niedziela, 14 lutego 2016
Rozdział XXII
- Czego chcesz? - Malfoy zrobił krok do przodu, a jego sylwetka przysłoniła mi widok Jordala.
Za nami rozległy się oklaski. Ceremonia trwała nadal, nikt nie wiedział o obecności nieproszonych gości. Mogłam się założyć, że duchy właśnie dziękują uczniom i nauczycielom. Ich słowa zagłuszył głos Jordala.
- Wjidziałem was, próbujecjie oszukiwać. Gdzjie je macjie?
- Gdzie co mamy? - zapytałam, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że chodziło mu o testy.
Jordal wydał z siebie dźwięk przypominający warczenie psa.
- Brudna krew njie ma prawa do mnjie mówjić.
Poczułam ukłucie w sercu, jak za każdym razem, kiedy ktoś wypominał mój status krwi. Jakby to decydowało o tym, czy ktoś jest lepszy czy gorszy. Tym razem żalowi towarzyszyła także złość. Moje pięści mimowolnie się zacisnęły. Miałam nieodpartą ochotę zderzyć je z twarzą Jordala.
I może bym to zrobiła, gdyby nie Malfoy, którego różdżka wystrzeliła w kierunku naszego wroga. Musiałam przesunąć się na bok, żeby zobaczyć, jak celuje w jego pierś. Wydałam z siebie zduszony okrzyk.
- Powiedz jeszcze do niej słowo, a zostanie z ciebie gówniana papka - zagroził. Ton jego głosu był lodowany, że mógłby zamrozić nawet parę wydobywającą się z jego ust.
Jordal wybuchnął gromkim śmiechem. Miałam wrażenie, że moje nogi wrosły w ziemię. Patrzyłam jak Malfoy grozi różdżką osobie, która mnie obraziła. Nawet nie pomyślałam o tym, jak zabawnie musiałam wyglądać z rozdziawionymi ustami i oczami, które prawie wyszły z orbit. Czy Malfoy aż tak nienawidził Jordala, że nawet zapomniał jak sam szydził z mojego mugolskiego pochodzenia? Tak, to musiało być to. Inne wytłumaczenie nie przychodziło mi do głowy.
- Nu, nu, nu - Jordal gwałtownie przestał się śmiać. - Przyjaźnjisz się ze szlamą? Twój ojczulek musji być zawjiedziony twojim zachowanjiem. Chyba, że o njiczym njie wjie?
Ręka Malfoya ani drgnęła.
- To już nie swoja sprawa, Jordal.
- Jesteś takji sam jak Rustad. Od początku mówjiłem, że njie można wam ufać.
Przez ułamek sekundy nie rozumiałam, kim jest Rustad, dopóki nie przypomniałam sobie, że to nazwisko Maren. Och, zakręcona Maren, ona też nie pozwoliła Jordalowi mnie obrazić. Może ma dobry wpływ na Malfoya - pomyślałam. Może dlatego od pewnego czasu robi się coraz bardziej ludzki, a coraz mniej przypomina tego okrutnego Ślizgona.
- Jesteś głupszy od gumochłonów - stwierdził sucho Malfoy. - A teraz zejdź nam z drogi.
Wolną ręką chwycił mnie za dłoń, ze wzrokiem wciąż utkwionym w Jordala. Nie zauważył, jak moim ciałem przeszedł dreszcz pod wpływem jego dotyku. Chciał wyminąć swojego wroga, ciągnąc mnie za sobą, ale Jordal swoją potężną posturą zasłonił nam drogę do pałacu.
- Njie tak szybko, Malfoy - oczy Jordala aż płonęły, nie tyle ze złości, jak z... podekscytowania?
- Masz coś jeszcze do powiedzenia?
- Ja właściwje njie - jego usta znowu wykrzywił zimny uśmiech. - Ale wy dwaj zaraz będzjiecie mjieć.
Zrozumiałam o co mu chodzi, ale było już za późno. Zdążyłam tylko wyrwać swoją dłoń z dłoni Malfoya, kiedy za Jordalem pojawiły się dwie postacie. Profesor McGonagall górowała nas dyrektorem Konstanovem. Oboje oświetlali sobie drogę różdżkami. Malfoy pośpiesznie schował swoją zza plecy. Przeklął Jordala.
- Doprawdy, Konstanty. Gdzie my... - twarz McGonagall zastygła, kiedy światło różdżki oświetliło sylwetkę naszej trójki. - Panno Granger? Panie Malfoy?
Stanęła sztywno przed nami. Zauważyłam na jej twarzy malującą się mieszankę zaskoczenia, złości, zawodu. Wyglądała tak samo jak wtedy, gdy przyłapała mnie z Malfoyem na wieży astronomicznej. Chciałam zapaść się pod ziemię.
- To twoi uczniowie, Minerwo? - Konstanov uniósł swoją różdżkę, a rażące światło zmusiło mnie do przymknięcia oczu. - Tak, rozpoznaję ich... - przeniósł światło swojej różdżki na Jordala. - A ty jesteś pewnie Sigurd? Uczeń z Durmstrangu.
Oczy McGonagall rozszerzyły się do rozmiarów galeona. Przesunęła wzrokiem z Jordala na Malfoya, a potem na dłuższą chwilę utkwiła go we mnie. Jej wargi zacisnęły się w wąską kreskę.
- Co to ma znaczyć, Konstanty? - zapytała surowo.
- Ten chłopiec nas tu wezwał - wskazał na Jordala, a ton jego głosu wskazywał, że sam nie ma pojęcia co się dzieje. - Powiedz mi drogi chłopcze, co ty i twoi przyjaciele robicie tu w środku nocy?
Za nami znowu rozległy się wiwaty nieświadomych uczniów. Kolejna część ceremonii powinna zaraz się rozpocząć. Uznałam to za dość dziwne, że dyrektor Brezo nie bierze udziału w najważniejszej ceremonii jego szkoły. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że nazwał nas przyjaciółmi Jordala. Ale wyszło na to, że to on ich tu przysłał - Sigurd Jordal. Więc musiał wiedzieć o tym wcześniej i zawiadomić ich w odpowiednim czasie. Ale kiedy i jak zdołał to zrobić?
- To njie są moji przyjacjiele - zaprzeczył Jordal, teraz już się nie uśmiechał. - Przyłapałem ich jak wymykali sjię z pałacu, by wykraść testy.
- Wykraść testy? - McGonagall wzięła głęboki wdech. - Toż to niedorzeczne! Moi uczniowie nigdy by się nie posunęli do oszustwa.
Malfoy zacisnął pięści. Kątem oka widziałam, jak powstrzymuje się, żeby nie rzucić się na Jordala. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie obecność McGonagall i Konstanova. Wstrzymałam oddech, czekając na odzew dyrektora.
Konstanov milczał przez dłuższy czas, jakby się nad czymś zastanawiał.
- To bardzo poważne oskarżenie.
- To wszystko nieprawda! - mój głos zabrzmiał niezwykle donośnie, tak że mogli go usłyszeć nawet nad jeziorem. - Przyszliśmy tu chwilę temu, chcieliśmy...
- Wykraść testy - wtrącił się Jordal. - Njie może pan jej wierzyć, panjie dyrektorze.
Nie powiedział tego na głos, ale wiedziałam, że chodziło mu bardziej o moją krew. Dla niego słowa mugolaczki nie miały żadnej wartości.
- Sądzę, że powinniśmy to wyjaśnić - odezwał się Konstanov, klaszcząc dwa razy w dłonie, jakby nie wiedział co z nimi zrobić. - Wy dwoje - końcem różdżki wskazał mnie i Malfoya - udajcie się do Szarej Sali. Mam nadzieję, że znacie drogę?
Ramiona Malfoya były napięte. Naprawdę miałam wrażenie, że może zaraz zrobić coś głupiego.
- Tak, panie dyrektorze - potwierdziłam na jednym wydechu.
- To dobrze. Poczekajcie tam na nas. Omówimy wersję z panem Jordalem i do was przyjdziemy.
Skinęłam mu głową na znak, że zrozumiałam. Musiałam popchnąć lekko Malfoya, który wpatrzony był w Jordala, jakby w ogóle nie słyszał, co powiedział Konstanov. Czułam na sobie odprowadzający wzrok McGonagall.
Księżyc został całkowicie zasłonięty przez chmury. Nawet on nie chciał uczesniczyć w tym całym bagnie.
- Palant - warknął Malfoy, kiedy wchodziliśmy do przedsionka. Ściskał mocno swoją różdżkę, aż koniuszki palców mu pobielały. Wyglądało to tak, jakby chciał ją połamać.
Moje serce biło znacznie szybciej niż zazwyczaj. Twarz McGonagall z mojego snu pojawiła się w mojej głowie. Jeśli nad zdyskwalifikują zawiedziemy nie tylko ją i siebie. Zawiedziemy cały Hogwart.
Wkroczyliśmy do ciemnego korytarza. Malfoy nie kwapił się użyć swojej różdżki, więc zmuszona zostałam nieść pochodnię. Szczerze to nawet pozytywnie na mnie wpłynęło - kiedy mogłam mocno ściskać rękojeść, jakby było to gardło Jordala.
- I co teraz? - zapytałam cicho, a mój głos potoczył się echem. - Zdyskwalifikują nas? Wrócimy do Hogwartu?
- Daj spokój, Granger. Przecież nikt nie uwierzy w tą bajeczkę o próbie kradzieży testów.
- Gdyby nie mieli wątpliwości, nie rozmawialiby teraz z Jordalem.
- Zawsze jesteś taką pesymistką?
Tym razem to ja szłam przed nim. Moje nogi pracowały podwójnie szybko, tak samo jak serce i oddech. Musiałam odwrócić głowę, żeby na niego spojrzeć.
- Więc jak to według ciebie będzie? Udają, że nic się nie stało?
Westchnął, przeczesując palcami włosy.
- Jordal to idiota, nie potrafi nawet zrealizować prostego planu - jego twarz złagodniała. Napięcie powoli schodziło z jego ramion. - Nie martw się, ja to załatwię.
Chciałam powiedzieć, że wcale się nie martwię, ale to przecież byłoby kłamstwo. I od kiedy Malfoy próbuje mnie pocieszać? Chyba wyjazd do Andory całkowicie pomieszał mu w głowie.
Mnie też pomieszał.
Droga przez korytarz zajęła nam dwa razy krócej niż ostatnio. Nie zwracałam uwagi na runy na ścianach, szłam przed siebie, by jak najszybciej znaleźć się w Szarej Sali. Trudno było mi się przyznać do tego, ale cieszyłam się z zapewnienia Malfoya. Nie uważałam tego za puste słowa. Wiedziałam, że coś wymyśli. W nim było coś takiego, co dawało wiarę. Nawet nie potrafiłam tego wyjaśnić. Był po prostu typem człowieka zaradnego, potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji. A przynajmniej jak na razie zawsze mu się udawało.
Drzwi Szarej Sali otworzyły się same, gdy wyczuły naszą obecność. Tym razem nie była to wielka komnata ze stołami i pięknym żyrandolem. Teraz przypominała raczej gabinet - znacznie mniejszy, z biurkiem wyłożonym pergaminami i mnóstwem książek na półkach. Przed biurkiem stały cztery krzesła, jakby specjalnie czekały na nas.
Usiadłam na jednym z nich. Malfoy oparł się o ścianę z rękami złożonymi na klatce piersiowej.
Wiedziałam, że tak to się skończy. Za każdym razem, kiedy postępowałam lekkomyślnie z Malfoyem u boku wpadaliśmy w kłopoty. Hogsmeade, Zakazany Las, nawet Bal Integracyjny...
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, które zadałam, gdy szliśmy na ceremonię - powiedziałam nagle, mając przed oczami zielonkawą mgłę i wyraz twarzy Pansy.
Spojrzał na mnie spod przymkniętych powiek.
- Tak?
- Kiedy Pansy chciała rzucić na mnie crucio, użyłeś jakiegoś niewerbalnego zaklęcia.
Zdawało mi się, że kącik jego ust lekko drgnął.
- I gdzie tu jakieś pytanie?
- Chcę wiedzieć, czy mam rację - powiedziałam twardo.
Jego uśmiech był dla mnie wystarczającą odpowiedzią.
Nie żałowałam, że nie upomniałam się o swoją część płynnego szczęścia.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Podszedł do mnie i chwycił krzesło za oparcie. Obrócił się i usiadł na nim z rękami założonymi na oparciu. Jego twarz znajdowała się jakieś dziesięć centymetrów od mojej. Niebezpiecznie blisko.
- Nie wiem - przyznał, a w jego oczach dostrzegłam błysk. - To był impuls, a Parkinson zachowała się, jakby nie używała mózgu.
Chciałam jeszcze powiedzieć coś odnośnie tego, ale bałam się, że za chwilę może ktoś nam przeszkodzić.
- A teraz? Dlaczego obroniłeś mnie przed Jordalem?
Mogłam jeszcze dodać, że sam niejednokrotnie wypominał mi moją krew, ale się powstrzymałam. Czułam się już wystarczająco dziwnie wypowiadając swoje pytanie na głos.
Znowu odpowiedź zajęła ma o wiele więcej czasu. Coś się zmieniło w sposobie, jaki na mnie patrzył. Kiedyś było to spojrzenie pełne pogardy. Nawe nie wiem, w którym momencie przestałam dostrzegać w jego oczach niechęci.
- Myślałem, że nie jesteśmy już wrogami - powiedział cicho.
Wyraz jego twarzy był poważny, a w jego głosie nie było ani nutki sarkazmu. Nie ukryłam, że mnie to zaskoczyło. Nie mogłam oderwać wzroku od jego oczu.
- Nie - przyznałam, zaskoczona prawdziwością tych słów. - Nie jesteśmy.
Malfoy przełknął ślinę. Jego wzrok na ułamek sekundy powędrował w stronę moich ust. Szybko podniósł go z powrotem.
- Granger, ja...
Drzwi Szarej Sali otworzyły się i do pomieszczenia weszła McGonagall, a za nią Konstanov. Już sama nie wiedziałam, czy cieszę się z ich szybkiego przyjścia czy wręcz przeciwnie. Cokolwiek chciał powiedzieć Malfoy to zeszło na boczny tor. Teraz liczyły się tylko nasze dalsze losy w konkursie. A przynajmniej chciałabym, żeby tak było. Tak naprawdę strasznie byłam ciekawa, co chciał mi wyznać.
Nie mogłam odczytać niczego z twarzy McGonagall. Malfoy odchylił się i jego twarz nie znajdowała się już tak blisko mnie.
- Proszę, usiądź, Minerwo - powiedział Konstanov, gestem wskazując McGonagall puste krzesło. Jego twarz i ton głosu również nie pomogły mi przewidzieć dalszych zdarzeń.
McGonagall zajęła wskazane miejsce, narzucając płaszcz na oparcie.
- Jeszcze raz zapewniam cię, że moi uczniowie nigdy nie wpadliby na plan, by wykraść testy.
- Droga Minerwo - Konstanov klasnął w dłonie i usiadł na krześle za biurkiem. - Testów i tak nie ma jeszcze w pałacu. Jutrzejszego poranka wybrani członkowie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów przywiozą je do szkoły. To oczywiście nie oznacza, że twoi uczniowie o tym wiedzieli.
Spojrzał na mnie i uniósł brwi, jakby chciał, żebym to właśnie ja się odezwała.
- Nie chcieliśmy wykraść żadnych testów - powiedziałam zgodnie z prawdą. Głos mi zadrżał. - Poszliśmy tylko zobaczyć ceremonię.
- Ceremonię? - Konstanov złączył palce u rąk.
- Przecież nie szukalibyśmy testów w ogrodzie - wtrącił Malfoy.
Jego obecność podniosła mnie trochę na duchu. Przecież obiecał, że wszystko będzie dobrze.
- Nie - zgodził się dyrektor. Zmrużył lekko oczy. - Sigurd Jordal twierdzi, że planowaliście wygrać nieuczciwie.
Malfoy prychnął cicho.
- On kłamie - zaoponowałam.
- Słowo przeciw słowu, panno Granger.
- Nie macie dowodów.
Konstanov przeniósł wzrok na Malfoya.
- Dlaczego Sigurd Jordal miałby kłamać?
Dyrektor liczył na odpowiedź Malfoya, ale już wyobrażałam sobie te ,,Bo jest palantem", dlatego przejęłam inicjatywę.
- Sądzę, że chce by nas zdyskwalifikowano.
- Nie bądź niemądry, Konstanty - wtrąciła McGonagall, siedząca prosto jak struna na krześle. - Znam doskonale moich uczniów i jestem skłonna wierzyć, że kierowała nimi ciekawość zobaczenia waszej ceremonii. Mnie też osobiście to wydarzenie bardzo interesuje.
- Ale to nie wyjaśnia, dlaczego Sigurd Jordal...
- Doskonale wiesz, że Durmstrang od lat rywalizuje z Hogwartem. Pan Jordal wyczuł zapewnie zagrożenie, więc postanowił się go pozbyć. Proszę pamiętać, że on również przebywał poza swoją komnatą.
Konstanov wydawał się być pokonany mocą słów McGonagall.
- No dobrze, dobrze. Więc wy dwoje poszliście zobaczyć ceremonię. Nie przyszło wam do głowy, żeby mnie uprzedzić?
- Nie wspomniał nam nikt o zakazie wychodzenia ze swoich pokoi - oznajmił sucho Malfoy. - Ani tym bardziej o ciszy nocnej. Nie złamaliśmy żadnej zasady.
Konstanov spojrzał niepewnie na McGonagall. Odchrząknął i klasnął w swoje dłonie, już ich nie rozplatając.
- Racja, nie wspomniałem. Masz bardzo spostrzegawczych uczniów, Minerwo. Myślę, że wyjaśniliśmy tę sprawę. Możecie iść. Do swoich komnat, oczywiście.
To wszystko? - chciałam zapytać. Tak po prostu Konstanov zamienił z nami parę zdań i puścił bez żadnych konsekwencji?
Podniosłam się z krzesła, chcąc jak najszybciej stąd wyjść, na wypadek, gdyby dyrektor Brezo zmienił zdanie. Podziękowałam Konstanovi i życzyłam dobrej nocy. Profesor McGonagall nawet na mnie nie spojrzała. Malfoy bez słowa udał się do drzwi.
- A - Konstanov zatrzymał nas, gdy przechodziliśmy do sali wejściowej - cisza nocna zaczyna się o dwudziestej drugiej. Dobranoc, kochani.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy znaleźliśmy się znowu na schodach. Nie zostaliśmy zdyskwalifikowani. To dało mi jeszcze większą motywację do wygrania. Już nie robiłam tego tylko dla siebie i Hogwartu, ale też by dokopać Jordalowi.
Po raz setny zostałam sama z Malfoyem.
- Dziękuję - powiedziałam w pewnym momencie, przerywając ciszę między nami. Należało mu się. Najchętniej kupiłabym mu opakowanie musów-świstusów albo cokolwiek innego w ramiach podzięki, ale nie wiedziałam, czy ucieszyłby się z takiego drobiazgu.
Spojrzał na mnie z ukosa.
- Za co?
Za to, że jednak nie jesteś takim, jakim myślałam, że jesteś.
- Za to, że obroniłeś mnie przed Pansy i Jordalem.
W mojej głowie brzmiało to o niebo lepiej niż kiedy wypowiedziałam te słowa na głos. Miało być poważnie, a nawet Malfoy się zaśmiał.
- Mówiłem ci, żebyś mnie jeszcze nie oceniała.
- A kiedy będę mogła? - zapytałam półżartem, chcąc rozluźnić atmosferę.
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Niedługo.
Minęliśmy drugie piętro.
- Malfoy?
- Hm?
Zawahałam się. Wiedziałam, że jeśli nie zadam tego pytania, będę miała trudności z zaśnięcięciem. Z drugiej strony bałam się odpowiedzi. Ale postanowiłam zaryzykować.
- Doceniam to, co zrobiłeś, gdy Jordal mnie obraził, ale... czy nie zgadzasz się z nim w kwestii, że moja krew jest... brudna?
Tak, to zabrzmiało milion razy gorzej niż zabrzmieć powinno. Nawet nie potrafiłam jakoś ładnie ubrać tego słowa. Na moje policzki wpełzły zaczerwienienia, a ja sama miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nawet nie spojrzałam na Malfoya. Szłam wciąż przed siebie, z głową pochyloną w dół, dopóki nie poczułam na sobie jego dłoni. Zatrzymałam się gwałtownie.
Obrócił mnie w swoją stronę. Przesunął palcami po moim ramieniu i zatrzymał się na dłoni. Ścisnął ją mocniej, a mnie w tym momencie ścisnęło również serce.
Głupi mózgu, głupie serce, co wy robicie.
- Od kiedy spędzam z tobą czas, nie obchodzi mnie twój status krwi - wyznał szeptem.
Jego usta miały taki ładny, pełny kształt podkówki.
Merlinie, Hermiono, o czym ty myślisz.
Zauważył, że na nie patrzyłam. Chciałam uciec i odwołać to, co powiedziałam, ale równocześnie chciałam zostać i poczekać na dalszy bieg wydarzeń. To wszystko było takie skomplikowane - on był skomplikowany, moje myśli były skomplikowane.
- Tyle razy słyszałam, jak mnie nazywałeś - powiedziałam cicho. - Nienawidziłeś mnie. Co się zmieniło?
Nawet, kiedy otoczyła nas cisza, nie potrafiłam o niczym myśleć. Czułam, jak moje mięśnie napinają się w oczekiwaniu. Malfoy puścił moją dłoń, by przeczesać swoją włosy. Otwartą dłonią przejechał po swojej twarzy i karku, wdychając cicho powietrze.
- Ja się zmieniłem.
Zabrzmiało to tak szczerze i niewinnie, że nigdy nie podejrzewałabym Malfoya o takie wyznanie. Zaskoczona zrobiłam krok w tył.
W takim razie zmieniliśmy się oboje.
- Więc moje mugolskie pochodzenie już ci nie przeszkadza?
Zrobił dwa kroki w przód. Górował nade mną. Musiałam podnieść głowę, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Nie - uśmiechnął się, schylając głowę. - Twoje mugolskie pochodzenie całkowicie, niezaprzeczalnie, kompletnie, zupełnie mi nie przeszkadza.
Schylał powoli głowę w moim kierunku. Bariera między nami powoli zmniejszała swoją odległość. Jego zapach stawał się coraz bardziej intensywny, jego oddech coraz bardziej wyczuwalny na mojej skórze, jego usta coraz bliżej moich ust.
Zapomniałam jak się oddycha.
Nie wiedziałam, czy tego chcę, nie wiedziałam, jakie to będzie uczucie, ale przymykając swoje oczy dałam mu wyraźny sygnał, że się zgadzam. Czekałam, aż poczuję jego wargi na swoich wargach.
Ale zamiast tego jego usta dotknęły mojego czoła.
- Śpij dobrze, Granger - wyszeptał w moje włosy.
Zostawił mnie na trzecim piętrze całą roztopioną swoim gorącym dotykiem.
________________
Jeju, przepraszam za dwudniowe spóźnienie. Na fp są dwie poprawki odnośnie dodawania rozdziałów, także kolejny w środę. Rozdział krótszy niż zawsze. Szczęśliwego Święta Zakochanych; zostawiam Was w tym walentynkowym nastroju ^.^
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czy ja już mówiłam, że nie lubię Jordana? Otóż teraz stwierdzam, że go nie cierpię. Taki straszny buc ;__;. Sprawy między Hermiona, a Draco idą szybko i nie wiem czy nie zbyt szybko... chociaż scena między nimi była bardzo urocza *-*. Nie wiem dlaczego tak mało osób docenia twoje genialne opowiadanie. Toż tu już powinno być z 50 komentarzy :/.
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa...aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa...!!!!!
OdpowiedzUsuńA tak na serio to jestem pod wielkim wrażeniem tego rozdziału i to było tak bardzo piękne i słodkie i wiem że teraz pisze jak jakaś niezrównoważona psychicznie osoba i nie wiem czy to zależy od mojego nastroju czy innych czynników, ale na prawdę to było mocne.
UsuńZnalazłoby się tego więcej ale mój mózg nie jest teraz w stanie sklecić czegoś sensownego wiec uznajmy że strasznie mi się podobało, iiii... oczywiście liczę na jeszcze częściej i jeszcze więcej.
Oczywiście o ile jest taka możliwość.
Racja, to jest rzeczywiście mocne! !:-) czytałam z otwartą buzią:-D też sądzę, że powinno być więcej komentarzy:-D
OdpowiedzUsuńŚwietny blog :) już nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów
OdpowiedzUsuń