poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział XXIV



             Po ogólnym przypomnieniu zasad przez przewodniczącą Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, test oficjalnie się rozpoczął. Zegar wskazywał piętnastą dziesięć, kiedy na każdym stoliku pojawił się stos rolek pergaminu. Każdy uczestnik otrzymał specjalnie czarne pióro - które wcale nie przypominało gęsiego - żeby uniknąć wszelkich prób ściągania czy kantowania.
            Losowaliśmy miejsca. Moje wypadło w pierwszy rzędzie, stolik czwarty. Malfoy trafił na trzecie krzesło w drugim rzędzie. Nawet bez żadnego obracania głowy mogłam go obserwować. Jego twarzy wykrzywił grymas, kiedy spojrzał na stos pergaminów.
            Komisja złożona z czterech czarodziejów zajęła fotele obok zegara. Konstanov skinął im głową i wyszedł z Szarej Sali, a wraz z nim opuściła mnie pewność siebie.
            Test podzielony został na siedem części. Każda część dotyczyła innego przedmiotu. Wzięłam głęboki oddech, zanim drżącymi rękami przysunęłam pergamin bliżej siebie. Moje serce biło jak oszalałe, oddech nie chciał się unormować. Naskrobałam swoje nazwisko we wskazanym miejscu.
            Piętnasta dwanaście. Test właśnie się dla mnie rozpoczął.
            Sama nie wiedziałam od jakiego przedmiotu chciałabym zacząć, dlatego postanowiłam robić wszystkie zadania po kolei. Na pierwszy ogień wystawiono Zaklęcia i Uroki. Och, one akurat powinny mi pójść dobrze... Przynajmniej profesor Flitwick nigdy się na mnie nie skarżył, a ja - oprócz ostatniego razu - dostawałam same Wybitne za wypracowania.
            Spojrzałam na pierwsze pytanie.
             Nazwij i opisz działanie zaklęcia odcinającego.
            Ulga słynęła po mnie jak zimna woda. Tak to ma wyglądać? Takie proste? Nie myśląc o tym za wiele, zaczęłam odpowiadać na pytanie, pamiętając dokładnie słowo w słowo co profesor Flitwick mówił o zaklęciu odcinającym. Diffindo. Odcina różne rzeczy, na przykład sznury. Och... Czy to nie za mało? Może powinnam rozpisać się na więcej? Miałam ochotę napisać o Delfinie Crimp, która wymyśliła to zaklęcia albo jakie może za sobą nosić zagrożenia, ale zrezygnowałam, kiedy kątem oka zobaczyłam, jak Jordal - siedzący w rzędzie obok, zaczyna trzecie zadanie.
            Reszta wcale nie była taka łatwa i już po paru pytaniach okazało się, że czasu również nie ma zbyt dużo. Z każdym zadaniem robiło się coraz trudniej. Kończąc po dwudziestu minutach pierwszą część, pióro wyślizgiwało się z moich spoconych rąk. Cały czas miałam wrażenie, że czegoś nie napisałam, o czymś zapomniałam, ale nie było czasu, żeby to posprawdzać.
            Kolejną część stanowiła Transmutacja. Nawet się uśmiechnęłam, kiedy drugie pytanie wymagało podania praw Gampa oraz jego wyjątków. Na chwilę podniosłam wzrok na Malfoya, i od razu zbladłam. Siedział pochylony na pergaminem, w zębach trzymając koniuszek pióra. Głowę opierał o rękę. Nie pisał, raczej się nad czymś zastanawiał.
            Błagam, Malfoy, zacznij pisać...
            Zaczął dopiero po chwili, a ruchy jego dłoni były niepewne. Przeklęłam w duchu fakt, że straciłam cenny czas i ze zdwojoną prędkością zaczęłam odpowiadać na pytania. Nawet nie rozpoznawałam swojego pisma.
            Po Transmutacji przyszła pora na Obronę Przed Czarną Magią, która wypadła mi całkiem nieźle, następnie Zielarstwo, Astronomia i Historia Magii. Na koniec zostawiono Eliksiry, które okazały się najtrudniejszą częścią całego testu.
            Wskaż różnice między Eliksirem Rozdymającym a Eliksirem Dekompresyjnym z uwzględnieniem zastosowania, koloru, składników oraz sposobu przyrządzenia.
            Podobny temat zadał nam Snape w czwartej klasie na wypracowaniu. Przyczepił się wtedy, że nie opisałam wszystkich wielkości składników, dlatego tym razem zrobiłam to jak najdokładniej potrafiłam.
            Pojawiło się również pytanie o czarnomagiczne eliksiry, chociaż w żadnym z podręczników szkolnych o nich nie wspomniało. Na szczęście przeczytałam księgi z Działu Ksiąg Zakazanych, dzięki czemu nie zostawiłam ani jednego pola pustego. Pojawiło się także pytanie o Kwiaty Andory.
            ...przydatne w wielu eliksirach czarnomagicznych, są niezbędnym składnikiem na przykład Eliksiru Wiecznego Snu.
            W chwili kiedy postawiłam kropkę, zegar wybił siedemnastą trzydzieści. Przewodnicząca komisji podniosła się z fotela i stanęła pomiędzy rzędami.
            - Test dobiegł końca. Odłóżcie pióra.
            Jak na komendę wszyscy wykonali polecenie czarownicy. Mój nierówny oddech mieszał się z szarpanym oddechem innych ludzi. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja się stresowałam. Jordal zaciskał pięści na ławce, a kiedy nasz wzrok się skrzyżował, uśmiechnął się chłodno z wyższością, jakby dawał mi do zrozumienia, że nie mam szans z jego wiedzą.
            Pergaminy z zadaniami uniosły się w powietrzu, kierowane zaklęciem przez dwoje czarodziejów z komisji. Opadły dopiero na stolik przed zegarem.
            - W Białej Sali czeka na was kolacja - powiedziała przewodnicząca. - Dyrektor Konstanov prosił mnie o zawiadomienie was, że cisza nocna rozpoczyna się o godzinie dwudziestej drugiej. Wyniki z dzisiejszego testu poznacie prawdopodobnie jutro.
            Widziałam, jak podchodzi do stosu pergaminów, ale następnie jej postać zasłonili mi uczestnicy konkursu, którzy postanowili udać się na kolację. Niektórym towarzyszyły podniecone szepty, innym niezbyt optymistyczne pomruki. Nawet nie postarałam się, by usłyszeć jak poszło innym. Musiałam dowiedzieć się tego tylko od jednej osoby.
            Poczekałam na Malfoya pod drzwiami, przepuszczając innych uczniów. Kiedy przekraczał próg, pociągnęłam go za łokieć. Nie spodziewał się tego i wylądował na ścianie.
            - Au, Granger. Odbiło ci? -zapytał, rozsmarowując sobie ramię. Spojrzał na mnie spod kurtyny srebrnych rzęs. Może to spojrzenie w innych okolicznościach zamieniłoby moje kolana w galaretę, ale tym razem nawet nie przejęłam się, by go przeprosić.
            - Jak ci poszło? - zapytałam od razu ściszonym głosem. Rozejrzałam się, ale nikogo w pobliżu już nie było. - Uważasz, że pytania były trudne?
            Wydał z siebie dźwięk, coś pomiędzy prychnięciem a westchnieniem.
            - Świrujesz - powiedział z przekąsem i próbował mnie wyminąć, ale zastąpiłam mu drogę.
            - Wcale się świruję, po prostu mi zależy.
            Spojrzał na mnie z politowaniem.
            - A ja jestem głodny. Możemy porozmawiać po kolacji?
            Moglibyśmy, gdyby to nie była tak poważna sprawa. Założyłam ręce i wojowniczo wysunęłam podbródek.
            - Teraz.
            Poddał się dosyć łatwo. Zrezygnowany oparł się o ścianę, przygryzając przy tym dolną wargę, żeby się nie zaśmiać. Mnie nie było w ogóle do śmiechu i szczerze nie rozumiałam, jak kogoś może bawić tak poważna sytuacja.
            - Więc? - ponagliłam go.
            - Poszło... normalnie - przewrócił oczami, przejeżdżając otwartą dłonią po twarzy. - Naprawdę, Granger. Nie wiem co mam ci powiedzieć.
            - Znałeś odpowiedzi na wszystkie pytania? - katowałam go dalej. W głowie zobaczyłam wszystkie zadania i zrobiło mi się słabo. - Opisałaś wszystkie pozycje Księgi Hektora?
            Pamiętałam, jak któregoś wieczoru próbowałam go ich nauczyć, a on zamiast tego zaczął mnie obrażać. Powiedział wtedy: Pozycja ostatnia: Hermiona Granger, kujonowata szlama, która nie potrafi usiedzieć paru minut w ciszy. To dziwne, że teraz, gdy o tym pomyślałam, zabolało o wiele bardziej niż wtedy. Zdradzieckie i spóźnione czerwone plamy zaszczyciły swoją obecnością moje policzki.
            W jego oczach zawsze byłam szlamą. Tak jak w oczach Jordala i Ślizgonów. Zawsze byłam gorsza, inna, nic nie warta. A ,,zawsze" nie ma swojego końca.
            Dlaczego dopiero w tej sekundzie zaczęło to do mnie docierać?
            - Wszystko w porządku, Granger? - głos Malfoya wydawał się być tak oddalony. Ta nuta troski nie mogła być nieprawdziwa... A może mogła?
            - Chyba pomyliłam kłaposkrzeczki z trzepotkami - powiedziałam głucho, nawet sama nie wiedząc, co mówię.
            Poczułam jego dotyk na swoim nadgarstku. Podniosłam wzrok, żeby ponownie pozwolić swojemu mózgowi zamienić się w wodę. Chciałabym mieć czarno na białym wyjaśnioną całą sytuację między nami - chciałabym poznać jego wszystkie myśli i uczucia, chciałabym wiedzieć, kiedy mówi prawdę.
            - Jesteś blada - powiedział, przytrzymując mój nadgarstek. Jego druga ręka powędrowała do mojej twarzy. Drgnęłam, kiedy opuszki jego palców dotknęły mojego policzka. - Powinnaś się położyć.
            Za blisko, za szybko, za piękne oczy, za łagodny głos. Jakby Malfoy miał brata bliźniaka, takiego zupełnie innego, miłego, dobrego.
            - Nie jestem zmęczona - zabrzmiało to tak żenująco nieprawdziwie, mimo że była to prawda.
            Przysunął się bliżej. Wbiłam wzrok w podłogę. Palce Malfoya przejechały delikatnie po moim policzku, po czym uniósł mój podbródek, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Ale ja wcale nie chciałam w nie patrzeć. Raz były lodem, czasem bezdennym oceanem, innym razem niebem podczas burzy; za każdym razem wyrażały coś innego, a ja w tamtym momencie zbyt bardzo się bałam, że zobaczę w nich coś, co nie pozwoli spać mi w nocy i przestać myśleć o nim, jako o kimś dobrym.
            Znajomość z takim Malfoyem była o wiele bardziej niebezpieczna. Zmieniała mnie, zmieniała moje uczucia, odczucia, myśli, targała moimi emocjami. Byłam wiatrowskazem, a on był otulającym mnie wiatrem, a moje ruchy zależne były od jego ruchów. Był taki inny, taki wyjątkowy, taki zmienny, a ja jeszcze nigdy nie chciałam nikogo rozgryźć bardziej niż jego.
            - Spójrz na mnie - powiedział cicho zachrypniętym głosem, jakby nie mówił od wieków.
            Nagle ściana stała się bardzo interesująca. W głowie miałam obrazy ze snu, w których Malfoy wypalony ma na przedramieniu Mroczny Znak. A potem obraz wijącego się węża zasłonił jego ojciec, który z taką ulgą mówi o zadaniu. O misji, którą polecił Malfoyowi on.
            Czarny Pan. Lord Voldemort.
            Cofnęłam się gwałtownie, wyrywając swój nadgarstek z dłoni Malfoya. Jego palce przestały dotykać mojej twarzy, pozostawiając palący ślad na skórze. Na ułamek sekundy spojrzałam w jego oczy. Było w nich wszystko: zaskoczenie, troska, tajemniczość, coś złego, coś dobrego, jakiś błysk, stal, srebro, światło, cień, a mnie zaczęła boleć głowa, jego kontury powoli się rozmywały.
            - Ja... Tak, powinnam się położyć - wybełkotałam, chcąc jak najszybciej odejść, uciec, zostawić go i tę jego magię, która wcale nie miała nic wspólnego z czarodziejskim światem.
            Moja głowa pękała, kolory zlewały się w czerń. Robiąc krok do przodu, potknęłam się o własne nogi. I upadłabym, gdyby nie te ramiona, które stały się moim oparciem. Już nie widziałam co się dzieje. Czułam tylko, jak wsuwa jedną rękę pod moje kolana, a potem moje ciało unosi się w górę. Moja głowa oparta była o coś twardego, a przy uchu biło serce. Szybko i mocno, jak moje, chociaż nie ja byłam jego właścicielką.
            Zanim całkowicie straciłam przytomność, moją głowę otoczyły obrazy Mrocznego Znaku, martwego Cedrika i śmiechu Lucjusza Malfoya, a wszędzie błyskały zaklęcia, jak fajerwerki wystrzelone w ciemną noc.
            - Trzymaj się, Granger - wyszeptał ten sam głos, który nawiedzał mnie w koszmarach, a budował moje marzenia.

*

                        Tonęłam w ciemności. W końcu moje powieki stały się lekkie - a pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam, kiedy je uniosłam - był Anioł siedzący na krześle. Miał takie jasne włosy ze srebrzystym połyskiem, blady odcień skóry, delikatne rysy twarzy. Kiedy na mnie spojrzał naprawdę poczułam się jak w niebie.
            - Granger - podniósł się i podszedł bliżej mnie. Uśmiechał się. - Witamy wśród żywych.
            I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że Anioł wypowiedział dokładnie takie same słowa, wtedy gdy obudziłam się, po tym jak jego ojciec rzucił na mnie Drętwotę. Po tym, jak dowiedziałam się o jego ciemnej stronie.
            Kolejna fala pociągnęła mnie na dno ciemności


*


            - Nie rozumiem - usłyszałam ten sam głos. Głos Anioła. Teraz wyczułam w nim zdenerwowanie. - Jesteście tego pewni?
            - Nie - odpowiedział mu drugi, żeński głos. Zawsze był surowy, teraz jakby trochę złagodniał. - To tylko założenie. Nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się, czy mamy rację.
            Chciałam otworzyć oczy i spojrzeć na McGonagall, albo chociaż zapytać ich co się dzieje, ale żaden z moich zmysłów nie działał. Tylko słuch.
            - Powinien panicz wrócić do swojej komnaty - powiedziała jakaś kobieta. Miała cichy i wysoki głos, którego nigdy nie słyszałam. Mówiła z mocnym, hiszpańskim akcentem.
            - Nie ruszę się stąd, dopóki nie wyjaśnicie tej sprawy.
            Chciałam ruszyć palcami, ale chyba straciłam czucie.
            - Niedługo cisza nocna, panie Malfoy - oznajmiła McGonagall. - Panna Granger jest w dobrych rękach.
            Chwila ciszy, podczas której myślałam, że znów odleciałam. Ale potem Malfoy znowu przemówił.
            - Kiedy się obudzi?
            I dopiero jego głos znów mnie odciągnął od rzeczywistości. Głucha ciemność powróciła.

*

            Za trzecim razem czułam, że jestem w o wiele lepszej kondycji. Tym razem powoli otworzyłam oczy, by zobaczyć biały sufit. Poruszyłam rękami. Pod palcami wyczułam miękkie prześcieradło.
            Podniosłam się do pozycji siedzącej. Pomieszczenie nie było zbyt duże, ale za to całe białe - białe ściany, bała podłoga. Tuzin białych łóżek, a na jednym z nich siedziałam ja. Obok stała biała szafka nocna, na której ktoś zostawił paczkę kociołkowych piegusków, na wpół otwarte.
            Było tu dwoje drzwi, z czego za jednymi usłyszałam jakiś dźwięk. Ktoś nucił piosenkę, żwawą i wesołą. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich pulchna kobieta. Miała ciemną skórę, włosy i oczy, co kontrastowało z jej białym lekarskim fartuchem i czepku na głowie. Na mój widok przerwała nucenie.
            - Obudziła się już panienka - powiedziała, a ja od razu rozpoznałam ten głos. Ten z silnym hiszpańskim akcentem. - Jak się panienka czuje?
            Zaczęła iść w moim kierunku.
            - Co się stało? - wymamrotałam. - I kim pani jest?
            Och, powinnam przestać zadawać naraz tyle pytań.
            - Jestem Borgia - przedstawiła się kobieta, chyląc głowę w przód. - Zemdlała panienka. Proszę to wypić.
            Wetknęła mi w ręce puchar z różową cieczą, na który spojrzałam nieufnie.
            - Do dna - uśmiechnęła się sympatycznie. Jej wzrok przeszedł na kociołkowe pieguski. - No proszę, mówiłam temu chłopcowi, żeby nie jadł w skrzydle szpitalnym.
            - Jakiemu chłopcowi?
            Oczywiście wiedziałam, kogo kobieta miała na myśli, ale nie mogłam w to uwierzyć.
            Uśmiechnęła się po raz kolejny.
            - Niech panienka wypije eliksir i się nie zamartwia. Ma panienka szczęście, że posiada takiego wiernego przyjaciela. Przesiadywał tu prawie cały czas - spojrzała na zegarek, który oplatał jej nadgarstek. Z pozoru tak mugolskie urządzenie, jednak miałam wrażenie, że ukrywa w sobie jakąś magię. - Niedawno wyszedł na śniadanie. Powinien tu zaraz wrócić.
            - Cały czas? Ale...
            Przerwał mi jakiś dźwięk, podobny do tego, gdy Neville źle odmierzył składniki jednego z eliksirów.
            - On panience wszystko wytłumaczy - powiedziała pospiesznie kobieta, zerkając na drzwi. - To chyba eliksir wzmacniający, musiał się znowu przegotować. Niech panienka wypije to lekarstwo.
            Zanim zdołałam chociaż jej podziękować, zniknęła za drzwiami, a ja zostałam sama otoczona nieznośną bielą. Nawet tu, w skrzydle szpitalnym, nie było żadnego ucznia szkoły Brezo. Gdybym nie widziała ich na żywo podczas ceremonii, faktycznie mogłabym pomyśleć, że to duchy.
            Wygramoliłam się z łóżka, odstawiając puchar z niewypitą cieczą na szafkę nocną. Moje bose stopy dotknęły zimnej podłogi, na co zadrżałam. Niby było mi ciepło, ale jednak czułam powiew chłodu obejmujący moje ciało. Cisza, która mnie otaczała nie działała na moją korzyść. W takiej ciszy łatwiej się myśli. A ja wcale nie chciałam, żeby te wszystkie obrazy, słowa, sekrety ponownie zaczęły zaprzątać moją głowę.
            Stanęłam gdzieś na środku skrzydła szpitalnego. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Czułam się otępiała, zdezorientowana, a do tego głód ssał mój żołądek. Chciałabym z kimś porozmawiać - z Ronem albo z Harrym, albo chociaż z McGonagall.
            I kiedy te drugie drzwi otworzyły się, poczułam głupią nadzieję, że może to któreś z nich. Ale nie było tu ani Rona, ani Harry'ego. Był tylko Malfoy, który podniósł na mnie swój wzrok, a jego wargi na moment przestały się ze sobą stykać.
            - Granger - powiedział jakby zaskoczony, robiąc krok w przód.
            Chciałam się cofnąć, ale moje nogi wzrosły w podłogę. Anioł z mojej wyobraźni z demonicznym charakterem. Gdybym mogła poznać jego myśli, wszystko byłoby łatwiejsze.
            - Jak się czujesz? - zapytał, przystając jakiś metr ode mnie. Zmarszczył brwi, jakby na mojej twarzy malowało się coś, co go zastanawiało, mimo że próbowałam przybrać maskę obojętności.
            Miał na sobie inne ubranie, niż kiedy widziałam go ostatnim razem. Nawet włosy sterczały mu o wiele bardziej, a ja miałam nieodpartą ochotę, by mu je przygładzić. Szerokie okna wlewały strugi światła. Coś było nie w porządku.
            - Co dzisiaj za dzień? - odpowiedziałam pytaniem, a mój głos zdradziecko zadrżał.
            - Jest czwartek rano. Przespałaś półtorej dnia.
            Wydałam z siebie jakiś dźwięk, którego sama nie potrafiłam określić. We wtorkowe popołudnie pisałam test. Zasłabłam. A potem obudziłam się w skrzydle szpitalnym, całkowicie nie wiedząc, co mnie ominęło.
            - Test - powiedziałam głucho, podnosząc wzrok na Malfoya. - Mieli ogłosić wyniki następnego dnia...
            Postanowił utrzymać mnie w niepewności przez chwilę, zanim oznajmił:
            - Ogłosili je wczoraj wieczorem - jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech. - Pierwszy etap należy do nas, Granger. Zwyciężyliśmy.
            W tej chwili wszystko co złe przysłoniła euforia, większa niż wtedy, kiedy Snape po raz pierwszy wystawił mi Wybitny za referat o zastosowaniu kamienia księżycowego. Pierwsze zwycięstwo. Wygraliśmy. Oboje. Malfoy mnie nie zawiódł, a teraz w jego oczach mieniły się diamenty.
            Bóg mi świadkiem, że zupełnie spontanicznie podbiegłam do niego i wpadłam w jego ramiona. Wtuliłam twarz w jego ramię, chcąc by ta chwila trwała wiecznie, chcąc czuć jego ręce na swojej talii, chcąc czuć delikatność jego włosów pod moimi palcami, chcąc czuć ten zapach wanilii.
            Myślałem, że nie jesteśmy już wrogami, powiedział tamtej nocy.
            Tym razem moje serce zwyciężyło nieustanną walkę z rozumem. Rozpadałam się na małe kawałeczki, nie myśląc o Malofyu jako kimś złym. Nie przytaczając przeszłości, bo zdradziecka przeszłość tylko miesza w głowach, nie pozwalając zrobić kroku na przód. A ja nie mogłam stać w miejscu. Nie mogłam pozwolić przeszłości zrujnować teraźniejszość.
            Nie, odpowiedziałam mu wtedy. Nie jesteśmy.
            Ale potrzebowałam wyjaśnień.
            Tylko że zanim odważyłam się, by zadać mu te ważne pytanie, na które odpowiedź mogła zmienić wszystko, drzwi skrzydła szpitalnego znowu się otworzyły. Odskoczyłam od Malfoya, nie czując nawet zażenowania.
            Tylko zagubienie.
            Poczułam pewien wyrzut, kiedy nam przeszkodzono. W tej chwili chciałabym zostać sam na sam z Malfoyem, chociażby jeszcze te dziesięć minut.
            Profesor McGonagall surowo przerzuciła wzrok z Malfoya na mnie. Jej twarz wyrażała pewne zdezorientowanie, jakby nie była pewna, czy to co zobaczyła to prawda. Drzwi zamknęły się za nią, kiedy wkroczyła do pomieszczenia.
            - Cieszę się, że już się obudziłaś, Hermiono - powiedziała bez zbędnych formalnych zwrotów. - Śmiem zakładać, że już wiesz o zwycięstwie?
            Obie spojrzałyśmy na Malfoya.
            - Tak, pani profesor.
            - Miałaś najlepszy wynik wśród wszystkich uczestników - podeszła bliżej. - Choć pan Malfoy również się postarał. Prowadzicie siedmioma punktami.
            Nie musiałam pytać, żeby domyślić się, która szkoła zajmuje aktualnie drugie miejsce. O mało co nie uśmiechnęłam się, gdy w wyobraźni zobaczyłam wyraz twarzy Jordala, kiedy ogłoszono wyniki.
            - Kiedy drugi etap? - zapytałam.
            Profesor McGonagall złączyła swoje palce, jakby szykowała się do jakieś poważniejszej rozmowy.
            - Jutro - odpowiedziała z pewnym zrezygnowaniem. Westchnęła i wskazała ręką łóżko. - Usiądź, proszę. Musimy porozmawiać.
            Ton jej głosu nie zwiastował niczego dobrego.


___________

Pipip, tak się kończy całkowity brak czasu w weekend.
Naprawdę postaram się, żeby następny rozdział był dugiiiii 

1 komentarz:

  1. Okaże się, że przez Jordana zemdlala i nie może kontynuować konkursu? Dlaczego przerywasz w takim momencie? Jesteś wredna, wiesz? A może ma to związek z Voldemortem... - nie mam pojęcia co siedzi w twojej głowie :p. Przewspanialy(?) rozdział ♥!

    OdpowiedzUsuń