poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział XIII



           - Nie minęło nawet dziesięć minut, Granger, a ty już działasz mi na nerwy. Nie wytrzymam z tobą do czasu konkursu,
            Draco siedział na ławce w klasie transmutacji. Dopiero co zapytałam go o bunt goblinów z 1754 roku, a on nie potrafił wymienić nawet głównych dowódców. Kazałam więc wymieniać mu składniki różnych eliksirów, ale na to też nie potrafił odpowiedzieć.
            - To zrezygnuj! - powiedziałam wzburzona. - Może przydzielą mi kogoś rozumnego.
            - Może i tak - zgodził się z sarkazmem w głosie - ale tylko ze mną masz wygraną w kieszeni.
            - Z tobą? Nie potrafisz nawet wymienić składników eliksiru nasennego!
            - Ale w przeciwieństwie do ciebie mam ogromny urok osobisty. Jeśli naszą konkurencję będą stanowić dziewczyny, nie ma szans, żeby skupiły się na egzaminach, kiedy ja jestem obok.
            Prychnęłam.
            - Mnie jakoś twój urok osobisty nie rozprasza.
            - Tak, ale ciebie trudno zaliczyć do kategorii dziewczyn.
            - Och, zamknij się.
            - Sama się zamknij.
            - Ty zacząłeś!
            - Zachowujesz się jak dziecko.
            - Sam się zachowujesz jak dziecko.
            - Nie stać cię na bardziej oryginalną odzywkę?
            - Nie stać cię na mózg?
            - Dla ciebie? Nie zaprzeczę, że by ci się przydał, ale wybacz, nie wspieram poszkodowanych przez  los.
            Zatrzasnęłam grubą księgę Historii Magii.
            - Dobra. Codziennie bierzemy inny przedmiot, bo widzę, że masz braki z wszystkiego.
            Draco uniósł brwi.
            - To ty masz braki niedorozwojowe.
            Zignorowałam go i wręczyłam mu podręcznik z eliksirów.
            - Rozdział dziewiąty. Przeczytaj.
            Sama otwarłam książkę i pogrążyłam się w lekturze - mimo, że podobnie jak podręcznik z transmutacji, znałam ją na pamięć. Kątem oka sprawdzałam, czy Draco aby na pewno czyta.
            - Dobra... - powiedziałam po dziesięciu minutach, upewniając się, że Malfoy skończył czytać rozdział. - Ja zadaję pytania, ty odpowiadasz. Ile pijawek trzeba dodać do eliksiru wielosokowego?
            - Trzy - odpowiedział bez żadnego zastanowienia.
            - Dwie, Malfoy, dwie!
            - No dobra, dalej.
            Głowę oparł o ścianę i zamknął oczy.
            Miałam ochotę wykorzystać jego nieuwagę i zakląć go jakimś dobrym urokiem.
            - Powtórz: do eliksiru wielosokowego dodaje się DWIE pijawki - rozkazałam.
            - Do eliksiru sokowego dodaje się dwie pijawki - odpowiedział automatycznie, nie otwierając oczu.
            - Wielosokowego! Nie potrafisz nauczyć się takich prostych rzeczy?
            - Nie doceniasz mnie. Ja potrafię wszystko.
            Przewróciłam oczami.
            - To jeszcze raz - powiedziałam powoli. - Ile pijawek dodasz do eliksiru wielosokowego?
            Draco skrzywił usta w nie zwiastującym niczego dobrego uśmiechu.
             - Trzy - oznajmił pewnie.
            Cisnęłam książką przed siebie. Podręcznik uderzył z łaskotem o ścianę tuż obok głowy Malfoya. Jego szyderczy wybuch śmiechu towarzyszył mi aż do następnego dnia.

            Sobotni  wypad do Hogsmeade stanowił dla mnie  pewien rodzaj odreagowania. Musiałam odpocząć od obecności Malfoya, od miliona pytań zaśmiecających moją głowę oraz od humorów Rona, który od pamiętnej wymianie zdań nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Ponadto, chciałam przez chwilę zapomnieć o tiarze, centaurach, konkursie, SUM'ach i innych rzeczach, które za każdym wspomnieniem zamieniały się w pytania, na których brakowało odpowiedzi.
            Nie rozumiałam na przykład po co Draconowi kwiaty Andory i dlaczego Firenzo pozwolił mu je wynieść z lasu. Nie wiedziałam jakim cudem Malfoy opanował zaklęcie niewerbalne, skoro na naszej nauce nie potrafił wymienić nawet praw Felicitiusa, co nawet Teodorowi Nottowi udało się opanować.
            Z Nottem przeprowadziłam na razie dwie korepetycje, a postępy zdawały się być ogromne. Czas z nim był o wiele milszy niż ten z Malfoyem, aczkolwiek bałam się mu zaufać. Próbowałam wmówić sobie, że to nie ma nic wspólnego z jego przynależnością do domu Salazara Slytherina, ale Harry jeszcze bardziej mi to utrudnił, kiedy w dniu drugich korepetycji powiedział:
            - Tam na cmentarzu, w dniu śmierci Cedrika ojciec Notta stał w szeregach innych Śmierciożerców. Nie zapomnij o tym.
            Harry nie musiał się martwić - nie potrafiłam o tym zapomnieć.
            Sobotnie popołudnie było ciepłe i przyjemne. W dobrym humorze zeszłam do sali wejściowej, gdzie zbierali się uczniowie na wypad do Hogsmeade. Było coś w tym nienaturalnego - wychodziłam do wioski czarodziejów bez moich najlepszych przyjaciół. Harry zarządził całodzienny trening, a Ron mu towarzyszył. Do tego Ginny zarobiła szlaban u Snape'a. Tego dnia do Hogsmeade wybierało się o wiele mniej uczniów niż zawsze. Brakowało całej drużyny Gryffindoru oraz tych, którzy sobotę spędzali na odrobieniu szlabanu.
            Nie trudno było mi wzrokiem wyszukać Cho. Stała z rękami wciśniętymi w kieszenie kurtki, kiwając głową na słowa Rogera Daviesa. Gdy napotkała mój wzrok, powiedziała coś do chłopaka i podeszła do mnie.
            - Cześć, Hermiono - przywitała się ciepło.
            - Cześć - odpowiedziałam.
            - A i wypoleruj miotłę, to łatwiej się na niej utrzymasz - Roger Davies poklepał Cho po ramieniu. Spojrzał na mnie. - Witaj, Harmonio.
            - Hermiono - poprawiłam go, ale chłopak zniknął tak szybko jak się pojawił.
            - Od tygodnia męczy mnie przez ten mecz Quidditcha - Cho westchnęła. Wyglądała na rozdrażnioną. - Jakby myślał, że nie wiem co mam robić.
            Pomyślałam, że drużyna Rogera ma i tak się lepiej niż drużyna pod wodzą Harry'ego, który każdą minutę kazał poświęcać im na treningi.
             Filch baczni sprawdzał, czy każdy wychodzący do Hogsmeade uczeń znajduje się na liście.
            Drogę do Hogsmeade trwała bardzo krótko, może przez to, że zagadałam się, opowiadając Cho o życie w mugolskim świecie. Ja dowiedziałam się, że oboje rodzice Cho są czarodziejami i tylko jej któraś z kolei prababcia miała mugolskie korzenie, jednak sama dziewczyna wie tyle o nie czarodziejskim świecie co Ron.
            - Pójdziemy do Miodowego Królestwa? - zapytała Cho, kiedy wkroczyłyśmy do wioski.
            - Jasne - zgodziłam się.
            Weszłyśmy do sklepu pełniącego funkcję cukierni.
            - Obiecałam tacie, że wyślę mu pudełko słodyczy z tego sklepu - wyjaśniła Cho. - Mówi, że tylko pan Flume wie, co to prawdziwe łakocie.
            Rozejrzałam się po półkach, na których stały najróżniejsze rodzaje słodyczy.
            - Też kupię - stwierdziłam, podchodząc do najbliższej półki. - Dam je Ginny, na pewno się ucieszy.
            I takim sposobem zaczęłyśmy z Cho wpychać sobie do rąk różne rodzaje słodyczy. Po piętnastu minutach wyłożyłam wszystkie kwachy, dyniowe paszteciki, musy-świstusy, pieprzone diabełki i nawet lukrowane skrzydła motyla na ladę. Pan Flume, założyciel sklepu, zapakował mi je do worków, kiedy wręczałam mu galeona.
            - Miłego dnia - zawołał za nami.
            Następie udałyśmy się z Cho do sklepu Scrivenshafta, gdzie można kupić było najróżniejsze pióra.
            - Te jest śliczne - powiedziała Cho, dotykając różowego puchatego pióra. W chwili zetknięcia jej palców z piórem, na jego wierzchu wygrawerowało się imię dziewczyny. - Ojej, widziałaś?
            Zaczęłyśmy dotykać przeróżne pióra z półki obok, chichocząc za każdym razem, kiedy pióro zaszczekało jak pies albo stało się niewidzialne, choć wciąż wyczuwalne.
            - Te jest ogromne - stwierdziłam, podchodząc do pióra rozmiaru przeciętnego pierwszoklasisty.
            - Hej, Hermiono! - zawołała Cho.
            Obróciłam głowę w jej stronę, a dziewczyna zacisnęła palce na kolorowym piórze, któremu wyrosły nogi. Wyrwało się z uścisku dłoni Cho i uciekło w podskokach za ladę.
            Nasz śmiech niósł się za nami jeszcze przez dobre parę minut.
            - To gdzie teraz? - zapytałam, częstując Cho dyniowymi pasztecikami.
            - A na co masz ochotę?
            Rozejrzałam się po ulicy. Przed oczami śmignął mi wieczór, kiedy śledziłam Malfoya i obudziłam się w Gospodzie pod Świńskim Łbem.
            - Na piwo kremowe - odpowiedziałam.
            Cho uśmiechnęła się.
            - W takim razie chodźmy!
            Chwyciła mnie pod ramię, pociągając nosem.
            W Pubie pod Trzema Miotłami jak zawsze było pełno uczniów. Wszystkie stoliki były zajęty obok jednego. Okrągły stół z trzema wolnymi krzesłami był dla nas jak zbawienie. Szybko podreptałyśmy w tamtym kierunku.
            - Dwa piwa kremowe - powiedziałam, kiedy madame Rosmerta przyszła nas obsłużyć.
            Rozsiadłam się wygodnie na krześle, a Cho zrobiła to samo naprzeciwko mnie.
            - Więc - zaczęła, trąc ręce i chuchając na nie - jak idą twoje przygotowania do konkursu?
            Wzruszyłam ramionami.
            - Może być, trochę za mało czasu na to dostaliśmy - przyznałam.
            Cho pokiwała głową.
            - Tak, Draco mi mówił, że ci z Durmstrangu przygotowują się już na to od paru lat.
            Dobrze, że nie dostałam jeszcze piwa kremowego, bo jestem pewna, że zakrztusiłabym się nim. W tym wypadku mogłam jedynie wytrzeszczyć oczy.
            - Rozmawiasz z Malfoyem? - zapytałam nieprzytomnie.
            Myślałam, że Cho nie cierpi Malfoya tak jak ja. To przecież on rok temu wywieszał obraźliwe plakietki na temat Harry'ego, on był jego największym szkolnym wrogiem, a przecież wiadome było, że Cho czuje coś do Harry'ego.
            Na widok mojej miny dziewczyna zaśmiała się.
            - Tak, też się temu dziwię - przyznała szczerze. - Zawsze miałam go za egoistycznego dupka.
            - On jest egoistycznym dupkiem - poprawiłam ją.
            Cho zachichotała.
            - Wiem co myślisz, Hermiono - złożyła ręce na kolanie. - W czasie Turnieju Trójmagicznego zachowywał się jak rozpuszczone dziecko, zazdrościł Harry'emu sławy, a do tego karygodnie zachowywał się na meczach Quidditcha.
            - Dokładnie. I nic się nie zmieniło - stwierdziłam, marszcząc nos.
            - Byłam z nim na balu. On naprawdę się zmienił.
            Miałam ochotę prychnąć. Gdyby to była Ginny to nawet istniałaby możliwość, że potrząsnęłabym nią i kazała wszystko odwołać. Naprzeciw mnie siedziała jednak Cho - sympatyczna i urocza, jednak nie należała do grona moich przyjaciół, więc musiałam się powstrzymać.
            - Nie było was na balu - powiedziałam oskarżająco.
            Zastanawiałam się, gdzie tych dwoje zniknęło tamtej nocy, niezauważeni nawet przez nauczycieli. Pamiętałam, jak w mojej głowie rodził się scenariusz, w którym życie Cho było zagrożone.
            Cho zarumieniła się odrobinę.
            - Draco wcale nie jest taki zły, naprawdę - pokiwała głową, jakby chcąc mnie tym przekonać. - W czasie balu dużo rozmawialiśmy i okazało się, że całkiem nieźle się dogadujemy. On już nie jest taki jak kiedyś. Jest miły.
            Wizja miłego Dracona Malfoya była tak irracjonalna i niemożliwa, że zaczęłam zastanawiać się, czy Cho nie jest przypadkiem pod zaklęciem Imperiusa.
            Ogarnęłam się w miarę szybko i pozbierałam szczękę z podłogi.
            W tym momencie pojawiła się madame Rosmerta z dwoma kuflami piwa kremowego.
            - Nie powiedziałabym, że jest miły - oznajmiłam, upijając pianę.
            Cho wytarła usta rąbkiem rękawa kurtki.
            - Myślałam, że skoro jedziecie wspólnie na konkurs, to się poznacie.
            - Ależ ja go znam! - odchyliłam się lekko na krześle. - Doskonale wiem, że jest napuszonym, zapatrzonym w siebie..
            - Kretynem - dokończył głos za mną. - Dzięki, Granger, już to słyszałem.
            Tym razem wystarczyło powietrze, żebym się zakrztusiła.
            Draco stał przy naszym stoliku, z kieszeniami włożonymi z starte jeansy, które ubrane miał raz podczas naszych zajęć.
            - Co tu robisz? - zapytałam, mrużąc oczy.
            - To co ty - odpowiedział i chwycił za oparcie krzesła. - Chang, można?
            Cho kiwnęła głową, zanurzając usta w karmelowej cieczy.
            Patrzyłam, jak Draco rozsiada się na krześle i przeczesuje palcami włosy.
            - Przestań, Granger - powiedział nagle.
            Zmarszczyłam brwi.
            - O co ci chodzi?
            - Gapisz się na mnie - teraz i on spojrzał na moją osobę.
            Prychnęłam i zaplotłam dłonie wokół kufla.
            - Chciałbyś.
            Cho spojrzała gdzieś za mnie i wciągnęła głośno powietrze.
            - No nie - jęknęła.
            Przy naszym stoliku pojawił się Roger Davies. Omiótł spojrzeniem mnie i Malfoya, nie starając się ukryć zdziwienia malującego się na jego twarzy.
            - Chciałeś coś, Roger? - zapytała Cho tonem zwiastującym, że nie ma ochoty na rozmowy z nim.
            - Tak, Cho, musimy pogadać - złożył ręce na piersiach. - O meczu.
            Cho wywróciła oczami.
            - Nie możemy porozmawiać o tym później?
            - Niestety nie. Zaszły pewnie... komplikacje. Im szybciej ci to wytłumaczę, tym lepiej.
            Cho spojrzała na swoje dopite do połowy piwo kremowe, potem na Dracona i na mnie, aż w końcu znowu zaszczyciła spojrzeniem Rogera.
            - No to mów.
            Kapital drużyny Ravenclawu uniósł ręce w górę.
            - Nie będziemy rozmawiać tu - oznajmił twardo.
            - Będziemy.
            - Przy szukającym Ślizgonów i przyjaciółce Pottera? To nie są przelewki, Cho. W tym roku mam ostatnią szansę, żeby doprowadzić naszą drużynę do zwycięstwa.  
            Cho zawahała się. W głębi duszy miałam nadzieję, że nie zostawi mnie z Malfoyem sam na sam. Albo jeszcze lepiej: że Draco sam sobie pójdzie, nie chcąc przeszkadzać. Po dłużej chwili Cho poddała się.
            - Dobra, chodźmy - wstała i ruszyła z Rogerem, obracając się do mnie przez ramię. - Zaraz wrócę.
            Mierzyliśmy się z Daconem spojrzeniami.
            - W poniedziałek będziesz musiała sama się pouczyć - oznajmił, krzyżując ręce.
            Może i Malfoy nie przykładał się do nauki, ale przynajmniej przychodził. Nie na dwie godziny jak ja, ale jednak coś robił w kierunku wygrania konkursu. Zastanawiałam się jednak, kiedy ten czas minie.
            - Masz jakiś konkretny powód? - spytałam, siląc się na obojętny ton.
            - Quidditch - powiedział niemal od razu.
            Miałam ochotę chlusnąć mu piwem kremowym w twarz.
            - Wasz mecz jest dopiero w grudniu - tym razem to ja przejęłam taktykę niebezpiecznie zmrużonych oczu. - W grudniu, Malfoy.
            Usta Dracona wykrzywił śmiech.
            - Widzisz, Granger, nie tylko Potter i Davies są w tym roku takimi wymagającymi kapitanami.
            Uniosłam wysoko brwi.
            - Przecież ty nie jesteś kapitanem.
            Draco zacmokał, a ja wiedziałam już, co to oznacza.
            - Profesor Snape postanowił nieco odświeżyć nasz skład - w jego oczach coś błysnęło. - Kapitanem zostają ci najlepsi, dobrze, że dotarło to do niego w miarę szybko.
            - Możesz zająć się tym po konkursie - powiedziałam głośno.
            Draco wniósł oczy do nieba.
            - W ciągu ponad czterech lat nauki w tej szkole tylko jedno się dla mnie liczyło. Quidditch.
            - Więc konkurs jest dla ciebie niczym? - zapytałam ostro.
            Malfoy wzruszył ramionami.
            - Konkurs jest tylko dodatkiem, na który zgodziłem się, by ci dogryźć.
            Nie wiedzieć czemu, nie uwierzyłam w te słowa. Może miało to coś wspólnego z tym błyskiem w oczach Dracona, kiedy zawieraliśmy chwilowy pokój. Odczułam, że on też chce tej wygranej. Może nie tak bardzo jak ja, ale skoro zmusił się do tego, by wyciągnąć do mnie rękę, to chyba musi coś znaczyć. Nie spodziewałam się, ile Quidditch dla niego znaczył, ale teraz byłam pewna: w tej kwestii nie kłamał, a czarodziejska gra naprawdę wiele dla niego czymś ważnym.
            Przy naszym stoliku pojawiła się ponownie madame Rosmerta, a Draco zamówił grzany miód z korzeniami. Właścicielka pubu przyjęła zamówienie z najszerszym uśmiechem, po czym obróciła się z gracją, mrugając zalotnie do Malfoya.
            - Grzany miód z korzeniami? Nie jesteś pełnoletni! - zarzuciłam.
            - A zauważyłaś, żeby jej to przeszkadzało? - wskazał głową na madame Rosmerte, która obsługiwała stolik obok.
            Pokręciłam głową.
            - Jesteś beznadziejny.
            Nie rozumiałam, jak Cho po jednej rozmowie z Draconem może uważać go za kogoś miłego i darować mu wszystkie jego przewinienia. Ja wiedziałam, że w życiu nie dam rady polubić Malfoya, choćby pomógł mi wygrać konkurs.
            Parę minut później wróciła Cho, przeklinając na Rogera, z czego bardzo ucieszył się Malfoy, który nie pałał sympatią do Krukona. Skończyło się tym, że wyszłam z pubu Pod Trzeba Miotłami w towarzystwie Dracon i Cho, a wzrok gapiów odprowadzał mnie aż pod same drzwi.
            Ciszyłam się, że przy żadnym stoliku nie było Lavender.
            - Chyba wrócę już do zamku - powiedziałam, kiedy wyszliśmy na zewnątrz.
            - Tak, to dobry pomysł - zgodziła się Cho.
            Liczyłam na to, że Draco postanowi zostać, ale on ruszył z nami w stronę szkoły.
            - Roger zarządził jutro całodniowy trening - westchnęła dziewczyna. - Dopiero teraz się dowiedział, że drużyna Gryffindoru ćwiczy już od paru godzin.
            I nawiązała rozmowę z Malfoyem na temat Quidditcha i znowu nie obeszło się bez obelg na Rogera. Zaskoczyło mnie to, że tych dwoje normalnie rozmawiało, bez żadnych przekleństw i obrażania się nawzajem.  Szłam obok nich nie odzywając się, dopóki ich temat nie zszedł na SUM'y.
            - To wcale nie jest takie złe - zapewniła Cho. - Miałam mniejszą tremę niż przed meczem z Gryfonami, kiedy po raz pierwszy mogliśmy wygrać Puchar Quidditcha.
            Za nami nikogo nie było, a przed szła samotnie Katie Bell. Zdziwiłam się, że zdecydowała się odwiedzić Hogsmeade, skoro cała drużyna Harry'ego została trenować. Chyba, że już skończyli. Och, miałam nadzieję, że nic złego się nikomu nie stało.
            - Ja w ogóle się tym nie przejmuję - powiedział obojętnie Draco.
            - A ja uważam, że to bardzo ważne - stwierdziłam. - To pierwszy moment, kiedy decydujemy o swojej przyszłości.
            Zignorowałam prychnięcie Malfoya.
            - A poza tym - kontynuowałam - to pozwoli nam zdecydować, w którym kierunku dalej pójdziemy. Ja nie mam pojęcia, co chciałabym kiedyś robić.
            - Ja też nie - oznajmiła Cho. - Trochę żałuję, że nie zdałam eliksirów. Teraz myślę, że mogłyby mi się przydać.
            - Chętnie bym się z tobą zamienił - powiedział Draco i spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, a ja przewróciłam oczami.
            Następnie wszystko potoczyło się bardzo szyko.
            Idąca przed nami Katie wrzasnęła głośno. Chwilę później wisiała nad ziemią, jakby unoszona przez niewidzialne sznury. Miotała się we wszystkie strony jak opętana, a jej krzyk współgrał z krzykiem Cho, która cofnęła się o krok, potykając się i przewracając.
            Po chwili ja i Malfoy znaleźliśmy się przy dziewczynie.
            Na ziemi leżała brązowa paczuszka, spod której błyskało coś zielonkawego.
            - Nie dotykaj tego! - syknęłam, kiedy Draco pochylił się nad paczuszką.
            - Sprowadzę pomoc - zapiszczała Cho nad moim uchem. - S-sprowadzę...
            Zniknęła z pola widzenia zanim zdążyłam zaprotestować.
            Katie miała oczy otwarte, ale niewidzące. Nagle, zupełnie nagle, jej ciało stałe się bezwładne i spadło prosto na Malfoya, który na szczęście zdołał ją złapać. Wiła się i skręcała, że trudno było mu ją utrzymać, dlatego powoli położył ją na trawie, trzymając za głowę.
            Przykucnęłam przy dziewczynie. Jej włosy omiotły jej twarz, usta miała lekko otwarte. Ruszała nimi, lecz dopiero po chwili słychać było ciche pomruki wydobywające się stamtąd.
            Spojrzałam w stronę, w którą pobiegła Cho, modląc się, by dziewczyna jak najszybciej sprowadziła pomoc.
            Pomruki Katie zaczęły być coraz głośniejsze. Pogładziłam Gryfonkę po włosach, szepcząc jakieś pozbawione sensu słowa.
            - Granger - odezwał się nagle Draco.
            Spojrzałam na niego nieprzytomnie.
            Ten przyłożył palec do swoich ust. Natychmiast zamilkłam.
            Powieki Katie uniosły się lekko, a z jej ust wyrwał się cichy szept:
            - Hermione Granger. Daj to Hermione Granger.
            Katie zamknęła oczy, a jej oddech stał się równy i płytki. Zupełnie jakby zasnęła. Zielony przedmiot znajdujący się w brązowej paczuszce błysnął niebezpiecznie, jakby chciał, żebym to ja go dotknęła.

3 komentarze: