poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Rozdział XXX


Dźwięk gry Fatalnych Jędzy stopniowo cichł, gdy oddalaliśmy się od Wielkiej Sali. Byłam zafascynowana, zaciekawiona, a jednocześnie pełna obaw. Wahałam się, stawiając każdy krok. Ale przecież byłam w zamku. Na dodatek z Malfoyem, którego obecność stwarzała u mnie poczucie bezpieczeństwa.
            - Wieża Astronomiczna? - domyśliłam się, kiedy przechodziliśmy każde piętro, wspinając się w górę.
            Malfoy uśmiechnął się w odpowiedzi. Światło różdżki oświetlało jego profil, wyostrzając rysy twarzy i nadając oczom intensywniejszą barwę. Ginny zawsze powtarzała, że "z tą szczurowatą twarzą i tlenionymi włosami nawet gdyby nie był takim palantem, żadna  go nie zechce". Od czwartej klasie, gdy sznur dziewczyn nie przestawał odstępować Malfoya na krok, moja przyjaciółka przestała mówić o jego wyglądzie, a przyczepiła się do okropnego charakteru i przynależności do Slytherinu.
            Ginny nie wiedziała, że Draco wcale nie jest takim uprzedzonym draniem, jak wydawało mi się od momentu, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Mimo swojej aroganckiej natury potrafił być miły, uprzejmy, a nawet zabawny, tak że momentalnie zapominałam o jego wadach, wszystkich wyzwiskach skierowanych w moją stronę i to, że mieliśmy być wrogami. Bo przecież według wszystkich czysta krew i mugolska krew razem nie mają prawa bytu.
            Jak dwie równoległe linie. Zawsze blisko, nigdy razem.
            Tak jak myślałam, naszym celem okazała się być Wieża Astronomiczna. Kiedy weszliśmy na sam szczyt, znaleźliśmy się pod sklepieniem ciemnego nieba z jasnymi punkcikami znaczącymi gwiazdy. Chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz, wiatr przekrzywił upięte na czubku głowy włosy.
            Nie wiedziałam, czego oczekiwać. Może świec kształtujących ramę serca, płatków róż znaczących drogę do koca leżącego na podłodze, na którym stoi kosz piknikowy z dyniowymi pasztecikami? Nie wzięłam pod uwagę tego, że Malfoy nie ogląda mugolskich komedii romantycznych, z których mógłby czerpać inspiracje. Chyba liczyłam na odkrycie jego romantycznej strony. Tymczasem Wieża Astronomiczna wyglądała tak jak zawsze - zupełnie, jakbym właśnie uczestniczyła w jednej z lekcji astronomii.
            W ciągu sekundy ogarnęło mnie przerażenie, że może jestem zbyt naiwna, że to może być kolejna pułapka, że znów ktoś rzucił na bliską mi osobę niewybaczalne zaklęcie.
            Ale moje wszelkie wątpliwości rozwiały się w chwili, kiedy odwróciłam się gwałtownie, by stanąć twarzą w twarz z Malfoyem. Pamiętałam, jak puste i zimne stały się oczy Rona, kiedy był pod działaniem Imperiusa. Oczy Dracona były przyciemnione przez osłonę nocy, ale ożywione, jakby tlił się w nich ogień. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem, a on śmiało odwzajemniał moje spojrzenie.
            - Co my tu robimy? - mój głos przedarł się przez otaczający nas wiatr.
            - Na początku września przysłałaś mi bardzo imponujący liścik, w którym prosiłaś o spotkanie na Wieży Astronomicznej.
            To Harry i Ron napisali liścik - pomyślałam ze znużeniem.
            - Mówiłam ci już, że to...
            Nie dokończyłam, bo uciszył mnie ruchem ręki.
            - Nie mam pojęcia, o co ci wtedy chodziło, Granger. A co najdziwniejsze, ja nawet nie chcę wiedzieć.
            Chwycił mnie za rękę, na co wstrzymałam oddech. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tych jego nagłych gestów.
            - W twoich oczach odbijają się gwiazdy - dodał, zanim nasze wargi złączyły się w pocałunku.
            Draco smakował lemoniadą. W jednej chwili jego ręce prześlizgnęły się do mojej talii, przyciągając do siebie. W ciągu mojego całego życia najprzyjemniejszą rzeczą, którą doznałam były jego pocałunki. Podczas, kiedy zaplątywałam palce w jego włosy, jedna z jego dłoni osunęła się na moje plecy, dotykając nagiej skóry. Miał takie zimne palce. Mimo to powoli zaczęłam się cieszyć, że zgodziłam się na sukienkę Ginny.
            Nie mogłam stłumić jęku wydobywającego się z mojego gardła, kiedy jego ręka wsunęła się w moje włosy. Poczułam lekkie szarpnięcie, a po chwili spinki uderzyły z brzękiem o posadzkę. Ciężar loków opadł na moje plecy.
            - Granger - wyszeptał przy moich ustach.
            Zdawało mi się, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale uniemożliwiłam mu to kolejnym złączeniem naszych warg. To szaleństwo - pomyślałam. To niebezpieczne. To nie powinno nigdy się zdarzyć. Ale, na Merlina, nie chcę, żeby to się kończyło.
            Draco ujął moją twarz w dłonie i podniósł głowę, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek. Czułam żar na swoich ustach, jakby paliły się najprawdziwszym ogniem.
            - Jednak wolę cię w rozpuszczonych włosach - powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
            Parsknęłam śmiechem, nie tyle z rozbawienia, ile ze zdenerwowania. Próbowałam ukryć drżenie ciała, podczas kiedy on jeździł kciukiem po moim policzku.
            Pochylił głowę, a jego wargi dotknęły mojej skroni, czoła, czubka nosa i wreszcie ust.
            - Chodź - mruknął i pociągnął mnie, jeszcze zanim zdołałam dojść do siebie po tym, co się wydarzyło.
            Usiadł na posadzce, a ja zrobiłam to samo, opierając plecy o zimną ścianę zamku. Gwieździste niebo przypominało sklepienie w Wielkiej Sali. Piękne. Szkoda, że nie prawdziwe, powiedział Nott. No cóż, a jednak.
            - Co robisz? - spytałam, patrząc na niego z ukosa. Unosił głowę, jakby chciał uciec do gwiazd.
            - Czekaj - nakazał. - Jeszcze chwilę. Patrz.
            Nie zrozumiałam. Objęłam się rękoma, chcąc choć trochę schronić się przed zimnem. Chociaż pocałunki Dracona rozgrzały mnie dostatecznie, żeby nie zamarznąć. Zerknęłam na niego. Wypuszczał powietrze ustami, a jego oddech zamieniał się w kłębek białej pary.
            - W niebo, Granger - powiedział rozbawiony, nie odrywając wzroku od sklepienia. - Nie na mnie.
            Przynajmniej mrok krył moje wypieki na twarzy. Odwróciłam wzrok od jego twarzy.
            - Jest - oznajmił głośniej, a jego ręka wystrzeliła w górę. Palcem wskazywał coś na niebie. Podążyłam wzrokiem w tamto miejsce.
            Czarne niebo przecinał jasny promień spadającej gwiazdy. Nie, to nie była gwiazda. Biała kula oświetlająca ziemię lepiej niż światło księżyca. Jej ogon ciągnął się po sklepieniu stopniowo wtapiając się w ciemne tło.
            - Kometa Halleya - wyszeptałam.
            Wodziłam wzrokiem za kulą światła, dopóki nie zniknęła za horyzontem. Wieża Astronomiczna znów tonęła w mroku.
            W tej samej chwili w oddali dzwon wybił dwunastą godzinę.
            - Pierwszy grudnia - powiedział, podnosząc się z posadzki i wyciągając do mnie rękę. - Miałem odstawić się do dormitorium.
            Chwyciłam jego dłoń bez zawahania, czym zaskoczyłam samą siebie.
            - Następnym razem będziemy mogli zobaczyć ją za siedemdziesiąt pięć lat - oznajmiłam głucho. Jak mogłam sama nie pamiętać o tym, że dzisiejszej nocy była prawdopodobnie jedyna okazja w moim życiu, żeby zobaczyć kometę Halleya?
            - Mam nadzieję, że uda nam się zobaczyć ją jeszcze raz, Granger.
            No cóż, dziwnie brakowało mi w jego wypowiedzi słowa ,,razem".
            Kiedy weszliśmy do zamku, zimno przestało mi doskwierać. Szłam obok Malfoya, a nasze dłonie delikatnie się stykały.
            - Jutro trzeba dodać kolejne składniki do eliksiru Labdariego - przypomniałam. Mój głos wydawał się być oddalony, jakby pochodzić zza ściany.
            - Zajmę się tym rano - obiecał. - Wieczorem mamy trening.
            - Pani Pomfrey pozwoliła ci grać?
            To wcale nie troska - skarciłam się. - To po prostu ciekawość. Przecież nie martwię się o Malfoya...
            - Było ciężko z przekonaniem jej, ale na szczęście mój urok osobisty działa na każdego. Przyjdziesz, prawda?
            Spojrzałam na niego.
            - Na mecz?
            Kiwnął głową.
            - Przyjdę - powiedziałam, obserwując jak kąciki ust Dracona lekko się unoszą.
            Skręciliśmy za posągiem średniowiecznej czarownicy i nagle moja ręka wysunęła się w bok, zatrzymując Malfoya w pół kroku. Spojrzał na mnie pytająco, ale wtedy do naszych uszu dotarła rozmowa dwóch osób.
            - Martwię się o nią - powiedział męski głos, na co moje wnętrzności ścisnęła niewidzialna dłoń. - Widziałem, jak wychodziła.
            - Założę się, że jest już w dormitorium - zaoponował drugi głos, tym razem żeński. - Nie patrz tak na mnie, Ron. Przecież ją znasz. Harry i... Cho też gdzieś zniknęli.
            Wyjrzałam delikatnie zza posągu, by zobaczyć Rona i Ginny zmierzających do Wieży Gryffindoru. Ich rude włosy odznaczały się w mroku jak ogień.
            - A jeśli coś jej się stało? - zapytał Ron drżącym głosem. - Ostatnio ktoś chce pozbyć się Hermiony. Powinniśmy powiedzieć McGonagall, że zniknęła.
            Ginny westchnęła. Oboje stanęli przed portretem Grubej Damy.
            - Sprawdzę, czy jest w dormitorium. Jeśli nie, pójdziemy do McGonagall i zgłosimy jej nieobecność - odwróciła się do portretu. - Bananowe naleśniki.
            Gruba Dama bez słowa odsunęła się na bok, tworząc wejście dla dwóch Gryfonów. Chwilę później zostaliśmy z Malfoyem sami.
            - Będą mnie szukać - mruknęłam niezadowolona, choć z drugiej strony cieszyłam się ze słów Rona. Martwił się o mnie.
            Draco opuszkami palców dotknął mojego policzka.
            - Musisz iść. Przyjdź na mecz.
            Złożył krótki, ale intensywny pocałunek na moich ustach. Gdy otworzyłam oczy, już go nie było.
            Niechętnie poczłapałam do portretu Grubej Damy. Zastanawiałam się, czemu Malfoy teraz mówił mi o meczu, skoro ten obywa się dopiero za tydzień.
            - Bananowe naleśniki - powiedziałam.
            Weszłam do Pokoju Wspólnego. No, nie przemyślałam tego. W pomieszczeniu stał Ron, wpatrzony w kręte schodki prowadzące do dormitorium dziewczyn. Ginny zapewne sprawdzała teraz moją sypialnie.
            Powinnam się wycofać, ale było za późno. Ron odwrócił twarz, a jego oczy rozszerzyły się na mój widok. Te niebieskie oczy, które niedawno patrzyły na mnie z rządzą krwi.
            Ron otwierał i zamykał usta. Żadne z nas się nie poruszyło, żadne z nas nie rozpoczęło rozmowy. Po prostu gapiliśmy się na siebie, rozdrapując stare rany, które nigdy nie miały szans się zabliźnić.
            - Nie ma jej, Ro... - Ginny stanęła na schodach. Jej spojrzenie przesunęło się z Rona na mnie.
            Ron bezradnie spuścił wzrok. Widziałam, jak jego ręce zaciskają się ze zdenerwowania.
            - Bal dobiegł końca? - odezwałam się pierwsza.
            Ron podniósł głowę gwałtownie, jakby z nadzieją, że pytam jego. Tak naprawdę nie kierowałam tych słów do konkretnej osoby, ale odpowiedziała mi Ginny.
            - Nie. Gdzieś ty była?
            Skanowała mnie wzrokiem. Och, mogłam jej powiedzieć o Malfoyu i naszej dziwnej więzi, której sama nie rozumiem. Ale z drugiej strony ona go nienawidziła, a naszej rozmowie przysłuchiwał się Ron.
            - Musiałam się przejść - skłamałam.
            - Nott cię szukał.
            - Nie czuję się zbyt dobrze - kolejne kłamstwo. - Pójdę się położyć.
            Zauważyłam, jak Ron drgnął, kiedy przeszłam obok niego, jakby nie istniał. Ginny złożyła ręce na piersi.
            - Masz zaróżowione policzki - powiedziała podejrzliwie.
            Sama nie wiedziałam, czy od zimna czy jednak obecność Malfoya jest temu winna.
            - To chyba oznaka, że jestem chora - uśmiechnęłam się do niej delikatnie, chcąc odwrócić wszelkie podejrzenia. - Dobranoc, Ginny.
            Dobranoc, Ron - dodałam w myślach, lecz te sowa nie chciały przejść przez moje gardło.

            Już wiedziałam, dlaczego Malfoy mówił mi o meczu pierwszego dnia grudnia. Okazało się, że przez cały tydzień każdą wolną chwilę poświęcał na treningi. Widywaliśmy się tylko na zajęciach i czasem z łazience Jęczącej Marty, gdzie doszło między nami jedynie do pożegnalnego pocałunku w kącik ust.
            Dlatego nie mogłam się doczekać, kiedy mecz dobiegnie końca, a Malfoy i ja znów będziemy mogli spędzać ze sobą wolny czas.
            W dzień meczu zapytałam Ginny, czy będzie towarzyszyć mi na trybunach.
            - Zwariowałaś? - zapytała tonem, jakby naprawdę sądziła, że postradałam zmysły. - Po co chcesz kibicować Puchonom? Na Merlina! Czy to ma związek z Zachariaszem Smithem?
            Rozdziawiłam usta. Ginny nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłabym spotykać się z jakimś Ślizgonem.
            Na szczęście naszą rozmową usłyszał Harry, który zaproponował mi, żebym poszła  z nim.
            - Idziemy z Cho, żeby wiedzieć, czego się spodziewać w czasie kolejnych meczów. Ponoć Malfoy i jego drużyna mają jakiś ukryty kod, który pomaga im w porozumiewaniu się bez słów na boisku.
            Tak więc wyszłam na mecz z Harrym i Cho, czując się jak piąte koło u wozu. Miałam na sobie ciepły płaszcz. Mimo braku śniegu i nagłego słońca, zimny wiatr nie pozwalał zapomnieć, że właśnie mija pierwszy tydzień grudnia.
            Harry i Cho trzymali się za ręce, kiedy przechodziliśmy przez błonia. Słyszałam szepty osób wybierających się na mecz. Wielu uczniów wciąż uważało Harry'ego za świra, który uważa, że Lord Voldemort powrócił. Cho wydawała się nie przejmować się komentarzami - śmiała się, kiedy Harry szeptał jej coś do ucha. Był taki rozpromieniony, szczęśliwy, żywy.
            Zajęliśmy miejsca z dala od innych. Z pewną nostalgią spojrzałam w górę, gdzie ostatnio stałam z Malfoyem, podczas kiedy Krukoni wygrali mecz. Wtedy byłam pewna, że nigdy go nie polubię. A potem wyjechaliśmy do Andory, gdzie wszystko się zmieniło.
            Trybuny zajmowali głównie Ślizgoni i Puchoni. Paru Krukonów stało w ciasnej grupce. Zauważyłam tam Lunę Lovegood, która miała na sobie dziwną niebieską szatę. I była też Lavender. Zaskoczyło mnie, że siedziała zupełnie sama bez swojej najwierniejszej kompanki Parvati.
            - Niezłe warunki atmosferyczne - powiedziała Cho. W obecności Harry'ego wydawała się nie być taka nieśmiała. - Jak sądzicie, kto wygra?
            - Mam szczerą nadzieję, że Puchoni - odpowiedział natychmiast Harry.
            - Ja uważam, że Ślizgoni pokonają ich w paru ruchach. A ty, Hermiono?
            Spojrzałam na Cho nieprzytomnie.
            - Ja, um... Myślę, że wygra Hufflepuff.
            Kłamstwo. Całym sercem byłam za Ślizgonami - i to tylko ze względu na ich kapitana.
            W tej chwili Lee Jordan oznajmił rozpoczęcie meczu. Na boisko weszła drużyna Ślizgonów, a ja wstrzymałam oddech na widok Malfoya. Trzymał miotłę mocno w ręce. Podniósł wzrok na trybuny, skacząc z ucznia na ucznia, aż w końcu wypatrzył mnie. Prawie niedostrzegalnie wykrzywił usta w uśmiechu.
            Lee zabrał głos.
            - Drużyna Ślizgonów zagra dzisiaj swój pierwszy mecz w tym roku w składzie: kapitan i szukający Draco Malfoy, ścigający: Marcus Flint, Adrian Pucey i Terence Higgs.  Dwoje pałkarzy: Peregrine Derrick i Lucjan Bole. Obrońca Miles Bletchley.
            Następnie na boisko weszła drużyna Puchonów. Miałam dziwne wrażenie, że w przeciwieństwie do Ślizgonów, są oni bardzo zdenerwowani.
            Lee przedstawił drużynę Hufflepuffu, a na boisku pojawiła się pani Hooch. Kapitanowie uścisnęli sobie ręce - nawet w takiej odległości widziałam, jak Draco miażdży dłoń Zachariaszowi. Profesor Hooch wspomniała o najważniejszych zasadach, parokrotnie przypominając, że faule są całkowicie zakazane. Po jej przemowie rozległ się gwizdek zapowiadający rozpoczęcie gry.
            - Gra rozpoczęta po stronie Puchonów - głos Lee Jordana rozbrzmiał po całych trybunach wzmocniony magicznym mikrofonem. - Zachariasz Smith podaje kafla do Cadwalladera. Ślizgoni reagują natychmiast... Kafel w rękach FLinta. Flint podaje do Higgsa, Higgs do Puceya.... Kafel znów trafia do Flinta i... Smith blokuje drogę Flintowi, a Jeffer odbija tłuczek w stronę Ślizgona. Dobra moc, zły cel. Flint wciąż w posiadaniu kafla, omija Smitha. Czy on właśnie... Tak, Slytherin zyskuje pierwsze dziesięć punktów.
            Nutka rozczarowania w głosie Lee nie zniechęciła Ślizgonów do głośnych okrzyków bojowych.
            - Nie zauważyłam żadnej nowej taktyki - powiedziała Cho.
            - Możliwe, że Malfoy trzyma asa w rękawie na czarną godzinę - odparł Harry. Wzrok utkwiony miał w Dracona, który latał nad boiskiem, wypatrując znicza.
            - Kafel w posiadaniu Puceya - ciągnął Lee. - Nie mam pojęcia jak przy takiej masie potrafi utrzymać się na miotle... Nie, pani profesor, proszę tego nie robić! - Na chwilę głos Gryfona ucichł, a słychać było krzyczącą coś McGonagall. - Dobrze, dobrze. Krótka przerwa techniczna dobiegła końca, a tymczasem kafla przejmuje Flint... Ugh, Jeffer posłał tłuczka w jego stronę. Kafel w rękach Smitha, który... niecelnie podaje Cadwalladerowi. Znów Ślizgoni w posiadaniu kafla... Kolejne dziesięć punktów dla Ślzigonów zarobił Adrian Pucey.
            Ślizgoni znowu ryknęli. Lavender mroziła ich wzrokiem, próbując przekrzyczeć ich głosy kibicując Zachariaszowi. Mój wzrok prześlizgnął się trochę dalej. Prawie zadławiłam się powietrzem, kiedy zobaczyłam Lucille Philips siedząca przed Ślizgonami w towarzystwie dwójki dziewczyn w siódmej klasy.
            - Co ona tu robi?!
            - Kto? - zapytała Cho, a ja zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos. - Patrzysz na Lucille?
            Zanim zdążyłam zaprzeczyć, odezwał się Harry.
            - Czy ona przypadkiem nie była z Malfoyem na balu?
            Tymczasem Ślizgoni zdobyli kolejne dziesięć punktów, a ryk tłumu zagłuszył słowa Cho. Mogłam niepostrzeżenie cofnąć się w tył, by Harry nie mógł dostrzec mojej zarumienionej twarzy.
            Szukający Puchonów siedział Draconowi na ogonie. Pod nimi rozgrywał się mecz. Po dziesięciu minutach Ślizgoni prowadzili już sześćdziesięcioma punktami. Zachariasz Smith wrzeszczał na członków swojej drużyny, co wprawiło w rozbawienie Flinta i jego kompanów, którzy zupełnie swobodnie przerzucali między siebie kafla.
            Znicza nigdzie nie było widać. Musiałam mrużyć oczy przed słońcem, żeby nie stracić z oczu Malfoya. Wiatr ciągnął jego szatę i włosy. Jego twarz była ściągnięta, oczy zmrużone. Czasem nurkował gwałtownie, chcąc zmylić szukającego Puchonów.
            - Flint zdobył kolejne punkty dla Slytherinu - mówił Lee znużonym głosem. - To już sześćdziesiąt... nie, siedemdziesiąt! Jak na razie Ślizgoni wygrywają siedemdziesięcioma punktami, choć jeszcze nie wszystko stracone. Wciąż jeszcze Summerby może złapać zni... Czy to jest znicz?!
            Wszystkie głowy uniosły się w górę na słowa Lee. Summerby pierwszy dostrzegł znicza. Nurkował w powietrzu z ręką wyciągniętą w przód. Malfoy gwałtownie zawrócił swoją miotłę, atakując z drugiej strony. Był niezaprzeczalnie szybszy. Zbyt szybki.
            - O mój Boże, on się rozbije! - pisnęła Cho, wypowiadając moje nieme obawy.
            Summerby zagryzał mocno wargę, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Nie patrzył na znicza, tylko na Malfoya, jakby też nie mógł uwierzyć, że ktoś pędzi z taką prędkością prosto w stronę ziemi. Puchon poddał się i poderwał swoją miotłę trzy stopy od ziemi. Modliłam się, żeby Draco zrobił to samo - ale on nie zrezygnował. Wyciągnął rękę, palcami muskając znicza. Był tak blisko ziemi...
            Nie mogłam na to patrzeć. Zacisnęłam powieki, słysząc własny nierówny oddech, podczas kiedy inni go wstrzymywali. Otaczała mnie ciemność, obawa i strach.
            - Znicz w posiadaniu Ślizgonów! - wykrzyknął Lee, niezbyt entuzjastycznie, ale jego głos zabrzmiał głośnio w otaczającej trybuny ciszy. - Kapitan Draco Malcom... Przepraszam, Malfoy, zdobył dla swojej drużyny sto pięćdziesiąt punktów. Slytherin wygrywa prowadząc dwustoma dwudziestoma punktami!
            Otworzyłam oczy, by zobaczyć Malfoya otoczonego członkami swojej drużyny. W uniesionej ręce trzepotał złoty znicz. Wyhamował - pomyślałam. Udało mu się wyhamować.
            Cho zwróciła się twarzą do Harry'ego.
            - Przegrałeś - stwierdziła z uśmiechem. - Pójdę im pogratulować. Zaraz wracam.
            Dopiero teraz zauważyłam, że trzymali się za ręce. Odprowadziliśmy Cho spojrzeniem. Miałam wielką ochotę pobiec za nią i również pogratulować Malfoyowi... Ale na trybunach było zbyt dużo niechcianych gapiów, takich jak Lavender albo Pansy. I była ta... Lucille. Na pewno pobiegła już pogratulować kapitanowi Ślizgonów.
            - Idź, Hermiono - powiedział Harry z półuśmiechem na ustach.
            Spojrzałam na niego, unosząc brwi.
            - Dokąd?
            - Do Malfoya.
            Moje oczy rozszerzyły się, choć zachowałam kamienną twarz. Czy Draco mówił coś Cho o nas, a ta powtórzyła to Harry'emu?
            - Nie rozumiem...
            - Nie jestem ślepy. W życiu nie poszłabyś na mecz Ślizgonów, na dodatek tylko po to, by gapić się na Malfoya latającego za zniczem.
            Chciałam uciec. I chciałam zostać, żeby zasypać Harry'ego pytaniami. A może po prostu nie wiedziałam, czego chcę.
            Patrzyłam w jego oczy koloru wiosennej trawy, zastanawiając się, ile rzeczy jeszcze dostrzegły.
            - Harry...
            - Ufasz mu?
            Czułam się, jakbym stała na skale, a on właśnie popchnął mnie do wody.
            Czy ufałam Malfoyowi? Czułam się przy nim bezpiecznie, wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, bo tyle razy miał okazję, z której nigdy nie skorzystał. Zamiast tego pomagał mi, ochronił, jakby był moją tarczą. Gdybym tonęła, a tysiąc osób wyciągnęłoby dłoń, by mi pomóc, jego byłaby jedną z pierwszy, których bym się uchwyciła.
            - Tak. Ufam mu.
            Harry kiwnął głową.
            - W takim razie dobrze.
            - Ale co z V-Vol... Z Sam-Wiesz-Kim?
            - Daj spokój, Hermiono - włożył ręce do kieszeni. - Nie lubię Malfoya, zresztą ze wzajemnością. Ale Cho mu ufa, a ja ufam Cho. A twoja wiara w niego utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie powinniśmy uważać go za swojego wroga. Przynajmniej nie w kwestii związanej z Voldemortem.
            Miałam ochotę skakać z radości, choć sama nie wiedziałam czemu. Słowa Harry'ego nie zmieniały niczego między mną a Malfoyem.
            - Ron mnie znienawidzi - mruknęłam, patrząc na boisko, gdzie Cho rozmawiała z Malfoyem. Ślizgoni otaczali krąg, gratulując każdemu członkowi drużyny.
            - Nie sądzę. On naprawdę chce twojego szczęścia.
            Uśmiechnęłam się do Harry'ego. Może ta krótka rozmowa wypełniła mnie nadzieją?
            - Dziękuję, Harry. To wiele dla mnie znaczy.
            Dotknęłam jego ramienia i ruszyłam w stronę boiska.
            - Tylko uważaj na siebie - powiedział. Nie odwróciłam się, by obiecać mu, że będę. Przecież ostatnio w ogóle na siebie nie uważam.
            Stanęłam przed wejściem na trybuny. Z tego miejsca mogłam obserwować Ślizgonów, a oni - zbyt zajęci sobą - nie byli w stanie mnie zauważyć. Poczekałam, aż Flint ogłosi imprezę w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, na której zaznaczył obecność Lucille (przecież ona nie jest Ślizgonką - pomyślałam, powstrzymując się od rzuceniem kamieniem w tamtą stronę). Wkrótce całą grupą opuścili boisko. Ślizgoni i Lucille udali się w stronę zamku, a Cho poszła szukać Harry'ego. Próbowałam wypatrzeć jasnych włosów wśród drużyny Ślizgonów, ale znów jego tam nie...
            - Granger - wysyczał mi do ucha. Podskoczyłam, tłumiąc krzyk.
            - Malfoy! Znów mnie przestraszyłeś.
            Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
            - Czekałaś na mnie - stwierdził z rozbawieniem.
            - Nie pochlebiaj sobie. Miałam zamiar wrócić do zamku, nie chcąc natknąć się na grupę twoich przyjaciół.
            - Więc chodź - ruszył przed siebie, nie spuszczając ze mnie oczu.
            - Flint ogłosił zabawę w lochach. Z okazji wygranej - powiedziałam, wcale nie chcąc usłyszeć: ,,Tak wiem, ale wolę spędzić ten czas z tobą".
            - Jak zawsze.
            - Zamierzasz w niej uczestniczyć?
            - Nie wiem - przyznał, jeszcze bardziej przeciągając samogłoski. - Masz coś lepszego do zaoferowania?
            Odwróciłam twarz w przeciwnym kierunku.
            - Lucille Phillips będzie. Flint ją zaprosił - oznajmiłam, karcąc się w duchu, że te słowa wyszły z mojego gardła.
            Śmiech Malfoya wtopił się w odgłos wiatru.
            - Próbujesz przekonać mnie, żebym szedł na zabawę organizowaną przez Flinta czy wręcz przeciwnie? Bo już przestaję cię rozumieć.
            - Nie zamierzam cię do niczego przekonywać - mruknęłam obrażonym tonem.
            Jego palce wślizgnęły się w moje.
            Jego dłonie były takie zimne.
            Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj.
            Zatrzymaliśmy się przed schodami. Draco podniósł nasze złączone ręce, a ja nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Że stoimy przed drzwiami zamku, jakbyśmy byli parą, a co więcej - jakbyśmy nie musieli się ukrywać. Jakbyśmy byli normalni, jak Zachariasz i Lavender albo Harry i Cho. Jakby nikomu nie przeszkadzało, że to jest niewłaściwe, złe i wbrew moralnemu prawu.
            - Byłbym zaszczycony móc spędzić czas z tobą - silił się na poważny ton, ale w jego głos wplątały się nutki rozbawienia.
            - Czy teraz ty próbujesz mnie przekonać?
            - Może.
            - To może ci się udało.
            Malfoy delikatnie puścił moją dłoń. Na jego ustach tańczył półuśmiech.
            I wtedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Ron. Był w zwykłej szkolnej szacie, z rękawami podwiniętymi do łokci. Na nasz widok zamarł; tylko jego spojrzenie przerzucało się ze mnie na Malfoya i z powrotem.
            - Uhm - Ron ożył, odgarniając włosy z czoła. Wbił we mnie spojrzenie. - Ja... Ja właściwie to chciałem... Możemy porozmawiać?
            Spojrzałam bezradnie na Malfoya. Przechwycił mój wzrok, a kąciki jego ust lekko drgnęły.
            - Jutro trzeba dodać piołun do eliksiru. Wieczorem w łazience Jęczącej Marty - oznajmił, a ja skinęłam głową na znak, że zrozumiałam. Draco objął spojrzeniem Rona i wyminął go, by wejść do zamku.
            Zostaliśmy sami. W życiu bym nie przypuszczała, że obecność Rona będzie dla mnie bardziej niezręczna niż sam na sam z Malfoyem.
            - O czym chciałeś porozmawiać? - zapytałam beznamiętnie. Ostatnio nauczyłam się ukrywać emocje trochę lepiej.
            Ron zszedł po schodkach i zatrzymał się w bezpiecznej odległości.
            - Przepraszam - powiedział na wydechu. - Przepraszam za wszystko, Hermiono. Za to, że byłem takim dupkiem i zachowywałem się, jakby odjęło mi rozum. Już wcześniej chciałem prosić się o wybaczenie, ale nie miałem odwagi. Zależy mi na naszej przyjaźni i nie chcę jej stracić ze względu na moje... przez moje skretyniałe zachowanie. Ja... Ja nie chcę stracić twojej przyjaźni, Hermiono. Nie chcę stracić ciebie.
            Rechot żab brzmiał jak śmiech Pansy. Patrzyłam na Rona, który wstrzymywał oddech, zaciskał usta i pięści. Nareszcie - pomyślałam najpierw. A zaraz po tym przypomniałam sobie, jak cierpiałam, podczas kiedy on wolał mnie ignorować. Część mojego serca chciała mu wybaczyć, druga połowa nie potrafiła tego zrobić.
            - Powiedz coś. Proszę.
            Podniosłam wzrok. Jego oczy pociemniały.
            - Nie wiem, Ron - przyznałam. - Chciałabym, żebyśmy... Nie wiem.
            - Daj mi szansę. Obiecuję, że już nigdy się tak nie zachowam. Przysięgam.
            Pokonał odległość między nami, ale nie odważył się mnie dotknąć.
            - Możemy spróbować - powiedziałam cicho.
            Uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam mimowolnie ten gest.
            Harry nigdy nie był bardziej szczęśliwy, Ron odważył się przyjść i mnie przeprosić, a ja pozbyłam się jedynego wroga, zamieniając go na przyjaciela. Przez chwilę mogło się wydawać, że nie może być lepiej.
            Zwycięscy i przegrani, głosił napis na ścianie w Andorze.
            Wydawało mi się, że jestem zwycięzcą w swojej własnej walce.




________________________
Nie wiem, co napisać. Nie mam pojęcia, jakim cudem ostatnio brakuje mi na wszystko czasu. Rozdział pisany w tempie pendolino, co w moim przypadku kończy się jedynie literacką katastrofą.
Co do komety Halleya, to troszkę zmieniłam jej peryhelium. Widoczna na niebie będzie dopiero w 2061r ;)


5 komentarzy:

  1. Kometa pojawiła się 1 grudnia - w moje urodziny. Wiem, że zrobilas to nieświadomie, ale wywolalas uśmiech na mojej twarzy :D. Twój styl pisania z rozdziału na rozdział jest co raz lepszy i z przyjemnością czytam nowe rozdziały. Draco taki arogancki, a jednocześnie taki roantyczny - tylko się zakochac. Nie spodziewalam się, że Harry wie, a co jeszcze dziwniejsze akceptuje uczucia Hermiony. Na koniec życzę weny, bo ona zawsze się przyda ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu!!!!!!!! Boże już myślałam że to sie nigdy nie wydarzy. Ale jest długo wyczekiwany przeze mnie rozdział.
    I proszę bardzo ile pocałunków ja tutaj widzę ( szkoda że tylko ja a nie na przykład wszyscy uczniowie Hogwartu ). tak swoją drogą to coż czułam że to będzie wieża astronomiczna lub ewentualnie pokój życzeń. To wszystko było takie urocze. Draco był uroczy, do tego ta kometa i to jak powiedział że chciałby żeby zobaczyli ją razem jeszcze raz.
    Oh i jakże wielką niespodzianką był dla mnie Harry, a raczej jego słowa, tak to zdecydowanie było miłe zaskoczenie. Ale w końcu Harry to taki dobry przyjaciel.
    Jednakże przyznam,ze trochę sie zawiodłam kiedy to Draco miał spędzić czas z Hermioną po meczu a przerwał im to Ron. Gdyby chociaż zobaczył jak się całują albo chociaż trzymają za ręce, ale nie przecież oni muszą się ukrywać. Już w sumie nie wiem kto bardziej wstydzi się tego co pomiędzy nimi jest, ale Draco wcale nie wydaję sie przejmować tym czy by ich przyłapano czy nie.
    Muszę jednak przyznać że przez chwilę kiedy Hermiona chciała iść do Draco zaraz po meczy to myślałam że on potraktuje ją tak jak gdyby nic go z nią nie łączyło i że ją upokorzy. I jak dobrze że się tak nie stało.
    Co do reszty to mogłabym jeszcze długo mówić a w sumie to pisać ale tak w sumie to już nie wiem co dodać z wyjątkiem tego że wszystko było genialne i oczywiście już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. I boże nawet nie wiesz jak się ucieszyłam na ten. Co prawda moje urodziny były wczoraj ale i tak uznaję to za pewien rodzaj prezentu, przez który moja twarz nie przestaję się szczerzyć.
    Ała.


    PS. Wspomniałam już że nie cierpię tej całej Lucilli Phillips tak że mam ochotę ją zakopać i to żywcem? tak wiem jestem okrutna, ale kto by nie był w takiej sytuacji!?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to jak piszesz! I kocham to w jaki sposób opisujesz uczucia Hermiony! Zakochałam się także w tym cytacie "Jak dwie równoległe linie. Zawsze blisko, nigdy razem." Jezu zakochałam się w tym! A i zapraszam na mój profil i na mojego bloga o Dramionie💚💚

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okej, złapało mnie na sentymenty ponieważ wróciłam tutaj na twojego bloga po paru ładnych latach i nie przypadkiem odpowiadam właśnie na ten komentarz ponieważ był to właśnie mój komenatrz Xd Złapała mnie nostalgia... ah naprawdę przez ostatnie 4 lata czasami myślałam o tym blogu bo wiedziałam że nie został skończony, i ostatnio znalazłam go po długich poszukiwaniach i stwierdziłam że przeczytam go od początku i nie załuje. Kochałam ten blog jako 15 latka. I kocham go również jako 19 latka.

      Usuń