poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział XXV


Siedziałam na łóżku. McGonagall zajęła miejsce na białym krześle, które wcześniej przesunęła bliżej mnie. Malfoy stanął przy ścianie, opierając się o nią ramieniem, a ja musiałam przyznać, że jego obecność działa na mnie w miarę kojąco. Nie chciałabym zostawać teraz sama z McGonagall i jej jeszcze bardziej niż zawsze ściągniętą twarzą. To było trochę przerażające. Zwłaszcza, że czułam się otępiała i zdezorientowana, jakbym przespała tysiąc lat. A dojmujące uczucie głodu utrudniało mi myślenie.
            Tak, zdecydowanie tylko przez to pozwoliłam sobie wpaść w objęcia Malfoya. Gdybym czuła się stuprocentowo zdrowa na pewno bym się do tego nie posunęła. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem, na które Malfoy działał jak magnes. To nawet było w pewnym stopniu poniżające. I żenujące. I złe, niebezpieczne, niepoprawne.
            I przyjemne, w jakiś niezrozumiały sposób.
            - Nie zawracałabym ci głowy przed jutrem, gdyby to nie było konieczne - powiedziała McGonagall, a jej wzrok zatrzymał się na pucharze, który stał na szafce nocnej. - Panna Borgia już cię odwiedziła, nie mylę się?
            Automatycznie spojrzałam na drzwi, za którymi znikła ciemnowłosa kobieta.
            - Tak - przyznałam.
            - Powinnaś wypić ten eliksir. Poczujesz się lepiej.
            Nie miałam ochoty tego wypijać. Mój żołądek ścisnął się w głodowym sprzeciwie. Ale sięgnęłam po puchar i skrzywiłam się, widząc różową ciecz. Gdyby to był kurczak, pudding albo tost, albo cokolwiek jadalnego.
            - Może pani profesor przejść do sedna sprawy - powiedziałam, nie ukrywając nutki zdenerwowania z głosie. Tak naprawdę chciałam, żeby już wszystko mi wyjaśniła. Nie zwróciłam uwagi nawet na to, że mogło to zabrzmieć trochę niegrzecznie.
            Czułam na sobie wzrok Malfoya. Przyłożyłam puchar do ust i jednym łykiem opróżniłam jego zawartość. Momentalnie poczułam, jak ciepło przepływa przez całe moje ciało.
            - Musisz mi opowiedzieć, co się stało zanim straciłaś przytomność - nakazała McGonagall.
            Moje palce zadrżały, dlatego mocniej ścisnęłam puchar. Prawie sama o tym zapomniałam - o tych wszystkich obrazach, które widziałam. Tych prawdziwych sytuacjach. Tych, które nie miały prawa egzystować, a jednak istniały nie tylko w mojej wyobraźni.
            - Pisaliśmy test - mój głos zabrzmiał mocniej niż wcześniej. Następnym razem nie będę zwlekać z wypiciem eliksiru wzmacniającego. - A potem... potem rozmawialiśmy o zadaniach. - Nie spojrzałam na Malfoya. Czułam się, jakbym kłamała. Ale przecież mówiłam prawdę. - Chyba za bardzo się zestresowałam.
            - Zestresowałaś?
            - Zakręciło mi się w głowie od tych wszystkich odpowiedzi - kontynuowałam z zakłamanym przekonaniem. Nie zamierzałam wspominać, że wcale nie myślałam wtedy o nauce i teście. Chciałabym, żeby to konkurs stanowił mój największy problem. Żeby nie było Voldemorta, Malfoya i jego tajemnic, jego dwóch stron, niezrozumienia. - Myślałam, że źle odpowiedziałam na niektóre pytania.  Dawno się tak nie denerwowałam.
            McGonagall zmarszczyła brwi. Zastanawiałam się, czy mi uwierzyła. Przecież nie wiedziała, ile razy w tym roku nie dostałam palpitacji serca przez wydarzenia, którym w większości towarzyszył mi Malfoy. Nie wiedziała, że o mało nie zostałam przebita strzałami centaurów, zaklęta przez Lucjusza Malfoya czy zaatakowana przez nieśmiałka.
            - Nie straciłaś przytomności na pięć sekund, Granger - odezwał się Malfoy. Zdawał sie być zirytowany. - Ludzie nie słabną na półtorej dnia przez zwykłe zdenerwowanie.
            Wysłałam mu groźne spojrzenie. Chyba jednak wolałabym, żeby zostawił mnie i McGonagall same.
            - Mogłam uderzyć się w głowę - warknęłam. - Chyba, że masz na to lepsze wytłumaczenie?
            Przez myśl mi przeszło, że dzięki Malfoyowi moje ciało nawet nie dotknęło ziemi, ale nie to było teraz ważne. Chyba powinnam być milsza dla kogoś, kto ocalił mnie przez upadkiem. Chociaż z drugiej strony, może to on był przyczyną tego całego zdarzenia.
            Malfoy spojrzał znacząco na McGonagall, co samo w sobie było dziwne. Zwykle ignorował obecność nauczycieli w jakimkolwiek pomieszczeniu, nawet jeśli to była klasa w czasie zajęć. Oni oboje wiedzieli o czymś, czego nie wiedziałam ja.
            - O co chodzi? - zapytałam, przerzucając wzrok z Malfoya na McGonagall i z powrotem, aż w końcu sama nie wiedziałam, gdzie patrzeć.
            - Kiedy straciłaś przytomność - McGonagall podjęła się wytłumaczenia mi całego zajścia - zaczęłaś bełkotać i dostałaś silnych drgawek, dopóki pan Malfoy nie przyniósł cię tu, a panna Borgia podjęła odpowiednie kroki. W twoim organizmie znajdowały się substancje, których niestety nie byliśmy w stanie zidentyfikować. Po paru minutach nie było po nich żadnego śladu.      
            Czekali na moją reakcje. Mogłam tylko patrzeć w oczy profesor McGonagall i czuć na sobie wzrok Malfoya. To dziwne, że w takiej sytuacji nie zaczęłam analizować słów, które właśnie usłyszałam. Naprawdę miałam wrażenie, że moje myślenie w pewnym momencie po prostu się wyłączyło, jakby przyćmiły je uczucia i emocje. Bo czułam wszystko: od strachu po poczucie bezpieczeństwa, zahaczając o ulgę, zdenerwowanie i napięcie. Byłam jednym wielkim kłębkiem niezrozumienia, antonimów, oksymoronów, paradoksów i zaprzeczeń. I chciałam tylko, żeby mówiono do mnie wprost.
            Bo ja, Hermiona Granger, nie znałam odpowiedzi na większość pytań. I to mnie niszczyło.
            - Co to oznacza? - zapytałam, zaskakując swoim spokojem nie tylko McGonagall, ale i siebie.
            Profesor zdawała się szukać odpowiednich słów, ale wyręczył ją Malfoy.
            - Ktoś podał ci eliksir osłabienia.
            - Tego nie możemy być pewni - zaoponowała natychmiastowo McGonagall.
            - Oczywiście - prychnął ironicznie, wciąż patrząc na mnie. - Na pewno jesteś uczulona na churros. Może nie powinnaś się tym tak objadać.
            Moje palce zacisnęły się mocniej na prześcieradle.
            - Eliksir osłabienia - powtórzyłam głucho. McGonagall mogła mówić co chce. Malfoy miał racje. Skoro bełkotałam, miałam drgawki, nie byłam przytomna półtora dnia, a w moim organizmie niczego nie znaleziono to była jedyna opcja. Ten eliksir tak działał. Osłabiał organizm człowieka po paru godzinach od zażycia, a potem nie pozostawiał po sobie śladu.
            - Chciałabym poznać twoje zdanie na ten temat - powiedziała McGonagall.
            Sama chciałabym je znać.
            - To możliwe - wymamrotałam. Chciałam zostać sama, pomyśleć, dostać więcej eliksiru wzmacniającego.
            - Wiesz kto mógłby to zrobić? - spytała.
            Spojrzenie moje i Malfoya skrzyżowało się. To było jedno z tych spojrzeń, dzięki któremu można porozumieć się bez słów. On myślał tak jak ja. I nie miał nic przeciwko, żebym to powiedziała.
            - Jordal. Sugurd Jordal, to może być on.
            - Ten chłopiec z Durmstrangu?
            W innych okolicznościach nazwanie Jordala chłopcem może by mnie rozśmieszyło. Nie wyglądał na szesnastolatka, nawet mimo swojej mentalności przedszkolaka. Tylko on jawnie okazywał swoją nienawiść względnie mnie. Komu jeszcze by zależało, żeby coś mi zrobić?
            - Chciał nas zdyskwalifikować - przypomniałam. - Kiedy mu się nie udało, postanowił trochę inaczej to rozegrać.
            - To równie  poważne oskarżenie - stwierdziła McGonagall, wciągając przez zęby powietrze - i nijak możemy udowodnić twoje słowa. Oczywiście porozmawiam o tym z dyrektorem Konstanovem, ale wątpię, żeby udało mu się coś wskórać w tej sprawie.
            - Tylko... - zawahałam się. - Eliksir zadziałał po teście. Ktoś taki jak Jordal musiał wiedzieć, że tak się stanie. To mu w niczym nie pomogło.
            McGonagall zacisnęła usta w wąską kreskę. W jej oczach dostrzegłam coś... jakby żal. Patrzyła na mnie odrobinę za długo, szukając odpowiednich słów. Z każdą sekundą zaczęłam coraz bardziej orientować się w tym, co chce mi powiedzieć. I w myślach błagałam, żebym się myliła, żeby wcale...
            - Drugi etap rozpoczyna się jutro. Nie wiadomo, czy będziesz miała wystarczająco dużo siły, żeby w nim uczestniczyć.
            Podczas kiedy moje serce zamierało, Malfoy niespokojnie poruszył się, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. Kątem oka zarejestrowałam jego zaskoczenie, chyba nawet większe niż w moim przypadku. Jego twarz oblał delikatny szkarłat. Był złe. Był wściekły.
            A ja byłam zagubiona.
            - Czuję się dobrze - powiedziałam pewnie. Nie docierało do mnie, że to mógł być koniec.
            - Jeśli to rzeczywiście był eliksir osłabienia...
            Nie musiała kończyć. Wiedziałam. Eliksir osłabienia nie działał tylko jednokrotnie. Objawy znikały i pojawiały się nieregularnie. Więc gdyby faktycznie Malfoy miał racje, w ciągu następnych dwóch dni mogłam zasłabnąć właściwie kiedykolwiek.
            - Więc co? - mój głos zabrzmiał niezwykle piskliwie. - Mamy się poddać? Pozwolić Durmstrangowi zwyciężyć, mimo że już prawie wygraliśmy?
            McGonagall zdawała się sama nie wiedzieć, co ma mi powiedzieć. Przed odpowiedzią uratowało jej wejście panny Borgii, która w rękach niosła tace z lekarstwami. Kopniakiem zamknęła za sobą drzwi.
            - Tak mi się zdawało, że słyszałam głosy - powiedziała, podchodząc do mojego łóżka i kłaniając głowę przed McGonagall. - Dobrze, że pani jest. Dyrektor Konstanov prosił na słówko.
            McGonagall podniosła się z krzesła, prostując ramiona. Nawet jej nieśmiertelny kok był tego poranka w nieładzie. Obdarzyła mnie łagodnym spojrzeniem.
            - Wierzę ci, Hermiono. Niestety bez dowodów nic nie jestem w stanie zrobić. Na razie musimy poczekać i zobaczyć, czy będziesz w stanie kontynuować uczestnictwo w konkursie.
            Kiedy wychodziła, chciałam za nią krzyknąć, że bez względu na moje samopoczucie nie zamierzam rezygnować. Ale słowa uwięzły mi w gardle. Mogłam tylko patrzeć, jak odchodzi.
            Panna Borgia postawiła na szafce nocnej tacę.
            - Powinna panienka zażyć lekarstwa - oznajmiła śpiewnie. Nie wyczuwała napięcia w pomieszczeniu, nie zauważyła grobowej atmosfery. Zabrała mi z rąk puchar, by wcisnąć nowy, tym razem z zielonkawą cieczą. - To eliksir słodkiego snu. Proszę nie wypić za dużo, bo może panienka nie wstać nawet do jutra. Głodna?
            Podniosłam na nią swój wzrok. Umierałam z głodu. Kiwnęłam tylko głową.
            - Zawiadomię kogoś, żeby przyniósł panience śniadanie.
            Nie chciałam, żeby i ona odchodziła. Zabrała mi McGonagall, a teraz postanowiła zostawić mnie samą z Mafloyem. Bałam się jego reakcji. Mógł być na mnie zły. Zły, że przeze mnie straciliśmy szanse na wygraną.
            Więc od razu, gdy tylko drzwi zamknęły się za panną Borgią, powiedziałam na jednym tchu:
            - Będę walczyć mimo wszystko.
            Spojrzałam na niego niepewnie, licząc na jakieś oznaki złości, ale on tylko wytrzeszczył oczy.
            - Zwariowałaś? - przeczesał palcami włosy i odszedł od ściany. Usiadł na krześle, które wcześniej zajmowała McGonagall. Przysunął je jeszcze bliżej mojego łóżka. Uśmiechnął się bez krzty śmiechu. - Nie, nie zwariowałaś. To tylko twoje gryfońskie ego dało znać o swojej zatraconej obecności. Mogłem się tego po tobie spodziewać.
            - Słucham?
            - Nie dociera do ciebie, Granger? Eliksir osłabienia to nie przelewki, sama mi opowiadałaś o jego skutkach na jednej z naszych wspólnych lekcji.
            Pod jego oczami zawitały ledwo zauważalne cienie. Podkreśliły je promienie słoneczne wlewające się przez wielkie okna. Nie sądziłam, że Malfoy kiedykolwiek słuchał, co do niego mówiłam na wspólnej nauce. A tu proszę, zaskoczenie - coś zapamiętał. Szkoda, że to wcale mi nie pomagało.
            - Wiem, jakie są skutki - przygryzłam wewnętrzną stronę policzka. - Czuję się dobrze. Zażyję jeszcze te leki i będę jak nowo narodzona.
            - Czy ty się słuchasz? - czerwone plamy złości znowu zaczęły pojawiać się na jego bladej twarzy. - Przeczysz sama sobie. Mam wrażenie, że razem z odpornością straciłaś szare komórki.
            Poczułam smak miedzi w ustach.
            - Chcesz się poddać, Malfoy? Wtedy Jordal zwycięży. Myślałam, że przegrana źle wpływa na twoje ambicje.
            - Jeśli wykorkujesz podczas drugiego etapu, to żadna przegrana nie będzie miała znaczenia.
            Uniosłam brwi.
            - Nic mi nie będzie - zapewniłam twardo.
            - Tego nie wiesz. Zastanów się, Granger. Warto ryzykować?
            - Nie zrezygnuję.
            Zaśmiał się sucho, nerwowo, chłodno.
            - Co się z tobą stało, Granger?
            Odłożyłam puchar z zielonkawą cieczą na szafkę nocną.
            - Co się stało z tobą? - podkreśliłam ostatnie słowo. - Nie rozumiem o co ci chodzi. Nie zależy ci na tym konkursie?
            Wstał gwałtownie. Po plecach przeszedł mi dreszcz.
            - Bardziej zależy mi na tobie - prawie wykrzyczał te słowa. - I nie zamierzam pozwolić ci ryzykować swojego życia.
            Gromy powoli opuszczały jego oczy. Spojrzał na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. W końcu jedynym dźwiękiem w skrzydle szpitalnym był jego oddech i bicie mojego serca.
            Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ja również wstałam, tak że staliśmy oboje blisko siebie. To nawet nie było niezręczne. Tylko dziwne. Mogłam wyciągnąć rękę i dotknąć jego twarzy, wtulić się w jego tors, pozwolić jego ramionom zostać moją podporą. Chyba nawet tego chciałam. Ale coś mnie blokowało.
            I nie chodziło wcale o jego charakter, o jego przynależność do Slytherinu, o jego czystą krew, albo nawet o to, że tyle razy mnie zranił.
            Chodziło o to, czego o nim nie wiedziałam. Tego, czego mogłam się domyślać. Tej rozmowy w Hogsmeade, tego eliksiru wiecznego snu, tych jego zniknięć, tajemnic.
            - Zrobię, co będę uważała za słuszne - powiedziałam cicho.
            Malfoy podniósł swoją głowę. Jego oddech powoli się uspokajał.
            - Nie pozwolę ci.
            Nie znałam uczucia, które zawładnęło mną tamtym momencie. To była prawie złość, ale niezupełnie. Nie miałam ochoty go rozszarpać - wręcz przeciwnie. Chciałabym móc najpierw go uderzyć, a potem podziękować za troskę.
            Chyba powoli wariowałam. Albo ja i Malfoy zamieniliśmy się mózgami.
            - Przykro mi, Malfoy - powiedziałam niezupełnie szczerze - ale nie zmienię swojej decyzji. Jutro weźmiemy udział w drugim etapie.
            Malfoy chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Westchnął i opadł na krzesło. Zupełnie jakby nagle się poddał. Znów patrzył na mnie spod kurtyny swoich rzęs.
            - Masz rację, to twoja decyzja. Nie powinienem się wtrącać.
            - Dobrze się czujesz?
            - Gdyby chodziło o Quidditch też bym się nie poddał.
            Kiwnęłam mu głową. Jasne, że by się nie poddał. Usiadłam z powrotem na łóżko, zadowolona, że nie chce tego dalej ciągnąć. Nawet nie pomyślałam wtedy, że to dziwne.
            - Więc myślisz, że to Jordal? - zapytałam, tylko i wyłącznie dlatego, żeby rozluźnić atmosferę między nami. I żeby udać, że wcale nie słyszałam tego, jak przyznaje, że mu na mnie zależy.
            - A kto by inny? - wydawał się być trochę nieobecny.    
            - Najpierw pomyślałam... - zawahałam się. - Pomyślałam, że to mogła być ta sama osoba, która dała Katie ten naszyjnik.
            Malfoy utkwił we mnie swój wzrok, bawiąc się palcami.
            - Nie pomyślałem o tym. Ale wątpię. Jordal nie chciał cię zabić, tylko pozbyć się konkurencji.
            - O ile to był Jordal.
            - Ktokolwiek inny to mógł być, nie chciał, żebyś wykorkowała. Dalej nie wiesz, kto mógł chcieć dać ci ten naszyjnik?
            Aż głupio było mi się przyznać, że nawet o tym nie myślałam. Tak bardzo skupiałam się na konkursie, że zapomniałam o innych rzeczach, które powinny być dla mnie ważniejsze. Na przykład to, że miałam zaprzyjaźnić się z Malfoyem. O ironio, przynajmniej nie byliśmy już wrogami i dość swobodnie rozmawialiśmy. Chyba nawet dobrze mi szło z tym zadaniem.
            - Nie mam pojęcia - przyznałam obojętnie. Może ta sama osoba, która dolała mi amortencji do perfum i przysłała ujawniacz?
            - Słyszałem, że McLaggen odszedł z drużyny Gryffindoru - powiedział Malfoy, jakby od niechcenia. - Znalazł Potter już nowego zastępcy?
            - Założę się, że ten tydzień przeznaczył na castingi.
            Oboje wiedzieliśmy, że wcale nie chcemy ciągnąć tej rozmowy.
            Drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się po raz kolejny. Miałam taką złudną nadzieję, że to może Harry i Ron, choć to całkowicie niemożliwe. Do pomieszczenia weszła Abella, w rękach trzymała tacę pełną jedzenia. Do moich nozdrzy doszedł zapach śniadania i ścisnęło mi żołądek.
            - Panna Borgia przisłała mnie po śniadanie dla ciebie - powiedziała, podając mi tacę. - Mam nadzieję, że czujesz się lepiej?
            Na widok jedzenia jeszcze bardziej zgłodniałam.
            - Tak, tak. Dziękuję za troskę.
            Wzrok Abelli prześlizgnął się przez chwilę na Malfoyu.
            - W takim razie życzę smacznego - ukłoniła się lekko i wyszła z skrzydła szpitalnego.
            Położyłam tacę z jedzeniem obok tacy z lekarstwami.
            - Dzięki za towarzystwo, Malfoy - powiedziałam z wyraźną aluzją, że może już sobie iść. Udał, że nie zrozumiał.
            - Ładnie pachnie. Mogę się dołączyć?
            Wiedziałam, że Malfoy już jadł dzisiaj śniadanie, ale jedzenia było zdecydowanie za dużo jak dla mnie, więc niechętnie się zgodziłam. Wolałam zjeść śniadanie w samotności, otoczona własnymi myślami, a nie obecnością Malfoya.
            Przysunął krzesło jeszcze bliżej i zaczął smarować tost masłem.
            - Mówili coś dzisiaj o drugim etapie? - zapytałam, tym razem z prawdziwej ciekawości, sięgając po tost. Nie dlatego, że miałam na niego ochotę, ale wydawał się być najmniej możliwą do zatrucia rzeczą z całej góry jedzenia.
            - Nie. Tylko, że odbędzie się jutro rano.
            - Myślisz, że Jordal i reszta coś ćwiczą? Jakieś ataki, zaklęcia...
            - Wątpię - chwycił moje lekarstwa i zaczął się im przyglądać. - Konstanov zorganizował im całodniowe zwiedzanie Andory.
            Zjadłam cały tost w pięć sekund. Czułam, jak utknął mi w przełyku. Musiałam odchrząknąć.
            - A ty? - spojrzałam na niego podejrzliwie. - W takim razie, co tu robisz?
            - Zostałem, jak widać. Dzięki tobie miałem wymówkę i nie musiałem iść.
            Oczami wyobraźni widziałam, jak Malfoy tłumaczy Konstanovi, że w obliczu, gdy jego ,,dobra znajoma" leży w skrzydle szpitalnym, nie jest w stanie cieszyć się wycieczką.
            - Ja bym chętnie poszła. Andora to bardzo ciekawe państwo.
            - Nudzą mnie takie rzeczy.
            - Wolisz zawracać mi głowę?
            Uśmiechnął się, chwytając dwa puchary. Zaczął się nimi bawić.
            - Tak, to o wiele ciekawsze - przyznał. - Zwłaszcza jak się przeze mnie denerwujesz.
            - Jak się przez ciebie denerwuję?
            - To niezła rozrywka. Nawet zabawniejsze niż mina Gryfonów, kiedy Potter dał Chang złapać znicza.
            Wciąż bawił się pucharami. Jak jakieś małe dziecko.
            - To nie było zabawne - powiedziałam, rozsmarowując masło na kolejnym toście. - A moje zdenerwowanie zdecydowanie nie jest zabawne.
            - Oczywiście - wyszczerzył zęby.
            Nie dojadł swojego tostu. Zostawił połowę na talerzu.
            - Nie jesz?
            Spojrzał gdzieś w bok, potem na talerz, następnie do pucharów. Odchylił się na krześle.
            - Przeszedł mi apetyt.
            Wzruszyłam tylko ramionami. Skoro nie chciał jeść, po co w ogóle zaczynał? Zupełnie, jakby chciał mieć wymówkę, żeby zostać. To było oczywiste i podejrzane, a mimo to postanowiłam to zignorować.
            Po niezliczonej ilości tostów w końcu poczułam nasycenie. Suche pieczywo podrażniło mój przełyk, dlatego potrzebowałam czegoś do picia. Spojrzałam wymownie na Malfoya, który przez cały ten czas bawił się dwoma pucharami.
            Spojrzał na mnie dopiero, kiedy odchrząknęłam.
            - Mogłabym prosić o puchar? - wyciągnęłam rękę.
            Odstawił jeden z nich, a przy drugim się krzywił. Oddał mi go powoli.
            - Nie radzę wąchać, strasznie śmierci.
            Przewróciłam oczami. Malfoyowi wszystko śmierdziało, nawet truskawki. Ciekawe czemu zapach wanilii zupełnie mu nie przeszkadzał.
            Jednym duszkiem wypiłam całą zawartość. Nigdy wcześniej tego nie piłam. Smakowało trochę jak herbata wymieszana z czymś słodkawym, lekkim, rozgrzewającym...
            Moje powieki zaczęły robić się ciężkie. Serce samowolnie zwalniało, podobnie jak oddech. Nagle poczułam się senna jak nigdy, miałam wrażenie, że zasnę w pozycji siedzącej. Jakieś ręce - tak, to musiał być ten przeklęty Malfoy - odchyliły mnie do tyłu. Czułam, jak moja twarz wtula się w poduszkę.
            - Co... ty... - wymamrotałam ostatkami sił.
            - Wybacz mi, Granger. Nie mogę ci pozwolić ryzykować. Nie tym razem.
            Chciałabym go zabić. I chyba nawet zabijałam w śnie. W śnie, który trwał zdecydowanie za długo, jak na zwykły sen.
            

 


            W końcu się obudziłam. Miałam wrażenie, że minęły wieki, a ja przeżywam jakieś deja vu. Znowu białe ściany, znowu skrzydło szpitalne, znowu Malfoy siedzący na krześle.
            Usiadłam gwałtownie. Tak żywiołowo, że aż zakręciło mi się w głowie.
            Tym razem wszystko dotarło do mnie od razu. Konkurs. Drugi etap. Eliksir słodkiego snu.
            Malfoy ten idiota Malfoy ten kretyn który wszystko zepsuł który
            - Granger - powiedział.
            A ja cisnęłam w niego poduszką.
            - Podałeś mi eliksir! Jak mogłeś! - wykrzyknęłam, nie zważając na to, że za drzwiami  może pałętać się panna Borgia. Teraz to nie miało znaczenia.
            - Przykro mi.
            - Co dzisiaj za dzień?!
            Patrzył na mnie bez emocji, chociaż w jego oczach dostrzegłam prawdziwy żal. Mu naprawdę było przykro. Ale dla mnie w tamtym momencie to nie było ważne.
            Byle jeszcze nie zaczął się drugi etap bylebyśmy jeszcze mogli zdążyć byleby
            - Już po wszystkim, Granger. Durmstrang zwyciężył.
            Nie nie nie nie nie
            To nie mogła być prawda. To my mieliśmy zwyciężyć. To my mieliśmy powtórzyć osiągnięcie Dumbledore'a. My, nie Maren i Jordal. Nie Durmstrang. Nie inna szkoła. Hogwart.
            - Ty...
            Wypełzłam z łóżka, potykając się o koc. Malfoy wyciągnął ręce, jakby chciał mnie złapać, ale nie zdążył. Podniosłam się szybko i dosłownie rzuciłam się na jego postać.
            Zaczęłam okładać go pięściami. O ile w ogóle można byłoby to tak nazwać. Nie miałam siły, żeby go to zabolało. Pod powiekami piekły mnie łzy. Czułam się zniszczona. Przez niego. Przez siebie. Przez Jordala.
            Cierpiałam z tego powodu. Cierpiałam, że przez jego idiotyczne zachowanie nie dostaliśmy nawet szansy, by wygrać. I chciałam, żeby on też cierpiał.
            - Granger...
            Chwycił moje nadgarstki. Zaczęłam się wyrywać i targać. Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Nie chciałam go w ogóle znać. Nie po tym, jak nieuczciwie zniszczył naszą szansę na wygraną. Moje nogi stały się jak z waty, kolana zmiękły. Łzy zaczęły rozmazywać jego twarz. Chyba coś krzyczałam, jakieś przekleństwa. Powoli osuwałam się na ziemię, ale jego ramiona ustawiły mnie do pionu.
            A potem nagle znalazłam się w łóżku, opierając twarz o jego tors i płacząc w jego koszulę. Głaskał mnie po włosach i coś mówił, ale go nie słuchałam. Nie chciałam go słuchać. Nie chciałam, żeby tu był.
            Ale nie chciałam też go odepchnąć.
            Nie wiem ile to trwało. W pewnym momencie szloch przestał trząść moim ciałem.  Chyba zabrakło już łez. Nie chciałam okazywać przy Malfoyu słabości. Nie chciałam, żeby myślał, że taka błahostka w jego oczach może doprowadzić mnie do płaczu.
            Ale dla mnie ten konkurs był cholernie ważny. Poświęciłam swój czas, olałam Rona i Harry'ego, starałam się nauczyć czegoś Malfoya, nie myślałam o tiarze, naszyjniku, amortencji czy ujawniaczu.
            I to wszystko na nic.
            Odsunęłam się od Malfoya, pociągając nosem. Jego koszula była cała mokra od moich łez i zmiętolona od uścisku palców. Patrzył na mnie inaczej, bez żadnego chłodu i ironii. A ja chciałam go znowu nienawidzić. Jak w ciągu ostatnich czterech lat.
            Ale nie potrafiłam. Musiałam to przyznać: nie potrafiłam go już nienawidzić.
            - Chciałabym zostać sama - wyszeptałam. Mój głos był zachrypnięty.
            Jego dłoń zacisnęła się na moich palcach. Dreszcz przeszedł przez całe moje ciało. Nie chciałam czuć tych dreszczy, kiedy mnie dotykał. Nie chciałam czuć tego ciepła, kiedy na mnie patrzył.
            Merlinie. Kiedy go nienawidziłam wszystko było łatwiejsze.
            - Jeśli będziesz czegoś potrzebować, daj znać - powiedział cicho.
            Wstał. Odprowadzałam go wzrokiem. Chciałam krzyknąć, żeby został, żeby mnie nie opuszczał, żeby nie zostawiał mnie samej z moimi myślami.
            Za dużo rzeczy chciałam.
            Kiedy zniknął za drzwiami, skuliłam się w łóżku. Nie potrafiłam już spać. Leżałam nieruchomo kilka godzin, udając że śpię za każdym razem, kiedy pojawiała się panna Borgia lub profesor McGonagall.
            Chciałam już wrócić do Hogwartu.






            Przestałam udawać, że śpię dopiero gdy usłyszałam rozmowę profesor McGonagall i panny Borgii. Mówiły o bankiecie, który zostaje wydany z okazji zakończenia konkursu. Wtedy też pierwszy raz odezwałam się, zawiadamiając, że nie czuję się na siłach, żeby w nim uczestniczyć.
            Obie zrozumiały. Nie pytały o nim.
            Leżałam w łóżku, słysząc muzykę dochodzącą z bankietu. Na szafce nocnej położono dla mnie tacę z jedzeniem. Nie miałam nawet siły, żeby coś zjeść. Wolałam leżeć i patrzeć w sufit, myśląc o tym, jak Jordal musi czuć się szczęśliwy. Wygrał. Nie tylko konkurs, ale też osobistą walkę ze mną. To dziwne, jak osoba, którą zna się parę dni, potrafi zniszczyć.
            W ciągu całego dnia rozmyślań zdałam sobie sprawę, że nie winię Malfoya za to, co zrobił. Tak naprawdę byłam mu wdzięczna. Szczerze. Martwił się o mnie, a ja głupia zaryzykowałabym swoim życiem, by dopiec Jordalowi.
            Malfoy zachował się tak, jak powinien zachować się przyjaciel.
            Nie zdziwiłam się, kiedy po godzinie od rozpoczęcia bankietu, przyszedł do skrzydła szpitalnego. Kroczył cicho, myśląc że śpię. Był wtedy wieczór, więc pomieszczenie oświetlały pochodnie o białych rękojeściach.
            - Dziękuję - powiedziałam na powitanie, jeszcze zanim zdążył podejść do mojego łóżka.
            Usiadłam. Malfoy zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony.  
            - Nie śpisz - stwierdził, nie ruszając się.
            Więc ja postanowiłam przyjść do niego.
            Górował nade mną wzrokiem. Znajdowaliśmy się na środku skrzydła szpitalnego, z dala od ścian, więc pochodnie nie oświetlały jego postaci. Łatwiej było mi z nim rozmawiać, kiedy nie widziałam wyrazu jego twarzy.
            - I przepraszam - dodałam. - Nie powinnam była cię bić.
            Słyszałam jego oddech. Przełknęłam ślinę, kiedy nie odpowiadał przez długi czas.
            - Powinnaś popracować nad siłą w rękach.
            Nagle w skrzydle szpitalnym rozbłysło światło. Teraz mogłam zauważyć, że Malfoy w ręce trzyma różdżkę. Musiał użyć niewerbalnego zaklęcia.
            Miałam przygotowaną przemowę. Cały dzień zastanawiałam się, co mu powiem, kiedy wreszcie się pojawi. Chciałam rozwinąć te całe ,,dziękuję" i ,,przepraszam". Miałam nawet wyćwiczony ton głosu, jakim mu to powiem. I różne alternatywy, na wypadek gdyby mi przerwał i zaczął mówić coś innego.
            Ale nie wzięłam pod uwagę, że będę skazana patrzeć mu w oczy.
            Jego oczy wykradły wszystkie moje słowa.
            Słowa nie zawsze są potrzebne - pomyślałam wtedy. Często to czyny są ważniejsze. Zwłaszcza te nieprzemyślane, którymi kieruje serce.
            Dlatego nie mówiąc nic, położyłam ręce na jego koszuli i przyciągnęłam go do siebie, dotykając wargami jego ust. Przez moment poczułam się głupio i żenująco, dopóki nie odwzajemnił mojego pocałunku. Jego ręce wylądowały na mojej talii, a moje palce zatopiły w jego włosach.
            Fala gorąca uderzyła mnie w jednej chwili. Ogień przeszedł przez całe moje ciało. Gdzieś wybuchły fajerwerki, gdzieś pojawiły się wysokie fale. A tu, w skrzydle szpitalnym, właśnie poznałam słodki smak ust Malfoya. Jego wargi były ciepłe i wilgotne; pod żadnym względem nie chciałam się z nimi rozstawać.
            Durmstrang zdobył tytuł Najlepszej Szkoły Magii w Europie. A ja w końcu zwyciężyłam w swojej nieustannej walce serca z rozumiem.








 

________________
Stokroć przepraszam, że ten rozdział zajął mi tyle czasu. I jest niesprawdzony, więc za błędy również milion przeprosin. Nie mam już siły sprawdzać, a nauka mnie goni (co ci nauczyciele tak nagle wszyscy postanowili nam dokopać :_:)

3 komentarze:

  1. Pozwól że ujmę to co teraz czuje w sposób nieprzykładny i pospolity, który może może ci rzucić na myśl iż masz do czynienia z osoba niepoczytalna umysłowo.

    TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAKBOŻENARESZCIETOSIĘSTAŁOCHOCIAŻMYŚLAŁAMŻETOONWYJDZIEZINICJATYWĄALETRUDNOIURWAŁABYMMUJAJAGDYBYJĄODTRĄCIŁBOŻETOBYŁOTAKIEPIĘKNEŻEMYSLAŁAMŻESIEPORYCZEZESZCZĘŚCIATYLKOTERAZBOJĘSIĘCOBĘDZIEWNASTĘPNYMIWCALEBYMSIENIEOBRAZIŁAGDYBYSYTUACJAPOWTÓRZYŁASIĘJECZERAZOBOŻEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE...EEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE...itd.

    No to tak ogółem to bardzo fajny rozdział i szczerze to byłam trochę zawiedziona gdy się okazało ze nie maja już szans na zwycięstwo ale ten ich pocałunek wszystko zrekompensował i mam cichą nadzieje że nie był on ostatni i nic między nimi nie zmieni. I aż nie mogę się doczekać jak wrócą do Hogwartu i co tam się będzie działo. No i mam nadzieję że dowiem się niebawem

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że przegrali ten konkurs, ale jak się to potem "rozwinęło" to tylko RANY!!NIEMOŻLIWE!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego to się nie spodziewalam. Hermiona - taka niepewna Malfoya, swoich uczuć do niego, a przede wszystkim jego uczuć do niej go pocałowała. Moim zdaniem postapila trochę bezmyślnie i głupio, ale czy tak nie zachowuje się osoba w swojej "pierwszej prawdziwej miłości". Trochę szkoda tego konkursu :/, ale takie jest życie. Malfoy taki dobry i miły w tym rozdziale. Ciekawe jak bardzo niezreczna będzie ich relacja.

    OdpowiedzUsuń