niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział XIV



               Staliśmy w gabinecie McGonagall. Cho ocierała mokre od łez policzki, Draco przybrał maskę obojętności, ja wpatrywałam się w podłogę. Jakbym zrobiła coś złego. Profesor McGonagall stała z założonymi rękoma przy swoim biurku.  Snape zaszył się w kącie pokoju, badając tajemniczy naszyjnik.
            - No więc? - zapytała McGonagall ostro. - Co się stało?
            Żadne z naszej trójki nie kwapiło się odpowiedzieć. W końcu Cho wzięła parę głębszych wdechów i opowiedziała wszystko od momentu, kiedy wyszliśmy z Pubu pod Trzema Miotłami. Nie mogłam nie zauważyć zdziwienia na twarzy McGonagall, kiedy dowiedziała się, że ja i Malfoy byliśmy tam razem i - w opinii Cho - właśnie rozmawialiśmy o SUM'ach. Najchętniej wtrąciłabym, że to bynajmniej nie była przyjacielska pogawędka, lecz w tej chwili Cho wybuchła płaczem, który stłumiła dopiero po paru minutach. Następnie opowiedziała, jak pobiegła po pomoc i przyprowadziła Hagrida.
            Dalej wszystko już wiedziałam. Hagrid zaniósł Katie do skrzydła szpitalnego, a Draco - wbrew moim zakazom - odsunął paczuszkę i zawinął w szal jej zawartość. Zielony naszyjnik połyskiwał groźnie, kiedy szliśmy do zamku kłócąc się o niego.
            - Dobrze, już dobrze - powiedziała McGonagall łagodniejszym tonem głosu. - Cho, idź do skrzydła szpitalnego i poproś o coś na uspokojenie.
            Cho kiwnęła głową, a na jej policzkach zalśniły kolejne krople łez. Wyszła z gabinetu, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
            - Severusie? - zwróciła się do Snape'a McGonagall.
            Profesor zaklęciem trzymał naszyjnik w powietrzu, nie odrywając od niego wzroku.
            - Ta rzecz ocieka czarną magią - powiedział w końcu. - Musimy zawiadomić Dumbledore'a.
            Przygryzłam wargę. Dopóki Dumbledore jest w Hogwarcie, nic nikomu nie może się stać...
            - Jak tylko wróci, od razu z nim porozmawiam - obiecała McGonagall.
            - Jak wróci? - zapytałam, unosząc głowę i napotykając surowy wzrok kobiety.
            - Profesora Dumbledore'a w chwili obecnej nie ma.
            Miałam złe przeczucie związane z nieobecnością dyrektora. Starałam się nie dać tego po sobie poznać.
            - Co Katie robiła w Hogsmeade? Drużyna Gryffindoru miała całodzienny trening z Quidditcha - powiedziała nagle McGonagall.
            Nikt jej nie odpowiedział.
            Obserwowałam, jak Snape zaklęciem umieszcza naszyjnik w paczuszce i szczelnie go zamyka.
            - Czy myśli pani, pani profesor - zaczęłam nieśmiało - że Katie ktoś zaczarował?
            Kątem okna widziałam, jak Draco na mnie spojrzał, ale ja uparcie wpatrywałam się w twarz McGonagall.
            - Sądzę, że tak - odpowiedziała słabo, co mnie trochę zaskoczyło.
            - Wyjdzie z tego?
            - Dzięki szybkiej interwencji profesora Snape'a i pani Pomfrey jej życiu już nic nie zagraża.
            Już nie zagraża. Miałam wrażenie, że jakaś niewidzialna ręka ściska mój żołądek.
            - Podstawowym pytaniem jest - odezwał się Snape - komu panna Bell zamierzała dać naszyjnik?
            Tym razem ręka ścisnęła wszystkie moje wnętrzności.
            Czułam na sobie wzrok Dracona i czułam na sobie wzrok Snape'a. Zupełnie jakby profesor wiedział, że to ja byłam celem, ja miałam dostać ten naszyjnik.
            Zawahałam się, ale powiedziałam, nie patrząc na nikogo:
            - Ja.
            Profesor McGonagall wciągnęła z sykiem powietrze.
            - Jak to ty?
            - Zanim Katie straciła przytomność powiedziała: ,,Daj to Hermionie Granger".
            Nastała cisza. Nikt nie rozumiał, dlaczego to ja miałam być ofiarą. To, że ktoś chciał mojej śmierci, dotarło do mnie dopiero w tym momencie. Ktoś chciał, bym nie żyła. Jak w drugiej klasie, kiedy Komnata Tajemnic została otwarta, a ja uniknęłam śmierci dzięki lusterku.
            - Sądzę, że powinniście odpocząć - powiedziała McGonagall, otwierając drzwi swojego gabinetu. - Prosiłabym, żebyście nie rozpowiadali o tej sytuacji.
            Posłusznie wyszłam na korytarz, czując za sobą obecność Malfoya. Kiedy McGonagall zamknęła drzwi, odetchnęłam głęboko.
            - Skąd wiesz, że to ty miałaś dostać ten naszyjnik? - spytał Draco, wpatrując się we mnie z przechyloną głową.
            Z trudem powstrzymałam się od prychnięcia.
            - Nie słyszałeś co powiedziała?
            Malfoy włożył ręce do kieszeni jeansów.
            - Może coś jej się pomieszało? Niby czemu nie dała ci tego na tej drodze? Przecież szła przed nami.
            O tym nie pomyślałam. Zagryzłam wewnętrzną stronę policzka, czując w ustach metaliczny smak krwi.
            - A poza tym - ciągnął Draco - dlaczego miałaby się chcieć pozbyć ciebie?
            - Ktoś na pewno rzucił na nią Imperius - westchnęłam. - Możemy o tym nie rozmawiać?
            Byłam pewna, że Malfoy zrobi na przekór moim słowom, ale on wzruszył obojętnie ramionami.
            - Jak chcesz.
            Szliśmy w ciszy, dopóki zza zakrętu nie wyłoniła się postać Harry'ego. Ubrany był w strój do Quidditcha, a przez ramię zawieszoną miał miotłę.
            - Cho mi powiedziała co się stało - zaczął od razu - Wszystko w porządku?
            Kiwnęłam głową.
            - Gdzie Ron? - spytałam.
            Harry omiótł spojrzeniem Malfoya, jakby wszystko było jego winą.
            - W dormitorium - wyjaśnił, patrząc znów na mnie. -  Profesor Hooch kazała zakończyć trening, ale nie chciała powiedzieć co się stało. Wiadomo co z Katie?
            Pokręciłam głową.
            - Żyje. Wydaje mi się, że przenieśli ją do Świętego Munga.
            - Nie było je na treningu, nie sądziłem, że...
            - Nikt nie wiedział co się stanie - przerwałam mu.
            Harry kiwnął głową.
            - Chodź, powinnaś odpocząć.
            Nie protestowałam, kiedy pociągnął mnie delikatnie za rękę i poprowadził do Pokoju Wspólnego.
            Okazało się, że wcale nie było dane mi odpocząć. Ginny, która skończyła już szlaban u Snape'a, a dowiedziała się od Harry'ego co się stało, zaczęła wypytywać mnie o szczegóły.
            Opowiedziałam im wszystko, powtarzając wcześniejsze słowa Cho. Żałowałam, że nie ma z nami Rona. Chłopak poszedł do dormitorium, kiedy tylko pojawiłam się w wieży. Obiecałam sobie więcej nie okłamywać przyjaciół, dlatego kiedy Ginny zaczęła głośno zastanawiać się, kto miał być celem, powiedziałam to, co wcześniej McGonagall.
            - Ty? - Ginny zakryła usta dłonią. - Ale kto...
            - Malfoy - powiedział niemal natychmiast Harry.
            Spojrzałam na niego z politowaniem.
            - Malfoy?
            - Nienawidzi mugolaków - wyjaśnił. - A do tego jest jedynym uczniem, którego można posądzać o związek z czarną magią.
            Pokręciłam z niedowierzeniem głową.
            - Harry, od tygodnia spędzam z nim wieczorami czas. Wiem jaki jest Malfoy, ale on nie sprawia wrażenia, jakby chciał mnie zabić. Zresztą...
            Zresztą już dawno mógłby to zrobić, chociażby wtedy, kiedy wracaliśmy do Hogwartu przez tajne przejście...
            - Zresztą co? - spytał Harry z wyższością.
            Nie mogłam mu powiedzieć o tamtym wydarzeniu.
            - Zresztą niby jak miał dać Katie ten naszyjnik, skoro siedział wtedy ze mną pod Trzema Miotłami?
            Nie była to do końca prawda, skoro Draco dosiadł się dopiero pod koniec. Nie mogłam zrozumieć dlaczego go bronię, jednak czułam, że to nie on jest sprawcą tego wszystkiego.
            Harry i Ginny wymienili spojrzenia.
            - Spędzałaś czas z Malfoyem? - zapytała dziewczyna.
            Westchnęłam.
            - Głową mnie rozbolała, chyba pójdę się położyć.
            Zniknęłam im z pola widzenia, zanim nawet zdążyli się odezwać.

            W poniedziałek, w przerwie między transmutacją a zielarstwem, podszedł do mnie Nott. Zupełnie zapomniałam o nim i korepetycjach. Kiedy zapytał o kolejny termin lekcji, odpowiedziałam tylko: ,,Dzisiaj wieczorem" i ruszyłam na lekcje, ignorując kolejne spojrzenie Malfoya.
            Cieszyłam się, że nikt nie wiedział, co stało się w czasie wizyty w Hogsmeade, choć paru uczniów zdziwiła nieobecność Katie. Ja przestałam czuć się bezpiecznie, miałam wrażenie, że spojrzenia innych skierowane w moją stronę są bardziej intensywne i każdy stawał się podejrzany. Już wiedziałam, jak czuł się Harry, kiedy przekonany był, że morderca Syriusz Black czyha na jego życie.
            Po słowach Harry'ego nawet Draco Malfoy stał się podejrzanym w moich oczach. Częstotliwość jego spojrzeń skierowanych w moją stronę zwiększyły się, ale ja w zupełności to ignorowałam. Czułam za każdym razem, jak odprowadza mnie przy śniadaniu do drzwi, a na eliksirach obserwuje każdy mój ruch. Udawałam, że tego nie widzę. Udawałam, że go nie widzę.
            Przestałam chodzić po korytarzach sama. Wieczorne obchody korytarzy robiłam z Ginny albo Harrym, w zależności, który z nich nie spędzał czasu akurat z Ronem. Nie wiedziałam, czy Ronowi powiedział ktoś o tym, że mogłam zginąć. Byłam przekonana, że Harry i Ginny zrobili to niejednokrotnie, dlatego byłam zawiedziona jego brakiem reakcji.
            Nawet z Malfoyem rozmawiałam częściej niż z Ronem.
            W poniedziałkowy wieczór Ginny odprowadziła mnie pod klasę transmutacji. Całą drogę gadała o Draconie, a raczej przestrzegała mnie przed nim.
            - Poproś McGonagall, żebyście nie musieli się razem uczyć - powiedziała po raz kolejny, a ja znowu tłumaczyłam jej, że wspólna nauka zwiększa nasze szanse na wygraną.
            Ginny zostawiła mnie przed klasą, życzyła powodzenia z Nottem i pobiegła do dormitorium pisać wypracowanie dla Vennera.
            Wiedziałam, że Nott będzie czekał w klasie. On nigdy się nie spóźniał.
            - Co dzisiaj robimy? - zapytał, otwierając swój podręcznik.
            - Kolejny temat - powiedziałam cicho, siadając obok niego.
            Nott uniósł na mnie wzrok. Przez chwilę w ciszy wpatrywał się w moją twarz, aż w końcu zapytał:
            - Coś się stało?
            Ktoś chciał mnie zabić.
            - Jestem zmęczona - skłamałam. - Przepraszam.
            To takie zadziwiające, że w otoczeniu tylu tajemnic kłamstwo zaczęło przechodzić przez moje gardło z taką łatwością.
            - Nie przepraszaj. Każdy ma gorszy dzień - w jego policzku wydrążył się dołeczek.
            Założyłam pasmo loków za ucho i odchrząknęłam.
            - Mogę przepytać cię z ostatnich korepetycji, jeśli chcesz.
            Nott wstał i wygładził koszulę.
            - Mam lepszy pomysł - oznajmił wesoło i wyciągnął rękę w moim kierunku.
            Spojrzałam na niego jak na wariata, na co się roześmiał.
            - Chodź, pokażę ci coś.
            Niewiele myśląc, ignorując wszystkie niebezpieczeństwa, ujęłam jego dłoń i pozwoliłam, by wyprowadził mnie na błonia.


*

 
            Ten wieczór różnił się od poprzednich. Nie było chłodno, nie padał deszcz, a słońce zachodziło bardzo powoli i dość późno jak na październik. Dlatego kiedy wyszliśmy na zewnątrz przy drzewie siedziała grupka uczniów korzystających z ostatnich sześćdziesięciu minut przed godziną policyjną. Kiedyś ja, Harry i Ron też często siedzieliśmy na błoniach do ostatnich minut. Teraz Harry'ego prawie nigdy nie było, Ron postanowił mnie ignorować, a ja towarzyszyłam Ślizgonowi Teodorowi Nottowi, choć dwa dni temu ktoś chciał mnie zabić.
            Po czterech lat spędzonych w Hogwarcie, czasem miewałam wrażenie, że Śmierć powoli staje się moim przyjacielem.
            - Dokąd idziemy? - zapytałam w końcu, kiedy Nott pociągnął mnie w stronę cieplarni.
            Odwrócił twarz w moją stronę, a jego owiane przez lekki wiatr włosy opadły mu na czoło.
            - Chcę ci coś pokazać. Nie pożałujesz - obiecał, szczerząc zęby.
            Poszłam za nim, mimo ostatnich zdarzeń. Gdy na szlabanie u Vennera ciekawość wygrała z rozsądkiem, o mały włos nie zostałam potraktowana zaklęciem zapomnienia, a kiedy zgodziłam się na propozycję Cho związaną z wypadem do Hogsmeade, uszłam z życiem tylko dzięki przypadkowi. Dlatego jako ta rozważna i odpowiedzialna Hermiona Granger powinnam kulturalnie podziękować i udać się do dormitorium, by spokojnie przeżyć noc po dniach pełnych wrażeń. Mimo to nie posłuchałam swojego rozumu. Po raz kolejny.
            Nott ominął cieplarnie i skierował się w stronę jeziora. Ruszyłam za nim.
            Kiedy znaleźliśmy się na skraju jeziora, Nott przystanął, a ja razem z nim. Ponownie odwrócił się w moim kierunku. Uśmiechnął się. Wyglądał tak młodo i niewinnie, że aż zdawałam się nie zauważać godła Slytherinu wyszytego na jego pelerynie i wyrafinowanego krawatu splatającego zieleń i srebro. Podobnie jak większość uczniów, nie zdejmował szkolnego stroju.
            - To tutaj - oświadczył, a w jego głosie słychać było dumę.
            Rozejrzałam się wokoło. Spokojna tafla jeziora odbijała moją twarz, dalej widać było niewyraźne zarysy budynków w Hogsmeade i liczne pagórki. Obok nas stała skała, znacząca początek jeziora, na której widniał malunek trytonów polujących na wielką kałamarnice. Niebo nad nami było już prawie czarne, tylko przy zachodzącym słońcu rozróżnić można było pasma kolorów: fiolet, błękit, pomarańcz.
            Nott zaśmiał się, a ja dopiero po ponownym spojrzeniu w jezioro dostrzegłam jak wielkie niezrozumienie malowało się na mojej twarzy: uniesione wysoko brwi, zaciśnięte usta, przyssane policzki.
            - Byłaś już tu? - zapytał wyraźnie rozbawiony, podnosząc kamień z ziemi. Podrzucił go do góry i złapał.
            - Nie raz - przyznałam szczerze.
            Odchylił rękę i płasko rzucił w jezioro kamień, który odbił się pięć razy od tafli zanim wpadł do wody, zataczając koła w miejscach, które dotknął.
            - A dalej byłaś?
            - Dalej?
            Czarne jak onyks oczy płonęły wesołymi płomykami, które niegdyś widywałam u Rona. Współgrały one wtedy z kolorem jego włosów, ale z każdym rokiem wygasały i nie pamiętałam już nawet kiedy widziałam je ostatnim razem.
            Nott zatoczył koło wokół mojej osoby. Stanął za mną, tak że moje plecy dotykały jego torsu. Wzdrygnęłam się lekko choć Teodor zdawał się tego nie zauważyć. Wyciągnął rękę i palcem wskazał na skałę.
            - Spójrz tam.
            Nie musiał nawet tego mówić. Patrzyłam na skałę, dokładnie tam gdzie pokazywał. Oprócz wielkiego kamienia i malowidła nie było tam niczego ciekawego.
            - Spróbujmy inaczej - powiedział Nott, podchodząc bliżej skały. Nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymywałam powietrze, dopóki głęboko nie odetchnęłam w chwili, kiedy nasze ciała przestały się dotykać.
            Nagle poczułam nagłą chęć wrócenia do zamku.
            - Jest już późno - powiedziałam, otulając się płaszczem, żeby ukryć drżenie rąk. - Wracajmy.
            Teodor spojrzał na mnie i patrzył bardzo długo, aż w końcu zapytał:
            - Boisz się mnie?
            Nie potrafiłam odpowiedzieć mu na pytanie, skoro sama nie znałam odpowiedzi. Może nie bałam się Teodora Notta, ale mu nie ufałam, może wszystkie dotychczasowe zdarzenia uczyniły ze mnie tchórza, a może brak obecności Harry'ego i Rona odbierał mi odwagę.
            - Nie musisz się bać, Hermiono - obiecał łagodnie. - Jak chcesz możemy wrócić.
            Coś w jego głosie przykuwało. Zastanawiałam się, czemu dziewczyny nie szaleją za nim tak jak za Malfoyem albo Rogerem Daviesem, skoro od samego jego głosu miękły kolana, a spojrzenie dosłownie zwalało z nóg.
            Po raz kolejny ciekawość wygrała z rozumem.
            - Może za chwilę - oznajmiłam, kiwając głową. - Chyba jednak chcę zobaczyć co chcesz mi pokazać.
            Chciałam wygrać ze strachem i chyba mi się udało. Nott rozpromienił się na moje słowa i ponownie wskazał skałę.
            - Tędy.
            Minęliśmy skałę, idąc ramię w ramię. Nie wiedziałam, gdzie idziemy. Bywałam nad jeziorem, ale nigdy nie szłam jego brzegiem, przynajmniej nie w tym kierunku. Myślałam, że nasza wędrówka będzie trwać dłużej, ale już po paru minutach zza pagórka wyłonił się budynek porośnięty algami i prymitywnie zbudowany. Chwilę później zauważyłam kolejny dom, potem następny. Trzeci miał nawet płot, który stanowiły powbijane w ziemię deski.
            Zatrzymałam się z wrażenia. To był teren Hogwartu, a stały tu inne budynki. Do tej pory myślałam, że tylko zamek i chatka Hagrida były domami, w których może ktoś zamieszkiwać.
            - To wioska - powiedziałam głucho, gapiąc się na stare budynki zbudowane z drewna i słomy.
            - Dokładnie - Nott oparł się o jedną z chatek. - Robi wrażenie, co?
            Mrugnęłam parę razy, jakbym chciała sprawdzić, czy to wszystko jest prawdziwe, nie wyczarowane. Głowna dróżka ciągnęła się dalej i byłam przekonana, że im głębiej się wchodzi, tym gęściej rozstawione są budynki.
            - Ale... ale co wioska robi na terenie Hogwartu?
            Teodor uśmiechnął się, jakby tylko czekał na to pytanie.
            - To dawna wioska trytonów -  wyjaśnił. - Mało osób o niej wie, raczej rzadko ktoś się tu zapuszcza.
            - Trytonów? Ale...
            - Kiedyś to było dno jeziora. Założę się, że pod wodą znajduje się podobna wioska.
            Rozejrzałam się wokoło jeszcze raz.
            - I nikt tu nie przychodzi? A Dumbledore?
            - Jestem przekonany, że wie o istnieniu tej wioski, ale chyba sądził, że nikt jej nie znajdzie.
            Wyobraziłam sobie, jak wiele lat temu to miejsce znajdowało się pod wodą. Domy zamieszkiwały trytony, na pewno zamiast zwykłej ziemi wyrastały tu wodorosty. To było piękne na swój sposób, inne, tajemnicze.
            - Co jest dalej? - zapytałam ze szczerą ciekawością w głosie.
            - Pokażę ci.
            Zawahałam się. Niedługo powinniśmy wracać. Słońce z każdą chwilą zanikało, a mrok powoli otaczał błonia.
            - To nam zajmie chwilę, chodź - powiedział, wyciągając rękę.
            Ponownie oscylowałam, ale w końcu zdecydowałam się uchwycić jego ciepłą dłoń i po raz kolejny pozwolić poprowadzić się dalej.
            - To centrum - powiedział chwilę później, kiedy doszliśmy do wykreowanego okręgu, na środku którego stał ogromny posąg trytona wykonany z kamienia.
            - To jest...
            - Widzę, że dobrze się bawisz, Nott - zagrzmiał głos za naszymi plecami.
            Oboje obróciliśmy się równe szybko, by z zaskoczeniem stwierdzić, że parę metrów od nas stoi Draco Malfoy z założonymi na piersiach rękoma. Głowę miał wysoko uniesioną, a oczy lekko zmrużone. Dostrzegłam jednak, że jego wzrok skierował się na rękę Teodora, który wciąż obejmował moją dłoń.
            - Draco, co za niespodzianka - rzucił Nott, a jego głos po raz pierwszy w mojej obecności zabrzmiał tak sucho i beznamiętnie. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
            - Za to ja byłem przekonany, gdzie cię znajdę. Nie próżnujesz w wolnej chwili. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
            Uwolniłam swoją rękę z uścisku Notta, ale on zdawał się tego nawet nie zauważyć.
            - Miałeś mieć trening - zarzuciłam mu.
            - A ty miałaś uczyć się do konkursu.
            - Skończyłam na dziś naukę - odpowiedziałam z wyższością.
            - A ja skończyłem trening - zrobił krok w przód.- Chyba musicie zakończyć wycieczkę.
            - Nie ty o tym decydujesz - stwierdził Teodor. - Możesz już iść.
            - Oczywiście, że mogę - Draco wygiął swoje usta w nieszczerym uśmiechu - ale sądzę, że lepszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś to ty sobie poszedł.
            - Nie życzysz sobie intruzów na własnym terenie, co?
            Malfoy przekrzywił głowę.
            - Nie - zgodził się. - Granger, chyba powinnaś wracać i zrobić obchód korytarzy.
            Prychnęłam.
            - Nie ty o tym decydujesz - powtórzyłam słowa Notta.
            Wydawało mi się, że na ułamek sekundy zobaczyłam zdziwienie na twarzy Malfoya.
            - Szkoda, Dumbledore nie będzie zadowolony, że nie przyszłaś na spotkanie z nim.
            Nazwisko dyrektora ocuciło mnie lekko. Wrócił już? I czy w takim razie chciał ze mną porozmawiać na temat Katie Bell? Ogarnął mnie niepokój i pewna ekscytacja.
            - Dumbledore chce ze mną rozmawiać? - musiałam się upewnić.
            Draco wzruszył ramionami.
            - Zdaje mi się, że jakoś tak to szło.
            Nogi poniosły mnie samą. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę Notta, który niechętnie ruszył z nami do zamku. Idąc przez błonia w towarzystwie dwójki Ślizgonów przypominałam sobie o tych wszystkich chwilach, gdy spacerowałam tu z Harrym i Ronem.
            Chciałam, żeby wszystko było jak dawniej.
            Draco szedł pierwszy. Gdy znaleźliśmy się w sali wejściowej, odwróciłam się do Teodora.
            - Dziękuję... za dzisiaj - powiedziałam.
            Uśmiechnął się, ale miałam wrażenie, że tym razem był to wymuszony uśmiech.
            - Cała przyjemność po mojej stronie.
            Kiedy skłonił lekko głowę, Malfoy prychnął, ale usilnie oboje go zignorowaliśmy.
            - Idziesz też? - spytałam Dracona, kiedy Nott zniknął z mojego pola widzenia.
            - Gdzie?
            - Do Dumbleodre'a - wywróciłam oczami.
            - Po co idziesz do Dumbledore'a? - zapytał, unosząc brwi.
            Mrugnęłam parę razy.
            - Przecież mówiłeś....
            - McGonagall wspominała, że Dumbledore'a nie ma. Naucz się słuchać, Granger.
            Otworzyłam usta, a potem je zamknęłam. Dotarło do mnie, że Malfoy to zmyślił, a ja byłam na tyle głupia, żeby nie wyczuć jego podstępu. Przecież Dumbledore zawsze przekazywał informacje na pergaminie. Miałam ochotę popukać się w głowę, albo jeszcze lepiej - zakląć Malfoya.
            - Nie miałeś prawa mnie okłamywać - wycedziłam, zaciskając pięści.
            Odwróciłam się od niego plecami i ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru. Jak najdalej od niego, jak najdalej od kłamstw, nienawiści i chęci mordu.
            - Granger! - zawołał za mną.
            Przystanęłam i odwróciłam w jego stronę twarz.
            - Pójdź ze mną na mecz - powiedział.
            - Co? - byłam tak wściekła, że nawet sens jego słów do mnie nie dotarł.
            - Za dwa tygodnie jest pierwszy mecz, Gryffindor z Ravenclawem. Przyjdź na niego. Ze mną.
            Musiałam przyznać, że ze wszystkich dzisiejszych dziwactw, to właśnie te zdanie wypowiedziane przez Malfoya zaskoczyło mnie najbardziej. Bynajmniej nie pozytywnie.
            - Chyba śnisz.
            Tak bardzo chciałam powrotu do wcześniejszych lat. Bez Malfoya i Notta, ale z Harrym i Ronem.
           
            Kiedy dwadzieścia cztery godziny później siedziałam w Pokoju Wspólnym, dorwał mnie Harry. Jego włosy były mocno w nieładzie, choć tym razem raczej z powodu zajęć u Vennera, a nie Quidditcha.
            - Musimy pogadać - powiedział poważnie.
            Ostatnim czasem rozmawiałam z nim bardzo rzadko, dlatego niemal natychmiast odrzuciłam na bok do połowy zapisany pergamin i pióro. Harry usiadł naprzeciw mnie.
            - Chodzi o Malfoya.
            W jednej sekundzie podniecenie zastąpiło rozczarowanie. Tak dobrze mi szło ignorowanie Dracona przez cały dzisiejszy dzień, a kiedy wreszcie skupiłam się na czymś innym niż na próbowaniu rozgryzienia go, pojawił się Harry i jednym słowem o wszystkim mi przypomniał.
            - Jeśli chcesz zapytać, czy coś nas łączy to odpowiedzieć brzmi, brzmiała i będzie brzmiała: nie.
            - Wierzę ci, Hermiono - Harry nachylił się, więc zrobiłam to samo. - Słuchaj, wiem, że ostatnio nie mam czasu, ale rozmawiałem wczoraj z Syriuszem i on też uważa, że powinienem wyciągnąć to właśnie od Malfoya.
            W pierwszej chwili nie zrozumiałam o czym Harry mówi.
            - Co chcesz wyciągać z Malfoya?
            Harry splótł swoje ręce i przygryzł górną wargę.
            - Muszę dowiedzieć się, jaki jest kolejny krok Voldemorta.
            Rozejrzałam się wokoło, ale na szczęście większość Gryfonów uczestniczyło w kolacji, na którą ja nie miałam wcale ochoty.
            Rozumiałam Harry'ego, ale nie mogłam zgodzić się z jego planami.
            - Chcesz znowu spróbować legilimencji? Oszalałeś?
            Harry uspokoił mnie jednym ruchem ręki.
            - Wiem, że nie zgodzisz się na żadne zaklęcie ani eliksir. Dlatego wpadłem na inny pomysł... Potrzebuję cie, Hermiono, musisz mi pomóc.
            Spojrzałam na niego podejrzliwie.
            - Nie zrobię nic nielegalnego - oznajmiłam.
            - Obiecuję, że to jest stuprocentowo legalne. No, przynajmniej czarodziejskie prawo tego nie zabrania, choć nie sądzę, że ci się to spodoba.
            - Każdy legalny sposób jest dobry - stwierdziłam. - Tylko, że takiego nie ma. Nie zmusisz Malfoya do zwierzenia ci się ot tak.
            Wydawało mi się, że oznajmienie mi tego całego planu kosztowało Harry'ego więcej niż jego wymyślenie.
            - Chodzi o ciebie, Hermiono. Jako jedyna jesteś w stanie zdobyć te informacje.
            Uniosłam brwi. Nie miałam pojęcia co wymyślił Harry, a kiedy w końcu to powiedział, miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
            - To będzie trudne i czasochłonne... Ale skoro spędzacie z sobą tyle czasu.... Chodzi o to, Hermiono, że musisz się z nim zaprzyjaźnić i wyciągnąć od niego co wie.
            Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać, choć może żadne z tych dwóch opcji nie pasowało do tej sytuacji. Patrzyłam na Harry'ego z rozwartymi ustami.
            - Ty... żartujesz?
            Ale Harry nie żartował. Zamiast tego wytłumaczył, że zdał sobie sprawę, iż legilimencja i veriataserum są zbyt niebezpieczne, zwłaszcza teraz, kiedy ministerstwo tylko czeka, aż zrobi coś niezgodnego z prawem. Za to przyjaźń z Malfoyem mogłaby przynieść same korzyści, otworzyć nowe drogi i wyjaśnić wiele faktów.
            - Nie wziąłeś pod uwagę tego - wycedziłam - że on nienawidzi mugolaków.
            - Musimy spróbować, Hermiono - powiedział błagalnie. - Zrozumiem, jeśli to się nie uda, ale to jedyne wyjście. Obiecaj mi, że to przemyślisz.
            Czułam, że szanse na powodzenie tego planu są znikome, jednak wiedziałam, że jeśli zdołam wyciągnąć coś od Dracona, to spowoduję przełom w walce z Voldemortem. Zwłaszcza teraz, kiedy skazani jesteśmy na swoją obecność prawie cały czas.
            Dlatego właśnie następnego dnia na eliksirach oznajmiłam szeptem w stronę Malfoya:
            - Zgadzam się. Pójdę z tobą na ten mecz.
            I choć czułam, że on też w tym ma jakiś interes, obiecałam sobie, że dowiem się wszystkiego co wie. Choćbym musiała stać się najlepszą aktorką na świecie.



_________________________
Edit: początkowo w tym rozdziale miejsce miała mieć moja jedna z ukochańszych scen, ale stwierdziłam, że nie współgrałoby to z wcześniejszym rozdziałem, więc jeszcze troszeczkę będziecie musieli na nią poczekać. Co to będzie - nie zdradzę, ale aż uśmiecham się na myśl o tym *evil laugh*. I kurczę, na święta nadrobię tyloma rozdziałami, że nie będziecie musieli się martwić, że rozdział będzie zbyt krótki albo zbyt zagmatwany (albo broń Boże, że w ogóle się nie pojawi!)~. Mimo, że na ten rozdział miałam aż 2 tygodnie, muszę przyznać, że czasu na jego napisanie miałam jeszcze mniej niż normalnie, dlatego nie bijcie i zabijajcie - obiecuję solidnie się poprawić.
PS: Wszystko kiedyś się wyjaśni, dlatego nie oceniajcie zachowań bohaterów zbyt pochopnie xD
 

3 komentarze: