poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział XXIX



            - Granger, co to jest benzyna?
            Spojrzałam na Malfoya nieprzytomnie.
            - To rodzaj paliwa.
            - I co napędza?
            - Samochody, autobusy, samoloty.
            - Samochodoloty?
            Parsknęłabym śmiechem, ale byłam zbyt zmęczona.
            Był wieczór, tydzień od pamiętnego zdarzenia, kiedy to Ron próbował mnie zabić. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Dowiedziałam się od McGonagall, że Ron nie ma pojęcia, kto rzucił na niego Imperius. Pamięta tylko, że przestał panować nad sobą sobotniego wieczora, kiedy przesiadywał sam nad brzegiem jeziora. Wciąż nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Harry i Ginny skakali przy nim, jakby bali się, że znowu mu odbije, więc ja postanowiłam spędzać swój czas z Malfoyem.
            Odwiedzałam go codziennie. McGonagall prosiła mnie, bym przekazywała mu wszystkie notatki z lekcji, ale go nigdy to nie obchodziło, a ja przynajmniej miałam pretekst, żeby spędzać z nim czas. Używał samopiszącego pióra, żeby spisać moje wypracowania, a potem zmieniał trochę kolejność zdań, myśląc, że żaden nauczyciel się nie zorientuje (no cóż, jak na razie Venner się nie zorientował i oboje dostaliśmy Wybitny za referat o zaklęciach niewybaczalnych).
            Słodyczy na szafce nocnej Malfoya każdego dnia przybywało. Patrzyłam w ich kierunku co chwilę - nie na opakowania kociołkowych piegusków, ale na kawałek pergaminu, który leżał obok wszystkich rarytasów. Już od tygodnia, gdy tylko dowiedziałam się, że wszyscy otrzymali  informacje związane ze swoim towarzyszem, próbowałam dowiedzieć się, kogo Draco wylosował na kolejny bal, ale nie chciałam mu schlebiać tym pytaniem.
            - Kiedy tak właściwie jest wasz mecz z Puchonami? - zapytałam, chcąc nawiązać do tematu balu i jakoś niepostrzeżenie dowiedzieć się, kto zajął moje miejsce został partnerką Malfoya na balu.
            - Koniec pierwszego tygodnia grudnia.
            - Och, więc tydzień po balu.
            Ziewnął. W ciągu tego tygodnia jego skóra powoli odzyskiwała swój kolor (wciąż był blady, ale nie wyglądał już jak chodzący trup), a bandaży z każdym dniem ubywało.
            - Tak, jakoś tak - utkwił we mnie swój wzrok. - W Andorze było mydło o zapachu benzyny. Strasznie cuchnie.
            Kogo obchodzi benzyna, powiedz, kto został twoją partnerką na balu.
            - Ja lubię zapach benzyny - powiedziałam zgodnie z prawdą. No, nie lubiłam go aż tak, żeby się w nim wykąpać, ale jednak.
            - Ty lubisz wszystkie zapachy, Granger.
            - Za to według ciebie wszystko śmierdzi.
            Uśmiechnął się leniwie.
            - Lubię zapach mięty.
            Przez pierwszą sekundę zastanawiałam się, czemu tak na mnie patrzy, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że w Andorze użyłam mydła o zapachu mięty.
            Głupie rumieńce przestańcie piec moją twarz. Musiałam odwrócić wzrok.
            - Skończyłeś już wypracowanie dla McGonagall?
            Oboje spojrzeliśmy na samopiszące pióro, które ryło literki na świeżym pergaminie, obok którego leżała moja gotowa praca.
            - Tak, właśnie kończę - powiedział kpiącym głosem.
            Pozwoliłam mu na odpisywanie tylko dlatego, bo poznałam jego umiejętności magiczne i wiedziałam, że zna materiał, który właśnie przerabialiśmy na transmutacji. No i czułam się winna temu, że sam nie może uczęszczać na lekcje.  
            - To kończ szybciej, bo muszę dodać muchy siatkoskrzydłe do eliksiru.
            Cały tydzień opiekowałam się kociołkiem. Za każdym razem kiedy wchodziłam do łazienki Jęczącej Marty ogarniał mnie niepokój, a obrazy tamtej nocy przebiegały mi przed oczami.
            Malfoy westchnął.
            - Dlaczego codziennie tu przychodzisz?
            Zaskoczył mnie tym pytaniem, które nie zasługiwało na tylko jedną odpowiedź.
            Bo to moja wina, że tu leżysz - pomyślałam od razu. Bo ty też odwiedzałeś mnie w Andorze. Bo boję się, że coś ci się stanie. Bo chcę sprawdzić, czy te cholerne dwie minuty i czterdzieści sekund się nie powtórzą. Bo sama nie wiem dlaczego, ale cały dzień myślę tylko o tym, kiedy znów się tu pojawię.
            - Bo McGonagall kazała przynosić ci notatki - odpowiedziałam zamiast tego.
            Założył ręce za głowę.
            - Jakieś nowe informacje w sprawie Weasleya?
            Skrawek pergaminu przyciągał moją uwagę bardziej niż oczy Malfoya.  
            - Oprócz tego, że nie wie, kto rzucił na niego Imperius, to nie - wzruszyłam ramionami.
            - Nie rozmawiacie?
            Przygryzłam wargę. To nawet nie tak, że nie rozmawialiśmy - po prostu widywaliśmy się tylko na zajęciach, bo Ron swój cały czas wolny spędzał teraz z Harrym i Ginny, a ja z Malfoyem. I tak, czułam się z tym dziwnie. Tak, brakowało mi obecności najlepszych przyjaciół. Nie, nie żałowałam ani jednej minuty spędzonej w skrzydle szpitalnym.
            - To bardziej skomplikowane - westchnęłam.
            - Więc sądzisz, że ktoś na ciebie poluje. Zastanawiałaś się, czemu Dumby nic z tym nie robi?
            Szczerze powiedziawszy nie rozmawiałam z Dumbledorem od ostatniego spotkania w jego gabinecie. To McGonagall została moim informatorem.
            - Wydaje mi się, że nie chcieli przy mnie rozmawiać. Wyszłam właściwie po parunastu minutach, a oni nie wyglądali, jakby też mieli opuścić gabinet.
            - Może nałożą na ciebie specjalnie restrykcje. Zero Hogsmeade, zero patrolowania korytarzy po ciszy nocnej, zero zbliżania się do innych osób...
            - A może odwołają bal - wtrąciłam, a mój wzrok znów wbił się w kawałek pergaminu.
            - Sama w to nie wierzysz, Granger.
            Jasne, że go nie odwołają. Chcę tylko się dowiedzieć, kto zostanie twoją partnerką, więc mógłbyś zrozumieć aluzję.
            - Nie zapowiada się na zbyt miłe pożegnanie listopada - powiedziałam, mając nadzieję, że Malfoy poprze moje zdanie, że Bal Integracyjny to nie jest dobry pomysł.
            - Ja tam nie narzekam.
            Merlinie, Draco, po prostu powiedz, z kim idziesz. Albo chociaż zapytaj z kim idę ja. I nie udawaj, że cię to nie obchodzi.
            No... chyba, że go to faktycznie nie obchodzi.
            - Harry  i Cho mają szczęście, że pójdą razem - próbowałam innym sposobem, przypominając sobie ten jeden dzień sześć dni temu, kiedy ostatnio rozmawiałam z przyjacielem. Określenie, że był szczęśliwy z powodu wylosowania Cho było zbyt łagodne. On popadł w czystą euforię.
            - Tak - mruknął Malfoy. - Przez to Chang zaczęła wierzyć z przeznaczenie.
            - Rozmawiasz z Cho?
            - Pewnie. Przecież się przyjaźnimy.
            Draco i Cho, Draco i Cho.
            Przestań, Hermiono. Oni się tylko przyjaźnią. Cho jest zakochana w Harrym, a Draco... Draco chyba nawet nie wie, czym jest zwykłe zauroczenie.
            - Och.... Ginny nie jest zadowolona - kontynuowałam, trochę wybita z rytmu. - Trafił jej się Zachariasz Smith.
            Zapytaj, z kim idę. Proszę, zapytaj, czy jestem zadowolona ze swojego partnera. I powiedz, kto będzie towarzyszył tobie.
            - Granger, naprawdę nie interesuje mnie, kto z kim idzie na bal. Przecież to wszystko jest ustawione, zero kontrowersji, romantyzmu i własnej woli.
            Podczas kiedy jego wzrok przesunął się po samopiszącym piórze, postanowiłam spróbować jeszcze inaczej.
            - No cóż, ja tam jestem bardzo zadowolona ze swojego partnera - wstałam, żeby zwrócić jego uwagę. - I nie uważam, że tym razem bal w moim przypadku nie będzie romantyczny. Wręcz przeciwnie - nie zdziwiłabym się, gdyby była to najlepsza noc w ciągu mojej całej nauki w Hogwarcie.
            Draco spojrzał na mnie, unosząc brwi, a ja zastanawiałam się, czy łyknął moje kłamstwo. Bo prawda była taka, że nie miałam ochoty iść z Nottem. To znaczy, nie dlatego, że to był Nott, ale dlatego, że to nie był Malfoy. Każdy, kto nie nazywał się Draco Malfoy był w tamtym momencie po prostu nieodpowiedni.
            - Ostatni bal zakończył się w bardzo spektakularny sposób - stwierdził beznamiętnie. - Czy może być coś lepszego niż widok zdeprymowanej Parkinson?
            Wydarzenia z ostatniego balu mignęły mi przed oczami. To było chore, nie spektakularne. A Pansy od tamtego czasu ani raz nie rzuciła zgryźliwej uwagi. Zupełnie jakby się mnie bała.
            - Myślałam, że się z nią przyjaźnisz - powiedziałam, wciąż myśląc, jak wyciągnąć od niego informacje o osobie towarzyszącej.
            - Nie lubię jej, ale czasem jest przydatna.
            To takie w stylu Malfoya. Aż wywróciłam oczami, opadając z powrotem na krzesło.
            - Przysyła ci codziennie zapas kociołkowych piegusków - zauważyłam, jakby od niechcenia, wciąż wpatrzona w skrawek pergaminu.
            - Wciąż za mało - na dowód pomachał mi pustymi opakowaniami.
            - Wspominałam już, że jesteś beznadziejny?
            Zmierzył mnie wzrokiem spod przymkniętych powiek.
            - Wcale tak nie uważasz - stwierdził, jakbym była książką, którą mógł przeczytać. -  Masz nadzieję, że nie jestem taki, jak myśli Potter i cała reszta tych bezmózgich bohaterów. Przyznaj to.
            Chyba naprawdę jestem otwartą księgą.
            - Uważam, że ostatnio się trochę poprawiłeś - przyznałam, choć w głębi duszy wiedziałam, że Draco swoimi słowami trafił w samo sedno.
            Malfoy westchnął.
            - Masz taki dziwny charakter.
            - Słucham?
            - No wiesz, taki inny. Widzisz w każdym dobro, szybko się przywiązujesz, nie jesteś ostrożna w znajomościach.
            A co to miało niby znaczyć?
            - Z Jordalem w życiu bym się nie zaprzyjaźniła - zaoponowałam natychmiast.
            - O mnie też tak kiedyś mówiłaś.
            Czy on właśnie zainsynuował, że my się przyjaźnimy?
            - To co innego - odburknęłam tak cicho, że chyba nawet tego nie dosłyszał.
            Pięć minut później przyszła pani Pomfrey. Zdążyłam zauważyć, że zmienia Malfoyowi bandaże zawsze godzinę przed ciszą nocną, co oznaczało dla mnie, że muszę już iść.
            - Pójdę dodać muchy do eliksiru - oznajmiłam, powoli wstając.
            Malfoy mruknął coś niezrozumiałego.
            No cóż, liczyłam chociaż na jakieś ,,Uważaj na siebie, Granger" albo zwykłe ,,Dobranoc", które powtarzał mi za każdym razem, kiedy wychodziłam.
            Pożegnałam panią Pomfrey. Ta kobieta nie wiedziała nawet, jak bardzo wdzięczna byłam jej za uzdrowienie Malfoya i Rona (moja rana na szyi też już zniknęła, ale jej wyleczeniem nawet się nie przejmowałam). Kiedy byłam przy drzwiach, zatrzymał mnie głos Dracona.
            - Granger.
            Odwróciłam się, nie pozwalając uśmiechowi wpełznąć na twarz.
            - Tak, Malfoy?
            - Lucille Philips.
            Zamrugałam, marszcząc brwi.
            - Co?
            - Odpowiedź na pytanie, które próbujesz wydobyć ode mnie od tygodnia. Lucille Philips została moją partnerką na balu. Zawsze lepiej niż ten kretyn Nott.
            Patrzyłam na niego za długo. Lucille Philips, która na ostatnim balu obściskiwała się z Rogerem Daviesem i którą uznawano za najładniejszą dziewczynę w szkolę. Opuszczając skrzydło szpitalne, starałam zignorować te dziwne ukłucie w swoim brzuchu.
            Nawet nie zapytałam, skąd Draco wiedział, że moim partnerem został Teodor Nott.
            
 
                                    W dzień balu cała szkoła huczała jak ostatnim razem. Lavender mroziła wzrokiem Ginny, choć sama nie narzekała na swojego partnera (jakiś Krukon z ostatniej klasy, którego imienia nawet nie znałam, ale Parvati i Lavender codziennie wspominały przy wszystkich jaki to jest przystojny). Parvati też nie sprawiała wrażenia rozczarowanej. Nie udało mi się dowiedzieć, z kim idzie (nawet mnie to nie interesowało).
            Ginny była zła chyba jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy przydzielono jej Rogera Daviesa. Po śniadaniu przyszła do mojego dormitorium, na co się zdziwiłam, bo nie rozmawiałyśmy przez ostatni tydzień.
            - Hermiono, ja zwariuję! Davies, Smith. Zawsze dostaję tych najgorszych!
            - Byłam z Zachariaszem ostatnio - powiedziałam spokojnie. Chyba jako jedyna tego dnia nie miałam ochoty rozmawiać o balu. - Nie było tak źle. Jeden taniec i odbije ci go Lavender.
            - Lavender będzie zbyt zajęta swoim super ultra przystojnym panem K. z Ravenclawu - Ginny wywróciła oczami. - Czy tylko ja mam wrażenie, że on nie istnieje?
            Parsknęłam śmiechem.
            - Najszczęśliwszy jest chyba Harry.
            Ginny przez chwilę milczała. Kiedy na nią spojrzałam, jej twarz spochmurniała.
            - Tak, pewnie tak. Tak samo jak ta... Cho - wymówiła jej imię, jakby było jakimś okropnym przekleństwem.
            - Nie lubisz Cho?
            - Przyjaźni się z Malfoyem - powiedziała Ginny, jak gdyby to wszystko wyjaśniało. - Przyjaciel mojego wroga to też mój wróg, czy jak to się tam mówi.
            To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie powinnam mówić jej o swoich codziennych spotkaniach z Malfoyem.
            Ginny pomogła mi wybrać sukienkę. Stwierdziła, że Nott nie przyjaźni się z Malfoyem, więc mogę się dla niego wystroić, na co wywróciłam oczami.
            - No co? - zapytała w odwecie na mój gest. - Sama mówiłaś, że Nott jest miły.
            - Chyba jest.
            - Chyba - prychnęła. - Na pewno się cieszy, że zostałaś jego partnerką.
            - W takim razie Harry, Cho i Nott. No i może Lavender. Dobrze wiedzieć, że chociaż parę osób cieszy się na ten cały bal - stwierdziłam z sarkazmem.
            - I jeszcze Ron.
            Przestałam gładzić materiał sukni i spojrzałam na Ginny. Miałam nadzieję, że moja twarz niczego nie okazuje. Samo jego imię przywoływało setki wspomnień - tych pozytywnych i tych, o których wolałabym zapomnieć.
            - Och - to było wszystko, co zdołałam powiedzieć.
            - Trafiła mu się Hanna Abbot. Macie chyba ze sobą zielarstwo. Wydaje mi się, że Neville jakoś krzywo patrzy na Rona od czasu, kiedy się dowiedział.
            - Tak jak Lavender na ciebie.
            Ginny uśmiechnęła się.
            - Kiedy pomyślę o minie Lavender, perspektywa spędzenia wieczoru ze Smithem nie wydaje się taka straszna.
            Jak na zawołanie do dormitorium wkroczyła rozchichotana Lavender, która na widok Ginny skrzywiła się. To był znak dla nas obu, że czas ewakuować się do Pokoju Wspólnego.
            - Obiecałam Harry'emu, że sprawdzę jeszcze, co u Rona - powiedziała Ginny, kiedy schodziłyśmy po spiralnych schodach. - Idziesz ze mną?
            Bardzo chciałam pójść do Rona, ale moja godność po raz kolejny mi na to nie pozwoliła.
            - Muszę jeszcze sprawdzić coś w bibliotece, więc..
            Musiałam udać się do biblioteki, choć wcale nie chciałam. Te ciągłe kłamstwa i zatajanie prawdy działało mi już na nerwy.
            Przed drzwiami biblioteki spotkałam Cho. Mimo zwykłej szaty i włosów niedbale związanych w kok, w mojej głowie wciąż miała na sobie tą piękną disneyowską suknię, w której wyglądała jak księżniczka na ostatnim balu.
            - Cześć, Hemiono - powiedziała nieśmiało. Próbowałam nie zważać na to, że przyjaźni się z Malfoyem. W końcu całowała się z Harrym, więc niemoralnie byłoby czuć też coś do kogoś innego, prawda?
            - Cho. Cześć.
            - Jak się czujesz?
            Te pytania naprawdę były dość irytujące.
            - Wszystko w porządku - odpowiedziałam standardowo. Te trzy słowa stały się moją mantrą. Bez względu na to, jak się czułam, zawsze wychodziły z moich ust.
            - Przykro mi z powodu tego, co wydarzyło się ostatnio - powiedziała cicho.
            Przystąpiłam z nogi na nogę. Naprawdę nie chciałam poruszać tego tematu.
            - A co u ciebie? - zapytałam.
            - U mnie? Uhm, ja... No wiesz, dzisiaj jest bal... - jej usta rozszerzyły się w najszerszym uśmiechu jakim u niej widziałam. - I idę na niego z Harrym.
            Merlinie, ona naprawdę jest w nim zakochana. Chyba, ze jest taką świetną aktorką, że nawet mimo tego, co mówi Ginny, ja nie potrafię tak po prostu nie lubić Cho.
            - To takie... okropne - doszedł nas arogancki głos.
            Lavender przeszła obok nas z dumnie uniesioną głową, zatrzymując się przed drzwiami biblioteki, żeby obdarzyć mnie i Cho wyczekującym spojrzeniem.
            - Cześć, Lavender - mruknęłam niezbyt przyjaźnie.
            - A ty z kim idziesz na bal, Hermiono? - zapytała tonem, jakby mówiła ,,komu tym razem próbujesz odbić chłopaka?"
            Cho wlepiła we mnie wzrok, również ciekawa mojej odpowiedzi.
            Parvati i Lavender od tygodnia próbowały dowiedzieć się, kto został moim partnerem. Przyłapałam je nawet, jak szukały skrawka pergaminu pod moim łóżkiem. Wcale nie chciałam podzielić się z nimi tą informacją, ale teraz czułam się, jak przyparta do muru. Gdybym nie odpowiedziała na pytanie Lavender, mogłaby wymyślić najróżniejsze powody mojego zatajenia prawdy i podzielić się nimi ze szkołą.
            - Z Teodorem.
            - Nottem? - Lavender skrzywiła się, ale potem wzruszyła ramionami. - W sumie nie jest taki zły. Bogaty, elegancki, całkiem przystojny. Może ma jakiegoś mniej atrakcyjnego przyjaciela, który pasowałby do ciebie.
            Cho spojrzała na nią z oburzeniem. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Lavender kontynuowała:
            - Powinnaś się z kimś umówić. Jeśli oczywiście nie chcesz skończyć jako stara panna.
            - Słucham?
            - Powinnaś umówić się z kimkolwiek, Hermiono. Mogę ci pomóc. Z tego co wiem Cormac jest wolny. I chyba nawet wpadłaś mu w oko. Może jego gust nie jest najlepszy, ale ma całkiem imponującą budowę ciała.
            Moja twarz poczerwieniała, kiedy oznajmiłam odrobinę za głośno:
            - Umówiłabym się tylko z jakimś inteligentnym facetem!
            - Niestety jestem już dzisiaj zajęty. Ale dzięki, Granger - powiedział ktoś za moimi plecami.
            Wszystkie trzy odwróciłyśmy twarze w stronę Malfoya. Moja złość na Lavender momentalnie przeszła, zastąpiona czymś w rodzaju radości. Draco nie miał na sobie bandaży - a przynajmniej nie było ich widać pod czarną szatą z wyszytym srebrną nicią godłem Slytherinu. Wyglądał tak zdrowo. Może gdyby nie było tu Cho i Lavender, rzuciłabym mu sie na szyję. Ich obecność utwierdziła mnie jednak do podłogi.
            Gapiłam się na niego odrobinę za długo. I może te "długo" przeistoczyłoby się w wieczność, gdyby nie nagły dźwięk wydany przez Lavender: coś, co zabrzmiało jak połączenie westchnięcia z piskiem. Kiedy odwróciłam twarz w jej kierunku, odciągając się od spojrzenia Malfoya, Lavender łapała właśnie Cho za nadgarstek.
            - Och, chodź Cho, przecież nie możemy przeszkadzać naszym zakochanym! - pociągnęła Krukonkę za sobą, mimo jej protestów. Zniknęły za drzwiami biblioteki jeszcze zanim sens słów Lavender do mnie dotarł.
            Gdy już zrozumiałam, co powiedziała, rumienieć spoczął na mojej twarzy. Powoli prześlizgnęłam wzrokiem po Malfoyu, a kiedy moje spojrzenie padło na jego oczy... och, nie powinnam utrzymywać z nim kontaktów wzrokowych. To mnie zabijało.
            - Wypuścili cię - wypaliłam głupio, nawet tego nie przemyślawszy.
            Malfoy zrobił krok do przodu, na co miałam ochotę cofnąć się również o krok. Ale uparcie tkwiłam w miejscu, jakby przytwierdzona do podłogi.
            - Tak. W końcu dzisiaj bal - powiedział obojętnie, robiąc kolejny krok.
            - Tak.
            - Granger?
            - Tak?
            Stanął przede mną. Mogłabym wyciągnąć rękę i dotknąć jego twarzy. Musiałam przypominać sobie, żeby oddychać.
            - Zepnij wieczorem włosy.
            Spojrzałam na niego ze zdezorientowaniem.
            - Co?
            - Zepnij włosy na czas balu - powiedział, dotykając kręconego kosmyka przy moim uchu. - Dobrej zabawy.
            Schował rękę i z uśmiechem wyminął mnie, by po chwili zniknąć za posągiem Wilhelma Marshala. Zostałam sama przed drzwiami do biblioteki, nieświadomie dotykając swobodnie zwisającego pasma swoich loków.


           

             Było tak, jak ostatnim razem. Sala wejściowa pękała w szwach. Dziewczyny w pięknych sukniach i chłopcy w eleganckich szatach wyjściowych stali w małych grupkach lub parach. Dostrzegłam Harry'ego z Cho, która jak zawsze wyglądała zjawiskowo. Mogłam tylko zazdrościć jej w duchu tych zawsze idealnie ułożonych ciemnych włosów i dziewczęcej figury, na której każda sukienka leżała znakomicie.
            Wyszłam z wieży Gryffindoru jako jedna z ostatnich. Harry i Ginny ruszyli z Ronem (Ginny zaproponowała, żebym poszła z nimi, ale udało mi się wykręcić). Tak więc kiedy stanęłam na marmurowych schodach, prawie wszyscy byli już gotowi na drugi Bal Integracyjny. Prawie, bo w tłumie uczniów nie dostrzegłam tych wyróżniających się jasnych włosów.
            Nałożyłam na siebie suknie, którą wybrała dla mnie Ginny. Była koloru włosów Rona (Ginny upierała się, że to kolor jesiennych liści), sięgająca ziemi z ciemniejszymi elementami zdobiącymi pas i rękawy. Była całkiem ładna i na początku ucieszyłam się, że nie będę musiała paradować w czymś, co Lavender uznawała za nowy krzyk mody (co oznaczało suknię, która odkrywała więcej niż zakrywała). Później, dopiero gdy ją przymierzyłam, okazało się, że suknia ma spore wycięcie na plecach. Masz ładne plecy, Hermiono, powinnaś je eksponować, powiedziała Ginny, a ja ugryzłam się w język, żeby nie wypalić przyjaciółce, że zabrzmiała właśnie jak Lavender.
            Włosy spięłam czarnymi spinkami na czubku głowy.
            Schodząc po schodach dostrzegłam Notta. Mierzył mnie wzrokiem od dołu do góry, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, na jego bladą twarz wstąpił delikatny uśmiech. Miał na sobie czarną szatę wyjściową przypominającą mugolski garnitur. Jego chłodna elegancja znów przyprawiła mnie o gęsią skórkę.
            Przecisnęłam się przez tłum uczniów, by znaleźć się obok Notta stojącego przy ścianie. Na mój widok zrobił krok do przodu, chwycił moją dłoń i złożył na niej pocałunek. A potem wyprostował się, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa.
            - Wyglądasz zniewalająco - powiedział.
            Onieśmielał mnie tak, że słowa uwięzły mi w gardle. Na szczęście McGonagall pojawiła się przed drzwiami Wielkiej Sali i kazała wszystkim ustawić się jak ostatnim razem.
            Nott zaoferował swoje ramię, które chwyciłam z pewnym wahaniem. Stanęliśmy za Rogerem Daviesem, któremu towarzyszyła nieznana mi Ślizgonka. Próbowałam niepostrzeżenie odnaleźć wzorkiem Malfoya, ale mogłabym przysiąc, że w nie było go w sali wejściowej.
            - Gotowi? - dobiegł mnie głos McGonagall, której nie byłam w stanie zobaczyć przez uczniów stojących przed nami. - Zachowujcie się przyzwoicie. Drugi Bal Integracyjny uważam za rozpoczęty.
            Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i pary zaczęły po kolei wchodzić. I wtedy go zobaczyłam. Tylko na chwilę, bowiem stał na samym końcu, a parę sekund później Nott poprowadził mnie przed siebie. Nie skupiłam się na Malfoyu (dziwne, nie?), ale na jego partnerce, która stała zdecydowanie za blisko niego. Lucille Philips. Na jej głowie widniał diadem z połyskującymi szafirami, wplątany w jej długie jasne włosy. Jej suknia wyglądała jak milion galeonów - idealnie dopasowana, satynowa, o kolorze bezchmurnego nieba. I nie mogłam nic poradzić na to dziwne ukłucie w brzuchu, które towarzyszyło mi przez całą drogę do Wielkiej Sali.
            Wielką Salę przyozdobiono asfodelusami, kwiatami wykorzystywanymi głównie do eliksirów. Stoły i krzesła zostały odsunięte na bok, a przy parkiecie na podwyższeniu stały Fatalne Jędze, jakby Dumbledore nie mógł załatwić jakiegoś innego zespołu muzycznego. I tak naprawdę jedyną rzeczą, która przypadła mi do gustu, było sklepienie Wielkiej Sali. Niebo czarne jak smoła z jasnymi gwiazdami i księżycem w pełni. Przez chwilę czułam się jak na świeżym powietrzu.
            - Jest piękne - powiedział Nott, podążając za moim wzrokiem. - Szkoda, że nie prawdziwe.
            Zanim zdołałam mu odpowiedzieć, Fatalne Jędzie rozpoczęły swój pierwszy utwór. Nott - po wcześniejszym ukłonie, a jakże - położył rękę na mojej tali i przyciągnął do siebie. Czułam jego zapach - intensywny i przyjemny. Złapałam się na tym, że wdycham powietrze, tylko żeby poczuć tę wodę toaletową.
            Tańcząc z Nottem, zamiast skupiać się na krokach, myślałam o tym, jakim tancerzem jest Malfoy. Nie widziałam jeszcze, żeby kiedykolwiek tańczył. Próbowałam odnaleźć go w gęstwinie wirujących uczniów, ale nie dostrzegłam ani jego, ani jego partnerki. Zamiast tego zobaczyłam Rona przyciskającego swoje dłonie do talii Hanny Abbott. Tańczyli obok Harry'ego i Cho, i - niech Bóg mi świadkiem - że odkąd rozpoczął się piąty rok nauki, Harry ani razu nie był tak szczęśliwy, jak teraz.
            Każda para miała zatańczyć tylko jeden taniec obowiązkowo, dlatego z końcem pierwszej piosenki wiele osób zeszło z parkietu albo pary pozamieniały się partnerami. Na stołach pojawiły się ciastka, poncz i lemoniada. Szczerze powiedziawszy czas z Nottem nie należał do żadnych tortur, dlatego zgodziłam się, kiedy zapytał o kolejny taniec.
            No dobra, zrobiłam to też, żeby łatwiej było mi wypatrzyć Malfoya. Ale, na gacie Merlina, nie było go w Wielkiej Sali.
            - Jesteś wspaniałą tancerką - pochwalił mnie, chwytając za talię i podnosząc w obrocie. Gdy wylądowałam z powrotem na podłodze, poczułam jego rękę na swoich plecach. Niech to, Ginny, dlaczego zgodziłam się na tę twoją sukienkę.
            - W mojej szkole organizowali kiedyś kursy tańca - powiedziałam, zatracając się w chwilowej nostalgii, kiedy jeszcze nie wiedziałam o istnieniu świata czarodziejów.
            - Ciekawe. Często twoja szkoła urządzała kursy tańca?
            - Tylko raz, choć każdego roku organizowane były nowe kursy. Gra na gitarze, piłka nożna, pływanie...
            Spojrzałam za ramię Notta, gdzie Lavender tańczyła z Zachariaszem. Najwidoczniej już zdołała odbić go Ginny (chociaż całkiem możliwe, że to Ginny oddała go zaraz po pierwszym tańcu). Harry oczywiście królował na parkiecie z Cho, Ron stał przy stole, zajęty rozmową z Parvati. Nie było Malfoya.
            - Piłka nożna - powtórzył Nott. - Uwielbiam grać w piłkę nożną.
            - Naprawdę? - zapytałam niemal natychmiastowo, karcąc się w duchu za tą ekscytację. - To znaczy... Nie sądziłam, że wiesz, co to jest.
            Zdążyłam się już przyzwyczaić, że większość uczniów Hogwartu nie zna mugolskich sportów. A Nott , który nie ma styczności ze światem mugoli, zupełnie zaskoczył mnie swoją wiedzą.
            - Quidditch nigdy mnie nie interesował - wyznał, a ja mimowolnie pomyślałam o Malfoyu, który nie widział świata poza tą grą. - Za to piłka nożna, tenis czy koszykówka... te sporty są po prostu ciekawe, wymagają więcej umiejętności, niż ściganie jakieś złotej kulki.
            Okręcił mnie zgodnie z rytmem, dzięki czemu zdołałam zarejestrować, że Ron pojawił się na parkiecie w towarzystwie Parvati. No proszę, kto by pomyślał, że Ronald Weasley dobrowolnie zatańczy z jakąś dziewczyną.
            - Mój tata uwielbia piłkę nożną - wypaliłam, mając ochotę puknąć się w głowę. Czemu Teodora Notta miałyby ciekawić pasje mojego taty? Mimo to, nie widząc odwrotu, ciągnęłam: - Grał nawet kiedyś w Fulhamie... To znaczy, to taka drużyna piłkarska. Później zrezygnował, by dokończyć stomatologię na uniwersytecie w Edynburgu.
            Byłam pewna, że Nott i tak nie zrozumiał połowy, co powiedziałam. Kolejne zaskoczenie.
            - Stomatologię? Twój ojciec jest dentystą?
            Cholera, czy Nott na pewno był czystej krwi? - pomyślałam. Taa, na sto procent nie ma w rodzinie żadnego mugola.
            - Moja mama też. Oboje są dentystami.
            Nawet nie zauważyłam, że tańczymy już do zupełnie innej piosenki
            - Z tego co wiem, to trudny zawód - powiedział, okręcając mnie delikatnie. Znów wodziłam wzrokiem po Wielkiej Sali, szukając charakterystycznych jasnych włosów, ale po raz kolejny dopadło mnie rozczarowanie. - Muszą być dumni z twoich wyników w nauce. Zazdroszczę ci.
            - Dumnych rodziców?
            - Wiedzy. Inteligencji. - Kolejny obrót, kolejne wyszukiwanie Dracona, kolejny zawód. - Jesteś piekielnie mądra.
            Nie będę ukrywać, że takie komplementy działały na mnie najbardziej. Chyba nawet trochę pewniej ścisnęłam jego ramię.
            - To tylko książki...
            - Książki jedynie podkreślają twoją osobowość. Zawsze wiesz co powiedzieć, jak się zachować, a najlepsze jest to, że w każdej sytuacji jesteś sobą.
            Och, Nott, tak może i było, ale wraz poznaniem nowej twarzy Dracona Malfoya nie wiem już nic, gubię się we własnych uczuciach, nie potrafię odplątać myśli, a czasem muszę stanąć przed lustrem i przypomnieć sobie, jak się  nazywam. Bo wariuję i nie znam odpowiedzi na żadne pytanie. Nawet nie wiem, czy cię lubię.
            - To bardzo miłe, że tak uważasz - powiedziałam, w duchu zastanawiając się, czy taką odpowiedź Teodor Nott uważa za satysfakcjonującą.
            - Profesor McGonagall zdradziła mi, że jeśli wciąż będę się tak przykładać do transmutacji, pozwoli mi ją kontynuować w szóstej klasie. To dzięki tobie, Hermiono.
            Pomyślałam o korepetycjach i o tym, jakim przeciwieństwem aroganckiego Malfoya jest poukładany Nott. Patrząc w jego onyksowe oczy, pragnęłam zaproponować mu dalsze korepetycje, ale w tej samej chwili Fatalne Jędze zaczęły grać melancholijną piosenkę, do której zdecydowanie nie zamierzałam tańczyć.
            - Pójdę się czegoś napić - oznajmiłam, zauważając że na parkiecie zostają same pary, które potencjalnie zdeklarowały sobie miłość. Ze znajomych twarzy zarejestrowałam Harry'ego z Cho, Lavender z Zachariaszem i Neville'a z Hanną.
            Nott podziękował mi za taniec, schylając przy tym głowę, a ja uciekłam do stołu. Rozejrzałam się po Wielkiej Sal jeszcze raz i znowu nie dostrzegłam w tłumie Malfoya. Chciałam podbiec do Ginny i spytać, czy może ona - skoro tańczyła tylko jeden taniec - nie widziała gdzieś Ślizgona, ale moja przyjaciółka stała oczywiście obok swojego brata, a ja i Ron wciąż ze sobą nie rozmawialiśmy.
            Nalałam sobie ponczu do pucharu, odciągając wzrok od parkietu (doprawdy, widok całujących pożerających się wzajemnie Lavender i Zachariasza wygnał mój apetyt na wyspę Lismore). Czułam się jakbym patrzyła na ten bal, wcale w nim nie uczestnicząc.
            Kątem oka zobaczyłam, jak ktoś idzie w moją stronę. Colin Creevey stanął przede mną w trochę za dużej jak na niego szacie wejściowej.
            - Harry jest na parkiecie - mruknęłam od razu.
            - Właściwie to mam wiadomość od profesora Dumbledore'a - powiedział na wydechu wesołym tonem. - Prosił, żebyś się pojawiła niezwłocznie w jego gabinecie.
            Spojrzałam na ręce Colina, zakryte przez rękawy szaty, licząc na jakiś pergamin od dyrektora. Ale on tylko życzył mi udanego wieczora (taa, w gabinecie dyrektora na pewno będzie udany) i zniknął w tłumie uczniów.
            Malfoya i Lucille Philips nie było nadal, a ja się zastanawiałam, jak McGonagall, Venner i Snape'a, którzy wtapiali się w tło ścian, nie zauważyli ich nieobecności. I nie miałam pojęcia, czego chciał ode mnie Dumbledore.
            Próbowałam odnaleźć wzrokiem Notta i poinformować go o mojej małej wycieczce do gabinetu dyrektora. Dostrzegłam go po chwili - stał po drugiej stronie sali tuż obok Rona. Co oczywiście oznaczało, że będę musiała niepostrzeżenie wyjść z Wielkiej Sali, mając nadzieję, iż Nott uzna, że zgubiłam się gdzieś w tłumie uczniów.
            Nie chciałam podpaść nauczycielom, więc bardzo powoli pchnęłam drzwi Wielkiej Sali i przecisnęłam się przez trzydziestocentymetrową przestrzeń, odizolowując się od tej imitacji balu.
            I właśnie wtedy poczułam szarpnięcie i wylądowałam w rogu sali wejściowej przyciśnięta do ściany przez inne ciało.
            Po ostatnich wydarzeniach, gdzie to dwa razy uniknęłam śmierci, w mojej głowie natychmiast zapaliła się czerwona lampka. I bez żadnego myślenia zaczęłam się wić i szarpać, próbując kopnąć mojego oprawcy w kolano, a także chciałam krzyknąć, ale mój głos stłumiony został przez czyjąś rękę.
            - Ała, Granger, tylko nie wrzeszcz.
            Na dźwięk tego głosu moje ciało samo się uspokoiło. Ręka została zabrana z moich ust.
            - Malfoy? - zapytałam, próbując wytężyć wzrok, ale w tej ciemności i tak nic nie widziałam. Błysnęło światło z różdżki, oświetlając jego twarz. Tak, to był Malfoy. I jeszcze miał czelność się uśmiechać. - Co ty sobie wyobrażasz? Wystraszyłeś mnie!
            - Nie uciekaj nogą w bok, jeśli planujesz kogoś kopnąć.
            Mówiłam kiedyś, jak bardzo mnie irytuje?
            - Gdzie ty byłeś przez cały bal? I gdzie jest ta... Lucille?
            Och, co to w ogóle za imię? Pies mojej sąsiadki nazywał się podobnie.... I wcale nie mówiłam Ginny w trzeciej klasie, że to imię jest genialne.
            - Spięłaś włosy - zauważył, ignorując mnie.
            - Co? Słuchaj, przed chwilą pytałam... - wyrzuciłam ręce w górę w geście irytacji. - Zresztą nieważne! Właśnie idę do dyrektora, więc...
            I wtedy zrozumiałam. Jeszcze nawet zanim usłyszałam śmiech Malfoya.
            - To ty! - powiedziałam oskarżycielsko, wbijając swój palec w jego ciało. - Mogłam się domyśleć. Znowu sztuczka na ,,dyrektor cię wzywa".
            - Bo dyrektorowi nigdy nie odmówisz.
            - Właśnie podstępem wygoniłeś mnie z balu, na którym całkiem dobrze się bawiłam - próbowałam zabrzmieć pewnie i groźnie, a zamiast tego ton mojego głosu mógł zostać zmaterializowany w pluszaka. - Czego ode mnie chcesz?
            Zaczął jeździć palcami po swojej różdżce.
            - Daj spokój, Granger. Oboje wiemy, że wolisz spędzić ze mną czas niż z Nottem. Zresztą, nienawidzisz takich balów, bo uważasz, że są naciągane. O czym oczywiście wspomniałem ci już wcześniej ja, ale udawałaś, że się ze mną nie zgadzasz.
            - Naprawdę się z tobą nie zgadzam.
            Kłamstwo. Zgadzam się z zbyt wieloma sprawami z Malfoyem, aż mnie to przeraża. Dlatego wolę udawać, że mam inne zdanie.
            - W każdym razie - ciągnął Malfoy - pomyślałem, że moglibyśmy spędzić ten czas inaczej. Skoro oboje nie lubimy naciąganych balów.
            - Ja nic do niech nie mam, wręcz przeci...
            - Granger - przerwał mi, bo ja przerwałam jemu. - Więc mam propozycję, żebyś ze mną poszła.
            - Dokąd?
            Przebiegły uśmiech wstąpił na jego usta.
            - Niespodzianka.
            - Nie lubię niespodzianek.
            Malfoy uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć: ,,Jesteś pewna?". Najwidoczniej oboje wiedzieliśmy, że lubiłam niespodzianki. Oczywiście nie takie, które miałyby mnie zabić, ale urocze, romantyczne, przyjacielskie lub jakiekolwiek inne, które można było zaobserwować z mugolskich filmach.
            No dobra, więc postanowiłam powiedzieć mu prawdę.
            - Ze względu na ostatnie... wydarzenia, wolałabym nie chodzić sama po zamku ani z niego nie wychodzić.
            - Nie jesteś sama - zaoponował, a moje kolana zmiękły, choć wiedziałam, ze mówił o tej konkretnej sytuacji, a nie deklarował mi niczego. - Obiecuję, że odstawię cię do Wieży Gryffindoru jeszcze zanim bal się skończy.
            Moje serce krzyczało: tak, zrób to, żyj teraźniejszością, a nie martw się o jutro!
            Szkoda, że kierując się sercem, człowiek popełnia zbyt wiele błędów.
            - Jest już dawno po godzinie policyjnej. Wracam na bal.
            - Poczekaj - zastąpił mi drogę. - Pamiętasz nasz zakład przed meczem Gryfonów? Wygrałem, więc musisz zrobić jedną rzecz, o którą cię poproszę.
            Szlag by to.
            - Nie przypominam sobie, żebyś mnie o coś poprosił - powiedziałam po chwili namysłu.
            - Proszę cię, żebyś dała mi szansę uratowania tego wieczoru.
            Spojrzał na mnie spod kurtyny jasnych rzęs, a ja zastanawiałam się, ile dziewczyn uległo dzięki temu spojrzeniu. Chyba właśnie będę kolejną z nich.
            - To niebezpiecznie.
            - To bardzo bezpieczne. Nie wyjdziemy poza zamek.
            Niebezpieczna jest ta paradoksalnie odległa bliskość między nami.
            - Niech będzie - zgodziłam się powoli, mając wrażenie, że te słowa wypływają z moich ust wbrew mojej woli. - Ale wracam do dormitorium przed zakończeniem balu.
            I za cholerę nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, czemu tak gładko zgadzam się na tajemniczą propozycję Malfoya.

10 komentarzy:

  1. Zawsze kończysz na najciekawszym! Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału! Piszesz świetnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To taki manewr pisarzy, że pozostawiają pod każdym rozdziałem niedosyt xD
      Dziękuję za miłe słowa, rozdział w piątek ♥

      Usuń
  2. Czemu ty mi to robisz kobieto. Ok Notta jeszcze przeżyję, ale jakiejś "najładniejszej' lampucery w Hogwarcie z Draco to już nie bardzo. I czy Hermiona na prawdę nie może być bardziej dyskretniejsza w swojej zazdrości o Malfoya, i czemu choć raz to on nie może być zazdrosny. Chociaż w sumie nie wiadomo co on tam ma w tej swojej łepetynie. Ale i tak miałam nadzieje że może chociaż z nią zatańczy na tym balu, że ja odbije Nottowi a wszyscy to zobaczą.
    Tak wiem jestem ckliwa, ale jeśli o nich chodzi to zawsze taka będę.
    No ale na szczęście jest jeszcze ta niespodzianka Draco i to musi być coś spektakularnego. W końcu to Malfoy.
    I tak się zastanawiam czy skomentuje jej strój i jeśli już to jak. I wcale nie mam na myśli jej odkrytych pleców, wcale...
    Teraz wiem że sie powtórzę ale czemu ona nie może być bardziej dyskretna, no przecież już myślałam że wykrzyczy to pytanie kto jest tą partnerką Malfoya.
    I to chyba wszystko co chciałam powiedzieć, chociaż... w każdym razie wiedz że mi sie podobało z reszta jak zawsze, no i kurde to był na prawde bardzo fajny rozdział. Tak więc życzę weny i... tego co jest ci potrzebne do pisania rozdziałów.


    PS. Ja na prawdę nie wiem dlaczego, ale codziennie zaglądam tutaj po kilka razy żeby się upewnić czy przypadkiem nie ma jakiegoż rozdziały czy cokolwiek.
    czy to już jest uzależnienie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zrobię 'screena' tego postscriptum, jest urocze *.* Hermiona nie chce ostatnio ze mną współpracować i toczymy walkę między tym, co ona chce powiedzieć, a tym co ja chcę, żeby ona powiedziała. No więc trochę (,,trochę bardzo") musiałam zejść z kanonu i zniszczyć wszystkowiedzącą Hermionę, bo by mi tą całą wiedzą zepsuła hm... wszystko XD A dyskrecja to cecha ludzi mądrych, prawda?
      I dziękuje bardzo za komentarz ♥

      Usuń
  3. Ta początkowa rozmowa o benzynie zbiła mnie z pantałyku. Już myślałam, że trafiłam na nie ten rozdział. Ale mimo wszystko była urocza - lubię jak Malfoy stara się pokazać ludzką twarz (aczkolwiek jego ciemniejsza strona też jest interesująca). Miałam nadzieję na jakiś pocałunek/taniec - więc jestem trochę rozczarowana... ale ich rozmowy i niespodzianka na końcu całkowicie wynagrodziły brak czułości (ale liczę na coś w przyszłym rozdziale!). Zaczynam się bać o reakcję Ginny na ,,przyjaźń'' Hermiony i Draco, w końcu ona jest typową Gryfonką (czytaj: nie znosi Slytherinu).
    Partnerka Draco na balu doprowadziła mnie do białej gorączki, nawet jeśli jedyne co o niej wiadomo to to, że jest ładna.
    Napisałabym więcej, ale konkluzja jest prosta - kocham to opowiadanie i chcę nowy rozdział teraz, natychmiast.
    Nie żebym wywierała na tobie presję.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaka presja? Toż to sama motywacja! :D
      Dziękuję i również pozdrawiam ♥

      Usuń
  4. Ja tam uważam, że nie sam rozdział, ale całe opowiadanie jest kapitalne. Styl pisania i w ogóle pomysł..:-)Benzyna mnie powalila:-D:-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowy o benzynie są najciekawsze, wiem z własnej autopsji! XD
      A tak całkowicie poważnie to dziękuję za komentarz(e) ♥

      Usuń
  5. Właśnie trafiłam na Twój blog. Przeczytalam juz calosc i musze przyznac ze Twoja historia tak mnie wciagnela ze pol nocy czytalam.
    Zyskalas npwego czytelnika. A ja nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu.



    Zycze duzo weny.
    I zapraszam do siebie na:
    http://miloscDramione.blo

    spot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam na pokładzie! Na bloga na pewno wpadnę ;)
    I dziękuję ♥

    OdpowiedzUsuń