treningiem z Vennerem, z fioletowym sińcem pod okiem.
            Nie ustaliłam wczoraj z Malfoyem, kto ma zanieść eliksir Snape'owi. Dlatego z obawy przed zmarnowaniem ostatniego miesiąca na jego warzeniu, wyszłam z Wielkiej Sali, zostawiając trójkę przyjaciół w swoim wzajemnym towarzystwie.
            W łazience Jęczącej Marty nie było kociołka. Była natomiast sama Marta, która pisnęła na mój widok, a potem zaczęła się śmiać i płakać w jednej chwili, aż sama nie wiedziałam, co mam robić.
            - Nie znajdziesz go tu! - zawołała za mną, kiedy ewakuowałam się z łazienki. - Wziął te wasze paskudztwo i wyszedł, zostawiając mnie znowu samą. Ooooooch, każdy jest taki sam!
            Pomyślałam, że to nawet dobrze, że Malfoy postanowił oddać Snape'owi eliksir. Mogłam wrócić do przyjaciół i napawać się szczęściem do końca dnia.
            Pech chciał, że musiałam trafić na Malfoya. W innych okolicznościach nawet bym się ucieszyła, że los znowu nas ze sobą łączy, ale tym razem sytuacja miała się trochę inaczej.
            1. Draco stał przy marmurowych schodach.
`          2. Nie był tam sam.
            3. Zarówno Draco, jak i jego towarzyszka, nie zauważyli mojej obecności.
            Towarzyszką Malfoya był nie kto inny, jak Pansy Parkinson.  Ręce zaplotła na piersi, a głowę uniosła ostentacyjnie wysoko.
            Słyszałam dwie minuty ich rozmowy.
            - ...i nie wiem, co ty w niej widzisz. To szlama. Sam mówiłeś, że szlamy trzeba potępiać.
            - Wiem co mówiłem, Parkinson - przejechał otwartą dłonią po twarzy. - W przeciwieństwie do ciebie wiem, co mówię.
            - Nawet Blaise to zauważył. Powiedz mi, w co ty grasz? O co w tym wszystkim chodzi?
            - To nie twoja sprawa.
            - Chcę wiedzieć.
            Zaśmiał się. Jego śmiech był jak lód; twardy, zimny i przezroczysty.
            - Dlaczego się śmiejesz? - spytała wyraźnie oburzona. - Zmieniłeś poglądy, Draco? Zmieniłeś się. Nie poznaję cię.
            - Po to chciałaś się ze mną spotkać? Żeby przekazać mi, jak bardzo się zmieniłem? - odchylił się do tyłu. Zmrużył oczy. - Pozwól, że cię w czymś uświadomię. Ja się nie zmieniłem. Tacy jak ja się nie zmieniają.
            Pansy rozdziawiła usta. Wyglądała jakby chciała dać za wygraną, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
            - Więc po co to wszystko? Dlaczego spędzasz czas z tą całą Granger?
            - Mówiłem ci już, że to nie twoja sprawa.
            - Może jeszcze zaprzyjaźnisz się z Weasleyem i Potterem, co? Oni też preferują towarzystwo szlam.
            - To wszystko? - zapytał Draco. - Bo jeśli tak, to chciałbym wrócić do lochów.
            - Do lochów? - cofnęła się o krok. - A może do Granger, hm? Powiedz mi, co ktoś taki, jak ty może widzieć w kimś takim, jak ona?
            Wyczekiwałam tej odpowiedzi bardziej niż Pansy.
            Zdecydowanie zbyt długo zastanawiał się nad odpowiedzią.
            - Nic. - Odparł w końcu. - Nawet gdyby nie była szlamą, w życiu bym na nią nie spojrzał. Zadawanie się z nią daje mi korzyści, o których nie mogę ci teraz powiedzieć. Sama Granger jest mi całkowicie obojętna.
            Moje serce przestało bić.
            Dwie minuty wzbudziły we mnie smutek, żal, bezradność. Poczułam się taka mała, krucha, nic niewarta. Chciałam zapaść się tam pod ziemię i móc już nigdy nie wychodzić, żeby nie musieć widzieć twarzy Malfoya.
            Draco wrócił do lochów, a Pansy wspięła się po schodach.
            Dwie minuty przeobraziły się w dwa dni, w ciągu których czułam się jak zniszczona rzecz.
            Byłam naiwna. Głupia i naiwna.


____________

Nie wiem, co napisać. To był dość trudny miesiąc, a czasu z dnia na dzień coraz mniej. Jutro wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do Internetu, ale w przyszłym tygodniu na pewno dodam rozdział.
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać.

11 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze, że wprowadzasz takie komplikacje, bo gdyby cały czas była sielanka to by było nudno. Z pewnością Draco z początku chciał wykorzystać Hermione, ale wiadomo jak to w opowiadaniach bywa - się w niej zakochał. Ron jest uroczy, nie widzę w nim nic beznadziejnego co poprzednia czytelniczka. Co z tego, że czuje coś do Hermiony, a ją shippuje z Draco? Ja go tam lubię :). Teodor jest!! Zawsze go uwielbiam w opowiadaniach! Mam nadzieję, że tym razem też tak będzie. Weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy pojawi się następny rozdział?
    Pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo, obiecuję.
      Muszę tylko uporządkować pewne sprawy niedotyczące bloga ;)

      Usuń
  4. Którego dodasz rozdział ??
    Nie mogę się doczekać... ��

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam ��

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ci idzie pisanie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczekuj rozdziału w ciągu najbliższych dni. Przepraszam za niedopilnowany termin.

      Usuń