czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział XXI



            Wychodząc z komnaty, już pożałowałam, że tak łatwo dałam się przekonać na tę głupią zabawę Malfoyowi. Z jednej strony chciałam na własne oczy zobaczyć jak świętują w tym miejscu Noc Duchów, z drugiej bałam się konsekwencji. Nigdy nie byłam typem osoby, która łamie zasady. Gdzieś w środku przekonywałam siebie, że nie robię niczego złego - w końcu powstrzymuję tym Malfoya od zniszczenia wszystkiego, na co pracowaliśmy ostatnim miesiącem. A skoro wytrzymałam z nim cały październik, tydzień w Andorze również wytrzymam.
            Malfoy ostrożnie zamknął za nami drzwi. Wyglądał jak złodziej, który zakrada się nocą do czyjegoś domu. Jego ruchy były ostrożne, przemyślane, jakby setki raz wymykał się niezauważony.
            Szłam za Malfoyem do Hogsmeade, szłam za Malfoyem w głąb Zakazanego Lasu, a teraz wymykałam się z Malfoyem z andorskiego pałacu. Może Ronan miał racje, gdy mówił, że przyszłość nie zamierza nas oszczędzić.
            - Wzięłaś ze sobą różdżkę, Granger? - spytał Malfoy, kierując się w stronę schodów.
            No tak, ponadto nawet nie wzięłam różdżki.
            - Nie będzie mi potrzebna - powiedziałam, starając się zabrzmieć neutralnie, jakbym celowo zostawiła ją w komnacie. - Idziemy tam tylko podejrzeć ich ceremonie. Potem wracamy.
            Wydawało mi się, że odpowiedź zajęła mu trochę więcej czasu niż zawsze.
            - Oczywiście. Tylko musimy znaleźć Maren, zanim wpakuje się w kłopoty.
            - Chyba, że my prędzej wpakujemy się w kłopoty - mruknęłam.
            Musiało być już grubo po godzinie nocnej. Jedynym światłem towarzyszącym nam przy zejściu ze schodów, były płomienie pochodni, umocowanych na ścianach pomiędzy pięknie wyszytymi arrasami.
            - Z twoim brakiem umiejętności cichego mówienia to całkiem możliwe - stwierdził.
            Podszedł do ściany i wyjął jedną z pochodni, pozostawiając pusty uchwyt i mrok w tamtym miejscu.
            - Więc po to my właściwie tam idziemy? Po Maren? - zapytałam, wpatrując się w tył jego głowy. Zawsze nocą jego włosy przypominają srebro - pomyślałam, a po chwili naszła mnie kolejna myśl, że może zbyt często spędzam noce w jego towarzystwie.
            - Maren zgarniemy gdzieś po drodze. Chociaż może być ciężko, bo jest cholernie dobra w maskowaniu się.
            - To czemu sądzisz, że wpakuje się w kłopoty?
            - Bo gada jeszcze głośniej niż ty. Wystarczy, że spotka jakiegoś zaczarowanego jednorożca i zapomni o tym, że ma siedzieć cicho.
            Jego odpowiedź nasunęła mi jeszcze jedno bardzo ważne pytanie.
            - Skąd ty się właściwie wziąłeś w mojej komnacie?
            Usłyszałam jego prychnięcie.
            - ,,W mojej komnacie". To brzmi jakbyś była królewną tego pałacu - spojrzał w bok, a blask trzymanej w jego rękach pochodni oświetlił mu twarz. - A jak się wchodzi do czyjegoś pokoju, Granger? Normalnie, przez drzwi.
            W Kronikach pałacu Brezo napomknięto o surowej zasadzie, że dziewczyny i chłopcy nie mogą przebywać w jednej sypialni. Nawet Abella wspominała coś o tym, że nigdy się nie odwiedzają w swoich komnatach.
            - Ale tak po prostu? - zdziwiłam się. Mój głos odbił się echem od ścian korytarza. Malfoy faktycznie miał racje, mój głos był zbyt donośny. - Bez żadnych przeszkód?
            - Hm... Tak, były jakieś wyrastające kolce z podłogi, zwisające noże z sufitu, a gdy tylko ominąłem próg waszej ,,komnaty" znikąd pojawiły się różdżki i same zaczęły strzelać niewerbalnymi zaklęciami - tym razem w pełni obrócił głowę, by na mnie spojrzeć. - Nie, Granger. Przekręciłem gałkę, pchnąłem drzwi i wszedłem do pokoju. Skomplikowane?
            Nawet w dormitoriach Gryfonów chłopcy nie mogli wchodzić do dziewczyn, bo sypialnie chronione były specjalnym zaklęciem. Ciekawe, czy u Ślizgonów działała podobna zasada. Nie chciało mi się wierzyć, że w tym miejscu nie było żadnej podobnej ochrony.
            - Dokąd my właściwie idziemy? - zapytałam, ignorując wcześniejszą wypowiedź Mafloya.
            Zdawało mi się, że znajdowaliśmy się na drugim piętrze.
            - Na ceremonie.
            Wywróciłam oczami. Doskonale wiedział, że nie o to pytam.
            - Ale skąd wiesz, gdzie ona jest?
            - Nie próżnowałem, kiedy ty sobie spałaś - powiedział. Chyba usłyszałam w jego głosie nutkę rozbawienia.
            - Chodziłeś sobie po pałacu? Tak po prostu?
            - Pałacu? Ich ogród zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu - przystanął na chwilę i rozejrzał się. Stanęłam obok niego.
            - I nikt cię nie przyłapał?
            Ciekawe ile razy Malfoy w Hogwarcie chodził po zamku po godzinie policyjnej - pomyślałam, czując jak twarz mi tężeje. - I czy Zakazany Las odwiedzał więcej razy niż ten jeden, kiedy zrywał kwiaty Andory. I na co chciał stworzyć eliksir Wiecznego Snu? Czy chciał użyć go na kimś niewinnym, pozbawić kogoś życia,  jednocześnie podtrzymując jego egzystencje? Jak pacjent przypięty to respiratora - przyszło mi na myśl. To było takie okrutne. Ale nikt nie mówił, że Malfoy nie jest okrutnym Ślizgonem.
            Nienawidziłam widzieć wszystkiego w tak złym świetle. Nie potrafiłam myśleć obecnie o Malfoyu jako o kimś, kto zamierza zniszczyć komuś życie. Gdyby miał jakieś złe zamiary nie powiedziałby mi przecież o tym eliskirze.
            - Natknąłem się na Konstanova przy kuchni - głos Malfoya zwrócił moje myśli na ziemię. - Przemycał pudding. Sprytnie.
            - A twój współlokator? - zapytałam po części z ciekawości, a trochę dlatego, żeby móc przestać zadawać sobie pytania, na które brakowało odpowiedzi. - Nie uważał za dziwne, że sobie wychodzisz?
            - Jewdokim zasnął jeszcze zanim zdążyłem rozpakować swoje rzeczy. Jego chrapanie przyczyniło się do tego, że trochę wcześniej opuściłem pokój niż sobie zaplanowałem.
            W myślach wertowałam wszystkie osoby, o których wspominała Maren. Twarz ciemnowłosego Rosjanina była jedną z najbardziej zapamiętanych przeze mnie twarzy. Może to przez jego siostrę bliźniaczkę, gdyż ich podobieństwo wywarło na mnie niemałe wrażenie.
            Dopiero kiedy spojrzałam z powrotem na Malfoya pomyślałam o drugim członu jego wypowiedzi.
            - Zaplanowałeś? - usłyszałam wyrzut we własnym głosie. - Wszystko planowałeś już wcześniej?
            - Dokładnie to od dzisiejszej kolacji - powiedział beznamiętnie. - Teraz tędy.
            Wskazał pochodnią ciemny korytarz. Nawet nie zauważyłam, kiedy skończyły się schody i weszliśmy do sali wejściowej. Nie, to nie mogła być sala wejściowa... chociaż wszystko wyglądało tak, jak kiedy tu przyjechaliśmy - troje drzwi po prawej: Sala Balowa, Biała Sala i Szara Sala, oraz kilkoro drzwi po lewej, oddzielone od siebie wiszącymi arrasami. Ale byłam stuprocentowo pewna, że wejścia, w które prowadził mnie teraz Malfoy tu nie było.
            Przystanęłam. Ciemny korytarz zdawał się nie mieć końca, choć mogłam się założyć, że to przez liczne zakręty. Pochodnia trzymana przez Malfoya oświetlała ściany, które mieniły się, jakby były z węgla. Dopiero po chwili zorientował się, że nie idę za nim.
            - Rusz się, bo ominie nas najlepsza część - powiedział zirytowany.
            - Te wejście... nie było go tu.
            Zaczął iść w moim kierunku.
            - Jasne, że go nie było - stwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na tym świecie. - Pojawia się tylko nocą.
            Jego rzęsy oświetlone światłem pochodni rzucały cień na jego policzki, uwydatniając kości policzkowe. Jego jasna skóra kontrastowała z ciemnym tłem i gdybym go nie znała, mogłabym pomyśleć, że to duch.
            - To niemożliwe - wysunęłam podbródek do przodu w wojowniczym geście. - W Kronikach...
            - Wierzysz bardziej książkom niż temu co widzisz?
            Uniósł brwi, a schylił głowę, jakby mówił: ,,I tu cię mam".
            - A co jeśli to jakaś pułapka? - walczyłam dalej, mając ochotę pociągnąć go za ramię i zmusić do wrócenia skąd przyszedł.
            - To zwykły korytarz, o którym istnieniu nie mają pojęcia nawet uczniowie. Niepotrzebnie się boisz, już tędy szedłem dzisiaj.
            Jego głos był miękki i brzmiał niezwykle cicho, zwłaszcza wtedy, kiedy mówił coś zaraz po mnie. Kiedy nie przepełniał go swoją ironią i sarkazmem, można uznać go było za dźwięk bardzo przyjemny dla ucha. Choć nie chciałam się do tego przyznać sama przed sobą.
            - Nie boję się - oznajmiłam, wymijając go wzrokiem, by spojrzeć w ciemny korytarz. Miałam ochotę prychnąć. Czy on miał mnie za tchórza? - Nie mam jak oświetlać sobie drogi.
            Pochodnia spokojnie starczyłaby dla nas obojga, ale kończyły mi się już argumenty.
            - Tak się kończy zostawianie różdżki pod poduszką - powiedział. Na widok moich zaciśniętych w wąską linie ust westchnął. - Trzymaj.
            Jego ręka wystrzeliła w moim kierunku. Płomień pochodni migotał zaciekle. Musiałam odwrócić wzrok, żeby powstrzymać łzawienie oczu spowodowane spiralami dymu wijącymi się w powietrzu. Złapałam za rękojeść i odsunęłam pochodnie na bok.
            - Uważaj na włosy - polecił Malfoy, sięgając po swoją różdżkę. - Spalone strasznie śmierdzą.
            Zrobił krok i przystanął. Koniec jego różdżki zajarzył się niebieskim światłem. Rozświetliło to znacznie więcej niż blask pochodni, tak że teraz dostrzegłam chropowatą powierzchnię ścian, miejscami wydrążoną w kształt run. Chciałam zapytać Malfoya, dlaczego od razu nie użył różdżki, zamiast trudzić się z trzymaniem o wiele cięższej i mniej skutecznej pochodni, ale moją ciekawość podsyciło coś innego.
            - Od kiedy to potrafisz? - zapytałam, dołączając do niego. Nasze ramiona się stykały.
            Byłam pewna, że zapyta co mam na myśli, ale on wiedział. Nawet się nad tym nie zastanowił.
            - Zacząłem uczyć się ich jakieś pół roku temu - ruszył do przodu, więc i ja zrobiłam to samo. - Werbalne zaklęcia to pestka, a zresztą strasznie nieprzydatne w praktyce. Niewerbalne pozwalają na niespodziewany atak, potrafią zmylić przeciwnika, są szybsze, praktyczniejsze.
            - Pół roku temu? - Szybko przeliczyłam to w myślach. - Więc zacząłeś pod koniec czwartej klasy. Kto cię uczył?
            Parsknął śmiechem, którego dźwięk odbił się echem od ścian.
            - Nikt mnie nie uczył.
            Pomyślałam o Vennerze, który udzielał Harry'emu dodatkowych lekcji. Na pewno mój przyjaciel  też potrafił już posługiwać się niewerbalnymi zaklęciami. Poczułam się taka mała i bezsilna, jakbym nie nadganiała z zaległościami. Malfoy miał rację - zaklęcia, których nie trzeba wypowiadać były o wiele bardziej przydatne. Używał ich, kiedy goniły nas centaury. Może użył także wtedy, kiedy Pansy chciała...
            Z mojego gardła wydał się cichy krzyk, stłumiony odgłosem naszych kroków.
            - Wtedy... to byłeś ty? - obróciłam się twarzą do niego, zapominając zupełnie o pochodni, którą o mało co nie walnęłam Malfoya. Odchylił się w tył, robiąc zwinny unik i spojrzał na mnie z politowaniem. - Przepraszam. Więc w tej klasie, kiedy Pansy chciała mnie zaatakować użyłeś niewerbalnego zaklęcia, mam rację?
            - Grozisz mi czy nie panujesz nad sobą z tych emocji?
            Pochodnia, którą trzymałam w wyciągniętej w przód ręce znajdowała się parę cali od twarzy Malfoya. Płomienie wydawały się wyrywać do tego, by przejść na jego włosy opadające na czoło. Już nie były zaczesany w tył jak wcześniej - zauważyłam. Tak było mu zdecydowanie lepiej; bez użycia magicznego żelu. Ciepło dodało koloru jego policzkom, a w oczach odbijały się płomienie pochodni. Plecy miał oparte o ścianę. Wyglądał tak inaczej, tak bezbronnie, tak...
            - Granger, podpalasz mnie żywcem.
            Gwałtownie odsunęłam rękę z pochodnią na bok. Jego twarz zniknęła w ciemności, dopóki nie uniósł swojej różdżki, oświetlając ją ponownie. Bałam się zobaczyć tam rozgniewanego Malfoya, ale odetchnęłam w duchu - nawet nie wiedząc czemu - kiedy przygryzł wargę, próbując stłumić śmiech. Jego oczy nadal błyszczały, mimo że nie odbijały się w nich płomienie.
            Przez chwile patrzyliśmy na siebie, zapominając po co właściwie się tu znaleźliśmy. Czułam się tak, jakby stał przede mną ktoś obcy. Obcy, ale jednocześnie znajomy. A ta obcość wcale mi nie przeszkadzała. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam go w trochę innej osłonie niż zadufanego w sobie  nieczułego kretyna. Potrafił być zabawny i zaradny, nieraz udowadniał swoją inteligencję i błyskotliwość, wiedział jak się zachować, jakiej udzielić odpowiedzi, a ponadto miał oczy jak morze diamentów...
            To była bardzo krótka myśl, która przyprawiła mnie o wypieki na policzkach, i o której nie mogłam zapomnieć przez bardzo długi czas.
             Malfoy pierwszy oderwał wzrok, kierując go na pochodnie. Nie miałam czasu nawet pomyśleć, czy chciał po prostu uciec od mojego spojrzenia czy coś go nagle zainteresowało. Zmarszczył brwi i odwrócił się do mnie bokiem. Zrobiłam krok w tył. Teoretycznie, żeby zrobić mu miejsce; naprawdę, by zwiększyć między nami odległość.
             - Czekaj - uniósł wolną rękę w górę. Na jego palcu zalśnił sygnet. - Poświeć tu.
            Nawet nie zauważyłam kiedy światło jego różdżki zgasło. Zawahałam się na moment, ale ciekawość zwyciężyła. Bez słowa stanęłam obok jego postaci i uniosłam pochodnię w górę.
            Na ścianie faktycznie wydrążone były wijące się znaki. W jednym miejscu były one bardziej widoczne i to miejsce właśnie wskazywał Malfoy.
            - To runy - powiedziałam, a mój głos zabrzmiał dziwnie ochryple, jakbym nie mówiła od wieków. Odchrząknęłam. - Taki alfabet...
            - Wiem co to są runy. Co tu pisze?
            Chciałam wypomnieć mu, że mógł uczęszczać na zajęcia Starożytnych Runów, ale nie miałam powodu, żeby odgryzać się przy każdej okazji. Nie byłam nim.
            Zmrużyłam oczy, żeby lepiej widzieć znaczki. Pochodnia przysłaniała je swoim cieniem, tak że musiałam oglądać je pod różnymi kątami.
            - Zwycięscy i przegrani - odczytałam.
            - A dalej?
            - To wszystko.
            - I tyle miejsca zajmują trzy wyrazy?
            - Dokładnie, jeśli odczytamy je jako litery - powiedziałam znużona, ale i usatysfakcjonowana tym, że cztery lata uczęszczania na starożytne runy w końcu na coś się przydały. - Znaczeniowa wersja nie ma sensu. Łoś, szczęście, cis, lód...
            Na jego westchnięcie się uciszyłam.
            - Szkoda, już myślałem, że w tej nudnej szkole znajdziemy coś ciekawego. Chodźmy.
            W miarę jak zagłębialiśmy się w korytarz, robiło się coraz zimniej. W pewnym momencie zaczęłam żałować, że ciepło nie opada w dół. Moje palce ściskające rękojeść pochodni powoli odmarzały.
            - Dokąd ten korytarz właściwie prowadzi? - zapytałam, zastanawiając się, czemu dopiero teraz wpadłam na pomysł zadania tego pytania.
            Malfoy szedł pogrążony we własnych myślach i dopiero po chwili ciszy dotarło do niego moje pytanie. Ciekawa byłam o czym myślał i czy miało to jakikolwiek związek ze mną.
            - Do przedsionka z dwoma drzwiami. Za jednymi znajduje się schowek na miotły, drugie prowadzą na zewnątrz.
            - I wiesz gdzie miejsce ma ta uroczystość?
            - Jasne. W schowku na miotły. - Spojrzał na mnie, by ostentacyjnie wywrócić oczami. - W ogrodzie na brzegu jeziora. Nie ma szans, że nas ktoś zauważy.
            Zastanawiałam się, ile czasu zajęło Malfoyowi sprawdzanie tego wszystkiego, ale o to nie pytałam. Miałam wrażenie, że zadaję mu zbyt wiele pytań. Chociaż, co mnie miało obchodzić, czy myśli o mnie jako o kimś natrętnym? No, może troszeczkę obchodziło.
            Kiedy miałam już uchylić swojej godności i poprosić go o różdżkę albo rzucenie jakiegoś zaklęcia ocieplającego, gdzieś w dali moim oczom ukazał się kwadracik światła. Przyspieszyłam kroku, a kwadracik robił się coraz większy i większy, aż stał się prawdziwym progiem bez drzwi i zakończeniem tunelu.
            - Możesz ją odłożyć - Malfoy wskazał na pochodnię i pustą obręcz na ścianie.
            Z wdzięcznością pozbyłam się pochodni. Wreszcie mogłam ogrzać ręce w kieszeniach narzuconej na siebie bluzy.
            Znajdowaliśmy się w przedsionku. Nie przypominał on pozostałych pomieszczeń w pałacu. Nie było tu żyrandola, bogatych dywanów, wysokiego sklepienia. Ściany pomalowano zwykłą farbą, a drzwi zdawały się być wykonane z najdelikatniejszego drewna.
            - Tę część pałacu wybudowano po pożarze - powiedział Malfoy, stając obok mnie. - Resztę odnowiono, stworzono po raz drugi w identycznej wersji, jakby żadna katastrofa nigdy nie miała miejsca. Nie przeczytasz tego w swoich Kronikach.
            - Tak się składa, że jest tam sporo informacji o pożarze - oznajmiłam ciut zbyt wysokim głosem, nie mogąc ukryć swojej irytacji. Nie przyznałam Malfoyowi racji, że o drugim wyjściu na zewnątrz nie wspomniano.
            W tym momencie trzy razy zagrzmiał czarodziejski dzwon. Chciałam powiedzieć Malfoyowi, że w Kronikach Pałacu Drezo napisano o tym dzwonie, którego nigdy nikt nie widział, lecz wszyscy słyszeli. Ale Draco mnie uprzedził.
            - Północ. Już zaczynają, chodźmy.
            Nie zrobiliśmy nawet kroku, a gdzieś w oddali rozległ się dźwięk tłuczonej porcelany. Ktoś przeklął po hiszpańsku, a chwilę później doszedł nas dźwięk kroków, coraz wyraźniejszy.
            Zastygłam w miejscu. Byłam stuprocentowo przekonana, że zaraz pojawi się ktoś - uczeń, nauczyciel czy kimkolwiek była ta osoba - i przyłapie nas na panoszeniu się nocą po pałacu. Przed oczami miałam widok twarzy profesor McGonagall z mojego snu i to jak mówi, że ją zawiodłam...
            Malfoy coś mruknął i otworzył pierwsze drzwi, te obok mnie. Nawet nie zdążyłam zobaczyć, czy prowadzą na zewnątrz, kiedy wepchnął mnie do środka. Moje ramię uderzyło w coś, czego nie mogłam zobaczyć przez otaczającą mnie ciemność. Jakaś szafka albo stolik. Zacisnęłam zęby, żeby nie syknąć.
            - Posuń się, Granger - ponaglił mnie Malfoy. Kroki były coraz wyraźniejsze.
            Rękami próbowałam wymacać jakąś przestrzeń, ale moje ręce natrafiały tylko na materialne przeszkody dosłownie wszędzie. Schowek na miotły liczył chyba metr kwadratowy, a i tak połowa powierzchni była zagracona rzeczami.
            - Tu nie ma miejsca - powiedziałam zgodnie z prawdą.
            Kroki były już tak wyraźne, że miałam wrażenie, iż postać pojawi się w przedsionku w ciągu następnej sekundy. Malfoy wymruczał coś do siebie i wszedł do schowka na miotły, depcząc po moich palcach u nogi i zamykając za sobą drzwi, tak że ogarnęła nas całkowita ciemność.
            Wstrzymałam oddech, słysząc kroki niecały metr od siebie. Malfoy trzymał swoją nogę na mojej, a jego twarz - mimo, że jej nie widziałam - musiała znajdować się bardzo blisko, bo czułam na swoim policzku jego oddech.
            Parę chwil później było po wszystkim. Malfoy kazał upewnić się, że nikt już nie przejdzie, ale ja chciałam już się stąd wydostać. Pod opuszkami palców, które położyłam na szafce za mną, poczułam grubą warstwę kurzu.
            Malfoy wysunął się trochę do przodu i chyba znajdował się jeszcze bliżej mnie. Do moich nozdrzy wdarł się zapach wanilii, jeszcze bardziej intensywny niż zawsze, dlatego mogłam śmiało zgadywać, jakiego mydła użył dziś wieczorem.
            Niestety, działało to w obie strony, tylko Malfoy postanowił nie trzymać w sobie swojej opinii.
            - To odpychające, Granger - szepnął gdzieś tuż nad moim uchem. - Śmierdzisz truskawkami. Opychałaś się nimi na noc?
            - To szampon - wycedziłam przez zęby. - A truskawki mają bardzo słodki, przyjemny zapach.
            - Okropny.
            - Ty jesteś okropny.
            Usłyszałam przed sobą jakiś szmer, a nacisk na moją stopę się zwiększył.
            - Przestań blokować drzwi, Granger - powiedział Malfoy, teraz już trochę głośniej. Szmer się powtórzył, a ja zrozumiałam, że to dźwięk poruszanej klamki.
            - Nie blokuję drzwi.
            - To nie pora na żarty.
            - Nie blokuję drzwi!
            Szmer ustał na chwilę, a potem ponowił się ze zdwojoną prędkością i głośnością.
            - Nie da się ich otworzyć - stwierdził, wiercąc się gdzieś obok. - Cholera. Ty spróbuj, jesteś bliżej.
            Wyciągnęłam rękę i na oślep zaczęłam szukać klamki. Pod palcami czułam drewno. Dwie drzazgi wbiły mi się w skórę, zanim odnalazłam rączkę drzwi. Wzdychając w duchu, zaczęłam ją nasikać, ale nic się nie działo.
            - Zatrzasnąłeś drzwi - powiedziałam z wyrzutem.
            - Uratowałem nam tyłki.
            - To był twój pomysł, żeby tu przychodzić!
            - Ale ty się zgodziłaś!
            - Bo mnie zaszantażowałeś!
            Jedynymi dźwiękami, które nas otoczyły były nasze oddechy. Ciężkie, szybkie, jakbyśmy przebiegli truchtem wzdłuż hogwarckiego jeziora. Malfoy cofnął swoją nogę, tak że w końcu zyskałam czucie w swojej.
            - Nieważne - oznajmił w końcu. - Jesteś mądrzejsza, wymyśl coś.
            Próbowałam ukryć swoje zaskoczenie szybką odpowiedzią.
            - Teraz postanowiłeś zacząć mnie komplementować?
            - Przecież wiesz prawie wszystko.
            Och, gdybyś wiedział na ile pytań chciałabym poznać odpowiedź...
            - Nie wiedziałam o tym przedsionku - wyznałam, skupiając się przy okazji na wydarzeniach sprzed chwili, które mogłyby nam jakoś pomóc. - Spróbuj użyć różdżki.
            Malfoy wciągnął z sykiem powietrze, a przynajmniej tak to zabrzmiało. W schowku na miotły rozbłysło światło. Chyba jednak wolałam zostać w ciemności. Nie sądziłam, że to miejsce jest aż tak obskurne. Za mną faktycznie znajdowała się szafka, na której leżał stos narzędzi. Tuzin mioteł stał w rogu.
            Malfoy stał tak blisko mnie, że nasze całe ciała od stóp po ramiona się stykały. Moje włosy wylądowały na jego barkach. Chciałam je strzepnąć, ale mała przestrzeń krępowała moje ruchy i próba unoszenia ręki skończyła się dźgnięciem Malfoya w bok moim łokciem. Spojrzał na mnie. Stał tak blisko, że gdybym nachyliła się do przodu, moja głowa znalazłaby się pod jego podbródkiem.
            W jego spojrzeniu coś się zmieniło. Nie tylko teraz, ale codziennie. Każdego dnia miałam wrażenie, że lód powoli się roztapia, tworząc morze tak głębokie, że mogłabym w nim utonąć. I jeszcze te rzęsy okalające oko jak srebrne nici.
            Jak ktoś tak zepsuty mógł mieć tak piękne oczy...
            Tym razem to ja odwróciłam wzrok, nawet nie przepraszając go za dźgnięcie. To zdecydowanie nie był najlepszy pomysł utknąć w schowku na miotły z Malfoyem otoczona jego zapachem i dźwiękiem bicia własnego serca. Starałam się nie zwrócić uwagi na jego usta, które na chwilę się rozdziawiły. Zamknął je szybko, zaciskając zęby i skierował różdżkę w stronę drzwi.
            Przełknęłam głośno ślinę. Czułam, jak skóra pod zaciśniętymi pięściami się pocić. Chciałam się wydostać, nie stać tak blisko Malfoya, nie czuć jego obecności, nie słyszeć jego oddechu, nie widzieć z tak bliska rys jego twarzy.
            Znowu użył niewerbalnego zaklęcia. Podziałało, drzwi schowku na miotły otworzyły się, wlewając więcej światła. Wpadłam do przedsionka, biorąc ogromny oddech. Powietrze tu było o wiele bardziej świeże niż w schowku. I wreszcie mogłam rozprostować ręce i wymasować kostkę u nogi.
            - Masz pajęczynę we włosach - powiedział Malfoy. Wyszedł ze schowku na sztywnych nogach, a jego twarzy była ściągnięta. - Nad lewym uchem.
            Moja ręka sięgnęła w miejsce wskazane przez Malfoya. Skrzywiłam się, kiedy poczułam lepką sieć zaplątaną w kosmyki moich włosów. Strzepnęłam ją ze swoich rąk.
            - Jeszcze?
            Malfoy westchnął, wbijając wzrok w podłogę. Po chwili uniósł głowę, jakby podjął jakąś decyzję i podszedł obok mnie. Nieświadomie wstrzymałam oddech, kiedy jego ręka dotknęła moich włosów, ciągnąc pojedyncze kosmyki.
            - Już - oznajmił, pozbywając się ze swoich rąk pajęczyny. - Zniszczyłaś dom niewinnemu stworzeniu
            - Raczej pułapkę na niewinne stworzenia - zaoponowałam.
            Nie mogłam oderwać wzroku od jego skupionej miny. Czułam się, jakbym dopiero go poznała i pierwszy raz miała możliwość dokładniejszemu przyjrzeniu się jego twarzy.
            Odsunął się ode mnie. Jego usta wykrzywił uśmiech.
            - Lubisz się na mnie gapić, Granger.
            Nie wiedziałam, czy było to pytanie czy stwierdzenie, ale automatycznie wbiłam wzrok w drzwi, które musiały prowadzić na zewnątrz. Zrobiło mi się trochę cieplej i miałam nadzieję, że nie poczerwieniałam na twarzy. Musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
            - Zastanawiałam się nad słowami Maren - skłamałam, nie wiedząc jakim cudem tak nagle przyszło mi to na myśl. - Faktycznie masz dziewczęce rysy twarzy.
            Malfoy nie wyglądał na obrażonego. Starał się nie uśmiechnąć, ale jego oczy pojaśniały.
            - Przezabawne - stwierdził, nie wytrzymując i ukazując rząd białych zębów. - Ty za to masz silnie zarysowaną szczękę, jak u dorosłego mężczyzny.
            Przez ułamek sekundy poczułam się urażona, zanim zorientowałam się, że Malfoy tylko żartował. Chciałam wysłać mu mordercze spojrzenie, ale moje wysiłki zakończyły się śmiechem nas obojga.
            Kto by pomyślał, że ja i Draco Malfoy będziemy żartować, łamiąc wspólnie zasady.
            Gdzieś w oddali rozległ się wiwat.
            - Chodźmy - powiedział Malfoy, kierując się w stronę drugich drzwi.
            Weszliśmy do ogrodu za pałacem. Było ciemno, a różdżka oświetlała tylko kawałek przed sami. Na niebie świeciło milion gwiazd, księżyc był częściowo przysłonięty. Kiedy podniosłam wzrok zaparło mi dech w piersiach. Jakieś sto metrów przed sami stało tysiące postaci. Żółte lampiony, które wznosili w niebo oświetlały sylwetki uczniów i perłowych duchów, unoszących się nad ziemią. Po prawej stronie stali nauczyciele Brezo. Wszyscy żywi mieli na sobie błękitne szaty i żółte szpiczaste kapelusze, które kontrastowały z ciemnym tłem.
            - Wnoszą lampiony w górę, żeby uczcić śmierć tych, którzy zginęli w pożarze - szepnęłam w stronę Malfoya.
            - Chwalebne - mruknął. - Chodźmy za ten głaz, jest stamtąd lepszy widok.
            Nie widziałam żadnego głazu, dopóki po paru chwilach nie stanęliśmy przy nim. Sprytne - pomyślałam, w duchu chwaląc Malfoya. Stąd widzieliśmy wszystko, a nikt z uczestników ceremonii nie mógł nas zobaczyć.
            Kiedy wszystkie lampiony wzniosy się w górę, duchy odłączyły się od uczniów i usadowiły się parę centymetrów nad wodą. Lampiony rzucały światło na ich postacie, które powinny odbijać się w tafli jeziora, a nie odbijały.
            - Co one teraz robią? - spytał Malfoy, wyciągając szyję. Zgasił światło swojej różdżki i znów otoczył nas mrok.
            - Alabanza. Chwalą życie po śmierci i wspominają o swoich zasługach. Później zaczną dziękować.
            - Za co?
            - Za możliwość pełnienia pośmiertnej służby w pałacu, za zorganizowanie tego święta, za pamięć.
            Duchy zaczęły przemawiać, a ich głos przyprawił mnie o gęsią skórkę. Byliśmy za daleko, żeby usłyszeć wszystko, ale dawałam radę wyłapać większość słów i sama sklejałam zdania. Tak jak mówiłam, duchy udawały, że warto ,,nie przechodzić dalej", że tutaj żyje im się lepiej i nie czują większej różnicy w byciu martwym a żywym.
            - Akurat - mruknął Malfoy. - Od ponad dwustu lat niczego nie jedli, nie myli się, nie...
            Uciszyłam go kuksańcem w bok.
            Następnie pojedyncze duchy wpływały nad wodę, jakby jezioro było ich sceną i zaczęły opowiadać o swoich zasługach. Dowódca jednego z oddziałów wychwalał swoją armię za pięć stoczonych walk, z których tylko jedna została przegrana. Kiedy głos zabrał król - krępy duch z koroną na głowie, reszta duchów pokłoniła się z szacunkiem. Ten sam gest wykonali uczniowie i nauczyciele.
            - Król Felipe pełnił urząd dyrektora Brezo, zaraz kiedy odbudowano pałac i przekształcono go w szkołę - powiedziałam.
            - Ciekawe, czy przynudzał jak Binns.
            - Mnjie ciekawji, co wy tu robjicie.
            Na dźwięk tego niskiego głosu serce podskoczyło mi do gardła. Mimo, że było ciemno z łatwością rozpoznałam Jordala. Pierwszy raz widziałam jak się uśmiecha - i bynajmniej nie był to ciepły uśmiech. Stał z rękami założonymi na piersi.
            - Nu, nu, nu - zacmokał. - Ciekawjie co powjie Konsanov i wasza dyrektor, gdy dowjiedzą się, że próbujecjie wykraść testy i wygrać njieuczciwje.

______________________________________

Kochani, zapraszam do zobaczenia reklamującego blog filmika: https://www.youtube.com/watch?v=ST7icQ4mnMo

1 komentarz:

  1. Filmik jest PRZEGENIALNY! Ta muzyka trzymająca w napięciu. Naprawde bardzo mi się podoba. Co do rozdziału... to Draco bardzo arogancki tak jak lubię. Irytuje mnie ten Jordal. Nie sądzę, zeby to się zmieniło, ale to chyba twój cel. :p

    OdpowiedzUsuń