czwartek, 17 marca 2016

Rozdział XXVII


            Zgodnie z obietnicą daną Harry'emu, we wtorkowy wieczór przysiadłam się do niego na kanapie. Chcąc uniknąć tłumu w Pokoju Wspólnym, poczekaliśmy, aż wszyscy uczniowie zdecydują się pójść na kolacje. Pech chciał, że Ron tego wieczora nie był głodny. Usiadł przy kominku, mierząc mnie beznamiętnym spojrzeniem.
            Bo tylko tyle zmieniło się w relacjach między nami. Ja - głupia, myślałam, że po konkursie wszystko się ułoży. A tymczasem Ron nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie zapytał, jak się czuję po przegranej, nie okazał żadnego przyjacielskiego wsparcia. A jego ignorancja zmieniła się w ciągle obserwowanie mnie tym swoim wzrokiem, który gdyby tylko mógł zabijać, już dawno leżałabym martwa na podłodze.
            Więc i ja zaczęłam go ignorować. Czasem nie potrafiłam się powstrzymać i zerkałam na niego kątem oka, tylko po to, by przekonać się, że on wciąż mnie obserwuje. Ginny zdradziła mi przy śniadaniu, że Ron przez cały tydzień tętnił życiem, głownie z powodu dostania się do drużyny Quidditcha. Zaczął zachowywać się  dziwnie dopiero od czasu mojego przyjazdu.
            Wcale mnie to nie pocieszyło.
            Rozłożyłam stos podręczników na stole, każdy otwierając na stronie, które zawierały niezbędne informacje do wypracowania zadanego przez Snape'a. Harry podał mi dwie rolki pergaminu, zachowując dla siebie również dwie.
            - Okej, najlepiej najpierw zrobić plan - powiedziałam, czując na sobie wzrok Rona. Chwilami to stawało się nawet przerażające.
            - Plan?
            Westchnęłam w duchu. Harry naprawdę nie  miał pojęcia, jak napisać wypracowanie dla Snape'a. To po części moja wina - pomyślałam. Nie musiałam dawać mu i Ronowi odpisywać przez ostatnie cztery lata niemal wszystkie prace domowe.
            - Napisałam już ogólną rozpiskę o czym warto wspomnieć w swojej pracy - postanowiłam ułatwić mu troszkę zadanie. Wyciągnęłam z jednej z książek kawałek pergaminu  i podałam go przyjacielowi.
            Harry przeczytał moje zapiski, marszcząc przy tym brwi.
            - Wszystko jasne? - zapytałam.
            Skinął mi głową.
            - Zaczynajmy.
            Przez pierwsze piętnaście minut tłumaczyłam Harry'emu jak ma napisać wstęp. Byłam nieugięta w swoich postanowieniach i nie podyktowałam mu nawet pierwszego zdania, chociaż prosił mnie o to przez większość czasu poświęconego na tą część.
            - To ma być twoja praca - powtórzyłam mu już setny raz.
            Sama chwyciłam pióro i zaczęłam pisać początek. Wzrok Rona nieco spowolnił moje tempo pracy, ale i tak byłam gotowa kwadrans przed Harrym.
            - Całkiem dobrze. Tylko Alahan Labdari urodził się w Xhoven nie w Xhaver. I pomyliłeś datę urodzenia - automatycznie poprawiłam jego błędy, chociaż wiedziałam, że nie powinnam tego robić.
            - Dzięki - mruknął Harry, odbierając swoją pracę. - Co dalej?
            Podsunęłam mu pergamin z zapisanym planem, końcówką pióra wskazując na punkt drugi.
            Bez słowa zabraliśmy się za kolejny akapit. Znów skończyłam o wiele szybciej niż Harry. Spojrzałam na Rona, co było błędem, bo on również na mnie patrzył. Dosłownym wzrokiem zabójcy, aż ciarki przeszły mi po plecach. Szybko odwróciłam wzrok, myśląc o tym, jak bardzo Ron musiał mnie nienawidzić. I tak zupełnie bez powodu.
            Nawet już powoli zapominałam, o co w ogóle poszło. Ron wściekł się, że to Malfoy jedzie ze mną na konkurs. Ale przecież to nie była moja wina. Wtedy też uważałam to trochę za niesprawiedliwe, ale poznając umiejętności Malfoya, przestałam dziwić się gronu pedagogicznemu, że to właśnie jego wybrali.
            Malfoy. Na samą myśl o nim czułam się jakby oblano mnie zimną wodą, a zaraz potem dokładnie wysuszono. Zawracał mi głowę na każdym kroku. Na wszystkich lekcjach jego twarz w mojej głowie przyćmiewała słowa nauczycieli, nawet jeśli nie były to zajęcia ze Ślizgonami. Stał się moim cieniem, który towarzyszył mi gdziekolwiek poszłam. Jego usta na moich ustach. Coś niezapomnianego.
            - Chyba skończyłem - powiedział Harry, standardowo wręczając mi swój pergamin.
            Przeczytałam słowa napisane jego piórem. Było tu dwa razy mniej zdań niż w moim przypadku, ale postanowiłam tego nie komentować. Znowu wykreśliłam wszystkie błędy.
            - Kolejna część - oznajmiłam znużonym głosem. Prawda była taka, że gdybym miała pisać to sama, już dawno skończyłabym dwa razy.
            Harry jęknął, jak małe dziecko, któremu kazano odrobić lekcje przed zabawą.
            - Nie możemy skończyć tego jutro?
            Przewróciłam oczami.
            - Mówiłam ci już, że jutro będę zajęta warzeniem eliksiru dla Snape'a.
            Jutro wypadał trzeci dzień, od kiedy zaczęliśmy tworzyć eliksir Labdariego, co stanowiło najważniejszy początkowy etap. Przegapienie go zepsułoby całą dotychczasową pracę. Wprawdzie nic wielkiego by się nie stało, gdybyśmy musieli od początku warzyć eliksir. Prawda była taka, że nie chciałam rezygnować z kolejnego spotkania z Malfoyem.
            - Ja muszę dzisiaj się tym zająć - odburknął Harry, zaciskając mocniej pióro. Perspektywa wykonywania kolejnego zadania dla Snape'a chyba nie bardzo przypadła mu do gustu.
            - Och, więc już zaczęliście?
            - Nott nalegał, by zrobić to jak najszybciej.
            Ciekawiło mnie, jak wygląda współpraca Harry'ego z Teodorem Nottem. Nie raz zastanawiałam się, co skrywa pod sobą chłodna elegancja Notta. Nie znałam go zbyt dobrze. Miałam tylko wrażenie, że różni się od innych Ślizgonów, chociaż sama do końca nie wiedziałam, czy to dobrze.
            - Miał rację - powiedziałam z aprobatą. Ja akurat miałam to szczęście, że dzisiejszego wieczora Malfoy obiecał zająć się eliksirem, tak że mogłam skupić się na wypracowaniu. - Zabierajmy się do roboty.
            I tak mijały kolejne sekundy, minuty, kwadranse. Pokój Wspólny stopniowo zapełniał się uczniami wracającymi z kolacji. Harry gorączkowo wyszukiwał informacji w rozłożonych podręcznikach, ja pisałam z pamięci. Po każdej ,,części" poprawiałam mu błędy, których z każdym akapitem robiło się coraz mniej. Ron wciąż patrzył na mnie, ale ja już ani raz nie spojrzałam na niego. Mogłam tylko wyczuwać jego wzrok. Wolałam już, jak udawał, że nie istnieję.
            Minęła godzina policyjna. Nie sądziłam, że tak długo będziemy siedzieć w Pokoju Wspólnym, pisząc wypracowanie dla Snape'a. Powieki same mi opadały, tak że parę razy musiałam przejść się po pokoju, by nie zasnąć na kanapie. Harry coraz wolniej pisał swoje wypracowanie, aż w końcu po półtorej godzinie została mu ostatnia część.
            - Czegoś tu nie rozumiem - powiedział nagle, ziewając. - W Księdze Hektora opisują śmierć Labdariego jako nieszczęśliwy wypadek, a w Dziejach Magii wspomniane jest, że Labdari został zabity.
`          Postawiłam kropkę zdaniu kończącym moje całe wypracowanie.
            - Przyczyna jego śmierci nie jest do końca znana - wyjaśniłam sennym głosem, zabierając się za poprawę ostatniego akapitu pracy Harry'ego. - Istnieje pogłoska, że zabił go własny przyjaciel.
            Rozejrzałam się po Pokoju Wspólnym. Ron wciąż siedział przy kominku, grupka szóstoklasistów również odrabiała jakieś prace domowe, a bliźniacy Fred i George liczyli stos galeonów. Zmrużyłam oczy. Chciałam zapytać Harry'ego, czy wie coś może o ich nielegalnym biznesie, ale ten wyprzedził mnie pytaniem:
            - Nie mogli tego sprawdzić? Zbadać, jak zginął?
            Zaczęłam zbierać ze stołu wszystkie podręczniki.
            - To były inne czasy, Harry. Bitwa, która wtedy wybuchła, codziennie zbierała żniwa w postaci martwych czarodziejów. Jej zasięg nie przekroczył nawet granic Anglii, a skutki odcisnęły swoje piętno na całym świecie. Śmierć była na porządku dziennym, więc nawet odejście kogoś tak sławnego jak Labdari nie zaszokowała społeczeństwa.
            - Więc postanowili nie sprawdzać, jak zginął?
            - Wtedy nikogo to nie interesowało. Jedna z wersji twierdzi, że w noc poprzedzającą zakończenie wojny, najlepszy przyjaciel Labdariego wkradł się do jego namiotu, zabrał różdżkę i... puf.
            Och, nie wiedziałam jak inaczej mogłam zobrazować zabójstwo.
            - Puf? - Harry najwidoczniej chciał usłyszeć całą prawdą.
            - Puf. Zabił go. Nawet nie żadnym zaklęciem. Po prostu poderżnął mu gardło - podałam mu jego pergamin. - Tym razem Snape nie będzie miał się do czego przyczepić. Dobranoc, Harry.
            Do dormitorium odprowadzał mnie wzrok Rona.




            Nie powinnam się tak cieszyć na spotkanie z Malfoyem. To nie było normalne, że nie tylko czas z nim przestał mi przeszkadzać, ale nawet zaczął się podobać. Przez to wszystko czułam się jak jakaś nastolatka, która wymyka się z domu na nocną imprezę. Mimo, że nie robiłam nic złego - bo nasze spotkania w toalecie Jęczącej Marty były czysto edukacyjne, znów starałam się wyjść niezauważona, a w razie czego miałam w planie skłamać, że idę do biblioteki.
            Malfoy znów mnie zaskoczył tym, że był prędzej na miejscu niż ja.
            - Granger - przywitał mnie.
            Przyodziany był w czerń. Nie wiedziałam, czy to wynika z jego upodobań kolorystycznych, ale ciemne barwy cholernie dobrze na nim leżały, kontrastując z jego jasną urodą.
            - Malfoy.
            Nie wiedziałam, jak zareaguję na jego widok po wczorajszym zdeklarowaniu, że nie zapomnimy o pocałunku. Tak jak myślałam, moje serce szybciej zaczęło bić, oddech stawał się nierówny, a w pomieszczeniu zrobiło się nienaturalnie ciepło.
            - Przyniosłaś składniki? - zapytał, stojąc przed kociołkiem z rękami w kieszeniach.
            Wyjęłam z torby bezoar, kolce róży i jagody z jemioły, a przy odstawianiu fiolki z krwią salamandry na ziemię, skrzywiłam się.
            - Dodałeś wczoraj pijawki i sproszkowany róg dwurożca?
            Malfoy zmarszczył brwi.
            - Ja? Ale to ty miałaś wczoraj przyjść i dodać odpowiednie składniki.
            Rozdziawiłam usta. Doskonale pamiętałam, że...
            - Ustalaliśmy, że ty się tym jutro zajmiesz.
            - Nic nie ustalaliśmy, Granger.
            - A właśnie, że tak. I jeszcze kazałam ci o tym nie zapo....
            Jego zaskoczona mina, którą tylko udawał,  momentalnie zmieniła się w uśmiech. A sekundę później zaczął się śmiać, zamykając oczy.
            To był ten prawdziwy śmiech. Uroczy, niewinny, słodki. Mógł stanowić muzykę dla moich uszu. I tak naprawdę miałam ochotę tylko stać i patrzeć na jego białe zęby, długie rzęsy, piękne rysy twarzy.
            - To nie było zabawne - warknęłam, chociaż tak bardzo podobał mi się jego śmiech, że jak dla mnie mógłby żartować co chwilę.
            - Oczywiście. Jestem całkowicie poważny - wyszczerzył zęby.
            Merlinie, błagam, niech on tak się nie uśmiecha. Chyba, że chce, bym udusiła się otoczona tlenem, który dla mnie jest jak próżnia.
            - Więc całkowicie poważnie dodaj pięć kolców róży, zamieszaj trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i dodaj kolejne pięć kolców.
            Malfoy westchnął teatralnie. Zabrał się do pracy, przygryzając dolną wargę. Chciał stłumić śmiech, ale jego ciało i tak zdradziecko trzęsło się z rozbawienia.   
            Ja tymczasem wydzieliłam odpowiednią ilość jagód z jemioły. Poczekałam, aż Malfoy skończy dodawać kolce róży. Mogłam tylko obserwować jego ruchy - zwinne, szybkie. Gapisz się na mnie, Granger, zwykł mówić. Odwróciłam wzrok, a na moje usta wstąpił uśmiech. Gdybyś Draco tylko wiedział, ile razy zmuszam się, by się na ciebie nie gapić.
            - Możesz dodawać - powiedział, cofając się, bym mogła wrzucić jagody do kociołka. Żółta ciecz wydzielała zapach przypominający smród starej skarpety, którą Harry dostał rok temu na święta od Dursley'ów. Przynajmniej dawało nam to zapewnienie, że wszystko na razie idzie zgodnie z planem.
            Pochyliłam się na kociołkiem i dodałam jagody, wstrzymując przy tym oddech, by uniknąć konieczności wdychania tego obrzydliwego zapachu. To jest właśnie coś, co niezaprzeczalnie określa się mianem smrodu. A nie zapach truskawek. Gdybym mogła pracować otoczona aromatem tych pysznych owoców, na pewno byłabym szczęśliwsza. Ładnie by się komponowało z waniliowym zapachem Malfoya.
            - Granger, jeszcze trochę i przesypiesz - doszedł mnie jego ostrzegający głos.
            Wyprostowałam się, pozwalając jeszcze dwóm jagodom zatonąć w gęstej cieczy.
            - Nie przesadzaj - odpowiedziałam nonszalancko, całkiem dobrze naśladując jego ton głosu. - Mógłbyś podać mi bezoar?
            Podając mi kulisty kamień, celowo musnął palcami mój nadgarstek, uśmiechając się przy tym z wyższością. Mogłam zachować kamienną twarz i całkiem obojętnie na niego spojrzeć, ale nie potrafiłam powstrzymać dreszczu przechodzącego przez moje ciało.
            - Dziękuję - powiedziałam, zabierając rękę, by ukryć drgnienie ciała.
            Ruch mojej dłoni był nienaturalnie sztywny, kiedy wrzucałam do kociołka bezoar.
            Podniosłam z podłogi podręcznik i jeszcze raz przeczytałam cały przepis, zwracając szczególną uwagę na dzień trzeci.
            - Zanim dodamy krew salamandry trzeba odczekać pół godziny - wyczytałam.
            Malfoy znalazł się za mną, wtykając głowę nad moim ramieniem. Gdybyśmy tylko odwrócili twarze w swoich kierunkach, nasze usta dzieliłaby około jednocalowa bariera.
            - Masz rację - wymruczał nad moim uchem, uwodzicielsko zmieniając ton głosu. Mogłam się założyć, że robił to specjalnie. Poznał moją słabość, jaką od niedawna był on sam. I teraz bezlitośnie to wykorzystywał.
            Najgorsze w tym było to, że podobała mi się jego gra.
            - Może zdążymy na kolację - nie dawałam po sobie poznać, że jego bliska obecność jakkolwiek mnie ruszyła. Zatrzasnęłam ostentacyjnie podręcznik. - Chyba, że wolisz zostać i przypilnować kociołka, żeby się nie podpalił.
            Odsunęłam się od niego, udając, że nie widzę jego ust wygiętych w teatralnym zawiedzeniu. Obróciłam się na pięcie, by wyjść z łazienki, ale złapał mnie za nadgarstek. Spodziewałam się tego. Malfoy nie lubił być ignorowanym.
            - Możemy spędzić ten czas inaczej - powiedział z pewną aluzją w głosie.
            Uniosłam brwi, omal nie wybuchając przy tym śmiechem.
            - Masz coś lepszego do zaoferowania od jedzenia?
            Kąciki jego ust unosiły się w czasie, kiedy zbliżał się powoli w moją stronę. Podobała mi się ta chwilowa przewaga nad nim, chociaż oboje wiedzieliśmy, że to on jest prawowitym zwycięzcą tej rundy.
            - Jesteś pewna, że chcesz się przekonać?
            Licząc nasze wszystkie ,,bliskie spotkania" te zdecydowanie zajmowało miejsce w pierwszej trójce. Nasze ciała niemal się stykały. Malfoy rysował palcem kółka na mojej dłoni, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Cofnęłam się o krok, ale moje plecy napotkały ścianę. Kolejny zamierzony cel z jego strony. Zupełnie ,,przypadkiem" postanowił podeprzeć się o ścianę rękami, usadawiając je po obu stronach mojej głowy.
            Jesteś skałą, Hermiono. Twardą skałą.
            - Odpowiedzi pytaniem na pytanie to nie żadne odpowiedzi - wytknęłam mu. Mój głos zabrzmiał słabo. Draco Malfoy odbierał mi moją siłę swoją egzystencją.
            Zaśmiał się. Nie wiedziałam, czy powodem były moje słowa, czy sposób w jaki je wypowiedziałam. Jego oczy błysnęły niebezpiecznie.
            Całkiem powoli - wiedząc, jak bardzo bawi się właśnie moimi uczuciami, nachylił swoją twarz w moim kierunku. Uniosłam wyżej głowę, by spojrzeć na niego spod zmrużonych powiek, tak jak on przywykł patrzeć na mnie.
            Czekanie ze świadomością, że coś czego tak bardzo pragniesz może się nie wydarzyć, to najgorsza tortura. Wyczekiwanie na jego pocałunek było jak stanie przy pustej studni podczas największego upału. Widziałam w jego oczach, że czekał, aż ja zrobię pierwszy krok. Wiedział, jak bardzo pragnę znów czuć jego wargi na moich. Chciał udowodnić mi, jaka słaba jestem pod wpływem jego osoby. I miał rację, ale nie mogłam mu jej tak po prostu przyznać.
            - Chyba jednak wybiorę kolacje - powiedziałam twardziej, mocniej, pewniej, uśmiechając się przy tym sarkastycznie. Nawet zaczęłam rozumieć, czemu Malfoy zachowywał się jakby był niezdolny do uczuć; na krótką metę to było całkiem zabawne.
            Zaskoczyłam go tym. To też mi się podobało.
            Zawahał się, ale po chwili również się uśmiechnął.
            - Więc będę musiał cię przekonać inaczej.
            I mnie pocałował.
            Na ten pocałunek nie byłam całkowicie przygotowana. Zdołałam wciągnąć tylko szybko powietrze, zanim cały świat zawirował. Och, tyle na to czekałam. Drugi raz zdawał się być jeszcze bardziej słodki niż pierwszy. A do tego był gwałtowniejszy, zacieklejszy, śmielszy. Oddałam pocałunek natychmiast, rozpływając się pod wpływem fali gorąca, która uderzyła we mnie, burząc grunt pod moimi nogami.
            Pocałunek trwał tylko chwilę, choć mógł trwać więcej. Gdyby za nami nie rozbrzmiał piskliwy śmiech, który ostatni raz słyszałam w drugiej klasie, również tworząc tu eliksir. Oderwaliśmy się od siebie równie gwałtownie, by spojrzeć na Jęczącą Martę, która unosiła się w powietrzu nad naszym kociołkiem, zanosząc się śmiechem.
            - Oooch, jacy uroczy! - zapiszczała, po czym jej twarz przybrała oburzoną minę. - Wieczorne randki w mojej toalecie? Nie wy pierwsi przyszliście się tu całować. Chociaż zwykle nikt nie zapuszcza się tu po raz drugi, kiedy już opowiem, co sądzę o.... ooooch.
            Zaniosła się szlochem. Dwie minuty później musieliśmy ewakuować się z jej toalety, teraz całej zalanej przez wodę z umywalek. Według mnie miało obrazować to jej łzy, których jako duch nie potrafiła wytworzyć.
            -  To damska toaleta! - krzyknęła za Malfoyem, jeszcze zanim dała nura do jednej z kabin.
            Parsknęliśmy śmiechem. Malfoy niepostrzeżenie znów pojawił się obok mnie, chwytając mnie za rękę. Spojrzał na mnie spod kurtyny srebrzystych rzęs, drugą ręką dotykając mojego policzka.
            - Więc na czym skończyliśmy, zanim to bezlitośnie nam przerwano? - zapytał, albo raczej wymruczał tuż przy moim uchu.
            Skałą, która rozpływa się w jego objęciach.
            - Chyba mówiliśmy o kolacji - wydusiłam z siebie, patrząc na niego wyzywająco.
            To nie powinno się zdarzyć: myślisz, że tylko zasypiasz, a tak naprawdę umierasz.
            - Jakoś inaczej to pamiętam.
            Bawił się mną, a ja w pełni świadomości mu na to pozwalałam. Co gorsza: podobały mi się jego zagrywki. Moja intuicja podpowiadała mi, że nie pocałowałby mnie, gdyby sam tego nie chciał. Więc ,,jeden do jednego", Malfoy. Zgadzasz się na remis, czy gramy dalej?
            Uśmiechając się jak najbardziej sztucznie potrafiłam (choć w rzeczywistości chciało mi się śmiać tak naprawdę), chwyciłam jego rękę przyklejoną do mojego policzka i bardzo powoli, obserwując jego zaskoczenie z niemą satysfakcją, strzepnęłam ją z mojej twarzy. Musiałam powstrzymywać każdy mięsień mojego ciała, by się na niego nie rzucić i ponownie nie wbić swoich ust w jego. Nie mogłam się teraz poddać, nawet jeśli ceną miał być kolejny pocałunek. Widok miny Malfoya był tego wart.
            Odsunęłam się od niego. Jego wyraz twarzy - mieszanka zaskoczenia, ale też uznania - dosłownie zwalał mnie z nóg. Coraz lepiej przychodziło mi nakładanie maski obojętności. Cóż, uczę się od mistrza.
            - Idę na kolację - powiedziałam, jakby nic między nami się nie wydarzyło. W głębi duszy byłam dumna z siebie - nie tylko dlatego, że zaskoczyłam swoją postawą Malfoya, ale liczyło się też to, że dałam radę poświęcić kolejny pocałunek, by wyjść na swoim. - Przynieść ci coś?
            Otępienie na jego twarzy zamieniło się w pół uśmiech. Pokręcił głową prawie niezauważalnie, jakby właśnie do niego dotarło, że to ja tym razem pociągam za sznurki.
            - Nie? - spytałam uprzejmie, trzepocząc ostentacyjnie parokrotnie rzęsami. Obróciłam się powoli, chcąc nacieszyć się tą chwilą swojego małego zwycięstwa. Zrobiłam dwa kroki, po czym przystanęłam. - Nie więcej niż czterysta mililitrów. A, i nie zapomnij przemieszać po dodaniu krwi do kociołka.
            Dumnie chciałam zostawić go samotnego przed łazienką Jęczącej Marty, by samej udać się na kolacje. Wcale nie byłam głodna. Chodziło tylko o zabawę. Chciałam mu pokazać, że nie jestem pionkiem w jego grze.
            No cóż, okazało się, że on też nie zamierza zostać żadnym pionkiem.
            - Nie tak szybko, Granger - powiedział, charakterystycznie przeciągając samogłoski. Powoli zwróciłam twarz w jego kierunku, maskując uśmiech, który zdołał już wpełznąć na moje usta.
            - Jednak zgłodniałeś?
            Oparł się nonszalancko o ścianę, krzyżując ręce na piersi. Drwiący uśmiech, zmrużone oczy, lekko uniesione brwi - nic, co przemawiałoby za moim ocaleniem.
             - Nie mogę tam wejść - powiedział, kciukiem wskazując drzwi łazienki. - Jęcząca To-Damska-Toaleta Marta jasno dała do zrozumienia swoim spektakularnym widowiskiem, że nie chce mnie widzieć. Chyba, że wolisz, by zalała nam kociołek wodą z toalety. Zaznaczam, że nie chodzi mi o wodę toaletową.
            Wiedział, że mnie ma. Emanował takim spokojem, ale byłam przekonana, że w środku to teraz on świętuje zwycięstwo. Przez moment osłupiałam. Nie zwróciłam na słowa Jęczącej Marty uwagi, zbyt zaślepiona chęcią wygranej. Szlag by cię, Malfoy. Powinieneś się utopić w jednej z toalet.
            Albo nie, lepiej nie. Zostań i mnie pocałuj.
            Skała nie prosi o pocałunki, Hermiono.
            Więc nie chcę być skałą.
            - Na mnie już czas - wyprostował się, poprawiając kołnierz swojej koszuli. Przechodząc obok mnie, nachylił głowę, by wymruczeć: - Przyniosę ci tosty. Nie możesz głodować.
            Paznokcie wbiły się w moją skórę podczas zaciskania pięści.
            - A, Granger - dodał, nawet się nie zatrzymując. - Nie więcej niż czterysta mililitrów. I nie zapomnij przemieszać po dodaniu krwi do kociołka.
            Odprowadzałam go spojrzeniem, póki nie zniknął za posągiem Gotfryda z Bouillon. W środku śmiałam się i płakałam, byłam szczęśliwa i zła, podekscytowana i rozczarowana, uwiedziona i porzucona. No proszę, a myślałam, że to wnętrze Malfoya składa się z samych sprzeczności.
            Stałam jeszcze chwilę na korytarzu, wpatrzona w pustą przestrzeń. Analizowałam jego słowa, gesty, ruchy. Smak pocałunku stawał się coraz bardziej intensywny. Mimowolnie moja ręka powędrowała do ust. Jesteś moją gwiazdą, Draco. A twoje pocałunki są nie z tego świata.
            Pogodziłam się z kolejną przegraną, w duchu obiecując sobie, że następnym razem to ja będę górą. Weszłam do toalety, licząc na kolejną dawkę krzyków Jęczącej Marty, ale w pomieszczeniu nikogo nie zastałam. Szum wylewającej się litrami wody z kranu zagłuszał moje kroki. Kociołek stał w nienaruszonym stanie. Ciecz zdążyła już zgęstnieć i przybrać jasnoróżową barwę, choć wciąż śmierdziało starymi skarpetami.
            Rozejrzawszy się po toalecie i z ulgą stwierdziwszy, że Jęcząca Marta prawdopodobnie przetransportowała się kanałami do łazienki prefektów (Harry wspominał mi, że często ją odwiedzała), chwyciłam w ręce flakonik z krwią salamandry. Jednym ruchem odkorkowałam buteleczkę i wlałam do kociołka. Czterysta mililitrów. Eliksir Labdariego natychmiast przybrał ciemniejszą barwę.
            Kolejne pięć minut mieszałam eliksir. Ostatnio miałam wrażenie, że mój mózg uparł się, żeby myśleć tylko i wyłącznie o Malfoyu. Zaczęłam się zastanawiać, co on myśli o moim całowaniu. To znaczy, skoro pocałował mnie dzisiaj, to chyba nie mógł uznać, że jestem w tym fatalna, prawda? To znaczy, Wiktor też się nie skarżył. To znaczy, nie żeby obchodziło mnie, co Malfoy myśli o moich umiejętnościach całowania się. To znaczy, może mnie odrobinę obchodzi, w końcu on jest w tym świetny. To znaczy...
            To znaczy, że wariujesz...
            Zerknęłam ponownie na przepis. Po dodaniu krwi salamandry i porządnym jej wymieszaniu należało odczekać siedem i pół minuty, po czym dodać trzy kolce róż. No cóż, ostatnia czynność na dzisiaj.
            Wiedziałam już jak spędzę te siedem i pół  minuty. Tak więc stałam nad kociołkiem w bezruchu i myślałam. Tak, to było strasznie. Ciągłe myślenie o jednym i tym samym, nie mogąc kazać mózgowi się wyłączyć. Nienawidziłam czegoś nie wiedzieć. A przez Malfoya powoli zaczęłam nie nadążać nad samą sobą. A jeśli ktoś nie potrafi zrozumieć siebie, to problemy dotyczące innych spraw stają się nieuniknione. Odnaleźć własne ja to podstawa. A moje emocje, uczucia, serce i rozum biły się, toczyły walki, czasem podpisywały rozejmy, które na długi dystans nigdy nie wytrzymywały.
            Sześć minut.
            Zaczęłam krążyć po łazience. Zakręciłam wszystkie krany. Szum wody odbijał mi się w uszach jak echo słów Malfoya. Więc nie zapominajmy. Och, nawet gdyby chciał żebym zapomniała, nie byłoby to możliwe. Wyjątkowy pocałunek stanowił jedną z nielicznych chwil w życiu, które zatrzymywało się w pamięci na zawsze.
            Cztery i pół minuty.
            Podeszłam do małego okna. Trzeci dzień z rzędu lało. Niebo było bezchmurne i przybrało kolor oczu Malfoya, kiedy się wściekał. Mgła osłaniała chatkę Hagrida, a Zakazany Las kołysał się niebezpiecznie. Mogłam sobie tylko wyobrazić jak wygląda teraz boisko do Quidditcha - całe zalane, jak moje płuca, kiedy niespodziewanie zostałam obdarzona pocałunkiem, na który czekałam całe cztery dni.  
            Dwie minuty.
            Odeszłam od okna. Wędrowałam naokoło kociołka, jakbym odprawiała jakiś rytuał przywołaniu deszczu. Ciekawe, czy Malfoy mówił prawdę. Cho i Harry... zawsze podchodziłam do ich związku sceptycznie, ale ostatnio zaczęłam im kibicować. Po tym, jak Harry pozwolił jej wygrać mecz, nawet samemu nie zdając sobie sprawy, co tak naprawdę robi. Mógł sam nie wiedzieć, co to oznacza. Dla mnie, jako osoby całkowicie obiektywnej,  jego działanie było jasne i zrozumiałe.     
            Pół minuty.
            Stanęłam przy kociołku, tyłem do drzwi. Zebrałam już trzy kolce róż, trzymając je teraz w pełnej gotowości nad wywarem. Zapach starych skarpet powoli ustępował na korzyść aromatu skoszonej trawy. Ten zapach lubiłam. Zawsze kojarzył mi się z sobotnimi pracami w ogrodzie, jeszcze zanim dowiedziałam się, że jestem czarownicą.
            Trzy sekundy. Dwie. Jedna.
            Wrzuciłam kolce do kociołka, a na powierzchni eliksiru wytworzyły się małe bąbelki.
            I wtedy to usłyszałam.
            Kroki.
             Uśmiechnęłam się do eliksiru. Wiedziałam, że wróci. Dwanaście i pół minuty - tyle czasu minęło od kiedy poszedł na kolacje. Czułam, że tylko mnie wkręca. Że tak naprawdę wcale nie chciał nigdzie iść. Chciał zostać ze mną. I właśnie wrócił.
            Nie obróciłam się. Wolałam poczekać, aż sam mnie do tego zmusi. Lubiłam to, jak dotykał mojego nadgarstka, bym stanęła z nim twarzą w twarz. Podobało mi się, gdy udawałam, że wcale mi nie zależy.
            Krok, krok, krok. Był coraz bliżej mnie. I wtedy moje serce zaczęło bić szybciej. Tyle, że nie z powodu obecności Malfoya. Raczej z jej braku. Bo właśnie zdałam sobie sprawę, że w ciągu ostatniego miesiąca tyle razy przemierzałam z Draconem korytarze sam na sam, że nauczyłam się dźwięku jego kroków. A te kroki były cięższe, wolniejsze.
            Te kroki też znałam.
            Chciałam się obrócić, krzyknąć, uciec, ale było za późno. Zimne ostrze noża przyłożone do mojego gardła sparaliżowało moje ciało, skradło moje słowa, odebrało moją odwagę.
            - Puf, Hermiono - wyszeptał przyjaciel wprost do mojego ucha.
            Bardzo powoli odwróciłam się, by spojrzeć w oczy mojej zagładzie.
            Te niebieskie oczy, które kiedyś uważałam za swoje ocalenie. 




_______________________
Puf, rozdział już gotowy był w poniedziałek, ale codziennie coś zmieniałam, wykreślałam, dopisywałam, aż w końcu od oryginału różni się tylko mało istotnymi szczegółami.
Następny w niedzielę (20.03), jutro dodam grafik na fp (ten grafik już też stworzyłam jakoś w poniedziałek). Bardzo produktywny tydzień ^^

7 komentarzy:

  1. Co się dzieje?! W ogóle się tego nie spodziewalam. (Te oczy to Harrego? Nie mam pamięci do takich rzeczy). Taki zwrot akcji walnelas, może jest pod wpływem Imperiusa albo to Eliksir Wielosokowy :/. Dobrze, że Hermiona się na Draco nie rzuciła, bo on ma ewidentnie coś za uszami. Mega rozdział :d!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli to jest Ron to jestem tylko trochę zaskoczona... ten wzrok mordercy musiał coś znaczyć.
    Ale jeśli się mylę i to ktoś inny jak na przykład Nott lub... nieeee przecież ona powiedziała "przyjaciel" czyli to musi być Ron, bo przecież nie Harry.
    Jak się okaże że to ktoś inny to w sumie też nie będę jakoś bardzo zdziwiona, choć byłabym pod wrażeniem tego jak wybrnęłabyś z tej sugestii iż to może być Ron.
    Oh i jakże bym mogła zapomnieć o skomentowaniu cudownych chwil Dramione i... cholipka wiedziałam że Marta im przerwie. Ale ich rozmowy są i tak dość zadowalające i cóż po prostu kocham jak się przekomarzają, to jest takie niewinnie urocze to ich uczucie, które wzbiera na silę z każdym ich słowem do siebie skierowanym i jest to przyjemnością obserwowanie tego jako widz.
    I oczywiście jak zawsze nie zawiodłaś mnie co do kwestii mojego ulubionego rozdziału i z przyjemnością stwierdzam iż ten oto zasłużył sobie na odebranie tego tytułu poprzedniemu.

    PS.Jak tak dalej pójdzie to każdy kolejny będzie tym ulubionym. I skrycie na to liczę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwila tak sobie teraz przypomniałam to "Puf" a przecież to w obecności Harrego wypowiedziała to słowo i to jeszcze uwzględniając przy tym śmierć.
      No chyba że Ron by to wyłapał i teraz użył to jako "zapowiedź" swojego celu.


      Za dużo myślę.

      Usuń
    2. Cholera właśnie uświadomiłam sobie że już od dłuższego czasu ktoś ewidentnie sie chce pozbyć Hermiony i mógł rzucić urok na Rona tak jak na tą dziewczynę z Hoksmit czy jak to się tam pisze. Bo przecież Ron nie mógł by tego zrobić, bo za dużo do niej czuję mimo ich kutni.
      Tak to ewidentnie urok tej samej osoby która być może miała też coś wspólnego z wydarzeniami w Andorze.







      Na prawdę powinnam przestać tak dużo o tym myśleć

      Usuń
    3. Ja podejrzewam że to Ron. Ale na pewno jest pod jakimś zaklęciem (zapewne Imperiusu) Bo teraz skojarzyłam fakty. Bo moja teoria jest taka. Pansy podkochuje się w Draconie, no i ona chciała walczyć z Hermioną na śmierć i życie ale nic z tego nie wyszło, bała się strasznie jej ale nie mogła znieść faktu że Draco dogaduje się z Hermioną więc może Pansy zaczarowała Rona. Chciała żeby brudną robotę ktoś zrobił za nia żeby nie moczyć w tym palców? Nie wiem to tylko moja teoria. I chętnie się dowiem co będzie dalej naprawdę kocham to jak piszesz... naprawdę jak czytam to to czuje że czytam książkę... i nie chcę żeby to się tak szybko skończyło ale wiem że kiedyś to wszystko będzie musiało się skończyć... I to będzie smutne. No ale na razie ciesze się że są nowe rozdziały, i że będzie druga część. Wciągnęłam się w ten blog ponieważ nie jest taki jak inne nie jest przesłodzony, a Draco i Hermiona, zachowują się tak jak ogólnie się zachowują. No i co więcej mogę powiedzieć wspaniały blog!!

      Usuń
  3. Niebieskie oczy? Może to Neville? Dobra, może przesadzam... Ron to jakiś wariat, ewidentnie ma coś z głową. Mogę się założyć, że Malfoy nieźle mu dołoży, a rozdział świetny:-D:-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu kocham Cię!! Akurat wczoraj skończyłam czytać wszystkie 26 rozdziałów a dziś wchodzę patrze i taka niespodzianka. Jesteś świetna!! Może popełniasz małe błędy ale nie przeszkadzają one w czytaniu.

    OdpowiedzUsuń