_____________________________________________________________
Zimne ostrze
noża wbijało się w moją skórę. Cały żal związany z przegraną konkursu, cały
optymizm nawiedzający mnie w ciągu ostatnich godzin, całe szczęście doznane
dzięki temu jednemu pocałunkowi - wszystko prysło, jak bańka mydlana,
zastąpione przez nowe uczucia. Strach. Bezsilność. A co najgorsze:
rozczarowanie.
Ron - druga osoba na równi z Harrym, której najbardziej ufałam. Zdrajca. Moja śmierć. Po raz pierwszy jego oczy wydawały się puste, jakby pozbawione wszelkich emocji. Niewidzialna ręka ścisnęła moje wnętrzności. Ron - mój najlepsze przyjaciel.
- Ron - jego imię wyszło z moich ust, choć wcale nimi nie poruszałam.
Zniosłabym każdego, tylko nie jego. Zdrada bolała bardziej niż ostrze wbijające się w moją szyję. W środku krzyczałam, klęłam, szukałam jakiegoś wyjścia z całej sytuacji. Na zewnątrz wszystko było ciche i spokojne. Jego twarz. Moja twarz.
Aż do momentu, kiedy jego usta wygięły się w najzimniejszym uśmiechu, jaki w życiu widziałam.
Zamroził mi serce, które powoli przestawało bić. Zamroził mi głos, który nie potrafił przedostać się przez zaciśnięte gardło. Zamroził mi płuca, które ledwo pozwalały mi na oddech. Zamroził mi łzy, które zapiekły pod powiekami, ale nie odnalazły drogi ucieczki.
- Tyle dni, Hermiono - wyszeptał. Jego głos przeciął powietrze ze świstem niczym bicz.
Nie zrozumiałam, o jakie dni mu chodzi. Dni, w ciągu których mnie znienawidził? Czy dni, kiedy planował jak mnie wykończyć?
- Ron. C-co robisz? - zdołałam wychrypieć.
Zaśmiał się. Tyle razy słyszałam śmiech Rona, a to nie brzmiało jak jeden z nich. Ten był zimny, nieszczery, nie obejmujący oczu. Włoski stanęły mi na karku. Ostrze mocniej wbiło się w moją skórę.
Jego druga ręką, tą którą nie trzymał noża, powędrowała do mojego policzka. Drgnęłam, gdy mnie dotknął, bynajmniej nie z tego samego powodu, gdy dotykał mnie Malfoy. Jego dłoń zaczęła gładzić mój policzek, a usta delikatnie się rozchyliły.
- Shhhh - wyszeptał tak cicho, że mogłam to sobie tylko wyobrazić.
Moim ciałem wstrząsnął niemy szloch. Ron, to był Ron. Mój najlepszy przyjaciel. Osoba, której ufałam bardziej niż sobie. Osoba, która przyciskała nóż do mojej szyi. Osoba, która mroziła mi krew w żyłach. Osoba, która patrzyła na mnie bez uczuć, jakbym nigdy nic dla niej nie znaczyła.
Nie mogłam przestań wpatrywać się w jego oczy. Nie wierzyłam w to, co się dzieje. Gdyby to była Pansy, albo ktoś kto rzeczywiście mógł mnie nienawidzić. Ale Ron?
Kiedy jeszcze mocniej przycisnął ostrze, poczułam jak moja skóra rozcina się pod jego wpływem. Nie czułam bólu - został stłumiony przez szok. Ron. Wtedy okrutna prawda wreszcie do mnie dotarła. Byłam bezbronna. Nie mogłam uciec, nie miałam czym się bronić. Moja różdżka leżała na szafce nocnej w dormitorium. Powinnaś nauczyć się nosić ze sobą wszędzie różdżkę, powiedział Draco. Wtedy nawet nie zwróciłam uwagi na te słowa. Teraz wiedziałam, że popełniłam błąd, nie słuchając go.
Czułam jak kropla krwi spływa po mojej szyi. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą Ron coraz mocniej napiera na nóż. Czerpał satysfakcję z mojej bezradności. Zawsze chciałam umrzeć w słusznej sprawie. Śmierć z rąk przyjaciela to najgorsze, co może spotkać człowieka.
- Boże, jesteś taka piękna - szepnął, jeżdżąc palcami po mojej twarzy.
I wtedy zrozumiałam, że jeśli zaraz szybko czegoś nie wymyślę, zostanę zamordowana przez najlepszego przyjaciela. Zaczęłam gorączkowo szukać drogi ucieczki. Nie miałam różdżki, nie miałam broni. Musiałabym dojść do drzwi, ale Ron zasłaniał mi nawet widok na nie.
Aż nagle zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymam w rękach buteleczkę po krwi salamandry. Mocniej zacisnęłam na niej swoje palce, wciąż patrząc w oczy Ronowi, żeby nie zdradzić swojej jedynej szansy na ucieczkę.
- Dlaczego? - zapytałam słabo, tylko po to, by zyskać na czasie. Musiałam się zastanowić, jak szklana buteleczka mogłaby mi pomóc. Zimny pot oblał moje ciało, kiedy Ron zbliżył swoją twarz do mojej.
- Shh - powtórzył. - Dzisiaj jest dobra noc.
Bardzo powoli zaczęłam podnosić rękę, w której zasikałam flakonik.
- Dobra noc? - brakowało mi już śliny, by rozwinąć to pytanie.
- Dobra noc, żeby umrzeć.
W jednej sekundzie zdarzyło się wszystko. Ron zrobił gwałtowny ruch nożem, ale w miarę szybko go odepchnęłam, tak że ostrze przecięło powietrze zamiast mojej skóry. Złapał szybko równowagę, a jego twarz przybrała kolor dorodnej śliwki. Stałam zszokowana, nie mogąc się ruszyć, ani nawet krzyknąć. W tym czasie Ron wydał z siebie dźwięk, jak na polu bitwy i rzucił się na mnie, wymachując w powietrzu nożem.
Kiedy ostrze znalazło się cal od mojego oka, rozbiłam szklaną buteleczkę na jego głowie.
Ron jęknął i złapał się za głowę. A potem upadł, a ja postanowiłam nie sprawdzać, co z nim. Zamiast tego zaczęłam biec - wybiegłam z łazienki Jęczącej Marty cała roztrzęsiona. Moje nogi plątały się pod sobą, tak że nie raz musiałam podpierać się ściany. Oczy zaszły łzami i już sama nie widziałam, dokąd biegnę. Po prostu uciekałam jak najdalej od tamtego miejsca, aż moje ciało nie natrafiło na przeszkodę.
- Granger? Już się stęskni.... - rozpoznając głos Malfoya, rzuciłam się na jego szyję, a moim ciałem wstrząsnął szloch. Sama nie wiedziałam jakim cudem udało mi się wciąż oddychać. Czułam się tak bezbronnie i krucho, a jednocześnie bezpiecznie jak nigdy wcześniej. Jego ramiona były moim azylem, schronieniem, bezpieczną przystanią.
- Granger? - powtórzył ciszej, odsuwając mnie od siebie, by móc spojrzeć na moją twarz. Jego oczy rozmazywały mi się pod wpływem łez. - Hej, shh, już dobrze.
Poczułam jego dłonie na swojej twarzy, jak opuszki palców ścierały łzy z moich policzków, przez co jeszcze bardziej się rozpłakałam. Nie, Draco, nic nie jest dobrze. Słyszałam jego głos, tak łagodny jak wtedy, gdy pocieszał mnie po konkursie. Sens jego słów całkowicie do mnie nie dochodził. Zarejestrowałam tylko, jak pyta, co się stało. Chciałam mu powiedzieć, ale zdawało mi się, że straciłam głos. Każda podjęta próba powiedzenia czegoś, kończyła się kolejną falą szlochu.
I nagle moje bijące serce zamarło, a dźwięk tych kroków przerwał moje łkanie.
- Weasley? - zapytał Malfoy ponad moim ramieniem.
Obróciłam się gwałtownie, wyciągając rękę w bok, jakbym chciała zasłonić sobą Malfoya. Włosy Rona ubrudzone były krwią, która częściowo spływała po jego twarzy. Nigdy nie widziałam go tak rozłoszczonego. Mój wzrok prześlizgnął się po nożu, który trzymał w ręce, oznaczony kroplą mojej krwi.
- Co do... - zaczął Malfoy, robiąc krok do przodu i wytężając wzrok.
Nie dokończył, bo Ron ponownie zamachnął się nożem, wydając przy tym wojowniczy okrzyk. Tym razem nie rzucił się na mnie. Odepchnął mnie na bok, przyciskając Malfoya do ściany.
- Nie! - krzyknęłam przez łzy.
Ale Ron unosił już nóż i jednym ruchem wbił go w Malfoya.
Cały świat zawirował. Miałam wrażenie, że zaraz uduszę się własnymi łzami. Nie potrafiłam krzyczeć, choć w środku jakieś niewidzialne ręce rozdzierały moje serce, duszę i wszystkie wnętrzności.
Ron zwrócił się twarzą do mnie, wyjmując nóż z ciała Malfoya. Zdążyłam tylko zarejestrować szkarłatną, rozprzestrzeniającą się plamę krwi na białej koszuli Dracona, a potem jego ciało osunęło się na podłogę.
Moje nogi wrosły w ziemię. Stałam i gapiłam się, jak Ron zbliża się do mnie z nożem uniesionym w pełnej gotowości. Krew z ostrza spływała na jego rękę, ale zdawał się tego nie zauważać. Nie potrafiłam spojrzeć mu w twarz. Mogłam tylko stać nieruchomo i czekać na śmierć.
Ron stanął przede mną, wyciągając nóż.
I nagle padł na ziemię.
Zaczęłam oddychać tak gwałtownie, jakbym dopiero co się topiła. Ron leżał na podłodze wygięty pod bardzo dziwnym kątem. Jego oczy były zamknięte, ale jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Spojrzałam na Malfoya. On też leżał na ziemi, otoczony swoją własną krwią. Na jego otwartej dłoni leżała różdżka, a ja szybko zdałam sobie sprawę, że to on rzucił jakieś niewerbalne zaklęcie na Rona.
Podbiegłam do niego. Oczy Dracona również były zamknięte. Dotknęłam jego skóry. Zimna, blada. Sece podeszło mi do gardła. Drżącymi rękami przycisnęłam trzy palce do jego szyi, nie wyczuwając pod nimi tętna.
Krzyk rozdarł moje gardło. Nigdy wcześniej tak nie krzyczałam.
Ron - druga osoba na równi z Harrym, której najbardziej ufałam. Zdrajca. Moja śmierć. Po raz pierwszy jego oczy wydawały się puste, jakby pozbawione wszelkich emocji. Niewidzialna ręka ścisnęła moje wnętrzności. Ron - mój najlepsze przyjaciel.
- Ron - jego imię wyszło z moich ust, choć wcale nimi nie poruszałam.
Zniosłabym każdego, tylko nie jego. Zdrada bolała bardziej niż ostrze wbijające się w moją szyję. W środku krzyczałam, klęłam, szukałam jakiegoś wyjścia z całej sytuacji. Na zewnątrz wszystko było ciche i spokojne. Jego twarz. Moja twarz.
Aż do momentu, kiedy jego usta wygięły się w najzimniejszym uśmiechu, jaki w życiu widziałam.
Zamroził mi serce, które powoli przestawało bić. Zamroził mi głos, który nie potrafił przedostać się przez zaciśnięte gardło. Zamroził mi płuca, które ledwo pozwalały mi na oddech. Zamroził mi łzy, które zapiekły pod powiekami, ale nie odnalazły drogi ucieczki.
- Tyle dni, Hermiono - wyszeptał. Jego głos przeciął powietrze ze świstem niczym bicz.
Nie zrozumiałam, o jakie dni mu chodzi. Dni, w ciągu których mnie znienawidził? Czy dni, kiedy planował jak mnie wykończyć?
- Ron. C-co robisz? - zdołałam wychrypieć.
Zaśmiał się. Tyle razy słyszałam śmiech Rona, a to nie brzmiało jak jeden z nich. Ten był zimny, nieszczery, nie obejmujący oczu. Włoski stanęły mi na karku. Ostrze mocniej wbiło się w moją skórę.
Jego druga ręką, tą którą nie trzymał noża, powędrowała do mojego policzka. Drgnęłam, gdy mnie dotknął, bynajmniej nie z tego samego powodu, gdy dotykał mnie Malfoy. Jego dłoń zaczęła gładzić mój policzek, a usta delikatnie się rozchyliły.
- Shhhh - wyszeptał tak cicho, że mogłam to sobie tylko wyobrazić.
Moim ciałem wstrząsnął niemy szloch. Ron, to był Ron. Mój najlepszy przyjaciel. Osoba, której ufałam bardziej niż sobie. Osoba, która przyciskała nóż do mojej szyi. Osoba, która mroziła mi krew w żyłach. Osoba, która patrzyła na mnie bez uczuć, jakbym nigdy nic dla niej nie znaczyła.
Nie mogłam przestań wpatrywać się w jego oczy. Nie wierzyłam w to, co się dzieje. Gdyby to była Pansy, albo ktoś kto rzeczywiście mógł mnie nienawidzić. Ale Ron?
Kiedy jeszcze mocniej przycisnął ostrze, poczułam jak moja skóra rozcina się pod jego wpływem. Nie czułam bólu - został stłumiony przez szok. Ron. Wtedy okrutna prawda wreszcie do mnie dotarła. Byłam bezbronna. Nie mogłam uciec, nie miałam czym się bronić. Moja różdżka leżała na szafce nocnej w dormitorium. Powinnaś nauczyć się nosić ze sobą wszędzie różdżkę, powiedział Draco. Wtedy nawet nie zwróciłam uwagi na te słowa. Teraz wiedziałam, że popełniłam błąd, nie słuchając go.
Czułam jak kropla krwi spływa po mojej szyi. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą Ron coraz mocniej napiera na nóż. Czerpał satysfakcję z mojej bezradności. Zawsze chciałam umrzeć w słusznej sprawie. Śmierć z rąk przyjaciela to najgorsze, co może spotkać człowieka.
- Boże, jesteś taka piękna - szepnął, jeżdżąc palcami po mojej twarzy.
I wtedy zrozumiałam, że jeśli zaraz szybko czegoś nie wymyślę, zostanę zamordowana przez najlepszego przyjaciela. Zaczęłam gorączkowo szukać drogi ucieczki. Nie miałam różdżki, nie miałam broni. Musiałabym dojść do drzwi, ale Ron zasłaniał mi nawet widok na nie.
Aż nagle zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymam w rękach buteleczkę po krwi salamandry. Mocniej zacisnęłam na niej swoje palce, wciąż patrząc w oczy Ronowi, żeby nie zdradzić swojej jedynej szansy na ucieczkę.
- Dlaczego? - zapytałam słabo, tylko po to, by zyskać na czasie. Musiałam się zastanowić, jak szklana buteleczka mogłaby mi pomóc. Zimny pot oblał moje ciało, kiedy Ron zbliżył swoją twarz do mojej.
- Shh - powtórzył. - Dzisiaj jest dobra noc.
Bardzo powoli zaczęłam podnosić rękę, w której zasikałam flakonik.
- Dobra noc? - brakowało mi już śliny, by rozwinąć to pytanie.
- Dobra noc, żeby umrzeć.
W jednej sekundzie zdarzyło się wszystko. Ron zrobił gwałtowny ruch nożem, ale w miarę szybko go odepchnęłam, tak że ostrze przecięło powietrze zamiast mojej skóry. Złapał szybko równowagę, a jego twarz przybrała kolor dorodnej śliwki. Stałam zszokowana, nie mogąc się ruszyć, ani nawet krzyknąć. W tym czasie Ron wydał z siebie dźwięk, jak na polu bitwy i rzucił się na mnie, wymachując w powietrzu nożem.
Kiedy ostrze znalazło się cal od mojego oka, rozbiłam szklaną buteleczkę na jego głowie.
Ron jęknął i złapał się za głowę. A potem upadł, a ja postanowiłam nie sprawdzać, co z nim. Zamiast tego zaczęłam biec - wybiegłam z łazienki Jęczącej Marty cała roztrzęsiona. Moje nogi plątały się pod sobą, tak że nie raz musiałam podpierać się ściany. Oczy zaszły łzami i już sama nie widziałam, dokąd biegnę. Po prostu uciekałam jak najdalej od tamtego miejsca, aż moje ciało nie natrafiło na przeszkodę.
- Granger? Już się stęskni.... - rozpoznając głos Malfoya, rzuciłam się na jego szyję, a moim ciałem wstrząsnął szloch. Sama nie wiedziałam jakim cudem udało mi się wciąż oddychać. Czułam się tak bezbronnie i krucho, a jednocześnie bezpiecznie jak nigdy wcześniej. Jego ramiona były moim azylem, schronieniem, bezpieczną przystanią.
- Granger? - powtórzył ciszej, odsuwając mnie od siebie, by móc spojrzeć na moją twarz. Jego oczy rozmazywały mi się pod wpływem łez. - Hej, shh, już dobrze.
Poczułam jego dłonie na swojej twarzy, jak opuszki palców ścierały łzy z moich policzków, przez co jeszcze bardziej się rozpłakałam. Nie, Draco, nic nie jest dobrze. Słyszałam jego głos, tak łagodny jak wtedy, gdy pocieszał mnie po konkursie. Sens jego słów całkowicie do mnie nie dochodził. Zarejestrowałam tylko, jak pyta, co się stało. Chciałam mu powiedzieć, ale zdawało mi się, że straciłam głos. Każda podjęta próba powiedzenia czegoś, kończyła się kolejną falą szlochu.
I nagle moje bijące serce zamarło, a dźwięk tych kroków przerwał moje łkanie.
- Weasley? - zapytał Malfoy ponad moim ramieniem.
Obróciłam się gwałtownie, wyciągając rękę w bok, jakbym chciała zasłonić sobą Malfoya. Włosy Rona ubrudzone były krwią, która częściowo spływała po jego twarzy. Nigdy nie widziałam go tak rozłoszczonego. Mój wzrok prześlizgnął się po nożu, który trzymał w ręce, oznaczony kroplą mojej krwi.
- Co do... - zaczął Malfoy, robiąc krok do przodu i wytężając wzrok.
Nie dokończył, bo Ron ponownie zamachnął się nożem, wydając przy tym wojowniczy okrzyk. Tym razem nie rzucił się na mnie. Odepchnął mnie na bok, przyciskając Malfoya do ściany.
- Nie! - krzyknęłam przez łzy.
Ale Ron unosił już nóż i jednym ruchem wbił go w Malfoya.
Cały świat zawirował. Miałam wrażenie, że zaraz uduszę się własnymi łzami. Nie potrafiłam krzyczeć, choć w środku jakieś niewidzialne ręce rozdzierały moje serce, duszę i wszystkie wnętrzności.
Ron zwrócił się twarzą do mnie, wyjmując nóż z ciała Malfoya. Zdążyłam tylko zarejestrować szkarłatną, rozprzestrzeniającą się plamę krwi na białej koszuli Dracona, a potem jego ciało osunęło się na podłogę.
Moje nogi wrosły w ziemię. Stałam i gapiłam się, jak Ron zbliża się do mnie z nożem uniesionym w pełnej gotowości. Krew z ostrza spływała na jego rękę, ale zdawał się tego nie zauważać. Nie potrafiłam spojrzeć mu w twarz. Mogłam tylko stać nieruchomo i czekać na śmierć.
Ron stanął przede mną, wyciągając nóż.
I nagle padł na ziemię.
Zaczęłam oddychać tak gwałtownie, jakbym dopiero co się topiła. Ron leżał na podłodze wygięty pod bardzo dziwnym kątem. Jego oczy były zamknięte, ale jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Spojrzałam na Malfoya. On też leżał na ziemi, otoczony swoją własną krwią. Na jego otwartej dłoni leżała różdżka, a ja szybko zdałam sobie sprawę, że to on rzucił jakieś niewerbalne zaklęcie na Rona.
Podbiegłam do niego. Oczy Dracona również były zamknięte. Dotknęłam jego skóry. Zimna, blada. Sece podeszło mi do gardła. Drżącymi rękami przycisnęłam trzy palce do jego szyi, nie wyczuwając pod nimi tętna.
Krzyk rozdarł moje gardło. Nigdy wcześniej tak nie krzyczałam.
*
- Byłeś martwy, Malfoy. Byłeś martwy
przez dwie minuty i czterdzieści sekund.
Draco spojrzał na mnie z politowaniem, biorąc do ust kolejną garść kociołkowych piegusków.
- Najgorsze dwie minuty i czterdzieści sekund twojego życia? - zapytał.
- Jak możesz z tego żartować! - fuknęłam, wstając z krzesła, które postawiła dla mnie pani Pomfrey. Zaczęłam krążyć po skrzydle szpitalnym, ze wzrokiem utkwionym z stos słodyczy, które Malfoy dostał od innych Ślizgonów.
- Granger... - jęknął, opadając na poduszki. - Ten kretyn Weasley powinien nauczyć się umiejscowienia organów w ciele człowieka. Może następnym razem, gdy będzie chciał kogoś zabić, przypomni sobie, że serce nie znajduje się po prawej stronie.
Zatrzymałam się. Jak ta sytuacja mogła w ogóle go bawić?! On nie żył przez dwie minuty i czterdzieści sekund i gdyby nie szybka reakcja Snape'a mogłoby w ogóle go tu nie być.
Nawet nie wiedziałam, kiedy Snape pojawił się na miejscu zdarzenia. Pamiętam tylko, jak moje krzyki zwołały garść uczniów wokół ciał Rona i Malfoya, a po chwili ktoś odsunął mnie na bok i zjawiła się jakaś ciemna postać (później się okazało, że był to właśnie Snape), który bez żadnych pytań zaczął odprawiać jakieś zaklęcia nad ciałem Malfoya. A potem przetransportowano oba ciała do skrzydła szpitalnego. Ja dostałam eliksir uspokajający i zaszyłam się w jednej z kabin łazienki prefektów. Wróciłam do skrzydła szpitalnego dopiero, kiedy McGonagall poinformowała mnie, że Ron jest u Dumledore'a. Z tego co zdołałam usłyszeć, został trafiony Drętwotą i dość szybko odzyskał przytomność. Wróciłam tylko, by czekać trzy godziny, aż Malfoy w końcu się wybudzi.
- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie - wyszeptałam, chowając twarz w dłoniach i z powrotem opadając na krzesło.
Usłyszałam prychnięcie Malfoya.
- Weasleyowi? Nie powinnaś się o niego martwić.
- Rozbiłam mu flakonik na głowie.
Spojrzałam na niego przez palce. Koc okrywał go od pasa w dół. Nie miał na sobie koszulki, ale jego tors osłaniała warstwa bandaży. Uśmiechnął się na moje słowa, przymykając oczy.
- Dobre posunięcie - stwierdził z rozbawieniem, na co miałam ochotę nim potrząsnąć. - Chciałbym to zobaczyć.
Wydałam z siebie dźwięk rozdrażnienia, wbijając swoje palce w uda.
- Jesteś beznadziejny. Uważasz, że to zabawne, że ktoś chciał mnie zabić? Że... że.. - głos mi się załamał - że mój najlepszy przyjaciel chciał...
Nie potrafiłam dokończyć tego zdania. Czułam pieczenie łez pod powiekami, a nie chciałam ponownie rozklejać się przy Malfoyu.
Podniósł się, opierając swoje ciało na ramieniu.
- Nie to miałem na myśli, Granger.
Nie mrugaj, nie mrugaj, nie wskazuj łzą drogi wyjścia.
Kiwnęłam mu głową, bojąc się, że mój głos zdradzi moją słabość.
- Granger - powtórzył, a kiedy na niego spojrzałam, westchnął. - Przepraszam.
,,Przepraszam" z ust Dracona Malfoya znaczyło dla mnie bardzo wiele, nawet jeśli nie usłyszałam w nim zbytniej szczerości. Znów kiwnęłam mu głową.
- Powinnam już iść - powiedziałam po odchrząknięciu.
Było już dawno po północy. McGonagall pozwoliła mi zostać, kiedy powiedziałam jej, że źle się czuję. Tak naprawdę to był tylko pretekst, żeby móc przesiedzieć w skrzydle szpitalnym całą noc. Ale teraz chciałam wrócić do dormitorium.
Wstałam, rzucając ostatnie spojrzenie na kupkę słodyczy leżących na szafce nocnej. Całe zdarzenie miało miejsce parę godzin temu, a już cała szkoła o nim wiedziała. Oczami wyobraźni widziałam Lavender rozdającą każdemu gazetę z nagłówkiem: ,,Walka na śmierć i życie dwojga kochanków Hermiony Granger".
- Zaczekaj - dobiegł mnie jego głos, kiedy zaczęłam iść w kierunku drzwi. Obróciłam się, błagając w myślach, by kazał mi z zostać. Błagam Draco, powiedz to, poproś, żebym z tobą została... - Dobrej nocy, Granger.
Poczułam ukłucie zawiedzenia. Wzięłam głęboki wdech, zdając sobie sprawę, że wstrzymywałam oddech. Nie chciałam go zostawiać. On też był przy mnie, kiedy ktoś (Jordal) podał mi eliksir osłabnięcia. A ponadto to trochę z mojej winy Ron wbił nóż w jego ciało. I mnie uratował. Znowu, cholera.
- Dobranoc, Malfoy.
Wyszłam na korytarz, nie mogąc pojąć, co się dzieje w mojej głowie.
- Panno Granger? - podniosłam wzrok, by ujrzeć idącą w moją stronę McGonagall. - Czujesz się już lepiej?
Czuję się kompletnie rozdarta, a z każdą sekundą jest coraz gorzej.
- Tak, już wszystko w porządku - skłamałam. - Dziękuję, pani profesor.
- Jak twoja szyja?
Automatycznie dotknęłam palcami swojej szyi, a raczej plastra, który przykleiła mi tam pani Pomfrey.
- To tylko draśnięcie - powtórzyłam po raz kolejny. Mówiłam już to dziesięć razy pani Pomfrey, ale ona i tak uparła się, że powinnam nosić opatrunek namoczony jakimś eliksirem o leczniczych właściwościach.
- Cieszę się, że wszystko już w porządku.
- Pani profesor? Co z Ronem? - zapytałam, zanim w ogóle zdołałam przemyśleć, to mówię.
Prawda była taka, że strasznie mocno się o niego martwiłam. Tak samo jak o Malfoya. Odchodziłam od zmysłów, kiedy jednego zabrano do dyrektora, a drugi leżał nieprzytomny przez trzy godziny, a później dowiedziałam się, że przez dwie minuty i czterdzieści sekund był martwy.
- Właśnie o nim chciałam z tobą porozmawiać - powiedziała, choć zdawało mi się, że zawahała się. - Jeśli jesteś na siłach, żeby...
- Tak - czułam narastający niepokój. Co zrobiono z Ronem? Czy za swój czyn trafi do Azkabanu? Pomyślałam o pani Weasley i ścisnęło mi serce. Ron, coś ty zrobił...
- W takim razie chodźmy - McGonagall wpuściła mnie przed siebie. - Na dziedziniec sali wejściowej.
- Idziemy do gabinetu profesora Dumbledore'a?
- Tak - spojrzała na mnie kątem oka. - Wszystkiego się dowiesz na miejscu.
Ja się dowiem? Myślałam, że to ja będę musiała im wszystko opowiadać. Wróciłam pamięcią do zakrwawionego ciała Malfoya i miałam wrażenie, że cofa mi się kolacja.
- Kajmakowe eklerki - powiedziała McGoanagll, gdy doszliśmy do posągu kamiennej chimery. Gargulec przesunął się na bok, ukazując nam schody, które same ruszyły w górę, kiedy postawiłyśmy na nie nogi.
McGonagall zapukała do gabinetu dyrektora. Wchodząc do środka, miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy z piersi.
Przy biurku siedział Dumbledore. Obok niego stali profesor Venner, Sprout i Flitwick, a wzrok całej czwórki spoczął na mnie. Nieobecność Snape'a wydała mi się podejrzana.
- Panna Granger - Dyrektor Hogwartu wstał i jednym ruchem wyczarował jeszcze jedno krzesło. Nie uważałam, że było to konieczne. W końcu przed biurkiem stały już cztery krzesła, ale najwidoczniej żaden z nauczycieli nie zdecydował się na nich usiąść.
Zajęłam wskazane miejsce tylko po to, by nie osunąć się na podłodze. Szczerze bałam się, że mój organizm zaraz nie wytrzyma tego całego stresu.
- Gdzie jest Ron? - zapytałam natychmiast.
Widziałam, jak profesor Flitwick wymienia znaczące spojrzenia z profesor Sprout.
Patrzyłam wyzywająco na Dumbledore'a. Wiedziałam, że on jeden był skłonny udzielić mi informacji.
- Twój przyjaciel jest u profesora Snape'a.
Twój przyjaciel. Przyjaciel, który przyłożył mi nóż do gardła.
- U profesora Snape'a?
Na Merlinie, co Ron mógł robić u Snape'a? Oczami wyobraźni widziałam, jak Snape czeka na dementorów, którzy mają zabrać Rona do Azkabanu. Zadrżałam, mimo że w pomieszczeniu było ciepło.
- Profesor Snape'a zdejmuje z pana Weasleya zaklęcie - powiedział Dumbledore.
Zamrugałam, rozmywając obraz w mojej głowie.
- Zaklęcie?
- Panno Granger - Dumbledore złożył swoje ręce w piramidkę. - Mamy powody sądzić, że Ronald Weasley działał pod zaklęciem Imperius.
W ciągu kolejnych parunastu sekund słowa dyrektora odbijały się echem w mojej głowie. Ron. Działał. Pod zaklęciem. Imperius. Pod jednym z trzech zaklęć niewybaczalnych, przez które człowiek wbrew swojej woli popełnia jakiś czyn. I powinnam poczuć złość na tego kogoś, kto rzucił zaklęcie, ale zamiast tego to ulga spłynęła po mnie jak zimny prysznic. Ron wcale nie chciał mnie zabić, Ron nie przystawiał mi noża do gardła świadomie, Ron nie trafi do Azkabanu.
Moje usta otwierały się i zamykały, a wszyscy zebrani czekali, aż się odezwę.
- Cz-czy z Ronem wszystko w porządku? Nie powinien zostać wyleczony w Świętym Mungu? Czy on będzie pamiętał, kto rzucił na niego u-urok?
No cóż, przynajmniej Dumbledore nie spojrzał na mnie jak na wariatkę. Wydawało mi się, że rozumiał mój niepokój o najlepszego przyjaciela.
- Pani Pomfrey zajęła się głową pana Weasleya, a profesor Snape, jak już wspomniałem, zdejmuje z niego zaklęcie. Mamy szczerą nadzieję, że twój przyjaciel będzie pamiętał, kto rzucił na niego urok, choć nie możemy być tego całkowicie pewni.
Moje myśli plątały się w najgłębszych i najbardziej oddalonych zakamarkach mojej czaszki. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduję. Tego było za wiele. Zły Ron, dobry Ron. Zły Draco, dobry Draco. Już sama nie wiedziałam, kto kim tak naprawdę jest. Komu mogę ufać, a kto tylko udaje mojego przyjaciela.
- Panie profesorze... Sądzi pan, że ta sama osoba, która rzuciła Imperius na Rona, odpowiada także za urok na Katie Bell?
Pamiętałam, jak powiedziałam wtedy Malfoyowi, że podejrzewam, iż na Katie ktoś rzucił Imperius. I teraz byłam o tym stuprocentowo przekonana.
- To bardzo możliwe - przytaknął Dumbledore, patrząc na mnie czujnie spod okularów-połówek.
- Jeśli czujesz się na siłach - odezwała się McGonagall za moimi plecami - mogłabyś opowiedzieć nam, co się wtedy wydarzyło.
Nie czułam się na siłach. Ale i tak opowiedziałam. Bardzo powoli, starannie dobierając każde słowo, żeby nie przegapić żadnego szczegółu. Zaczęłam od momentu, kiedy dodawałam krew salamandry, a za mną rozległy się kroki. Przyznałam, iż myślałam, że to Malfoy wrócił, by mi pomóc, ale później wszystko potoczyło się inaczej. Swoją opowieść skończyłam w momencie, gdy Draco oszołomił zaklęciem Rona, kiedy ten się na mnie rzucił. Nie wspomniałam, że było to zaklęcie niewerbalne.
Czułam się okropnie mówiąc to wszystko, bo miałam wrażenie, jakbym skarżyła na własnego przyjaciela. I przeżywała wszystko od nowa. A najgorszy moment całego zdarzenia trwał dokładnie dwie minuty i czterdzieści sekund, podczas kiedy serce Malfoya przestało bić.
Ciszę, która zapanowała po zakończeniu mojej opowieści, przerwał profesor Venner.
- Szczerze wątpię, że któryś z uczniów jest zdolny do rzucenia tak okropnego zaklęcia.
Momentalnie przypomniałam sobie słowa Snape'a, kiedy ktoś podrzucił mi amortencję do flakonika z perfumami. To bardzo zaawansowana magia. Żaden uczeń piątego roku nie byłby wstanie tego dokonać. Czy to możliwe, że stoi za tym ta sama osoba, która rzuciła urok na Katie i Rona? I jeszcze ten ujawniacz...
- Może to ktoś spoza Hogwartu - podsunęła profesor Sprout. - Jeśli chodzi o tą biedną Katie Bell, naszyjnik otrzymała w Hogsmeade. Może Ron Weasley również przebywał w tym czasie poza zamkiem.
- Ron zachowywał się, uhm, dziwnie od soboty - powiedziałam, przypominając sobie słowa Ginny.
- Po tym, jak ty i pan Malfoy wróciliście z konkursu - dodał Venner. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zrozumiałam jego aluzję.
To śmieszne. Malfoy też został zaatakowany. I to, że potrafił używać niewerbalnych zaklęć, wcale nie znaczyło, że jest zdolny rzucać niewybaczalne uroki. A zresztą, uratował mnie. Gdyby chciał, żebym zginęła, nie poświęciłby ostatnich chwilswojego życia
swojej przytomności na ocalenie mnie.
Zakręciło mi się w głowie. Chciałam wrócić do dormitorium, korzystając z tego, że o tej godzinie wszyscy już śpią i raczej na pewno nie natknę się na Harry'ego i Ginny.
- Wszystko w porządku, panno Granger? - zapytał Flitwick, kiedy powoli podnosiłam się z krzesła, z ręką przykutą do głowy.
- Ja... Tak. Jestem tylko zmęczona.
Błagam, niech pozwolą mi stąd wyjść.
- Rozumiem - powiedział Dumbledore, również wstając. - Dziękuję ci za poświęcony czas. Jutro przekonamy się, co pamięta pan Weasley.
Nawet nie pamiętam, czy się z nimi jakoś pożegnałam. Nie pamiętam, jak dotarłam do dormitorium. Zamiast tego pamiętam, że w połowie drogi zawahałam się, czy nie wrócić do skrzydła szpitalnego, by zasnąć w tym samym pomieszczeniu, co Malfoy.
Nie zatrzymał mnie, żebym została.
I nie pamiętam, co mi się śniło, gdy wreszcie znalazłam się w swoim łóżku. Obudziłam się o świcie zalana zimnym potem, z jego imieniem na swoich ustach.
Draco.
Draco spojrzał na mnie z politowaniem, biorąc do ust kolejną garść kociołkowych piegusków.
- Najgorsze dwie minuty i czterdzieści sekund twojego życia? - zapytał.
- Jak możesz z tego żartować! - fuknęłam, wstając z krzesła, które postawiła dla mnie pani Pomfrey. Zaczęłam krążyć po skrzydle szpitalnym, ze wzrokiem utkwionym z stos słodyczy, które Malfoy dostał od innych Ślizgonów.
- Granger... - jęknął, opadając na poduszki. - Ten kretyn Weasley powinien nauczyć się umiejscowienia organów w ciele człowieka. Może następnym razem, gdy będzie chciał kogoś zabić, przypomni sobie, że serce nie znajduje się po prawej stronie.
Zatrzymałam się. Jak ta sytuacja mogła w ogóle go bawić?! On nie żył przez dwie minuty i czterdzieści sekund i gdyby nie szybka reakcja Snape'a mogłoby w ogóle go tu nie być.
Nawet nie wiedziałam, kiedy Snape pojawił się na miejscu zdarzenia. Pamiętam tylko, jak moje krzyki zwołały garść uczniów wokół ciał Rona i Malfoya, a po chwili ktoś odsunął mnie na bok i zjawiła się jakaś ciemna postać (później się okazało, że był to właśnie Snape), który bez żadnych pytań zaczął odprawiać jakieś zaklęcia nad ciałem Malfoya. A potem przetransportowano oba ciała do skrzydła szpitalnego. Ja dostałam eliksir uspokajający i zaszyłam się w jednej z kabin łazienki prefektów. Wróciłam do skrzydła szpitalnego dopiero, kiedy McGonagall poinformowała mnie, że Ron jest u Dumledore'a. Z tego co zdołałam usłyszeć, został trafiony Drętwotą i dość szybko odzyskał przytomność. Wróciłam tylko, by czekać trzy godziny, aż Malfoy w końcu się wybudzi.
- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie - wyszeptałam, chowając twarz w dłoniach i z powrotem opadając na krzesło.
Usłyszałam prychnięcie Malfoya.
- Weasleyowi? Nie powinnaś się o niego martwić.
- Rozbiłam mu flakonik na głowie.
Spojrzałam na niego przez palce. Koc okrywał go od pasa w dół. Nie miał na sobie koszulki, ale jego tors osłaniała warstwa bandaży. Uśmiechnął się na moje słowa, przymykając oczy.
- Dobre posunięcie - stwierdził z rozbawieniem, na co miałam ochotę nim potrząsnąć. - Chciałbym to zobaczyć.
Wydałam z siebie dźwięk rozdrażnienia, wbijając swoje palce w uda.
- Jesteś beznadziejny. Uważasz, że to zabawne, że ktoś chciał mnie zabić? Że... że.. - głos mi się załamał - że mój najlepszy przyjaciel chciał...
Nie potrafiłam dokończyć tego zdania. Czułam pieczenie łez pod powiekami, a nie chciałam ponownie rozklejać się przy Malfoyu.
Podniósł się, opierając swoje ciało na ramieniu.
- Nie to miałem na myśli, Granger.
Nie mrugaj, nie mrugaj, nie wskazuj łzą drogi wyjścia.
Kiwnęłam mu głową, bojąc się, że mój głos zdradzi moją słabość.
- Granger - powtórzył, a kiedy na niego spojrzałam, westchnął. - Przepraszam.
,,Przepraszam" z ust Dracona Malfoya znaczyło dla mnie bardzo wiele, nawet jeśli nie usłyszałam w nim zbytniej szczerości. Znów kiwnęłam mu głową.
- Powinnam już iść - powiedziałam po odchrząknięciu.
Było już dawno po północy. McGonagall pozwoliła mi zostać, kiedy powiedziałam jej, że źle się czuję. Tak naprawdę to był tylko pretekst, żeby móc przesiedzieć w skrzydle szpitalnym całą noc. Ale teraz chciałam wrócić do dormitorium.
Wstałam, rzucając ostatnie spojrzenie na kupkę słodyczy leżących na szafce nocnej. Całe zdarzenie miało miejsce parę godzin temu, a już cała szkoła o nim wiedziała. Oczami wyobraźni widziałam Lavender rozdającą każdemu gazetę z nagłówkiem: ,,Walka na śmierć i życie dwojga kochanków Hermiony Granger".
- Zaczekaj - dobiegł mnie jego głos, kiedy zaczęłam iść w kierunku drzwi. Obróciłam się, błagając w myślach, by kazał mi z zostać. Błagam Draco, powiedz to, poproś, żebym z tobą została... - Dobrej nocy, Granger.
Poczułam ukłucie zawiedzenia. Wzięłam głęboki wdech, zdając sobie sprawę, że wstrzymywałam oddech. Nie chciałam go zostawiać. On też był przy mnie, kiedy ktoś (Jordal) podał mi eliksir osłabnięcia. A ponadto to trochę z mojej winy Ron wbił nóż w jego ciało. I mnie uratował. Znowu, cholera.
- Dobranoc, Malfoy.
Wyszłam na korytarz, nie mogąc pojąć, co się dzieje w mojej głowie.
- Panno Granger? - podniosłam wzrok, by ujrzeć idącą w moją stronę McGonagall. - Czujesz się już lepiej?
Czuję się kompletnie rozdarta, a z każdą sekundą jest coraz gorzej.
- Tak, już wszystko w porządku - skłamałam. - Dziękuję, pani profesor.
- Jak twoja szyja?
Automatycznie dotknęłam palcami swojej szyi, a raczej plastra, który przykleiła mi tam pani Pomfrey.
- To tylko draśnięcie - powtórzyłam po raz kolejny. Mówiłam już to dziesięć razy pani Pomfrey, ale ona i tak uparła się, że powinnam nosić opatrunek namoczony jakimś eliksirem o leczniczych właściwościach.
- Cieszę się, że wszystko już w porządku.
- Pani profesor? Co z Ronem? - zapytałam, zanim w ogóle zdołałam przemyśleć, to mówię.
Prawda była taka, że strasznie mocno się o niego martwiłam. Tak samo jak o Malfoya. Odchodziłam od zmysłów, kiedy jednego zabrano do dyrektora, a drugi leżał nieprzytomny przez trzy godziny, a później dowiedziałam się, że przez dwie minuty i czterdzieści sekund był martwy.
- Właśnie o nim chciałam z tobą porozmawiać - powiedziała, choć zdawało mi się, że zawahała się. - Jeśli jesteś na siłach, żeby...
- Tak - czułam narastający niepokój. Co zrobiono z Ronem? Czy za swój czyn trafi do Azkabanu? Pomyślałam o pani Weasley i ścisnęło mi serce. Ron, coś ty zrobił...
- W takim razie chodźmy - McGonagall wpuściła mnie przed siebie. - Na dziedziniec sali wejściowej.
- Idziemy do gabinetu profesora Dumbledore'a?
- Tak - spojrzała na mnie kątem oka. - Wszystkiego się dowiesz na miejscu.
Ja się dowiem? Myślałam, że to ja będę musiała im wszystko opowiadać. Wróciłam pamięcią do zakrwawionego ciała Malfoya i miałam wrażenie, że cofa mi się kolacja.
- Kajmakowe eklerki - powiedziała McGoanagll, gdy doszliśmy do posągu kamiennej chimery. Gargulec przesunął się na bok, ukazując nam schody, które same ruszyły w górę, kiedy postawiłyśmy na nie nogi.
McGonagall zapukała do gabinetu dyrektora. Wchodząc do środka, miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy z piersi.
Przy biurku siedział Dumbledore. Obok niego stali profesor Venner, Sprout i Flitwick, a wzrok całej czwórki spoczął na mnie. Nieobecność Snape'a wydała mi się podejrzana.
- Panna Granger - Dyrektor Hogwartu wstał i jednym ruchem wyczarował jeszcze jedno krzesło. Nie uważałam, że było to konieczne. W końcu przed biurkiem stały już cztery krzesła, ale najwidoczniej żaden z nauczycieli nie zdecydował się na nich usiąść.
Zajęłam wskazane miejsce tylko po to, by nie osunąć się na podłodze. Szczerze bałam się, że mój organizm zaraz nie wytrzyma tego całego stresu.
- Gdzie jest Ron? - zapytałam natychmiast.
Widziałam, jak profesor Flitwick wymienia znaczące spojrzenia z profesor Sprout.
Patrzyłam wyzywająco na Dumbledore'a. Wiedziałam, że on jeden był skłonny udzielić mi informacji.
- Twój przyjaciel jest u profesora Snape'a.
Twój przyjaciel. Przyjaciel, który przyłożył mi nóż do gardła.
- U profesora Snape'a?
Na Merlinie, co Ron mógł robić u Snape'a? Oczami wyobraźni widziałam, jak Snape czeka na dementorów, którzy mają zabrać Rona do Azkabanu. Zadrżałam, mimo że w pomieszczeniu było ciepło.
- Profesor Snape'a zdejmuje z pana Weasleya zaklęcie - powiedział Dumbledore.
Zamrugałam, rozmywając obraz w mojej głowie.
- Zaklęcie?
- Panno Granger - Dumbledore złożył swoje ręce w piramidkę. - Mamy powody sądzić, że Ronald Weasley działał pod zaklęciem Imperius.
W ciągu kolejnych parunastu sekund słowa dyrektora odbijały się echem w mojej głowie. Ron. Działał. Pod zaklęciem. Imperius. Pod jednym z trzech zaklęć niewybaczalnych, przez które człowiek wbrew swojej woli popełnia jakiś czyn. I powinnam poczuć złość na tego kogoś, kto rzucił zaklęcie, ale zamiast tego to ulga spłynęła po mnie jak zimny prysznic. Ron wcale nie chciał mnie zabić, Ron nie przystawiał mi noża do gardła świadomie, Ron nie trafi do Azkabanu.
Moje usta otwierały się i zamykały, a wszyscy zebrani czekali, aż się odezwę.
- Cz-czy z Ronem wszystko w porządku? Nie powinien zostać wyleczony w Świętym Mungu? Czy on będzie pamiętał, kto rzucił na niego u-urok?
No cóż, przynajmniej Dumbledore nie spojrzał na mnie jak na wariatkę. Wydawało mi się, że rozumiał mój niepokój o najlepszego przyjaciela.
- Pani Pomfrey zajęła się głową pana Weasleya, a profesor Snape, jak już wspomniałem, zdejmuje z niego zaklęcie. Mamy szczerą nadzieję, że twój przyjaciel będzie pamiętał, kto rzucił na niego urok, choć nie możemy być tego całkowicie pewni.
Moje myśli plątały się w najgłębszych i najbardziej oddalonych zakamarkach mojej czaszki. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduję. Tego było za wiele. Zły Ron, dobry Ron. Zły Draco, dobry Draco. Już sama nie wiedziałam, kto kim tak naprawdę jest. Komu mogę ufać, a kto tylko udaje mojego przyjaciela.
- Panie profesorze... Sądzi pan, że ta sama osoba, która rzuciła Imperius na Rona, odpowiada także za urok na Katie Bell?
Pamiętałam, jak powiedziałam wtedy Malfoyowi, że podejrzewam, iż na Katie ktoś rzucił Imperius. I teraz byłam o tym stuprocentowo przekonana.
- To bardzo możliwe - przytaknął Dumbledore, patrząc na mnie czujnie spod okularów-połówek.
- Jeśli czujesz się na siłach - odezwała się McGonagall za moimi plecami - mogłabyś opowiedzieć nam, co się wtedy wydarzyło.
Nie czułam się na siłach. Ale i tak opowiedziałam. Bardzo powoli, starannie dobierając każde słowo, żeby nie przegapić żadnego szczegółu. Zaczęłam od momentu, kiedy dodawałam krew salamandry, a za mną rozległy się kroki. Przyznałam, iż myślałam, że to Malfoy wrócił, by mi pomóc, ale później wszystko potoczyło się inaczej. Swoją opowieść skończyłam w momencie, gdy Draco oszołomił zaklęciem Rona, kiedy ten się na mnie rzucił. Nie wspomniałam, że było to zaklęcie niewerbalne.
Czułam się okropnie mówiąc to wszystko, bo miałam wrażenie, jakbym skarżyła na własnego przyjaciela. I przeżywała wszystko od nowa. A najgorszy moment całego zdarzenia trwał dokładnie dwie minuty i czterdzieści sekund, podczas kiedy serce Malfoya przestało bić.
Ciszę, która zapanowała po zakończeniu mojej opowieści, przerwał profesor Venner.
- Szczerze wątpię, że któryś z uczniów jest zdolny do rzucenia tak okropnego zaklęcia.
Momentalnie przypomniałam sobie słowa Snape'a, kiedy ktoś podrzucił mi amortencję do flakonika z perfumami. To bardzo zaawansowana magia. Żaden uczeń piątego roku nie byłby wstanie tego dokonać. Czy to możliwe, że stoi za tym ta sama osoba, która rzuciła urok na Katie i Rona? I jeszcze ten ujawniacz...
- Może to ktoś spoza Hogwartu - podsunęła profesor Sprout. - Jeśli chodzi o tą biedną Katie Bell, naszyjnik otrzymała w Hogsmeade. Może Ron Weasley również przebywał w tym czasie poza zamkiem.
- Ron zachowywał się, uhm, dziwnie od soboty - powiedziałam, przypominając sobie słowa Ginny.
- Po tym, jak ty i pan Malfoy wróciliście z konkursu - dodał Venner. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zrozumiałam jego aluzję.
To śmieszne. Malfoy też został zaatakowany. I to, że potrafił używać niewerbalnych zaklęć, wcale nie znaczyło, że jest zdolny rzucać niewybaczalne uroki. A zresztą, uratował mnie. Gdyby chciał, żebym zginęła, nie poświęciłby ostatnich chwil
Zakręciło mi się w głowie. Chciałam wrócić do dormitorium, korzystając z tego, że o tej godzinie wszyscy już śpią i raczej na pewno nie natknę się na Harry'ego i Ginny.
- Wszystko w porządku, panno Granger? - zapytał Flitwick, kiedy powoli podnosiłam się z krzesła, z ręką przykutą do głowy.
- Ja... Tak. Jestem tylko zmęczona.
Błagam, niech pozwolą mi stąd wyjść.
- Rozumiem - powiedział Dumbledore, również wstając. - Dziękuję ci za poświęcony czas. Jutro przekonamy się, co pamięta pan Weasley.
Nawet nie pamiętam, czy się z nimi jakoś pożegnałam. Nie pamiętam, jak dotarłam do dormitorium. Zamiast tego pamiętam, że w połowie drogi zawahałam się, czy nie wrócić do skrzydła szpitalnego, by zasnąć w tym samym pomieszczeniu, co Malfoy.
Nie zatrzymał mnie, żebym została.
I nie pamiętam, co mi się śniło, gdy wreszcie znalazłam się w swoim łóżku. Obudziłam się o świcie zalana zimnym potem, z jego imieniem na swoich ustach.
Draco.
*
Dziesięć
minut później byłam gotowa do wyjścia. Musiało być coś koło piątej nad ranem,
bo żaden uczeń nie kwapił się, żeby wstać. Osobiście było mi to na rękę z dwóch
powodów. Po pierwsze, nie musiałam opowiadać nikomu o wydarzeniu z wczoraj. Po
drugie, nie musiałam się martwić, że na kogoś trafię, wymykając się z Wieży
Gryffindoru.
Sama nie wiedziałam, co mną kierowało, że chciałam zobaczyć Malfoya. Nie tyle z nim porozmawiać - po prostu pragnęłam usiąść przy jego łóżku w skrzydle szpitalnym i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.
Dwie minuty i czterdzieści sekund.
Merlinie, nawet po raz pierwszy w życiu poczułam sympatię do Snape'a. Gdyby nie on, te dwie minuty i czterdzieści sekund mogłyby zamienić się w znacznie więcej...
Drzwi do skrzydła szpitalnego były otwarte. Nie ukrywam - zdziwiło mnie to bardzo. Pani Pomfrey nigdy nie pozwalała zostawiać ich otwartych. Z pomieszczenia sączyło się światło. Chciałam przecisnąć się przez drzwi, ale zamarłam w progu, słysząc głos Malfoya.
- Chyba nie myślisz w takim razie Weasley, że ja również cię przeproszę za zaklęcie oszałamiające - powiedział chłodno. Moje serce zamarło, kiedy wychyliłam głowę i zobaczyłam Rona stojącego przy łóżku Dracona.
- Nie - głos Rona przepełniony bólem zabrzmiał ciszej niż dźwięk bicia mojego serca. - Cieszę się, że to zrobiłeś.
- Cieszysz się, że rzuciłem na ciebie Drętwotę?
- Gdybyś tego nie zrobił, mógłbym... mógłbym...
- Zabić Granger?
Chyba wariowałam, ale nawet głos Malfoya nie był już taki twardy, jak zawsze.
- Tak - potwierdził Ron, głośno wydychając powietrze. - Chyba powinienem ci też podziękować.
Malfoy milczał przez długi czas, w czasie którym zastanawiałam się, czy nie powinnam wejść. Ale coś mnie powstrzymywało.
- Dobra, Weasley - powiedział w końcu. - Ale jeśli nie będę mógł zagrać w meczu przeciwko Puchonom, nie oberwiesz już tylko Drętwotą.
Stałam nieruchomo w progu, dopóki drzwi nie rozwarły się całkowicie. Ron spojrzał na mnie wystraszonym/zdezorientowanym/żałosnym wzrokiem. Jego głowę przeplatał bandaż. Och, to moja wina. Gdybym wiedziała, że działał pod zaklęciem, nigdy nie rozbiłabym tego flakonika.
Jego usta zaczęła drgać, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Chciałam rzucić mu się na szyję, przeprosić go za wszystko, ale zdałam sobie sprawę, że ja nie mam za co go przepraszać. To on przez ostatni miesiąc zachowywał się jak dupek.
Więc zrozumiawszy, że to on czeka, aż odezwę się pierwsza, wyminęłam go w drzwiach, wchodząc do skrzydła szpitalnego. Bez słowa.
- Granger - przywitał mnie Malfoy. Nawet nie brzmiał na zdziwionego.
Upewniłam się, że zamknęłam drzwi.
Draco siedział na łóżku, wokół opakowań od kociołkowych piegusków. Wyglądał tak uroczo bezradnie opleciony bandażami.
- Malfoy. Jak się czujesz?
Spojrzał na mnie krzywo. Och, więc nie tylko ja nienawidzę tego typu pytań.
- Co tu robisz tak wcześnie? - odpowiedział pytaniem, podciągając się na ramionach.
- Przyszłam cię odwiedzić. Chyba powinnam ci podziękować za uratowanie mi życia.
Dwie minuty i czterdzieści sekund życie dwie minuty i czterdzieści sekund śmierć
- Brzmisz jak Weasley.
Usiadłam na krześle. No tak, zabrzmiałam dokładnie jak Ron.
- Słyszałam waszą rozmowę - przyznałam na wydechu. - To znaczy, tylko od momentu twojej reakcji na jego przeproszenie.
Malfoy zrzucił z łóżka opakowania po kociołkowych pieguskach i zaczął szukać w swojej górze słodyczy kolejnej paczki.
- Więc słyszałaś tylko końcówkę - oznajmił, podczas kiedy dźwięk przerzucanych paczek słodyczy prawie stłumił jego głos. - Cholera, czy tylko pięć osób przysłało mi kociołkowe pieguski?
Wywróciłam oczami, ale był zbyt zajęty otwieraniem torby ślimaków-gumiaków, żeby to zauważyć.
- O czym z nim rozmawiałeś? - zapytałam.
- Wiedziałaś o tym, że był pod działaniem Imperius?
Kiedy ktoś wypowiadał to na głos, brzmiało o wiele straszniej. Ron. Pod działaniem niewybaczalnego zaklęcia. Niemal zaczęłam żałować, że zignorowałam go, wchodząc do skrzydła szpitalnego.
- Tak, byłam wczoraj - a raczej dzisiaj - w gabinecie Dumbledore'a. Dowiedziałam się, że Snape ściąga z niego zaklęcie.
- Jest sobą od jakieś godziny. Ślimaczka?
Pomachał mi torebką żelków przez nosem. Odtrąciłam je ręką.
- Czy mi się zdawało, Malfoy, czy ty przyjąłeś jego przeprosiny?
Powiedz, że tak. Powiedz, że już nie jesteście wrogami, a Ron nie będzie się mnie już czepiał, że spędzam z tobą czas.
Draco wzruszył ramionami, odgryzając żelkowi o kształcie ślimaka głowę.
- Był pod działaniem zaklęcia, Granger. Nie mogę chcieć go zabić za to, że on próbował zabić mnie, bo ktoś mu kazał zabić ciebie. Cholera, brzmi skomplikowanie.
Jego słowa sprawiły, że poczułam się jeszcze bardziej głupio przez swoje zachowanie względem Rona. Chyba jednak powinnam rzucić mu się w tych drzwiach na szyję i zapomnieć o dawnym urazie. Nawet ktoś taki beznamiętny jak Malfoy rozumiał, że to nie była jego wina.
- Wiesz co, Granger? - spytał Malfoy po zjedzeniu całej paczki ślimaków-gumiaków. - Miałaś rację co do Bell. Ktoś rzucił na nią Imperius.
Wdaliśmy się w dyskusje na temat naszyjnika, z której tak naprawdę nic sensownego nie wyniknęło. Malfoy uważał, że wcale nie wiadomo, czy to ja w obu przypadkach byłam obiektem celu - skoro w pierwszym wypadku oberwało się Katie, a potem to on umarł na dwie minuty i czterdzieści sekund, nie ja. Zignorował moje wywody, że nie powinien żartować z własnej chwilowej śmierci. Ja byłam przekonana, że ktoś ewidentnie polował na mnie. Katie chciała wręczyć ten naszyjnik mi, a Ron zaatakował najpierw właśnie mnie.
- To może być też ta sama osoba, która podała mi amortencję - powiedziałam, zakładając ręce na piersi. Za oknem wstawało słońce.
- Myślałem, że już ustaliliśmy, kto dał ci amortencję.
- Ron by tego nie zrobił! - zarzekłam się, teraz już na sto procent przekonana.
- Tylko, że... Co ma wspólnego sprawienie, że się zakochasz z chęcią zabicia cię?
Miłość i śmierć są sobie tak bliskie, że czasem mam ochotę użyć ich jako synonimów.
- Nie wiem - powiedziałam zamiast tego.
- Chyba muszę przestać z tobą spędzać czas - mruknął Malfoy.
- Słucham?
- No wiesz... Ktoś chciał podrzucić ci przeklęty naszyjnik, ale to ja prawie go dotknąłem. Ktoś dolał ci amortencji zamiast perfum i to ja zostałem obiektem twoich westchnień. Ktoś próbował poderżnąć ci gardło, ale to ja umarłem na dwie minuty i czterdzieści...
- Skończ z tym - rzuciłam w niego jednym z pustych opakowań, które nawet nie doleciało do jego głowy, tylko zdradziecko zmieniło kierunek i spadło na moje kolana. - Może przestańmy o tym rozmawiać.
- Masz lepsze tematy?
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja mimowolnie się zarumieniłam. Merlinie, Hermiono, przecież w jego głosie nie było nawet żadnej aluzji.
- Zagrajmy w eksplodującego durnia - zaproponowałam, zanim zdołałam ugryźć się w język. Merlinie, ja nawet nie lubiłam tej gry.
Malfoy spojrzał na mnie, maszcząc brwi. Byłam już pewna, że się nie zgodzi, ale nagle powiedział:
- W szachy. Nie masz ze mną szans.
To Ron był zawsze najlepszy w grze w szachy, ale mimo tego zgodziłam się na propozycję Malfoya. Wróciłam po dziesięciu minutach z kompletem szachów czarodziejów, które dostałam rok temu na gwiazdkę od Harry'ego.
To był chyba pierwszy raz, kiedy nie spędzałam swojego czasu z Malfoyem na nauce albo robieniu jakiś nielegalnych rzeczy. I musiałam przyznać, że całkiem przyjemnie grało się z nim w szachy. Nawet nie zauważyłam, kiedy słońce całkowicie wstało.
- Królowa na A5 - powiedział, a jego pionek automatycznie wskoczył na wyznaczone pole, zbijając mojego skoczka. - O czym myślisz, Granger?
Spojrzałam na niego ponad szachownicę.
- Aktualnie przemyślam strategię, jak zablokować twojego króla. Wieża na F4.
- Królowa na D3 - powiedział bez zastanowienia. - Szach.
Zasłoniłam mojego króla gońcem.
- Wiedziałem, że to zrobisz - stwierdził, odchylając się do tyłu. - Wiesz, że słyszałem wszystko, kiedy byłem nieprzytomny? Skoczek na G1. Szach.
Zanim dotarło do mnie, co powiedział, zdołałam pozbyć się gońca i zbić jego skoczka.
- Wieża na.... Czekaj, co? - podniosłam gwałtownie głowę.
Uśmiechnął się leniwie.
- Słyszałem wszystko co mówiłaś przez całe trzy godziny.
Merlinie, płonę.
Nie żebym nie wiedziała, co wtedy mówię. Doskonale zdawałam sobie sprawę z każdego wypowiedzianego słowa, chociaż cała moja przemowa składała się głównie z jednej mantry: Proszę, Draco, obudź się. Nie możesz mnie zostawić. Jednak nie byłam świadoma, że on faktycznie mógł to usłyszeć. Byłam tak zrozpaczona tym, że nie wyczułam wtedy tętna pod swoimi palcami, a jego serce przestało bić na dwie minuty i czterdzieści sekund, że nie zważałam na to, gdy moje łzy kapały na jego ciało, a ja zaczęłam wygłaszać swoje błagania, żeby się obudził.
I on to słyszał. Przez całe trzy godziny.
- Twój ruch - wskazał głową na szachownicę, uśmiechając się przy tym.
- Wieża na B6 - powiedziałam nieprzytomnie.
Skończmy tę grę i daj mi wrócić do mojego dormitorium...
- To było całkiem urocze. Królowa na D2. Szach-mat.
Nawet nie zwróciłam uwagi, że przegrałam. Szybko podniosłam się z krzesła, chcąc uciec od jego intensywnego spojrzenia.
- Zajmę się dzisiaj kociołkiem - oznajmiłam mu, kierując się do drzwi na sztywnych nogach.
- Granger.
Przystanęłam i obróciłam się do niego twarzą.
- Podobało mi się to - powiedział już ciszej.
Czy tysiąc uderzeń na minutę to zbyt dużo dla serca?
- Gra w szachy? - spytałam, chociaż intuicja podpowiadała mi, że wcale nie o to chodzi.
Pokręcił głową, przygryzając wargę.
- To, jak wypowiadałaś moje imię.
Stałam na środku skrzydła szpitalnego za długo. I gdyby nie przyszła pani Pomfrey, żeby zmienić opatrunki, pewnie nigdy nie odwróciłabym wzroku od jego tęczówek.
- Przyjdę wieczorem - palnęłam na pożegnanie, znów nie wiedząc, czemu to robię. - Do zobaczenia, Malfoy.
Celowo podkreśliłam jego nazwisko.
Sama nie wiedziałam, co mną kierowało, że chciałam zobaczyć Malfoya. Nie tyle z nim porozmawiać - po prostu pragnęłam usiąść przy jego łóżku w skrzydle szpitalnym i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.
Dwie minuty i czterdzieści sekund.
Merlinie, nawet po raz pierwszy w życiu poczułam sympatię do Snape'a. Gdyby nie on, te dwie minuty i czterdzieści sekund mogłyby zamienić się w znacznie więcej...
Drzwi do skrzydła szpitalnego były otwarte. Nie ukrywam - zdziwiło mnie to bardzo. Pani Pomfrey nigdy nie pozwalała zostawiać ich otwartych. Z pomieszczenia sączyło się światło. Chciałam przecisnąć się przez drzwi, ale zamarłam w progu, słysząc głos Malfoya.
- Chyba nie myślisz w takim razie Weasley, że ja również cię przeproszę za zaklęcie oszałamiające - powiedział chłodno. Moje serce zamarło, kiedy wychyliłam głowę i zobaczyłam Rona stojącego przy łóżku Dracona.
- Nie - głos Rona przepełniony bólem zabrzmiał ciszej niż dźwięk bicia mojego serca. - Cieszę się, że to zrobiłeś.
- Cieszysz się, że rzuciłem na ciebie Drętwotę?
- Gdybyś tego nie zrobił, mógłbym... mógłbym...
- Zabić Granger?
Chyba wariowałam, ale nawet głos Malfoya nie był już taki twardy, jak zawsze.
- Tak - potwierdził Ron, głośno wydychając powietrze. - Chyba powinienem ci też podziękować.
Malfoy milczał przez długi czas, w czasie którym zastanawiałam się, czy nie powinnam wejść. Ale coś mnie powstrzymywało.
- Dobra, Weasley - powiedział w końcu. - Ale jeśli nie będę mógł zagrać w meczu przeciwko Puchonom, nie oberwiesz już tylko Drętwotą.
Stałam nieruchomo w progu, dopóki drzwi nie rozwarły się całkowicie. Ron spojrzał na mnie wystraszonym/zdezorientowanym/żałosnym wzrokiem. Jego głowę przeplatał bandaż. Och, to moja wina. Gdybym wiedziała, że działał pod zaklęciem, nigdy nie rozbiłabym tego flakonika.
Jego usta zaczęła drgać, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Chciałam rzucić mu się na szyję, przeprosić go za wszystko, ale zdałam sobie sprawę, że ja nie mam za co go przepraszać. To on przez ostatni miesiąc zachowywał się jak dupek.
Więc zrozumiawszy, że to on czeka, aż odezwę się pierwsza, wyminęłam go w drzwiach, wchodząc do skrzydła szpitalnego. Bez słowa.
- Granger - przywitał mnie Malfoy. Nawet nie brzmiał na zdziwionego.
Upewniłam się, że zamknęłam drzwi.
Draco siedział na łóżku, wokół opakowań od kociołkowych piegusków. Wyglądał tak uroczo bezradnie opleciony bandażami.
- Malfoy. Jak się czujesz?
Spojrzał na mnie krzywo. Och, więc nie tylko ja nienawidzę tego typu pytań.
- Co tu robisz tak wcześnie? - odpowiedział pytaniem, podciągając się na ramionach.
- Przyszłam cię odwiedzić. Chyba powinnam ci podziękować za uratowanie mi życia.
Dwie minuty i czterdzieści sekund życie dwie minuty i czterdzieści sekund śmierć
- Brzmisz jak Weasley.
Usiadłam na krześle. No tak, zabrzmiałam dokładnie jak Ron.
- Słyszałam waszą rozmowę - przyznałam na wydechu. - To znaczy, tylko od momentu twojej reakcji na jego przeproszenie.
Malfoy zrzucił z łóżka opakowania po kociołkowych pieguskach i zaczął szukać w swojej górze słodyczy kolejnej paczki.
- Więc słyszałaś tylko końcówkę - oznajmił, podczas kiedy dźwięk przerzucanych paczek słodyczy prawie stłumił jego głos. - Cholera, czy tylko pięć osób przysłało mi kociołkowe pieguski?
Wywróciłam oczami, ale był zbyt zajęty otwieraniem torby ślimaków-gumiaków, żeby to zauważyć.
- O czym z nim rozmawiałeś? - zapytałam.
- Wiedziałaś o tym, że był pod działaniem Imperius?
Kiedy ktoś wypowiadał to na głos, brzmiało o wiele straszniej. Ron. Pod działaniem niewybaczalnego zaklęcia. Niemal zaczęłam żałować, że zignorowałam go, wchodząc do skrzydła szpitalnego.
- Tak, byłam wczoraj - a raczej dzisiaj - w gabinecie Dumbledore'a. Dowiedziałam się, że Snape ściąga z niego zaklęcie.
- Jest sobą od jakieś godziny. Ślimaczka?
Pomachał mi torebką żelków przez nosem. Odtrąciłam je ręką.
- Czy mi się zdawało, Malfoy, czy ty przyjąłeś jego przeprosiny?
Powiedz, że tak. Powiedz, że już nie jesteście wrogami, a Ron nie będzie się mnie już czepiał, że spędzam z tobą czas.
Draco wzruszył ramionami, odgryzając żelkowi o kształcie ślimaka głowę.
- Był pod działaniem zaklęcia, Granger. Nie mogę chcieć go zabić za to, że on próbował zabić mnie, bo ktoś mu kazał zabić ciebie. Cholera, brzmi skomplikowanie.
Jego słowa sprawiły, że poczułam się jeszcze bardziej głupio przez swoje zachowanie względem Rona. Chyba jednak powinnam rzucić mu się w tych drzwiach na szyję i zapomnieć o dawnym urazie. Nawet ktoś taki beznamiętny jak Malfoy rozumiał, że to nie była jego wina.
- Wiesz co, Granger? - spytał Malfoy po zjedzeniu całej paczki ślimaków-gumiaków. - Miałaś rację co do Bell. Ktoś rzucił na nią Imperius.
Wdaliśmy się w dyskusje na temat naszyjnika, z której tak naprawdę nic sensownego nie wyniknęło. Malfoy uważał, że wcale nie wiadomo, czy to ja w obu przypadkach byłam obiektem celu - skoro w pierwszym wypadku oberwało się Katie, a potem to on umarł na dwie minuty i czterdzieści sekund, nie ja. Zignorował moje wywody, że nie powinien żartować z własnej chwilowej śmierci. Ja byłam przekonana, że ktoś ewidentnie polował na mnie. Katie chciała wręczyć ten naszyjnik mi, a Ron zaatakował najpierw właśnie mnie.
- To może być też ta sama osoba, która podała mi amortencję - powiedziałam, zakładając ręce na piersi. Za oknem wstawało słońce.
- Myślałem, że już ustaliliśmy, kto dał ci amortencję.
- Ron by tego nie zrobił! - zarzekłam się, teraz już na sto procent przekonana.
- Tylko, że... Co ma wspólnego sprawienie, że się zakochasz z chęcią zabicia cię?
Miłość i śmierć są sobie tak bliskie, że czasem mam ochotę użyć ich jako synonimów.
- Nie wiem - powiedziałam zamiast tego.
- Chyba muszę przestać z tobą spędzać czas - mruknął Malfoy.
- Słucham?
- No wiesz... Ktoś chciał podrzucić ci przeklęty naszyjnik, ale to ja prawie go dotknąłem. Ktoś dolał ci amortencji zamiast perfum i to ja zostałem obiektem twoich westchnień. Ktoś próbował poderżnąć ci gardło, ale to ja umarłem na dwie minuty i czterdzieści...
- Skończ z tym - rzuciłam w niego jednym z pustych opakowań, które nawet nie doleciało do jego głowy, tylko zdradziecko zmieniło kierunek i spadło na moje kolana. - Może przestańmy o tym rozmawiać.
- Masz lepsze tematy?
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja mimowolnie się zarumieniłam. Merlinie, Hermiono, przecież w jego głosie nie było nawet żadnej aluzji.
- Zagrajmy w eksplodującego durnia - zaproponowałam, zanim zdołałam ugryźć się w język. Merlinie, ja nawet nie lubiłam tej gry.
Malfoy spojrzał na mnie, maszcząc brwi. Byłam już pewna, że się nie zgodzi, ale nagle powiedział:
- W szachy. Nie masz ze mną szans.
To Ron był zawsze najlepszy w grze w szachy, ale mimo tego zgodziłam się na propozycję Malfoya. Wróciłam po dziesięciu minutach z kompletem szachów czarodziejów, które dostałam rok temu na gwiazdkę od Harry'ego.
To był chyba pierwszy raz, kiedy nie spędzałam swojego czasu z Malfoyem na nauce albo robieniu jakiś nielegalnych rzeczy. I musiałam przyznać, że całkiem przyjemnie grało się z nim w szachy. Nawet nie zauważyłam, kiedy słońce całkowicie wstało.
- Królowa na A5 - powiedział, a jego pionek automatycznie wskoczył na wyznaczone pole, zbijając mojego skoczka. - O czym myślisz, Granger?
Spojrzałam na niego ponad szachownicę.
- Aktualnie przemyślam strategię, jak zablokować twojego króla. Wieża na F4.
- Królowa na D3 - powiedział bez zastanowienia. - Szach.
Zasłoniłam mojego króla gońcem.
- Wiedziałem, że to zrobisz - stwierdził, odchylając się do tyłu. - Wiesz, że słyszałem wszystko, kiedy byłem nieprzytomny? Skoczek na G1. Szach.
Zanim dotarło do mnie, co powiedział, zdołałam pozbyć się gońca i zbić jego skoczka.
- Wieża na.... Czekaj, co? - podniosłam gwałtownie głowę.
Uśmiechnął się leniwie.
- Słyszałem wszystko co mówiłaś przez całe trzy godziny.
Merlinie, płonę.
Nie żebym nie wiedziała, co wtedy mówię. Doskonale zdawałam sobie sprawę z każdego wypowiedzianego słowa, chociaż cała moja przemowa składała się głównie z jednej mantry: Proszę, Draco, obudź się. Nie możesz mnie zostawić. Jednak nie byłam świadoma, że on faktycznie mógł to usłyszeć. Byłam tak zrozpaczona tym, że nie wyczułam wtedy tętna pod swoimi palcami, a jego serce przestało bić na dwie minuty i czterdzieści sekund, że nie zważałam na to, gdy moje łzy kapały na jego ciało, a ja zaczęłam wygłaszać swoje błagania, żeby się obudził.
I on to słyszał. Przez całe trzy godziny.
- Twój ruch - wskazał głową na szachownicę, uśmiechając się przy tym.
- Wieża na B6 - powiedziałam nieprzytomnie.
Skończmy tę grę i daj mi wrócić do mojego dormitorium...
- To było całkiem urocze. Królowa na D2. Szach-mat.
Nawet nie zwróciłam uwagi, że przegrałam. Szybko podniosłam się z krzesła, chcąc uciec od jego intensywnego spojrzenia.
- Zajmę się dzisiaj kociołkiem - oznajmiłam mu, kierując się do drzwi na sztywnych nogach.
- Granger.
Przystanęłam i obróciłam się do niego twarzą.
- Podobało mi się to - powiedział już ciszej.
Czy tysiąc uderzeń na minutę to zbyt dużo dla serca?
- Gra w szachy? - spytałam, chociaż intuicja podpowiadała mi, że wcale nie o to chodzi.
Pokręcił głową, przygryzając wargę.
- To, jak wypowiadałaś moje imię.
Stałam na środku skrzydła szpitalnego za długo. I gdyby nie przyszła pani Pomfrey, żeby zmienić opatrunki, pewnie nigdy nie odwróciłabym wzroku od jego tęczówek.
- Przyjdę wieczorem - palnęłam na pożegnanie, znów nie wiedząc, czemu to robię. - Do zobaczenia, Malfoy.
Celowo podkreśliłam jego nazwisko.
*
Po dwóch godzinach siedzenia na łóżku owinięta w koc, usłyszałam pukanie do okna. Początkowo pomyślałam, że to deszcz, ale bębnienie nie ustępowało, a nawet stawało się coraz głośniejsze.
Otworzyłam okno, wpatrzona w deszczowy krajobraz, kiedy do dormitorium wleciała jedna z sów szkolnych. Wylądowała na moim łóżku, podnosząc dziób, w którym trzymała kawałek pergaminu.
O nie, nie, nie. Doskonale wiedziałam, co to oznacza.
Bez słowa odebrałam wiadomość, wypuszczając sówkę na zewnątrz.
Zaproszenie na Bal Integracyjny.
Za pierwszym razem nie obchodziło mnie, kto zostanie moim partnerem. Teraz drżącymi rękami rozprostowałam skrawek pergaminu, żeby odczytać na nim odpowiednie nazwisko.
Tak jak wtedy modliłam się, żeby nie dostać Malfoya, tak teraz błagałam w myślach, żeby to on został moim partnerem.
Kolejna fala rozczarowania zmyła moją nadzieję, kiedy na skrawku pergaminu koło mojego nazwiska napisane były trzy wyrazy: Teodor Nott, Slytherin.
Czyli jednak Ron:-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że 100 000 wejść będzie nieskończoną motywacją i weną;-) Rozdział jak zawsze świetny:-D
A więc Ron był pod wpływem Imperiusa. W sumie nawet się cieszę, Morderstwo nie byłoby w jego stylu. Draco jak zawsze uroczy i sarkastyczny - przez to jak go opisujesz jest chyba moją nową ulubioną postacią na świecie. Nie podoba mi się wizja Notta na balu z Hermioną - ten gość jest zbyt idealny żeby mieć dobre intencje. Podejrzewam go o wszystko od podrywania Granger do próby jej zabójstwa. A może na balu znowu życie Hermiony będzie zagrożone? Niech ta dziewczyna zacznie ze sobą nosić różdżkę! Jej śmierć jest wysoce niepożądana.
OdpowiedzUsuńCzekam na nowy rozdział jak na zbawienie, pozdrawiam i życzę duuużo weny i czasu.
Cóż nie będę ukrywać, iż jestem zadowolona z siebie, iż miałam racje co do tego że to był Ron i że był pod wpływem uroku. I chociaż wiem że te wszystkie zdarzenia które miały na celu zakończyć życie Hermiony są ze sobą powiązane poprzez motyw i sprawce to zastanawia mnie czy kto to może być.
OdpowiedzUsuńCy jest to ktoś spoza Hogwartu, czy znajduje się w nim przez cały ten czas, czy był już wspomniany w opowiadaniu czy będzie nową choć znaną wszystkim którzy czytali bądź oglądali Harrego Pottera postacią. Tego nie wiem i to mnie nurtuje.
I jakimś niewyjaśnionym powodem znów mam pewne wątpliwości co do postaci Draco, sama nie wiem czemu ale czuję że coś jest nie tak i wydaje mi się że to nie koniec tego pasma dziwnych zdarzeń z obojgiem związanych.
No i oczywiście wielka zagadka (czyt. Nott) znów pojawiła się na horyzoncie. Reakcję hermiony na wieść o nowym partnerze na bal już jest nam znana, teraz tylko pozostaje czekać na reakcję Draco, chociaż znając jego postać ukryje swoje emocje pod maską obojętności jak to zwykł robić.
Mogę powiedzieć tylko tyle że ten rozdział pozostawił za sobą fale pytań, na które mam nadzieje otrzymać odpowiedź w następnym rozdziale. Nie muszę mówić tego że uwielbiam to jak piszesz i ten rozdział niczego nie zmienił, a jedynie podbudował zamiłowanie i oczekiwanie. Obym nie musiała czekać długo na kolejną dawkę emocji z jakimi przychodzi mi czytanie twojej twórczości i oczywiście nawet nie wchodzi w możliwość to bym miała się rozczarować.
Tak więc powodzenia i... takich tam.
PS. Może powinnam zacząć się jakoś podpisywać?
Powiedzmy ze moim podpisem będzie "PS."
Jezu!! Tak jak przypuszczałam Ron był pod wpływem uroku Imperiusu! Jezu zabiję Cię, poryczałam się w momencie gdzie Ron wycelował w Draco nożem i go wbił :(
OdpowiedzUsuńKiedy wstawisz kolejny rozdział ? I czy wogule masz zamiar coś jeszcze wstawić ? :(
OdpowiedzUsuń