poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział XX


Siedzieliśmy w trójkę przy jednym z okrągłych stolików, czekając na pozostałych uczestników konkursu. Z czasem, kiedy Maren opowiadała mi kolejną historyjkę z dzieciństwa Malfoya (miał kiedyś kota; nie mogłam wyobrazić sobie go z kotem na rękach), do pomieszczenia wchodzili moi konkurenci. Nie znałam nikogo z uczniów innych szkół, ale Maren znała wszystkich. Kiedy wchodzili przez drzwi, przerywała swoje opowieści i szeptała nazwiska.
            -  Darij Jewdokim i Beatrisa Jewdokim - wskazała na parę uczniów, którzy właśnie przekraczali próg Szarej Sali. - Bliźniaki z Koldovstoretz, rosyjskiej szkoły. Bardzo dziwnej zresztą, podobnie jak ci dwaj. Startują we wszystkich konkursach. Spotkałam ich na Mistrzostwach Szkół Czarodziejów w Eliksirach.
            Darij był muskularny i wysoki, podobnie jak jego siostra. Oboje mieli lśniące czarne włosy sięgające pod ramiona, tak że nawet mimo odmiennej płci wyglądali niemal identycznie.
            - Są siódmą szkołą - powiedział Malfoy, marszcząc brwi. - W Europie jest przecież sześć szkół.
            Maren zaczęła się śmiać, a ja wywróciłam oczami. Gdyby słuchał mnie na naszej wspólnej nauce, wiedziałby, że nie tyle szkoły biorą w tym udział.
            - To jest Ogólnoeuropejski Konkurs Ponadstandardowych Umiejętności Magicznych. Nie Międzyszkolny - wyjaśniłam mu. - Większość czarodziejów uczy się w domach, nie w szkołach.
            - Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak można uczyć się w domu... - stwierdziła Maren, a potem wciągnęła z sykiem powietrze i spojrzała na Malfoya przepraszająco. - Nie to miałam...
            - Nie powinnaś znaleźć gdzieś Jordala? - spytał Draco, odchylając się do tyłu. Miałam nieodparte wrażenie, że po prostu chciał zmienić temat.
            Maren zamrugała i odrzuciła burzę ciemnorudych loków w tył.
            - To on powinien znaleźć mnie. W końcu po tu, na Merlina, tu jest, żeby mnie pilnować.
            - Maren...
            - Tak, wiem - powiedziała, jakby wiedziała o czymś, o czym nie wiem ja. Wstała, uderzając otwartymi dłońmi w stół i z gniewnym wyrazem twarzy zniknęła gdzieś wśród innych uczniów.
            Malfoy splótł ręce z tyłu głowy i zamknął oczy.
            - Nareszcie spokój - westchnął.
            Cieszyłam się, że stół, przy którym siedzieliśmy znajdował się w rogu, gdzie nikt nie stał, a rzadko ktoś przechodził. Jakieś dwie dziewczyny z dwóch innych szkół stały oparte o ścianę i chichotały patrząc na Malfoya, szepcząc coś do siebie i zachodząc szkarłatem. Przypominało mi to zachowanie Lavender i Parvati.
            - Czemu Jordal ma pilnować Maren? - zapytałam z czystej ciekawości.
            Malfoy otworzył oczy, unosząc brwi. Po jego twarzy przemknął prawie niezauważalny cień zdziwienia.
            - Bo to Maren - wyjaśnił, jakby to wszystko wyjaśniało. - Wystarczy, że spędzisz z nią jeden dzień, a przekonasz się, czemu trzeba jej pilnować. To buntowniczka. Łamie zasady, robi wszystko po swojemu. Czasem wydaje mi się, że chce zwrócić na siebie uwagę.
            - Brzmi jak ty - stwierdziłam po teatralnym zastanowieniu się.
            W kąciku jego ust zatańczył uśmiech.
            - Maren jest bardzo towarzyska, co pewnie już zauważyłaś. I naprawdę na tym świecie  jest bardzo mała garstka ludzi, których nie lubi. A jeśli już ktoś znajdzie się na jej czarnej liście, jego życie zamienia się w piekło.
            - To już nie brzmi jak ty.
            - Uważasz, że nie zamieniam życia ludzi, których nie lubię w piekło? - zapytał zawiedzionym tonem.
            - Miałam bardziej na myśli to, że traktujesz wszystkich tak samo źle - przed oczami przemknęły mi obrazy Pansy, Crabbe'a, Goyla, Notta... Czy Malfoy w ogóle ich lubił? - Chyba, że ty nikogo nie lubisz.
            Tym razem byłam stuprocentowo pewna, że na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, które bardzo szybko zdołał ukryć. Nie odpowiedział od razu.
            - Próbujesz mnie podejść, żebym opowiedział ci co o tobie myślę?
            - Co? Nie! - Zaprzeczyłam, odchylając się, żeby zwiększyć odległość między nami, jakby to mogło coś zmienić. Zdecydowałam się poprowadzić temat w innym kierunku. - A co z tym Jordalem? Dlaczego Maren go tak nie cierpi?
            Malfoy spojrzał gdzieś za mnie i uśmiechnął się bez krzty śmiechu. Lodowatym uśmiechem, od którego zjeżyły mi się włoski na karku.
            - Sigurda Jordala nie da się jakkolwiek polubić - powiedział beztrosko, poprawiając kołnierz swojej koszuli. Dziewczyny, które go obserwowały, zachichotały nieznośnie. - Możemy się założyć, że ci również nie przypadnie do gustu.
            Od razu nasunęło mi się powiedzenie: ,,Wróg twojego wroga jest twoim przyjacielem", ale nie skomentowałam tego. Od razu pomyślałam o zakładzie, który przegrałam na meczu Quidditcha, ale wolałam nie przypominać na razie o tym Malfoyowi, na wypadek, gdyby zechciał zrobić sobie ze mnie rozrywkę.
            Ale musiałam zapytać o jedno.
            - Skąd właściwie wiedziałeś, że Gryffindor przegra?
            Jego oczy pojaśniały, jakby tylko czekał aż zadam to pytanie. Nachylił się do mnie pod stołem i wykrzywił usta w chytrym uśmiechu.
            - Nie wiedziałem - przyznał. - Wiedziałem, że Potter nie złapie znicza. A to znacznie zwiększało szanse na to, że przegracie.
            - Ale skąd wiedziałeś, że Harry... - zawahałam się, nie wiedząc jak to nazwać. - Że Harry nie złapie znicza, tylko Cho.
            - Znasz odpowiedź, Granger.
            Oczywiście, że ją znałam. Oczywiście, że wiedziałam, dlaczego Harry pozwolił Cho złapać znicza. Zastanawiałam się nad tym, dlaczego wszyscy inni nie zauważyli, że zrobił to specjalnie - może oprócz Cormaca, ale z jego zdaniem nikt się nie liczył. A sam Harry wydawał się być nawet zdziwiony tym, że tak postąpił. Widziałam to w jego oczach. Sam nie rozumiał co się właśnie stało. A Malfoy to przewidział. Nawet ja nie brałam pod uwagę takiej możliwości, a Malfoy po prostu wiedział.
            - Ale skąd ty... - pokręciłam głową.
            - Po jego zachowaniu - powiedział wyraźnie dumny z tego, że może się pochwalić swoim sprytem. - Obsesyjne treningi, darcie się na swoją drużynę... Robił wszystko, żeby nie zwracać uwagi na to przeciw komu gra. Mówiłem ci, że w Quidditchu chodzi o osobowość i psychikę. Może i Potter ma ten swój talent, ale brakuje mu silnej woli. Jest za słaby.
            - Nazywasz słabością to, że dostrzega w swoim życiu coś więcej niż jakąś głupią grę? - obruszyłam się, sama nie wiedząc, czemu mnie tym rozłościł.
            - Potter wybrał między dziewczyną a Quidditchem, ułatwiając mojej drużynie wygraną Pucharu. Nie będę narzekał, choć poradzilibyśmy sobie i bez tego.
            - Jesteś niemożliwy. Mówisz o Quidditchu, jakby od tego zależało twoje życie.
            Uniósł palce do ust, a potem przejechał otwartą dłonią po brodzie i szyi.
            - Jest jego częścią - wyznał. Patrzył na mnie, jakby czekając aż zacznę się śmiać, ale ja tylko wpatrywałam się w jego oczy, które jakby zmieniły barwę na ciut cieplejszą, choć może to tylko sprawka znikomego światła. - Ty masz książki, ja mam Quidditch. Powiedziałbym, że wszyscy coś mają, gdyby nie przykład Weasleya, który nie ma ani mózgu, ani pieniędzy...
            Zasyczałam gniewnie i kopnęłam go w nogę pod stołem. Nie dam prawa mu obrażać Rona, nawet kiedy między nami nie było już tak jak kiedyś. Nauczyłam się panować nad sobą, kiedy Ślizgoni wyśmiewali mnie od szlam, ale trudno było mi nie reagować, kiedy ktoś nabijał się z moich przyjaciół...
            - Nie patrz na mnie tak krzywo, Granger. Tylko żartowałem - powiedział niezbyt przekonująco, ignorując moje kopnięcie, jakby w ogóle go nie poczuł.
            - Twoje żarty nie są śmieszne - już chciałam wstać i iść gdziekolwiek, byle daleko od niego, ale pojawienie się Maren mnie zatrzymało.
            - Przeklęty Jordal - mruknęła, opadając na krzesło.
            - Co z nim? - spytał Malfoy, przechylając głowę i przyglądając się tłumowi.
            Maren machnęła lekceważąco ręką.
            - Nie ważne. Dowiedziałam się, że brakuje jeszcze dwójki uczniów. Zaraz kiedy się zjawią, Konstanov wygłosi nam jakaś gadkę, pójdziemy na kolacje i odstawią nas do pokojów. O, Hermiono, zdeklarowałam, żebyśmy były razem - mrugnęła do mnie, najwidoczniej rozpromieniona tą perspektywą.
            - Czy to oznacza, że ja będę musiał przebywać w jednym pokoju z Jordalem?
            - Nie, Draco. Rozdzielają losowo, jakaś nowa moda na integracje - zaśmiała się i zwróciła do mnie. - Powiedziałam Konstanovi, że jesteś bardzo nieśmiała, a ja jestem jedyną osobą, którą znasz i jeśli nie chce, żebyś przy kolejnym ataku  nie wysadziła w powietrze mu tego ślicznego pałacu...
            - Wysadzenie pałacu? Myślałem, że stać cię nie więcej.
            Maren tylko wyszczerzyła zęby.
            No pięknie, teraz dyrektor tej szkoły ma mnie za aspołeczną i niezrównoważoną psychicznie - pomyślałam.
            - Tak właściwie, widziałyście jakiegokolwiek ucznia tej dziwnej szkoły? - zapytał Malfoy.
            Chciałam mu odpowiedzieć, ale uprzedziła mnie Maren.
            - Pewnie przygotowują się na nocne świętowanie. Słyszałam, że już trzy dni przed nie chodzą za zajęcia, żeby wszystko wyszło idealnie.
            - Jakie świętowanie?
            Maren spojrzała na niego jakby nie pytał poważnie. Potem przeniosła wzrok na mnie, jakby chciała sprawdzić, czy ja też nie wiem, o czym ona mówi. W tym momencie postanowiłam przejąć inicjatywę.
            - Noc Duchów - wyjaśniłam, nie mogąc powstrzymać tej nutki zarozumiałości w głosie. - W tej szkole uważają, że obchodzenie jej w tę właściwą noc może obrazić duchy, które nie bardzo lubią wspominać swoją śmierć.. Dlatego obchodzi się je następnej nocy.
            - I robią to bardzo hucznie - dodała Maren, a jej wielkich oczach dostrzegłam błysk. - Ten pałac wybudowano na początku XVIII wieku, a spłonął pod koniec, kiedy podzieloną Andorę na departamenty. Uwięzionych zostało w nim wtedy dwa tysiące pięćset ludzi - król wraz z rodziną, służba, część mieszkańców. Wszyscy zostali. Jako duchy.
            Malfoy uniósł brwi, ale nie wydawał się zafascynowany tym, co usłyszał.
            - Tu być wincyj duchów niż uczniów - usłyszałam za sobą bardzo niski głos.
            Maren automatycznie sposępniała. Do naszego stolika dołączył chłopak. Miał krótko przystrzyżone jasne włosy, parodniowy zarost na silnej szczęce, który i tak był ledwo dostrzegalny. Jego oczy zasłaniały grube brwi, o wiele ciemniejsze od koloru włosów.
            - Jednak postanowiłeś do nas dołączyć? - Maren piorunowała go wzrokiem, kiedy siadał. Aż trudno było mi uwierzyć, że ktoś tak wesoły i gadatliwy jak ona może mieć spojrzenie bazyliszka.
            - A, nu - chłopak zdjął z rąk grube rękawice i spojrzał na Malfoya. - Draco Malfoy? - wymówił jego nazwisko z takim zabawnym akcentem, że miałam ochotę parsknąć śmiechem.
            - Nie udawaj Jordal, że mnie nie pamiętasz.
            - Pamijętam - pokiwał głową, jakby właśnie sobie coś przypominał. - To było w zaszła zjima.
            - Już się bałem, że moja rozpoznawalność przygasła - powiedział Malfoy z udawaną ulgą. - Więc jak tam twój palec?
            Maren uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na Malfoya z uznaniem.
            - Mój palec ma się bardzo dobzie. Uważaj lepijej na swoja twarziczka, bo już taka ładna nie bindzie.
            - Czy ty właśnie nazwałeś moją twarz ładną? - Malfoy najwidoczniej nie przejął się groźbą Jordala.
            - To chyba nie był komplement - stwierdziła Maren. Wydawała się na wpół rozbawiona, a na wpół zirytowana. - Określenie ,,ładna" tyczy się bardziej dziewczęcej urody.
            - Ja nigdy nie podrywam dziewczyn mówiąc im, że mają ładną twarz - Malfoy udawał oburzonego. - To takie powierzchowne! ,,Cześć, masz ładną twarz. Jakby była brzydka, to bym do ciebie nie podszedł".
            - Myślę, że bardziej chodziło mu o twoją urodę - Maren wydawała się świetnie bawić, ignorując obecność Jordala. - No wiesz, masz takie dziewczęce rysy twarzy. I długie rzęsy. A do tego nie znam wielu chłopców o tak jasnych włosach. Gdybyś je zapuścił... Jak myślisz, Hermiono?
            Obraz Malfoya z włosami do ramion i toną makijażu na twarzy przyprawiłaby mnie w tamtym momencie o śmiech, gdyby nie wzrok Jordala, który dopiero teraz zauważył moją obecność. Nie chodziło o to, że patrzył na mnie, ale jak patrzył. Miałam wrażenie, że jego oczy rozszerzyły się w geście zdziwienia (wtedy dopiero zdołałam zobaczyć przez moment ich niebieską barwę, póki źrenice prawie całkowicie nie przykryły tęczówki).
            - A to kto? - zapytał.
            Zdawało mi się, że Malfoy wymownie spojrzał na Maren. Nawet jeśli moja wyobraźnia nie splatała mi figla, to dziewczyna w ogóle się tym nie przejęła. Okręciła pasmo włosów wokół palca.
            - Chyba nie myślałeś, że Draco przyjechał sam, prawda? Pozwól, że ci przedstawię jego towarzyszkę mugolskiego pochodzenia, Hermionę Granger.
            Widziałam, jak ramiona chłopaka napinają się.
            - Mugolskiego pochodzenjia? - wciągnął z sykiem powietrze. - Sjiedzisz tu z... brudna krew!
            - Uspokój się, Jordal - powiedziała Maren bardzo spokojnie. -  Bo nas zdyskwalifikują.
            Jordal, który podniósł się z krzesła, rozejrzał się po Szarej Sali. Znaczna część uczniów wpatrywała się w niego. Postanowił posłuchać rady Maren, bo niechętnie usiadł z powrotem, z jadowitym wzrokiem utkwionym we mnie.
            Coś czuję, że tym przypadku to ja i Malfoy mamy wspólnego wroga.
            - Sjiedzisz tu z tym gburem i z... - z odrazą oderwał ode mnie wzrok, jakby bolało go to, że mnie widzi. - Musjimy się przenjieść do innego stolika!
            - Ja tu zostaję - powiedziała Maren twardo. - Ty rób co chcesz.
            - Dobzie wjiesz, że musjimy sjiedzieć koło sjiebie.
            - Więc będziemy siedzieć tu - nakazała. Uśmiech całkowicie zniknął z jej twarzy. Wydawało mi się, że cała płonie. - A przy tym stole obowiązują pewne zasady. Żadnego obrażania. Żadnego wrzasku. Żadnego zachowywania się jak normalny ty. Złamiesz zasadę, a ja złamię ci kręgosłup. Zrozumiałeś?
            Czułam, że Maren celowo powiedziała o moim mugolskim pochodzeniu, jednak nie potrafiłam uwierzyć, że miała jakieś złe zamiary. Zamiast tego poczułam do niej sympatię, że zabroniła obrażania mnie. Nie tylko Jordalowi. Ale i Malfoyowi.
            Chociaż Malfoy dawno nie wypomniał mi mojego pochodzenia.
            Jordal zacisnął mocno szczękę. Jego oddech był głośny i chrapliwy. Wyglądał, jakby miał zamiar na splunąć Maren w twarz.
            - Mówjiłem im od początku, że coś jest z tobą nie tak - mruknął.
            - Pytałam, czy zrozumiałeś?
            Jordal powiedział coś po norwesku, co zabrzmiało jak setka przekleństw. Maren uśmiechnęła się zimno.
            - To dobrze.
            Drzwi Szarej Sali otworzyły się i ostatni uczestniczy konkursu ukazali się moim oczom. Dziewczyna - smukła blondynka, była wyższa niż jej ciemnowłosy towarzysz. Za nimi, najniższy z całej trójki, szedł Kontanov.
            - To Ava Kriejsti - powiedziała półgłosem Maren. - Urodziła się w Finlandii, ale obecnie mieszka w Niemczech. Uczy się w domu w Berlinie, podobnie jak ten chłopak. To Armin Bergmann. Są sąsiadami.
            - Znasz wszystkich czarodziejów? - zapytałam trochę głupio, ściągając na siebie wzrok Jordala, przez co od razu tego pożałowałam.
            Maren uśmiechnęła się ciepło, jakbym była małym dzieckiem.
            - Nie, tylko naszą konkurencję. Jest mi o wiele łatwiej, kiedy znam nazwisko osoby, z którymi przyszło mi się zmierzyć.
            - Nazwisko, adres, status krwi, szkołę - wyliczał Malfoy. - Hobby też sprawdzasz?
            Maren prychnęła z rozbawieniem. Przyszło mi na myśl, że jej humor jest jak huśtawka i zaczęłam zastanawiać się, jaka jest naprawdę.
            Pośrodku Szarej Sali pojawiła się marmurowa mównica, przy której stanął Konstanov. Dwójka nowych uczniów dosiadła się do stolika rosyjskich bliźniaków. Dwunastu uczniów ze szkół oraz sześciu uczących się w domach w skupieniu zajęło swoje miejsca.
            - Moi drodzy! Witajcie w Akademii Czarodziejstwa Brezo! - zaklaskał w dłonie, raczej ze swojego dziwnego przyzwyczajenia, ale zapoczątkował tym oklaski połowy uczniów. Ja i Maren zawtórowałyśmy mu. Malfoy i Jordal nie.
            Dziewczyny, które chichotały wcześniej na widok Malfoya, siedziały przy stoliku obok i trzepotały rzęsami, nie zwracając uwagi na dyrektora.
            - Nazywam się Konstanty Konstanov i, jak mogliście zauważyć, jestem dyrektorem w tutejszej szkole. Wasi dyrektorzy bądź nauczyciele, którzy z wami przyjechali jedzą właśnie obiad. Nie musicie obawiać się, że zniknęli!
            Nikt się nie zaśmiał, a Maren ułożyła swoje ręce na brzuchu.
            - Musi mówić o obiedzie zamiast nam go podać? - jęknęła.
            - Nie martwcie się również, że was zagłodzimy. Doskonale wiem, że niektórzy z was przyjechali z bardzo daleka. Na pewno jesteście zmęczeni, dlatego zaraz po kolacji przyślę uczniów, by odprawili was do komnat. Komisja konkursowa przybędzie jutrzejszego poranka. Wtedy też otrzymacie wszystkie niezbędne informacje. A teraz, zapraszam was do Białej Sali, drzwi po lewej. Otrzymacie tam ciepły posiłek i macie czas dla siebie. Widzimy się jutrzejszego poranka!
            Tym razem klaskać zaczęli prawie wszyscy. Kontanov obdarował nas szczodrym uśmiechem i wyszedł z Szarej Szali pierwszy. Kiedy zniknął, uczestniczy konkursu poderwali się z krzeseł i ruszyli na kolacje jak głodne wilki na polowanie.

           

            - Dziwne miejsce, dziwny dyrektor, ale do jedzenia nie można się przyczepić! - powiedziała Maren, kiedy nakładała sobie kolejną porcję deseru.
            Biała Sala wyglądem bardzo przypominała Szarą Salę, tyle że była jeszcze większa. Stoły również były okrągłe i poustawiane jak w szachownicy, ale znacznie większe. Bukowe drewno zasłonił biały obrus, na którym postawiono miski pełne jedzenia - ziemniaczane kuleczki, trzy rodzaje sałatek, talerz przysłonięty mięsem i rybami, makaron, ryż i zupy. Obok nich od razu podano również desery - ciasta, torty, pudding, którymi od pół godziny zajadała się Maren.
            Ja nie miałam apetytu. Zmusiłam się do nałożenia garstki makaronu i kawałka ryby. Dziwnie się czułam, siedzą przy jednym stole z Jordalem, który już znienawidził mnie za samo urodzenie. A do tego pierwszy raz jadłam z Malfoyem. Siedział naprzeciwko mnie z talerzem wyłożonym paluszkami z ciasta polanymi gorącą czekoladą. Nie zjadł tyle ile Maren, ale też sobie nie szczędził. Jordal natomiast nie ruszył niczego.
            - Nie sądziłam, że tak się postarają - ciągnęła Maren, a jej wzrok skakał od dzbanka soku do filiżanki gorącej czekolady, jakby zastanawiała się co wybrać. - Wiecie, tutaj nie mają skrzatów domowych. Służba, które zginęła ponad dwieście lat temu nadal tu służy. Myślałam, że skoro mają te swoje święto dzisiaj, to zrobią i wolne czy coś.
            - Mają wolne - wypaliłam i poczułam jak czerwienię się na twarzy, chociaż nie powiedziałam niczego niestosownego. Zignorowałam spojrzenie Jordala. - To znaczy, nie wiem, czy można to tak nazwać. Po prostu wszystkim zajmują się uczniowie ten jeden raz.
            - A już się bałem, że odjęło ci mowę, Granger - powiedział Malfoy, krzyżując wzrok z moim.
            - Nie wiedziałam o tym - przyznała Maren, odkładając sztućce na talerz.
            - Pisano o tym w Kronikach Pałacu Brezo - spojrzałam gdzieś na makaron. - Duchy przygotowują posiłki dzień wcześniej, nie lubią jak ktoś krząta się po ich kuchni.
            - Ciekawe. Nie mogę się doczekać, aż spotkam duchy tego pałacu. W każdym razie, ja już skończyłam z jedzeniem - na dowód odsunęła od siebie talerz.
            Zdawało mi się, że w obecności Jordala Maren przygasła. Nie gadała już tak szybko jak wcześniej, a ja nie wiedziałam, którą jej wersję wolę bardziej.
            Odłożyłam sztuczce i złożyłam ręce na kolanach pod stołem, zostawiając niedojedzoną rybę.  
            Maren, która nie wytrzymywała chyba ciszy, zaczęła opowiadać nam ciekawostki o duchach. Gdzieś w połowie miałam wrażenie, jakby ktoś chwycił pilota i jednym przyciskiem wyłączył moje myślenie.
            Po dziesięciu kolejnych minutach, drzwi Białej Sali otworzyły się i weszło dziesięć osób. Pięć dziewczyn, ubrane w niebieskie, proste sukienki do kolan, w ciemne włosy splecione miały żółte dzikie róże. Chłopcy ubrani byli w mundurki, również niebieskie, a na piersi przypiętą mieli żółtą zawieszkę w kształcie pawia. Dzika róża i paw - dwa symbole tej szkoły.
            Podchodzili do stolików, jakby dokładnie wiedzieli, do jakiego mają przyjść. Przy naszym zjawiła się zarówno dziewczyna, jak i chłopak. Oboje o ciemniejszym kolorze skóry i włosach ciemnych jak noc.
            - 'Ogwart - powiedziała dziewczyna. - I Durmstrang.
            - Jestem Milo - przedstawił się chłopak. - A to Abella. Jesteśmi tu, żebi być waszymi przewodnikami podczas tego tygodnia.
            - Miło nam was poznać - ożywiła się od razu rudowłosa. - Jestem Maren. A tu Hermiona, Draco i... Sigurd.
            - Si - Abella pokiwała głową. - Ti i ti - wskazała na mnie i Maren - musicie iść ze mną. Będziecie dzielić komnatę. Chodźcie za mną.
            Maren od razu podniosła się z krzesła, jakby chciała uciec od Jordala. Poklepała Malfoya po ramieniu i chwyciła mnie za łokieć.
            - Czy to oznacza, że Malfoy będzie dzielił z Jordalem swój pokój? - zapytałam szeptem, żeby Abella, która szła już przed nami, nas nie usłyszała.
            - Malfoy? - Maren parsknęła śmiechem. - Wybacz, to nazwisko zawsze kojarzy mi się z jego ojcem, nie z nim. Czy w Hogwarcie wszyscy mówią sobie po nazwisku?
            Minęłyśmy próg Białej Sali. Abella obróciła się w naszą stronę.
            - Idziemy do góri - i ruszyła po wielkich schodach, a my podreptałyśmy za nią.
            - Nie - odpowiedziałam na pytanie Maren, której cień pojawiał się i znikał w świetle pochodni umocowanych na ścianach. - Myślę, że używanie czyjegoś imienia wiąże się z szacunkiem.
            Skoro Maren znała Malfoya jeszcze dłużej niż ja, musiała wiedzieć, że ktoś taki jak on gardzi takimi jak ja.
            Ale ona tylko się zaśmiała.
            - Nie, Draco mówi wszystkim po nazwisku.
            - Do ciebie zwraca się po imieniu.
            - Tak, do mnie tak - przyznała i spojrzała na mnie z ukosa. - Ale mnie zna od dzieciństwa. A co do twojego pytania, nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że nie, bo Draco i Jordal w jednym pokoju nie może mieć szczęśliwego zakończenia.
            Chciałam zapytać, skąd ci dwaj właściwie się znają, ale zrezygnowałam. Obiecałam sobie, że nie wkroczę w sferę prywatności Malfoya.
            - Wasza komnata jest na czwartim piętrze - doszedł nas głos Abelli. - Będziecie mieszkać z czwartoklasistkami, w tim i ze mną.  Dziewczini nie mogą wchodzić do chłopców, a chłopci do dziewczin. Jest nas razem w czwartej klasie sto cztirdzieści trzi dziewczini i sto dwudziestu chłopców.
            - Sto czterdzieści trzy dziewczyn w jednym pokoju? - spytała Maren.
            - To są komnati. Prawdziwe, królewskie. Kiediś byłi to sipilanie córek króla Felipe.
            Maren nie wydawała się tym przekonana.
            - A dokąd zabrał Milo naszych przyjaciół? - spytała, mając na myśli Malfoya. Wiedziałam, że Jordala nie określiłaby mianem przyjaciela.
            - Ten blondin z jasnimi włosami będzie spał w komnacie na trzecim piętrze. Ten ciemniejszi na pierwszim.
            Maren odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do mnie, jakby to, że ci dwaj nie są razem w pokoju było jej małym zwycięstwem. Ucieszyłam się nawet, że Jordal jest o wiele dalej od nas niż Malfoy.
            - To tu - Abella przystanęła. Nie wyglądała na ani trochę zmęczoną wędrówką po schodach, w przeciwieństwie do nas, którym włosy zaczęły kleić się do czoła. - Drzwi po lewej są nasze. A te na przeciwko chłopców. Wszistkie pomiędzi to klasi. Klasa eliksirów, klasa wróżbiarstwa, klasa obrony przed czarną magią - wyliczała, pokazując na szereg drzwi pomiędzy dwoma wielkimi, które prowadziły do komnat.
            - Wszystkie klasy znajdują się akurat na tym piętrze? - zapytała Maren.
            Czytając Kroniki Pałacu Drezo, znałam już odpowiedź na to pytanie.
            - No - zaprzeczyła Abella. - Na każdim piętrze są sale dla każdego rocznika. Tutaj uczi się mój rocznik, czwartoklasiści. To dużi pałac, więc i miejsca jest dużo.
            Wzruszyła ramionami, jakby nie rozumiała zdziwienia malującego się na twarzy Maren i podeszła do drzwi. Chwyciła za złotą gałkę i wpuściła nas do środka.
            Teraz rozumiałam, jak w komnacie pomieściło się prawie sto pięćdziesiąt osób. Był to olbrzymi pokój o wysokim sklepieniu, z którego zwisały dwa żyrandole. Łóżka były dwupiętrowe, ale tak duże, że pomieściłyby i trzy osoby na jednym z pięter. Stały oddzielone od siebie paroma metrami, tak że było wystarczająco miejsca na przechodzenie. Całą lewą ścianę stanowiły półki wypełnione książkami, na których widok zrobiło mi się ciepło na sercu. Po drugiej stronie stał bogato zdobiony komin, trochę mniejszy niż ten w Pokoju Wspólnym Gryfonów, ale piękniejszy.
            - Te drzwi - Abella wskazała na prawie niewidoczne drzwi niedaleko kominka - prowadzą do łazienki. Moje koleżanki zjawią się dopiero jutrzejszego poranka, więc tę noc spędzicie tu same. Czujcie się jak u siebie w domu.
            Ukłoniła się lekko i odwróciła na pięcie, by ruszyć w stronę wyjścia.
            - Nie zostajesz? - zapytałam.
            - No, mi mami dzisiaj święto - wyjaśniła, obracając głowę w moim kierunku. - Wrócę rankiem. Dobrej noci.
            - Miłej zabawy - pożegnała ją Maren, kiedy Abella zamykała drzwi komnaty.
            Chciałam zapytać, które łóżka są nasze, ale w tym momencie zauważyłam moją walizkę przy łóżku przy wielkim oknie. Obok niej była też inna walizka, która - jak sądziłam, należała do Maren.
            - Ja cię, znaczy Merlinie, ale wygodne - powiedziała, kładąc się na łóżku obok naszych walizek. - Mogę spać na górze?
            - Jasne - zgodziłam się od razu. Osobiście wolałam zająć łóżko na dole. - Która godzina?
            - Siedemnasta - Maren nie spojrzała na żaden zegar. - Ale ja się czuję jakby był środek nocy. Może to przez te liche oświetlenie. Pochodnie i żyrandole. Chyba pójdę się położyć. Zawsze po kolacji robię się senna. Dlatego u nas, w Durstrangu, jemy ją zaraz przed ciszą nocną. Wszyscy wolą chodzić najedzeni do łóżka. Przecież kolejny posiłek zjemy za jakieś piętnaście godzin!
            Na samo wspomnienie o śnie poczułam, jak moje powieki opadają. Nie zdawałam sobie czasu, że minęło tyle czasu od naszego przyjazdu. Nie widziałam McGonagall od kiedy Konstanov odprawił ją na obiad i zastanawiałam się, na którym piętrze znajduje się jej komnata i z kim ją dzieli. I ile w ogóle ten pałac ma pięter. W Kronikach pałacu Brezo autor wspomniał o siedmiu piętrach i siedmiu wieżach.
            Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi i otworzyłam oczy. Maren nigdy nie było. Już myślałam, że wyszła, kiedy z łazienki doszedł mnie jej zdumiony okrzyk.
            - Mydło o zapachu nowego pergaminu! Nie wyjdę stąd przez następne dwadzieścia lat.
            Może Maren nie zajmowała łazienki dwadzieścia lat, ale dobre dwie godziny na pewno. W ciągu tego czasu rozpakowałam swoje rzeczy i przejrzałam księgi, które leżały na  półkach. Niektóre z nich wyglądały na nowe, inne pochodziły z XVIII wieku. Wydawało mi się, że były tu też takie, które nie spłonęły w czasie pożaru. Jedna z nich dotyczyła święta Nocy Duchów.
            Maren wyszła z łazienki, kiedy kończyłam setną stronę. Miała na sobie czerwoną piżamę, włosy związała na czubku głowy, a na gołe stopy włożyła pantofle.
            - Łazienka wolna - zawołała, a potem spojrzała na mnie z rozbawieniem. - Wybacz, w Durmstrangu zawsze ciągnie się kolejka do łazienki i pierwszy raz miałam tyle czasu, żeby spędzić tam tak dużo czasu.
            Odłożyłam książkę na stolik i chwyciłam swoją koszulę nocną. Słyszałam, że w Andorze noce są ciepłe, dlatego nie zabrałam ze sobą żadnej ciepłej piżamy. Patrząc na ubiór Maren, zaczęłam tego żałować. Ale zaraz później pomyślałam, że i tak mieszkają tu same dziewczyny, a chłopcy mają zakaz wstępu.
            Nawet nie byłam zaskoczona tym, że łazienka jest ogromna. Przypominała trochę łazienkę prefektów na piątym piętrze w Hogwarcie, z której mogłam korzystać od września. Tu również wszystko było zbudowane z marmuru. Zabudowane toalety umieszczone zostały w jednym z końców pomieszczenia. Po środku znajdował się okrągły basen wpuszczony w podłogę. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi łazienki, z kranu zaczęła wypływać so niego woda. Nim się rozebrałam, basen wypełniony był już przezroczystą cieczą. Wrogu basenu wbudowano marmurowy stolik, na którym leżała setka mydeł. Tak jak mówiła Maren, było tu mydło o zapachu pergaminu, ale też o zapachu skoszonej trawy czy deszczu, ale również zwyczajne zapachy jak truskawka czy wanilia.
            Ten z wanilią odsunęłam na bok.
            Woda była ciepła, wręcz idealna. Już wiedziałam, czemu Maren spędziła tu tak wiele czasu. Sama miałam wrażenie, że siedzę tu już od piętnastu minut, a woda ani trochę nie zrobiła się chłodniejsza. Zmieszałam ze sobą mydło o zapachu brzoskwini i lawendy.
            Ginny na pewno polubiłaby to miejsce. Ron stwierdziłby, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego, oprócz jedzenia. A Harry... Cóż, dawny Harry pewnie zgodziłby się z Ronem, ale teraz nawet nie zauważyłby, że nie znajdujemy się już w Hogwarcie.
            Umyłam włosy szamponem o zapachu truskawek. Uwielbiałam ten moment, kiedy były mokre. Miały wtedy ciemniejszą barwę oraz nie puszyły się tak jak normalnie.
            Mogłabym tu spędzić cały tydzień.
            Kiedy wyszłam z łazienki, za oknem zrobiło się już ciemno. Maren leżała na górnym łóżku, z głową ukrytą w poduszce. Przykryta pościelą była jedyna od pasa w dół. Jej klatka opadała i unosiła się równym tempem.
            Nie chciałam jej budzić, dlatego na palcach podeszłam do łóżka. Miałam rację, było ciepło. Moja koszula nocna sięgała zaledwie do ud, a do tego była na ramiączkach, więc ubierałam ją zazwyczaj, kiedy wyjeżdżałam z rodzicami na wakacje.
            Łóżko faktycznie było wygodne. W Hogwarcie też nie mogłam narzekać na sen, ale te  Andorze było o wiele większe i bardziej miękkie, a pościel przyjemnie otulała moje ciało, tak że już niecałe pięć minut później pogrążyłam się w krainie snów.
            Śniło mi się, że przyszłam do Białej Sali na śniadanie, ale nikogo tam nie zastałam. Po chwili zjawiła się Abella, cała zdyszana i czerwona na twarzy, jakby właśnie przebiegła maraton. Zaczęła krzyczeć, że od godziny trwa test. Pobiegał za nią do Szarej Sali, ale było za późno. Wszyscy stali przed mównicą i wpatrywali się we mnie gdy wchodziłam.
            - Przepraszam! - zawołałam, kiedy McGonagall obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym pogardy. - Ja... Ja mogę to napisać.
            - Za późno - powiedział Konstanov i zaklaskał w dłonie, a reszta mu zawtórowała. Po Szarej Sali rozeszły się śmiechy. - Hogwart został zdyskwalifikowany.
            Przez tłum przedarł się Malfoy. Jego pięści były zaciśnięte, a twarz poczerwieniała jak zawsze u Rona.
            - To twoja wina - prawie wypluł te słowa. - Wszystko zniszczyłaś! Przez ciebie Hogwart został Najgorszą Szkołą na Świecie...
            - Ja nie, ja nie... - zaczęłam się cofać. Śmiech uczestników bębnił mi w uszach. Wskazywali na mnie palcami. Była tam Maren i Jordal, rosyjscy bliźniacy oraz te dwie dziewczyny, które teraz nie chichotały na widok Malfoya, ale śmiały się z mojego występku razem z innymi.
            - Splamiłaś honor naszej szkoły - do Malfoya dołączyła McGonagall. Wyrzuciła swój palec przed mój nos. - Nie powinniśmy zabierać ciebie.
            - Jesteś taka głupia - miałam wrażenie, że zęby Malfoya są ostre jak kły wampira. - Głupia, spóźnialska, nic nie warta...
            - Ja to mogę wyjaśnić, ja naprawdę nie...
            - Granger... - Malfoy uniósł swoją różdżkę i przystawił mi ją do gardła. Uczniowie wydali wojowniczy okrzyk, a McGonagall skinęła głową z aprobatą.
            - Ja to napiszę, proszę - zaczęłam błagać - dajcie mi szansę...
            - Granger... - koniec jego różdżki wbił mi się w krtań.
            - Nie, proszę!
            - Granger!
            Tym razem głos Malfoya zabrzmiał jakby z oddali. Jego twarz, którą wykrzywił nienawistny uśmiech, rozmyła się w moim śnie, podobnie jak twarze innych. Na chwilę wszystko zajęło się ciemnością, a ja odskoczyłam, nie wiedząc co się dzieje.
            - Granger, przestań się tak wić...
            - Zostaw mnie! - krzyknęłam i otworzyłam oczy.
            Znajdowałam się ponownie w swojej komnacie. Usiadłam do pozycji siedzącej, z trudem łapiąc powietrze. To tylko sen, to tylko sen...
            - Nic ci przecież nie robię - usłyszałam obok siebie zirytowany głos.
            Światło księżyca wlewające się przez okno oświetlała postać Malfoya. Stał przy moim łóżku, z rękami założonymi na piersiach. Jego oczy błyszczały w ciemności.
            - Ja... - nagle poczułam się strasznie głupio. - Śniło mi się, że przystawiasz mi różdżkę do gardła.
            Jego twarz pozostawała w cieniu, ale mogłabym przyrzec, że się uśmiechnął.
            - Śnisz o mnie?
            - Co..? - zamrugałam. - Nie, ja... śniłam o konkursie i... - nagle wydałam z siebie zduszony krzyk. - Malfoy, co ty tu robisz?!
            Jeszcze nigdy nie cieszyłam sie z tego, że czarodzieje nie widzą lepiej w ciemności, ale teraz byłam wdzięczna, że tak nie jest. Nie było szans, żeby Malfoy zauważył, jak moje policzki zachodzą szkarłatem. Złapałam niezręcznie pościel między palcem i nasunęłam ją na siebie aż pod brodę.
            - Przyszedłem po ciebie - powiedział jak gdyby nigdy nic.  - I po Maren, ale widzę, że ona już się świetnie bawi.
            - Co?
            Spojrzałam w górę, ale nie było szans, żebym przez drewno zobaczyła, czy Maren wciąż tam śpi.
            - Czułem, że Maren nie zmarnuje takiej okazji, ale liczyłem, że pójdzie trochę później - mruknął do siebie. - Dawno wyszła?
            - Wyszła?
            Malfoy westchnął niecierpliwie.
            - Noc Duchów, Maren, ciekawość, łamanie zasad... Łączysz już fakty?
            Przez chwilę otoczyła nas głucha cisza.
            - Maren poszła na ich uroczystość?
            - Gratulacje, pięć punktów dla Gryffindoru - zakpił. - Zbieraj się, Granger.
            Byłam taka zdezorientowana, że  nie wiedziałam co powiedzieć.
            - Nigdzie nie idę - powiedziałam, przyciskając do siebie pościel. - Idź stąd, Malfoy. Nie chcemy kłopotów, rozumiesz?
            Malofy oparł się o jedno z łóżek.
            - Dumby życzył nam udanych wakacji. Chyba nie zamierzasz spędzać ich na spaniu?
            - To nie są żadne wakacje!
            - Pomyśl jaka cię omija szansa - próbował podejść mnie inaczej. - Na pewno czytałaś o tej uroczystości, ale czy będziesz miała kiedykolwiek możliwość sama ją przeżyć? Nie. A czy jej przeżycie jest lepsze od czytania o niej? Tak. Czy właśnie masz jedyną w życiu okazję, żeby zrobić coś, co tak naprawdę chcesz zrobić? Tak.
            - Nic z tego, Malfoy - powiedziałam ostro. - Gdyby Konstanov chciał, żebyśmy w niej uczestniczyli, zaprosiłby nas na to.
            - Boisz się, że nas przyłapią i zdyskwalifikują - nie zapytał, ale stwierdził. - Pozwól, że ci przypomnę, dzielna Gryfonko, że Konstanov nie wspomniał nic o ciszy nocnej i o tym, że nie możemy wychodzić ze swoich komnat.
            Przygryzłam wargę. Malfoy miał rację, nie było żadnego zakazu uczestniczenia w ich święcie. Przypomniały mi się słowa Ginny, która kazała mi uważać na siebie... na siebie i na Malfoya.
            - Nie - nie zgodziłam się. - Jak chcesz, to idź. Ja nie będę ryzykować.
            Malfoy zawahał się, ale nie ruszył się ani o krok.
            - Jesteś taka nudna, Granger. W takim razie zawrzyjmy układ. Ty ze mną pójdziesz, a ja nie spieprzę jutrzejszego testu.
            Moje usta otwarły się i zamknęły, jak u ryby.
            - Czy ty mi grozisz?
            - To nie groźba. Raczej szantaż.
            - Jeśli z tobą nie pójdę specjalnie wpiszesz złe odpowiedzi? - nie mogłam w to uwierzyć.
            - Jakimś dziwnym trafem wszystko wyleci mi z głowy.
            - Malfoy!
            - Chcesz wygrać ten konkurs? Zależy ci na tym?
            Oczywiście, że mi zależało. A to co robił teraz Malfoy było typowe dla każdego Ślizgona. Wszystko musiało być takie jakie on chciał, żeby było.
            - Jesteś beznadziejny.
            - Mówiłaś już to kiedyś - wiedział, że jest na wygranej pozycji. - Przebierz się.
            Rzucił mi na łóżko moje ubrania.
            - Grzebałeś mi w rzeczach?!
            - Były na wierzchu.
            Miałam ochotę wstać, zamordować go i pójść spać.
            - Odwróć się - warknęłam.
            Dopiero po chwili zrozumiał o co mi chodziło.
            - Daj spokój, Granger. Jest ciemno.
            - Odwróć się.
            Westchnął cicho i odwrócił się tyłem do mojego łóżka. Odłożyłam pościel na bok i podreptałam do łazienki, przeklinając swoją koszulę nocną i Malfoya.
            Ubrałam  czarne spodnie i bluzkę. Zdawało mi się, że wcale nie zostawiłam ich na wierzchu. Znowu przeklęłam Malfoya.
            - To nie było takie trudne - powiedział, kiedy weszłam z powrotem do komnaty.
            Sam ubrany był w czerń. Jego włosy w świetle księżyca przybrały srebrzystą barwę.
            - Nienawidzę cię.
            - Akurat - zaśmiał się jakbym opowiedziała dobry kawał. - A teraz po cichu, Granger. Nie chcemy, żeby ktoś nas przyłapał, jak łamiemy zasady.
            W końcu przeklęłam nawet mój cel, kiedy chybiłam rzucając w Malfoya poduszką.

3 komentarze:

  1. Nie no, fajnie. Domyslilam się, że to sen. W końcu jakie Hermiona może mieć koszmary? Podoba mi sie strona w jaka idzie to opowiadanie. W końcu muszę ci powiedzieć: cudowny zwiastun! Jeśli sama robilas to podziw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam już dwa nowe zwiastuny gotowe, ale czekam z ich opublikowaniem do właściwego momentu, bo zawierają spoilery xD

      Usuń