sobota, 12 marca 2016

Rozdział XXVI



           W czwartej klasie, podczas Balu Bożonarodzeniowego, zostałam pocałowana przez Wiktora Kruma. Wtedy myślałam, że właśnie tak wygląda pocałunek: delikatny i krótki, przyprawiający o dreszcze i przyśpieszający bicie serca.
            Nie wiedziałam, że pocałunek tak naprawdę może pozbawić kogoś tchu, zwiotczyć jego wszystkie mięśnie, rozpalić ogień, odpalić fajerwerki, a ponadto może trwać dłużej niż dziesięć sekund bez poczucia zażenowania i zakłopotania.
            Mimo zamkniętych oczu, cały czas miałam świadomość, komu oddaje cząstkę swojej intymności. I w przeciągu tej chwili, podczas której nasze usta łączyła jakaś niewidzialna siła, w środku mnie walkę toczyły dwie Hermiony. Jedna z nich kazała mi odepchnąć Malfoya i uciec. Druga kazała zamknąć się tej pierwszej.
            Więc zostałam. Moje nogi i tak wzrosły z ziemię. Palce mimowolnie gładziły jego włosy, podczas kiedy druga ręka zaciskała się na jego koszuli.
            To było tak przyjemne, że chciałam, by trwało wiecznie. Ale przecież wszystko ma swój koniec.
            Trzydzieści lat później moje usta dotknęły powietrza, zamiast jego warg.
            I dopiero wtedy poczułam zażenowanie.
            To była jedna z tych chwil, w czasie których patrzyłam wszędzie, byle nie na osobę, która stałą przede mną. Byle nie na Malfoya, którego przed chwilą obdarzyłam pocałunkiem. Na którego tak właściwie się rzuciłam. I mimo, że było to cholernie przyjemnie, chyba powinnam popracować nad panowaniem nad własnym ciałem. Przez moment nawet chciałam posłuchać tej pierwszej Hermiony i wybiec z skrzydła szpitalnego. Ale to byłoby chyba jeszcze bardziej żenujące, niż stanie przed Malfoyem, ze wzrokiem wbitym w podłogę i zdradzieckimi rumieńcami na policzkach.
            Malfoy na mnie patrzył. Czułam na sobie ten wzrok, zupełnie jakby był namacalny, jakbym mogła go chwycić i obwiązać sobie wokół szyi, podczas kiedy on, jak sznur, zwężał się coraz mocniej, pozbawiając mnie tchu.
            Kolejne piętnaście lat później, Malfoy odchrząknął.
            - Całkiem zaskakujące podziękowania - powiedział tylko.
            A ja poczułam jak ulga spływa ze mnie niczym zimne strumienie wody. Bo mimo tego, co powiedział trzy noce temu o moim mugolskim pochodzeniu, wciąż nie byłam pewna, czy nie zdecyduje się mnie obrazić, wyśmiać, uznać za wariatkę. Więc jego neutralne słowa dziwnie pozytywnie na mnie wpłynęły.
            Nawet odważyłam się na niego spojrzeć. Dostrzegłam słabe rumieńce na jego policzkach. Włosy sterczały mu we wszystkie strony (na co chciałam podejść i je przygładzić, ale usilnie się powstrzymałam). Ale jego oczy nic nie zdradzały. Nic, zupełnie nic, jakby tak naprawdę żaden pocałunek nie miał miejsca, jakbyśmy przez ten czas tylko stali i przeprowadzali przyjacielską pogawędkę. Miałam nadzieję, że to w jego oczach dostrzegę coś, co pozwoli mi go zrozumieć, co pozwoli mi zrozumieć jego zachowanie względem mnie.
            Ale jego spojrzenie spotęgowało tylko ilość pytań dotyczących ,,nas".
            Chciałam coś powiedzieć. Błąd: ja musiałam coś powiedzieć, żeby pozwolić tej chwili poniesienia odejść w niepamięć (w tym momencie sama się oszukiwałam, takiej chwili nie można było po prostu zapomnieć), albo udać, że mnie również to nie ruszyło.
            Więc coś powiedziałam. Coś zupełnie bez sensu, nie na temat.
            - Jak tam bankiet?
            Przygładził swoje włosy, a jego ręka zadrżała. Jego wzrok politowania wydawał się nieobecny, a on sam wyglądał, jakby bił się z myślami. Może w nim też było dwóch Draconów, którzy walczyli nieustannie ze sobą w bezkresnej walce.
            Elegancka koszula Malfoya pozwalała mi sądzić, że nie zrezygnował z bankietu.
            - Niezbyt interesujący - powiedział tonem innym niż którego używał zazwyczaj.
            - Wiadomo, kiedy wracamy do Hogwartu?
            Jego spojrzenie prześlizgnęło się po całej mojej twarzy. Na sekundę dłużej zatrzymał wzrok na moich ustach,  po czym przeniósł go wyżej, chcąc złapać kontakt wzrokowy.
            - Po bankiecie. Inne szkoły wyjeżdżają jutro, ale McGonagall nie chciała przedzierać się przez tłumy uczniów.
            Nie miałam już pomysłu, co mogę odpowiedzieć. Z mojego gardła przedarł się pomruk zrozumienia. Malfoy westchnął.
            - Granger...
            - W takim razie powinnam pójść się pakować - nie dopuściłam go do głosu. Wiedziałam, że chciał z powrotem zahaczyć o temat pocałunku, a ja nie chciałam jak na razie o tym rozmawiać.
            Chciałam wrócić do swojej komnaty, korzystając z tego, że wszyscy uczniowie bawią się na bankiecie. Pusty pokój to coś, czego mi teraz brakowało. Nawet nie obecności Rona i Harry'ego - nie mogłabym im przecież tak po prostu powiedzieć, do czego właśnie się dopuściłam. Zwłaszcza Ronowi.
            Na samą tą myśl ścisnęło mi serce. Gdyby Ron się dowiedział, że pocałowałam Malfoya, znienawidziłby mnie już na zawsze. Uznałby mnie za wroga, za zdrajcę.
            Musiałam stamtąd uciec.
            Malfoy złapał mnie za nadgarstek, kiedy podjęłam się próbie ucieczki. Spojrzałam na niego, starając się, żeby moja twarz nie okazywała żadnych emocji. Patrzyliśmy się na siebie: on z rozchylonymi ustami, jakby słowa uwięzły mu w gardle - ja przyodziana w maskę obojętności, którą tak naprawdę chciałam zdjąć i spalić.
            Po chwili spojrzałam wymownie na jego palce oplatające mój nadgarstek i z powrotem na niego.
            - Powinniśmy porozmawiać - powiedział, jak człowiek, którego nagle oświeciło.
            Chciałabym porozmawiać. Chciałabym odbyć taką szczerą rozmowę, podczas której wszystkie moje wątpliwości rozwiałyby się, jak flagi przy dwunastu stopniach Beauforta. Chciałabym móc poprawnie interpretować swoje własne emocje i wiedzieć, co oznacza to dziwne uczucie, które towarzyszy mi zawsze przy Malfoyu, jakby było jego cieniem.
            Wiedząc, że wszystkie ,,chciałabym" równają się słowu ,,nie mogę", przynajmniej w tej chwili, pokręciłam głową.
            - Nie jestem pewna, czy mamy o czym rozmawiać.
            I znów kontakt wzrokowy, i znów słowa wykradzione przez jego oczy - słowa, które zawisły w powietrzu między nami, tworząc niemą barierę.
            Drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się, na co Malfoy puścił mój nadgarstek i schował ręce za siebie. W duchu ulżyło mi, że Abella nam przeszkodziła. Już na wstępie spojrzała niepewnie najpierw na Malfoya, potem na mnie. Jej błękitna sukienka świadczyła o tym, że przychodzi tu prostu z bankietu.
            Do pomieszczenia weszła bardzo niepewnie, jakby miała zaraz zawrócić. Zatrzymała się w dość dużej odległości od nas.
            - Widzę, że już wszistko z tobą w porządku - powiedziała cicho. -  Cieszę się. Wasza direktor prosiła mnie, żebim cię obudziła. Wijeżdżacie za dwie godzini.
            Skinęłam jej głową. Zaczęłam iść w kierunki drzwi, na sztywnych nogach. Wyszłam ze skrzydła szpitalnego w ekspresowym tempie, nie patrząc na Malfoya. Abella szła za mną. Milczała. Przez całą drogę do swojej komnaty zastanawiałam się, co mam robić.
            Tym razem było wiele odpowiedzi. Ale żadna nie była właściwa.




            Kolejną godzinę spędziłam w łazience, zmywając z siebie poczucie wstydu. Następnie zaczęłam pakowanie. Z każdą bluzką wkładaną do walizki myślałam o Malfoyu. Dopiero wtedy wszystko zaczęło do mnie docierać. To co zrobiłam, całując go. To co on zrobił, oddając pocałunek. To co my zrobiliśmy, ponosząc się jednej chwili, która zmieniała wszystko.
            Nie przyznałabym tego na głos, ale ten pocałunek był najprzyjemniejszym zdarzeniem w ciągu naszego pobytu tutaj.
            Gdy kończyłam pakowanie, do komnaty weszła Maren. Wyglądała bardzo z ładnie ze swoimi rudymi lokami spiętymi w niesforny kok na czubku głowy. Zatrzymała się w pół kroku, kiedy mnie zobaczyła, jakby się mnie tu nie spodziewała. Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. Następnie podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję z takim impetem, że o mało nie zwaliła mnie z nóg. Tego z kolei nie spodziewałam się ja.
            Zaskoczona gestem Maren, w końcu również się do niej przytuliłam. To było całkiem miłe. Nawet nie pomyślałam wtedy o niej, jako wspólniczce Jordala, dzięki której wspólnie wygrali konkurs.
            - Och, Hermiono! Ja cię, to znaczy Merlinie, ale się o ciebie martwiłam.
            Odsunęła się ode mnie, wciąż trzymając mnie za ramiona. Jej oczy miały taką ciepłą barwę.
            - Gratuluję - wydusiłam z siebie, uśmiechając się delikatnie. To chyba powinnam powiedzieć. Maren nie oszukiwała, ona zasługiwała na wygraną. Nie była Jordalem.
            Machnęła tylko ręką, odrywając ją od mojego ramienia.
            - Wcale nie uważam, że Durmstrang zwyciężył. Bez największej konkurencji wygrana już nie smakuje tak samo.
            - Jordal na pewno tak nie uważa.
            - Jordal to idiota - skrzywiła się, wymawiając jego nazwisko. - Gdybyś nie zasłabła, na pewno nie byłby taki pewny siebie.
            Zrozumiałam, że Maren nie wie nic o tym, że to prawdopodobnie Jordal przyczynił się do mojego złego stanu. A ja nie zdecydowałam się ją o tym uświadomić. To i tak niczego by nie zmieniło. Durmstrang zwyciężył, a dowodów na moje przypuszczenia brakowało.
            - Bankiet już się skończył? - zapytałam, siadając na łóżku. Ostatni raz jeździłam palcami po miękkiej pościeli.
            - Nie. Kończy się o północy. Lubię imprezy, ale nie takie zakłamane. Wszyscy chodzili i gratulowali nam zwycięstwa, Jordal zachowywał się jak jakiś cesarz. Chciałam poszukać Dracona - spojrzała na moją walizkę. - Nie wiedziałam, że już wyjeżdżacie.
            Westchnęłam cicho. Maren to jedyna nowopoznana mi osoba, z którą wiązałam jakieś pozytywne wspomnienia dotyczące tego tygodnia. Pomijając fakt, że połowę czasu przespałam.
            - Tak, ja też o tym nie wiedziałam.
            Maren usadowiła się obok mnie.
            - Wszystko w porządku, Hermiono?
            Przez chwilę zastanawiałam się, czy ma na myśli mój stan zdrowia, czy też wyczuwa moje zakłopotanie. Może Maren należała do tych osób, które wiedzą, gdy coś kogoś trapi.
            - Tak, wszystko w porządku.
            Pomyślałam, że Maren zna Malfoya od dziecka. I oboje nienawidzili Jordala, równie mocno jak ja. Więc wszyscy troje mieliśmy coś wspólnego. Ciekawe, czy wiedziała o nim coś, czego nie wiedziałam ja.
            Siedziałyśmy z Maren w ciszy, dopóki do komnaty nie przyszła Abella. Poinformowała mnie, że McGonagall czeka na dole. Więc zeszłyśmy wszystkie trzy do holu, gdzie Abella skinęła nam głową i wróciła na bankiet.
            McGonagall miała na sobie swój podróżny płaszcz i czarny kapelusz. Koło niej stał Konstanov, który akurat chylił głowę, by pocałować jej rękę. Malfoy stał w cieniu, ledwie zauważalny. Spojrzałam na niego tylko na chwilę - i ta chwila była zdecydowanie za długa.
            - Naprawdę było wspaniale móc was gościć w moim pałacu - powiedział Konstanov. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nas odwiedzicie.
            Ja miałam nadzieję, że nie.
            Kontanov i McGonagall ruszyli do drzwi, które same otworzyły się, wyczuwając ich obecność. Maren ponownie zarzuciła ręce na mojej szyi, pozbawiając mnie niemal tchu. Jak na tak drobną dziewczynę miała naprawdę mocny uścisk.
            - Miło było cię poznać, Hermiono - powiedziała, puszczając mnie,  a na jej ustach zawitał smutny uśmiech.
            - Ciebie też, Maren. Naprawdę.
            - Jeszcze kiedyś się spotkamy - zapewniła pewnie. Następnie podeszła do Malfoya i również go uściskała, mówiąc coś, czego nie zdołałam usłyszeć.
            Maren została w pałacu, podczas kiedy ja i Malfoy ruszyliśmy za McGonagall i Konstanovem. Ogród pałacu Brezo był jeszcze piękniejszy nocą. Magiczne światło rozświetlało dróżkę. Odgłosy ptaków towarzyszyły nam przez całą drogę do powozu.
            Konstanov jeszcze raz pożegnał McGonagall, życząc nam szerokiej drogi. Profesor weszła do powozu pierwsza, zaraz za nią ja, a na końcu Malfoy. Tym razem usadowiliśmy się z dala od siebie.
            Grobowa cisza towarzyszyła nam przez całą podróż.


           
            Nigdy nie cieszyłam się tak bardzo na widok Hogwartu. Nawet kiedy w pierwszej klasie zobaczyłam go po raz pierwszy. Był środek nocy, więc ze spotkaniem Rona, Harry'ego i Ginny musiałam jeszcze poczekać.
            Malfoy wyskoczył z powozu jako pierwszy. Zniknął w ciemności, zanim w ogóle zdołałam pomyśleć, czy chcę z nim porozmawiać. Mnie natomiast zatrzymała McGonagall.
            - Chciałabym, żebyś nie osądzała siebie za przegraną, Hermiono - powiedziała. - To nie jest twoja wina. Myślę, że pan Malfoy również to niedługo zrozumie.
            Skinęłam jej tylko głową. Miałam ochotę się zaśmiać. McGonagall, która myślała, że cisza między mną i Malfoyem spowodowana jest moim zasłabnięciem. Och, gdyby tylko wiedziała...
            Chyba wolałabym, żeby Malfoy wściekał się na mnie z powodu przegranej.
            Kwadrans później znalazłam się w swoim dormitorium. Nawet widok Lavender i Parvati mnie ucieszył. Zasnęłam, mimo że zupełnie nie odczuwałam zmęczenia.



            Obudziłam się wyjątkowo wcześnie. W Andorze promienie słoneczne wlewały się przez wielkie w okna. W Hogwarcie rzadko w listopadzie poranki były ciepłe. Tym razem również krople deszczu bębniły o okna, tworząc akompaniament dla chrapania Lavender.
            Wstałam i na palcach przeszłam przez dormitorium. Konkurs został zakończony - pomyślałam. Wszystko powinno wrócić do starej rutyny.
            Ale jak wszystko miało być jak dawniej, skoro Voldemort powrócił, Ministerstwo Magii nic z tym nie robi, a ja całowałam się z Malfoyem.
            Nie wiedziałam, dokąd chcę iść. Chciałam tylko wyjść z dormitorium, zostać samą. Zastanawiałam się, czy nie powinnam porozmawiać z Malfoyem. Może warto byłoby wyjaśnić mu, że to wszystko pomyłka, żeby o tym zapomniał. I żeby nikomu nie mówił.
            Na samą myśl, że Lavender  mogłaby w jakiś sposób dowiedzieć się o incydencie, który miał miejsce między mną a Malfoyem, ścisnęło mi żołądek. Jeszcze tego brakowało, żeby wiedziała o tym cała szkoła. Żeby dowiedział się o tym Ron.
            Wchodząc do Pokoju Wspólnego, gwałtownie się zatrzymałam. Przy rozpalonym kominku kuliła się jakaś postać. Kolana podciągnęła pod brodę. Przez myśl mi przeszło, żeby jednak zawrócić z powrotem do dormitorium, kiedy osoba odwróciła się do mnie profilem, a płomienie kominka oświetliły jej twarz.
            - Harry? - zapytałam cicho.
            Harry zerwał się na równe nogi, jakby przyłapano go na czymś złym. Jego ręka wystrzeliła w moją stronę. Początkowo myślałam, że wskazuje na mnie palcem, ale po chwili zauważyłam różdżkę, którą zaciskał w palcach. Stałam jak wryta w ziemię, dopóki Harry nie opuścił różdżki.
            - Hermiona? - wydawał się bardziej zdziwiony moją obecnością niż ja jego. Zamrugał.
            Postanowiłam do niego podejść. Z każdy krokiem czułam się coraz bardziej szczęśliwa, że go widzę. Harry, mój najlepszy przyjaciel.
            Objęłam go, mocno przyciskając do siebie. Najwidoczniej zaskoczony, dopiero po chwili odwzajemnił mój gest. Tyle chciałam mu w tym momencie powiedzieć. O Jordalu, o Maren, o Malfoyu... przez moment nawet chciałam zwierzyć mu się z pocałunku. Harry był jedną z dwóch osób na całym świecie, którym bezgranicznie ufałam i mogłam powiedzieć o wszystkim.
            - Dobrze cię znowu widzieć - powiedział, siląc się na uśmiech. To mnie zaniepokoiło. Jego oczy były podpuchnięte, jakby nie spał od paru dni. Wydawał się słaby fizycznie, wykończony.
            - Harry... - moje usta otworzyły się i zamknęły, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. Patrzyłam na jego twarz ukształtowaną przez ból i troskę, i tak bardzo chciałam móc zmyć z niego te wszystkie złe emocje. Nawet bardziej niż z siebie.
            Pociągnęłam go za rękę i już po chwili siedzieliśmy na kanapie, otoczeni niemym zrozumieniem i światłem żarzącego się ognia w kominku.  Unikał mojego wzroku, próbował zasłonić oznaki zmęczenia.
            - Myślałem, że wracasz jutro - wyznał po chwili, chcąc przerwać ciszę między nami.
             - Sprawy się nieco pokomplikowały - westchnęłam, myśląc o Jordalu.
            - Więc jak wam poszło? Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą.
            Kolejne westchnięcie. Przetarłam oczy, bijąc się z myślami. W końcu postanowiłam opowiedzieć Harry'ego o większości wydarzeń, jakie miały miejsce podczas naszego pobytu w Andorze.
            Oczywiście pominęłam to, jak miły był przez ten czas dla mnie Malfoy. Nie wspomniałam ani o jego pocałunku w moje czoło, ani o moim pocałunku w jego usta. Wiedziałam, że mogłam Harry'emu zaufać, ale nie potrafiłam tak po prostu wypalić ,,No i w końcu całowałam się z chłopakiem, którego nienawidzimy od pierwszej klasy". Harry nie wiedział nawet, że już dawno przestałam uważać Malfoya za mojego wroga.
            Tak więc opowiedziałam mu o Jordalu i Maren, niezbyt przychylnie wypowiadając się o tym pierwszym. Wspomniałam o swoich podejrzeniach dotyczących wlania mi eliksiru osłabienia, na co Harry po raz pierwszy okazał jakieś emocje, wciągając głośno powietrze.
            - I nikt z tym nic nie zrobił?
            Wytłumaczyłam mu, jak działa eliksir osłabienia, i że dowody zniknęły wraz z moim wybudzeniem się. Nie wspomniałam o tym, że Malfoy przechytrzył mnie, wlewając mi eliksir słodkiego snu do herbaty. Nie okłamywałam Harry'ego; ja tylko zataiłam przed nim parę faktów.
            - Przykro mi - powiedział, kiedy skończyłam swoją historię. - Naprawdę, Hermiono. Tyle poświęciłaś dla tego konkursu.
            Och, Harry. Nawet nie wiesz ile...
            - A ty? - zapytałam cicho.
            - Co ja?
            - Też nie wyglądasz na szczęśliwego.
            Tym razem ciche westchnięcie wydobyło się z jego gardła.
            - Nic nie jest takie, jak powinno.
            Och, Harry. Nawet nie wiesz jak bardzo...
            - Nie - przyznałam głośno. - Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ten rok.
            To była prawda. Nawet po okropnej tragedii, jaka miała miejsce podczas Turnieju Trójmagicznego, myślałam, że na piątym roku wszystko się ułoży. Że poświęcę cały dziesięć miesięcy na naukę, przygotowanie do SUM'ów, a każdy wolny czas spędzę z Ronem i Harrym.
            - Kiedy cię nie było - zaczął Harry - Knot odwiedził mnie w Hogwarcie. Teoretycznie miał spotkać się z Dumbledorem, ale myślę, że to tylko pretekst do rozmowy ze mną. Jasno dał mi do zrozumienia, że ministerstwo nie wierzy w moje słowa.
            Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę krzyczeć, przyspieszyć czas aż do momentu, w którym wszystko się wyjaśni. Chciałam jakoś pocieszyć Harry'ego, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Ja mu wierzyłam. Wierzyłam, że Voldemort powrócił.
            - Chce, żebym odwołał swoje słowa - kontynuował cicho. - Stwierdził, że takich jak ja należy leczyć w Mungu. I takich, jak Dumbledore. W jego oczach jesteśmy dwojgiem wariatów, których należy odizolować przed resztą społeczeństwa.           
            Moja ręka sięgnęła jego dłoni. Zacisnęłam palce, chcąc dodać mu otuchy.
            - Ja ci wierzę, Harry. Wszystko się ułoży, obiecuję.
            A tymi słowami chciałam przekonać nie tylko jego, ale i siebie.
            - Muszę się dowiedzieć, jaki jest następny krok Voldemorta - oznajmił, znów na mnie patrząc.
            Rozumiałam go. Rozumiałam go jak nigdy. Poczułam wstyd, że zamiast spełnić prośbę Harry'ego i próbować wydobyć coś od Malfoya, zupełnie zatraciłam się w jego oczach. Tych szarych jak pochmurne niebo oczach. Tych skutych lodem tęczówkach. Tym bezdennym morzu diamentów.
            - Dowiemy się - zapewniłam, mocniej ściskając jego dłoń, jakby na potwierdzenie tych słów.
            Harry odpowiedział mi delikatnym, zmęczonym uśmiechem. Dawno nie widziałam tego prawdziwego uśmiechu swojego przyjaciela i coś mi mówiło, że jeszcze długo go nie zobaczę.
            - A jak tam Ron? - zapytałam po chwili, a ogień w kominku buchnął, jakby na dźwięk jego imienia.
            - Przyjąłem go do drużyny - Harry patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem - jako obrońcę Gryfonów. Chyba jako jedyny z nas jest szczęśliwy.
            Normalnie ucieszyłabym się, że Ron spełnił swoje marzenie, ale słowa Harry'ego były jak nóż, który wbił się w moje serce. Skoro Ron był szczęśliwy... Przecież byliśmy pokłóceni. Czy w takim razie już zapomniał, że istnieje taka Hermiona Granger, która jest jego najlepszą przyjaciółką? Jeśli Harry mówił prawdę, Ron musiał o mnie zapomnieć. W końcu nie można być szczęśliwym, gdy się za kimś tęskni.
            - To... To dobrze - powiedziałam głucho, choć wszystko we mnie krzyczało. Czułam się rozbita, zdradzona, wyrzucona.
            Kolejne dziesięć minut spędziliśmy w kompletnej ciszy, otoczeni własnymi demonami. Dla mnie też największym problemem powinien być Lord Voldemort. A tymczasem myślałam tylko o Malfoyu, a czasem jego twarz zamieniała się w twarz Rona. Wszystko było nie tak.
            - Harry?
            - Tak, Hermiono?
            - Co tu robisz tak wcześnie?
            Położył głowę na oparciu kanapy, przymykając oczy.
            - Myślałem.
            - O Knocie?
            - O wszystkim.
            Znałam to. Tak cholernie to znałam. Miałam wrażenie, że ja i Harry stoimy na tej samej skale - choć z innych powodów - lecz tak samo otoczeni przez ocean, bez żadnego mostu czy drogi ucieczki. Skacz i przeżyj lub skacz i zgiń. Ryzyko było zbyt wielkie, ale stanowiło jedyną szansę na wygraną. Harry miał na głowie Voldemorta, zbawienie świata, Cho, Quidditcha. Nasza przyjaźń wisiała na włosku. Skała się waliła.
            Po kolejnych parunastu minutach cisza została ponownie przerwana. Tym razem przez Harry'ego.
            - Chyba od Knota gorszy jest tylko Snape.
            Kąciki moich warg lekko drgnęły. Spojrzałam na przyjaciela z ukosa. Chciałam jakoś rozluźnić atmosferę.
            - W to nie wątpię.
            - Przez cały tydzień mieliśmy więcej zajęć z eliksirów niż w ciągu całego października.
            Ginny wspominała mi przed wyjazdem, że Snape postanowił zastąpić McGonagall, stwarzając uczniom dodatkowe godziny eliksirów, co nie spotkało się z falą aprobaty. Zrobiło mi się żal wszystkich Gryfonów, że zostali skazani na towarzystwo znienawidzonego nauczyciela.
            - Dobrze, że nie było tam Malfoya - ciągnął Harry. - Chyba nie zdzierżyłbym jego miny, podczas kiedy Snape ogłasza, że po raz piąty w tym tygodniu napisałem referat na Okropny.
            Wyprostowałam się na kanapie.
            - Na Okropny? Piąty raz w tygodniu?
            O Merlinie, Snape chyba zwariował.
            - Jego aluzje, że nie zdam SUM'a z eliksirów osiągnęły zenitu. To już mnie wykańcza.
            Mimowolnie ogarnęła mnie złość na Snape'a. Każdy wiedział, że nienawidzi Harry'ego. Dumbledore nie powinien w ogóle dopuszczać kogoś takiego do roli nauczyciela.
            - Czytałam twoje wypracowania, Harry - oznajmiłam, nie kryjąc oburzenia w głosie. - Może nie są Wybitne, ale na pewno nie Okropne!
            Harry wzruszył ramionami, wciąż patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
            - W poniedziałek rozda nam składniki do wytworzenia eliksiru Labdariego. Może chociaż to, że jestem w parze z Nottem w jakiś sposób mnie uratuje. W końcu Ślizgonowi nie dałby aż tak złej oceny. Chociaż nie zdziwiłbym się, jakby go ocenił pozytywnie, a mnie nie.
            Zupełnie zapomniałam o eliksirze Labdariego. Snape kazał wytworzyć nam go w parach, tak jak siedzimy. Więc... znowu będę musiała współpracować z Malfoyem. Zrobiło mi się gorąco na samą myśl, że znów spędzę z nim czas sam na sam.
            - Pomogę ci napisać kolejne wypracowanie - obiecałam w napływie złości. - Nie pozwolę Snape'owi cię tak traktować.
            Napięcie zeszło z ramion Harry'ego. Dopiero teraz zauważyłam, że przez cały ten czas napisał mięśnie.
            - Dziękuję, Hermiono.



            Tak jak myślałam, na poniedziałkowych lekcjach eliksirów Snape zadał nam kolejne wypracowanie. Sądziłam, że wymyśli coś związane z  zastosowaniem eliksiru Labdariego, ale minimalnie się pomyliłam.
            - Dwie rolki pergaminu na temat życiorysu Alahana Labdariego. Z uwzględnieniem wszystkich wynalazków i odkryć za czasów swojego życia, nie zapominając o odkryciu najważniejszego eliksiru - powiedział pod koniec zajęć zimnym tonem, który idealnie pasował do warunków klimatycznych panujących w lochach, w których odbywała się lekcja.
            Oprócz tego, że były to pierwsze zajęcia eliksirów od mojego przyjazdu z Andory, był to również pierwszy raz, kiedy od tamtego czasu zobaczyłam Malfoya. Całą niedzielę nie ruszałam się praktycznie z wieży Gryffindoru, spędzając czas z Harrym i Ginny, nadrabiając zaległości, wysłuchując najświeższych plotek, grając w eksplodującego durnia i po raz pierwszy czując, że wszystko może się jeszcze ułożyć.
            W każdym bądź razie, na widok Malfoya zaparło mi dech w piersiach. Wyglądał tak jak zawsze, ale jednak coś się w nim zmieniło. Mierzył mnie bez słowa wzrokiem, kiedy zajmowałam miejsce obok niego. Nawet nie rzucił tego swojego ,,Granger" na powitanie. Nie wiedziałam, czy mam się z tego powodu cieszyć. Mogłabym wyobrazić sobie, że nasza znajomość powróciła do stanu sprzed konkursu. Kiedy woleliśmy ignorować się wzajemnie, niż marnować ślinę na zamianę zdań.
            - Jak już wspominałem, Ministerstwo Magii obiecało mi przysłać w połowie listopada zapas łusek Sklątek Buldogłowych - odsunął się, by wskazać na biurku kilka szkatułek, w których - jak mogłam się domyśleć - znajdowały się wspomniane przez niego składniki.
            Pansy Parkinson uniosła swoją rękę w górę.
            - Możemy sami dobrać się w pary, panie profesorze? - zapytała błagalnie.
            - Nie, Parkinson - ton jego głosu wyraźnie ucinał wszelkie dyskusje. - Wspominałem wam również - zwrócił się ponownie do klasy - że przygotowanie eliksiru Labdariego trwa miesiąc. Oczekuję go od was przed świętami. Składniki możecie brać z półek, przepis znajdziecie w swoich podręcznikach. Jakieś pytania?
            Nikt nie miał pytań. Snape pozwolił nam wyjść na przerwę.
            Poczekałam, aż wszyscy zabiorą szkatułki z łuskami Sklątek Buldogłowych. Kiedy już myślałam, że klasa opustoszała, podeszłam do biurka i chwyciłam ostatnie pudełeczko. Kiedy się obróciłam, niemal zderzyłam się z Malfoyem.
            - Granger - powiedział. A jednak.
            - Malfoy - nie mogłam złamać już tej tradycji naszych powitań.
            Jego wargi wykrzywił uśmiech. Był taki wysoki. Czemu do tej pory tak wielu rzeczy w nim nie zauważałam? Na przykład tego, że ma całkiem uroczy uśmiech - ale tylko ten prawdziwy, obejmujący również jego oczy. Albo to, że jego włosy są zawsze nienaganne uczesane i tylko raz - kiedy sama wślizgnęłam w nie swoje palce, sterczały mu we wszystkie strony, tworząc artystyczny nieład.
            - Jak miło, że znowu coś robimy razem - stwierdził, a ja już sama nie wiedziałam, czy w jego głosie wyczuwam nutkę ironii, czy jednak nie.
            I znów wróciłam myślami do tamtego wieczora. To było dwa dni temu, a ja wciąż czułam jego usta na swoich. Merlinie, jak to zatrzymać?
            - Rumienisz się, Granger - powiedział rozbawiony, na co zarumieniłam się jeszcze bardziej. Szlag by to. - To moje słowa, czy ogólnie mój widok tak na ciebie działa?
            Starałam się spiorunować go wzrokiem, ale zamiast tego uciekłam nim gdzieś, wlepiając go w ścianę.
            - Chciałeś coś?
            - A śpieszysz się?
            Podniosłam na niego wzrok.
            - Zaraz zaczynam Starożytne Runy, więc tak, śpieszę się.
            Kiwnął głową.
            -  W takim razie, skoro teraz nie masz czasu, będziemy musieli spotkać się wieczorem.
            Dopiero po sekundzie zrozumiałam, że chodzi mu o eliksir Labdariego. Och, kolejne wieczorne spotkanie. Snape nieświadomie kazał wykopać mi swój własny grób.
            - Dobrze - zgodziłam się, tylko po to, żeby jak najszybciej sobie pójść. - Gdzie?
            - W łazience Jęczącej Marty - odpowiedział od razu. Na widok mojej zaskoczonej miny, dodał: - Zbyt mało romantyczne miejsce?
            - Idealne - skłamałam, mówiąc przez zaciśnięte zęby. - Ja przyniosę składniki i podręcznik, ty weź ze sobą kociołek.
            Minęłam go, zanim zdołał mi odpowiedzieć i ruszyłam na Starożytne Runy.





            Wieczorem opuściłam Pokój Wspólny, odprowadzana podejrzliwym wzorkiem Ginny. Nie miałabym nic przeciwko powiedzenia jej prawdy, że zostałam zmuszona przez Snape'a do współpracy z Malfoyem, gdyby nie widziała mnie stojącej pół godziny przed lustrem. Dla niej było to tak samo dziwne jak dla mnie - w końcu nigdy nie starałam się wyglądać jakoś ładnie. Dlatego nie wierzyła mi, kiedy oznajmiłam jej, że idę do biblioteki. ,,Założyłaś swoją ulubioną bluzkę i spięłaś włosy. Kim on jest?", pytała, a ja udawałam, że nie wiem o co chodzi.
            Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że wystrajam się tak dla Malfoya. To uderzyłoby moją godność.
            Przemyciłam podręcznik i wszystkie potrzebne składniki. Eliksir Labdariego był dość skomplikowany w przyrządzeniu i wymagał dodawania składników w ściśle określonych godzinach. Czekał mnie cały miesiąc regularnych odwiedzić łazienki Jęczącej Marty.
            We wskazanym miejscu pojawiłam się - o dziwo, później niż Malfoy. Ten czekał już na mnie przy stojącym na podłodze złotym kociołku.
            - Cynowy byłby lepszy - powiedziałam na wstępie.
            Malfoy przekrzywił głowę.
            - Uczesałaś się? - zapytał, a jego głos zabrzmiał jak śmiech.
            Spięcie włosów nie było chyba najlepszym pomysłem. Malfoy na pewno pomyślał, że zrobiłam to dla niego. To znaczy... może i zrobiłam to ze względu na niego, ale on nie musiał o tym wiedzieć, prawda?
            - To żeby żaden włos nie wpadł przypadkiem do eliksiru - składałam, czując wypieki na policzkach. Zaczęłam zazdrościć dziewczynom, które potrafiły powstrzymywać rumienienie się.
            - Oczywiście - Malfoy wiedział, że kłamię. Uśmiechał się.
            Podeszłam do kociołka. W drugiej klasie przyrządzałam tu eliksir wielosokowy. Tyle czasu minęło od tamtych dni. Wtedy wszystko było inne. A Malfoy do teraz nie wiedział, że Harry i Ron zdołali go wykiwać dzięki mojej pomocy. Jak na ironię wybrał właśnie to miejsce.
            - Zaczynajmy - przyklęknęłam przy kociołku, otwierając podręcznik na stornie z przepisem. - Wlej wodę, tak do połowy kociołka.
            Ku mojemu zdziwieniu , Malfoy bez słowa wykonał moje polecenie. W tym czasie ja odmierzyłam odpowiednią ilość płatków dyptamu. Przeliczyłam je dwa razy, tak na wszelki wypadek. Każdy najmniejszy błąd mógł zepsuć działanie eliksiru.
            - Wziąłeś ze sobą różdżkę? - zapytałam.
            Postawił wypełniony wodą kociołek z powrotem przede mną.
            - No tak, nie pomyślałem o tym - przyznał, wycierając mokre dłonie o spodnie.
            - Co? - dopiero po chwili zrozumiałam, co miał na myśli. - Och, nie chodziło mi o wypełnienie kociołka zaklęciem. Po prostu trzeba go teraz podgrzać.
             Malfoy wyjął swoją różdżkę i niewerbalnym zaklęciem spełnił moje polecenie.
            - Powinnaś nauczyć się nosić ze sobą wszędzie różdżkę - powiedział przy tym. - To niezbyt mądre chodzić samej bez niej.
            Pomyślałam, że nie czuję się w żadne sposób zagrożona w obecności Malfoya. Wręcz przeciwnie. Przy nim czułam się bezpiecznie. Zdążyłam poznać już jego umiejętności magiczne i musiałam przyznać, że radzi sobie lepiej niż inni piątoklasiści. A co najdziwniejsze, fakt, że jest lepszy w pojedynkowaniu niż ja, nie wzbudzał u mnie strachu. To chyba było zaufanie: ufałam mu, że mnie nie skrzywdzi. Co więcej: wiedziałam, że stanąłby w mojej obronie.
            To było piękne i brutalne. Był jak gwiazda. Gdy byłam dzieckiem, marzyłam móc mieć własną gwiazdę. Ale to było niemożliwe. Mogłam tylko patrzeć na nie nocą i wyciągać do nich rękę, nigdy nie móc dotknąć żadnej z nich.
            Po pięciu minutach dodałam płatki dyptamu. Następnie przemieszałam eliksir: trzy obroty w prawo, dwa w lewo.
            Podniosłam się, rozmasowując sobie kolana.
            - Na dzisiaj to tyle.
            Liczyłam na jakieś ,,Tylko tyle?" ze strony Malfoya, ale najwidoczniej nie doceniłam jego książkowej wiedzy.
            - Jutro trzeba będzie dodać pijawki i sproszkowany róg dwurożca - powiedział śmiertelnie poważnym tonem, chociaż mogłabym przysiąc, że siłą powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. - I zmniejszyć trochę temperaturę wody. Żeby pijawki się nie rozgotowały.
            - Skoro tak dobrze znasz przepis, to na pewno chętnie się tym jutro zajmiesz - stwierdziłam z uśmiechem, zamykając podręcznik. - Tylko o tym nie zapomnij.
            Cóż, nie było tak źle - pomyślałam. Już nie czułam się zażenowana jego obecnością. Ba, nawet miałam wrażenie, że Malfoy zapomniał o  tym, co stało się miedzy nami. A może to wszystko było tylko wytworem mojej wyobraźni?
            Jak się później okazało, strasznie się pomyliłam.
            Malfoy uparł się, żeby towarzyszyć mi w drodze do Wieży Gyffindoru. Udałam przed nim, że wszystko mi jedno, ale w głębi duszy ucieszyłam się, że spędzimy jeszcze trochę czasu. To dziwne, że nawet polubiłam jego obecność. Kiedy nie był taki arogancki i zły, był całkiem przyjemny. I zabawny. Chyba był jedyną osobą w Hogwarcie, która w tych mrocznych czasach potrafiła mnie rozbawić.
            Idąc pustym już korytarzem, zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach. Pech chciał, że temat zszedł na Harry'ego i Cho (bynajmniej nie z mojej inicjatywy). Wtedy Malfoy oznajmił jak gdyby nigdy nic:
            - Nie wiem, co Chang widzi w twoim przyjacielu od siedmiu boleści. Nawet po wygranej ostatniego meczu nie była tak szczęśliwa, jak po tym, gdy Potter ją pocałował.
            Przystanęłam, wytrzeszczając oczy. Harry całował się z Cho? I ja nic o tym nie wiedziałam?
            - Całowali się? - zapytałam. No cóż, lubiłam Cho. Ale myślałam, że Harry powiedziałby mi, gdyby coś między nimi zaszło.
            - Myślałem, że Potter spowiada ci się z takich rzeczy. Chociaż ty pewnie też mu nie powiedziałaś, że całowałaś się ze mną.
            Oblała mnie fala ciepła. Rumieńce standardowo pojawiły się na moich policzkach, jeszcze mocniej piekąc niż zawsze. Ręce zacisnęły się w pięści i mimowolnie zaczęły się pocić. Doszło do mnie szybciej niż zwykle, co Malfoy powiedział. ,,Że całowałaś się ze mną", nie: ,,że pocałowałaś mnie". Ten mały szczegół wiele zmieniał, ale nie wiedziałam, czy Draco zdawał sobie z tego sprawę.
            Spojrzałam na niego. Czekał, aż coś powiem. A ja chciałam coś powiedzieć, naprawdę. Tylko nie miałam pojęcia co.
            - Nie - powiedziałam, bo to jedyne co przyszło mi wtedy do głowy. - Nikomu nie powiedziałam.
            Malfoy znalazł się niebezpiecznie blisko mnie. Z tej odległości mogłam zobaczyć jasne piegi na jego nosie. Aż wstyd przyznać, że dopiero w piątej klasie je zauważyłam. Takie jasne, niemal zlewające się z jego skórą. Jego twarzy była tak blisko, że z łatwością mogłabym je policzyć.
            - Dlaczego, Granger?
            Dlaczego, co? - chciałam zapytać. Dlaczego nikomu nie powiedziałam? Dlaczego nie przyznałam się do tego Harry'emu? Czy dlaczego cię w ogóle pocałowałam?
            ,,Dlaczego" nigdy nie ma znaczenia.
            - Chyba... - zaczęłam, nie bardzo wiedząc, jak to powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotkę. - Chyba powinniśmy o tym zapomnieć.
            ,,Chyba" zawsze oznacza ,,nie wiem".
            Patrzył na mnie z taką intensywnością, z jaką jeszcze nikt inny na mnie nie patrzył.
            - A co, jeśli ja nie chcę zapomnieć?
            Jego słowa sprawiły, że moje serce roztopiło się pod wpływem lawy, która zmieszała się z moją krwią, przechodząc przez całe ciało. Jego palce musnęły moją rękę. Niewidzialna nić łączyła nasze spojrzenia. Moje kolana zmiękły. Musiałam mocno napiąć mięśnie nóg, żeby nie osunąć się na podłogę.
            Za długo zwlekałam z odpowiedzią. W jego oczach było coś, czego nie potrafiłam zinterpretować. Widziałam już to kiedyś; i wciąż nie wiedziałam, co to oznacza.
            Czekał. Nie ponaglał mnie. A ja nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Wlepiłam wzrok w podłogę.
            Zadałam sobie wtedy pytanie: A czego ty chcesz, Hermiono?
            I odpowiedziałam mu tak, jak odpowiedziałam w duchu sobie.
            - Nie chcę, żebyś zapomniał.
            Jego palce dotknęły mojego podbródka. Uniósł go, bym ponownie spojrzała mu w oczy. W tamtym momencie tak bardzo chciałam go pocałować, że oddałabym wszystko, żeby ponownie poczuć smak jego ust.
            Przejechał kciukiem po moim policzku. Drgnęłam pod wpływem jego dotyku. Nikt tak na mnie nie działał, jak on. Pochylił swoją głową, a jego usta znalazły się przy moim uchu.
            - Więc nie zapominajmy - wyszeptał, a ciepły oddech jeszcze bardziej rozgrzał moją skórę.
            Jego wargi dotknęły płatka mojego ucha.
            Chyba - nie wiem - powoli zakochiwałam się w kimś, kogo tak stosunkowo niedawno uważałam za swojego największego wroga.
            

 _____________________

Możecie mnie powiesić. Rozdział pisany dosłownie pod wpływem gorączki (co w 1/3 było wynikiem tego, że tak późno się pojawił). Strasznie przepraszam, że nie dodałam w środę. Ale za to rozdział liczy dumne 12 stron w  wordzie, co - mam nadzieję - rekompensuje trochę to całe czekanie. ;)



5 komentarzy:

  1. No więc szczerze mówiąc to obawiałam się przeczytać ten rozdział uważając że będzie niezręczny.
    I był. Chwilami tak bardzo że aż zasłaniałam twarz poduszką albo samą siebie uspokajałam.
    Ale okazał się też moim ulubionym. To co między nimi się dzieje jest wyrazem pięknego, nie przesłodzonego, rozwijającego się uczucia, które mimo iż znają się tak długo buduję sie od podstaw teraz.
    Przyznam że bardzo podoba mi się postawa Malfoya ale mam jakieś dziwne przeczucie że kryję się za tym jakieś nie fajne drugie dno, które może tak na prawdę może uczestniczyć w tym od samego początku.
    Jestem na prawdę pod wrażeniem tego rozdziału i mam nadzieje że kolejny będzie tak samo dobry, jak nie stanie się kolejnym moim ulubieńcem

    PS. Kocham sarkazm Mlfoya.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zupełnie nie mam pojęcia jak zacząć komentować ten rozdział. Czuję się jakbym miała rozdwojenie jaźni. W jednej chwili myślę: "Hermiona, to jest Malfoy, on ciągle coś kombinuje i zapewne cię wykorzystuje, nie pokazuj jak ci zależy", a w drugiej "to Malfoy! Może był kiedyś zły, al się zmienił. Przecież uczuć nie oszukasz" Dlaczego on jest taki... arogancki, bezszczelny, egoistyczny, idealny :D. Życzę ci powrotu do zdrowia i duuuuużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm a kiedy kolejny rozdział bo nie mogę się doczekać!!!! Chce wiedzieć co będzie dalej a ten ostatni ich dialog zaczepisty!! Zakochałam się w tym blogu!! Proszę jak najszybciej następny rozdział i życze zdrowia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział jutro (czwartek), pozdrawiam i dziękuję za ciepłe słowa :*

      Usuń
  4. Szkoda, że nie wygrali tego konkursu. .. ale tak fajnie się czyta ten rozdział. Nie mogę się doczekać reakcji Rona jak się dowie.

    OdpowiedzUsuń