Tuzin
centaurów zatoczyło koło, tuzin grot strzał skierowanych było w naszą stronę.
Poczułam się uwięziona, osaczona, niepewna. Strach odznaczał się w postaci
przyśpieszonego oddechu, nierównego bicia serca i drżenia rąk. Mocno zaciskałam
szczękę, nie patrząc na żadnego centaura, bojąc się je bardziej zdenerwować.
Nie widziałam Dracona, bo stał teraz plecami do mnie. Słyszałam jego płytki oddech, zagłuszający nawet podmuch wiatru. Chciałam poznać jego myśli, dowiedzieć się, czy ma jakąś strategię, czy w jego głowie układa się plan. To przez niego dwanaście centaurów gotowych było wystrzelić we mnie strzały. Jak zawsze przez niego wpakowałam się w kłopoty.
Centaury zdawały się na coś czekać. Wszystkie stały nieruchomo, napinając cięciwy i bacznie nas obserwowały gotowe zaatakować. Ciemność działała na moją niekorzyść; coraz trudniej przychodziło mi szukanie jakieś drogi ucieczki, centaury stawały się coraz mniej widoczne, ich kontury rozmazywały się z tłem nocy.
Mimo, że pomiędzy nimi były zadziwiające równe odległości, które pozwoliły by człowiekowi przejść, wolałam nie ryzykować oberwania strzałą w głowę.
Ciszę stopniowo przerywał dźwięk galopu, coraz wyraźniejszy. Chciałam szturchnąć Dracona, wspólnie wymyśleć, jak wybrnąć z tej sytuacji, ale centaury były zbyt czujne, zbyt niebezpieczne.
Stary centaur, który nas zatrzymał odsunął się na bok i wpuścił do kręgu troje innych. Musiałam wytężyć wzrok i zobaczyłam Zakałę wyłaniającego się z gęstwiny drzew. Towarzyszyli mu Ronan i Firenzo. Księżyc padał na tego drugiego, posrebrzając jego jasne włosy. Patrzył prosto na mnie z przechyloną lekko głową.
- Wszystko w porządku, Zakało? - zapytał stary centaur.
W tym momencie nawet się ucieszyłam, że nie widzę wyrazu twarzy Zakały, choć ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że był wściekły.
- Nędzna ludzka rasa - warknął, szorując kopytem niebezpiecznie o ziemię. - Obezwładnili mnie. W mojej własnej puszczy.
- Chłopak - stary centaur jako jedyny z tuzina opuścił swój łuk - trzyma w rękach nasze kwiaty.
- I tę plugawą broń, którą mnie zaatakował.
Zrozumiałam, że Zakała mówił o różdżce. Draco wciąż miał w ręce różdżkę. Moja znajdowała się w tylnej kieszeni szaty, gdybym tylko mogła niepostrzeżenie ją wyciągnąć.... Spojrzałam na Firenza, który patrzył na mnie nieruchomym wzrokiem, jakbym była jedynym obiektem zainteresowania w tej sytuacji. Centaury miały wspaniały wzrok w ciemności, były szybsze od czarodziejów, a ich strzały mogły być bardziej niebezpieczne niż nasze różdżki.
Jedenaście strzał, piętnaście centaurów, jedna różdżka, dwoje czarodziejów.
- Po co wam nasz kwiat? - zapytał stary centaur, powtarzając wcześniejsze pytanie Ronana i Zakały.
Tym razem Draco nie odpowiedział.
- Chcą oszukać swoje przeznaczenie, Morganie - powiedział Zakała wściekłym tonem. - Nie możemy tego zostawić, zasłużyli na nauczkę.
- Gwiazdy nie ostrzegły nas przed tą sytuacją - stwierdził spokojnie stary centaur nazwany Morganem. - Może tych dwoje już oszukało swoje przeznaczenie?
Zakała wydał z siebie wściekły odgłos.
- Doskonale wiemy co ma wydarzyć się w przyszłości, Morganie. Nasze cenne kwiaty Andory i tak im nie pomogą.
- Może gwiazdy się mylą...
- Gwiazdy nigdy się nie mylą!
Twardy głos zakały poderwał w górę ptaka i obudził nieśmiałki, których oczy błyszczały na koronach drzew.
- Nie czas na takie dyskusje - odezwał się Ronan, podchodząc bliżej kłócących się centaurów. - Musimy zadecydować co zrobić z ludzką rasą.
- To źrebaki - przypomniał Firenzo, a jego głos zabrzmiał niezwykle łagodnie.
- To już nie są źrebaki - fuknął Zakała. - Źrebaki nie zerwałyby naszych kwiatów.
- Ten to już prawie mężczyzna - stwierdził jeden z centaurów, głową wskazując na Dracona. Wciąż napinał łuk.
Morgan spojrzał w niebo.
- Dzisiejszej nocy gwiazdy są niezwykle jasne.
Zauważyłam, że Firenzo otwiera usta, by coś powiedzieć, ale uprzedził go Zakała.
- Dla ciebie, stary centaurze, gwiazdy utraciły już swą moc. Przestałeś wierzyć w siłę naszych przodków.
Albo wiatr przestał wiać, albo wszystkie centaury wstrzymały powietrze. Wyczułam napięcie między nimi, cisza była prawie namacalna. Zrozumiałam, że Zakała powiedział coś, czego nie powinien mówić centaur.
Poczułam, jak Draco przyciska swoje plecy do moich.
- Jak śmiałeś, Zakało? - spytał cicho Morgan.
Oczy wszystkich centaurów utkwione były teraz w tę dwójkę, jakbyśmy my przestali być ważni.
- Wyjmij różdżkę - usłyszałam szept Malfoya nad swoim uchem.
Bardzo powoli sięgnęłam ręką za siebie, odchylając się od ciała Dracona i chwytając różdżkę. Poczułam się o wiele pewniej, bezpieczniej. Zacisnęłam na niej mocno palce.
- Jak ty - odezwał się Zakała, ale jego głos wydawał sie istnieć w innym wymiarze; nienaturalnie oddalony - mogłeś zwątpić w znaki, jakie od tylu lat wskazuje nam niebo? Czy kiedykolwiek gwiazdy okłamały cię? Nigdy, Morganie.
- Co robimy? - zapytałam, obracając lekko głowę, by Draco mnie usłyszał.
Firenzo penetrował mnie wzrokiem. Przez chwilę jego spojrzenie natrafiło na moją różdżkę, następnie znów powrócił do przyglądania mi się. Widział jak szeptałam do Malfoya. Jako jedyny był zainteresowany nami, nie kłótnią Morgana i Zakały.
Chyba oszalałam. Nie, to nie możliwe, żeby Firenzo skinął mi niemalże niezauważalnie głową.
- Daj mi myśleć - odszepnął groźnie Draco.
- Nigdy nie zwątpiłem w moc, która płynie w naszej krwi - powiedział sucho Morgan.
Zakała zaśmiał się bez krzty śmiechu.
- Naszej krwi? - zapytał ostro. - Uważam, Morganie, że powinniśmy spekulować w tej sprawie. Nie jestem pewien, czy płynie w tobie krew centaurów.
Nie widziałam Dracona, bo stał teraz plecami do mnie. Słyszałam jego płytki oddech, zagłuszający nawet podmuch wiatru. Chciałam poznać jego myśli, dowiedzieć się, czy ma jakąś strategię, czy w jego głowie układa się plan. To przez niego dwanaście centaurów gotowych było wystrzelić we mnie strzały. Jak zawsze przez niego wpakowałam się w kłopoty.
Centaury zdawały się na coś czekać. Wszystkie stały nieruchomo, napinając cięciwy i bacznie nas obserwowały gotowe zaatakować. Ciemność działała na moją niekorzyść; coraz trudniej przychodziło mi szukanie jakieś drogi ucieczki, centaury stawały się coraz mniej widoczne, ich kontury rozmazywały się z tłem nocy.
Mimo, że pomiędzy nimi były zadziwiające równe odległości, które pozwoliły by człowiekowi przejść, wolałam nie ryzykować oberwania strzałą w głowę.
Ciszę stopniowo przerywał dźwięk galopu, coraz wyraźniejszy. Chciałam szturchnąć Dracona, wspólnie wymyśleć, jak wybrnąć z tej sytuacji, ale centaury były zbyt czujne, zbyt niebezpieczne.
Stary centaur, który nas zatrzymał odsunął się na bok i wpuścił do kręgu troje innych. Musiałam wytężyć wzrok i zobaczyłam Zakałę wyłaniającego się z gęstwiny drzew. Towarzyszyli mu Ronan i Firenzo. Księżyc padał na tego drugiego, posrebrzając jego jasne włosy. Patrzył prosto na mnie z przechyloną lekko głową.
- Wszystko w porządku, Zakało? - zapytał stary centaur.
W tym momencie nawet się ucieszyłam, że nie widzę wyrazu twarzy Zakały, choć ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że był wściekły.
- Nędzna ludzka rasa - warknął, szorując kopytem niebezpiecznie o ziemię. - Obezwładnili mnie. W mojej własnej puszczy.
- Chłopak - stary centaur jako jedyny z tuzina opuścił swój łuk - trzyma w rękach nasze kwiaty.
- I tę plugawą broń, którą mnie zaatakował.
Zrozumiałam, że Zakała mówił o różdżce. Draco wciąż miał w ręce różdżkę. Moja znajdowała się w tylnej kieszeni szaty, gdybym tylko mogła niepostrzeżenie ją wyciągnąć.... Spojrzałam na Firenza, który patrzył na mnie nieruchomym wzrokiem, jakbym była jedynym obiektem zainteresowania w tej sytuacji. Centaury miały wspaniały wzrok w ciemności, były szybsze od czarodziejów, a ich strzały mogły być bardziej niebezpieczne niż nasze różdżki.
Jedenaście strzał, piętnaście centaurów, jedna różdżka, dwoje czarodziejów.
- Po co wam nasz kwiat? - zapytał stary centaur, powtarzając wcześniejsze pytanie Ronana i Zakały.
Tym razem Draco nie odpowiedział.
- Chcą oszukać swoje przeznaczenie, Morganie - powiedział Zakała wściekłym tonem. - Nie możemy tego zostawić, zasłużyli na nauczkę.
- Gwiazdy nie ostrzegły nas przed tą sytuacją - stwierdził spokojnie stary centaur nazwany Morganem. - Może tych dwoje już oszukało swoje przeznaczenie?
Zakała wydał z siebie wściekły odgłos.
- Doskonale wiemy co ma wydarzyć się w przyszłości, Morganie. Nasze cenne kwiaty Andory i tak im nie pomogą.
- Może gwiazdy się mylą...
- Gwiazdy nigdy się nie mylą!
Twardy głos zakały poderwał w górę ptaka i obudził nieśmiałki, których oczy błyszczały na koronach drzew.
- Nie czas na takie dyskusje - odezwał się Ronan, podchodząc bliżej kłócących się centaurów. - Musimy zadecydować co zrobić z ludzką rasą.
- To źrebaki - przypomniał Firenzo, a jego głos zabrzmiał niezwykle łagodnie.
- To już nie są źrebaki - fuknął Zakała. - Źrebaki nie zerwałyby naszych kwiatów.
- Ten to już prawie mężczyzna - stwierdził jeden z centaurów, głową wskazując na Dracona. Wciąż napinał łuk.
Morgan spojrzał w niebo.
- Dzisiejszej nocy gwiazdy są niezwykle jasne.
Zauważyłam, że Firenzo otwiera usta, by coś powiedzieć, ale uprzedził go Zakała.
- Dla ciebie, stary centaurze, gwiazdy utraciły już swą moc. Przestałeś wierzyć w siłę naszych przodków.
Albo wiatr przestał wiać, albo wszystkie centaury wstrzymały powietrze. Wyczułam napięcie między nimi, cisza była prawie namacalna. Zrozumiałam, że Zakała powiedział coś, czego nie powinien mówić centaur.
Poczułam, jak Draco przyciska swoje plecy do moich.
- Jak śmiałeś, Zakało? - spytał cicho Morgan.
Oczy wszystkich centaurów utkwione były teraz w tę dwójkę, jakbyśmy my przestali być ważni.
- Wyjmij różdżkę - usłyszałam szept Malfoya nad swoim uchem.
Bardzo powoli sięgnęłam ręką za siebie, odchylając się od ciała Dracona i chwytając różdżkę. Poczułam się o wiele pewniej, bezpieczniej. Zacisnęłam na niej mocno palce.
- Jak ty - odezwał się Zakała, ale jego głos wydawał sie istnieć w innym wymiarze; nienaturalnie oddalony - mogłeś zwątpić w znaki, jakie od tylu lat wskazuje nam niebo? Czy kiedykolwiek gwiazdy okłamały cię? Nigdy, Morganie.
- Co robimy? - zapytałam, obracając lekko głowę, by Draco mnie usłyszał.
Firenzo penetrował mnie wzrokiem. Przez chwilę jego spojrzenie natrafiło na moją różdżkę, następnie znów powrócił do przyglądania mi się. Widział jak szeptałam do Malfoya. Jako jedyny był zainteresowany nami, nie kłótnią Morgana i Zakały.
Chyba oszalałam. Nie, to nie możliwe, żeby Firenzo skinął mi niemalże niezauważalnie głową.
- Daj mi myśleć - odszepnął groźnie Draco.
- Nigdy nie zwątpiłem w moc, która płynie w naszej krwi - powiedział sucho Morgan.
Zakała zaśmiał się bez krzty śmiechu.
- Naszej krwi? - zapytał ostro. - Uważam, Morganie, że powinniśmy spekulować w tej sprawie. Nie jestem pewien, czy płynie w tobie krew centaurów.
Tym razem to Morgan wydał z siebie
groźny ryk, stając na dwóch końskich tylnych nogach, a przednimi wymachując w
powietrzu.
Centaury przestały być cicho i zaczęły mruczeć coś do siebie.
- Zakało! - skarcił go Ronan, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę błagania.
- Jak śmiałeś?! - ryknął Morgan, chwytając swój łuk i napinając cięciwę. Celował z Zakałę.
- Co ty wyprawiasz, Morganie?! Przestań! - zawołał jeden z centaurów.
- Pilnujcie ludzkiej rasy - warknął Zakała.
Połowa z centaurów usłuchała go, ale niektórzy przyglądali się Morganowi, który orał podkową ziemię.
- Masz jeszcze coś do dodania, Zakało? - ton jego głosu był zimniejszy niż dzisiejsza noc.
Zobaczyłam jak Firenzo przechwytuje mój wzrok i ostentacyjnie cofa się w głąb lasu, kreując nam drogę ucieczki.
- Przede mną...
Nie zdążyłam wyszeptać Draconowi reszty, bo rozległ się głośny ryk Morgana.
- Powtórz to, Zakało!
- Na trzy - powiedział Malfoy.
Miałam nadzieję, że dobrze zrozumiałam jego intencje.
- Jeden...
- Nie mieszaj się w nie swoje sprawy, Zakało! - głos Morgana był tak głośny, że słyszeć go mógł Hagrid.
- Sprawy naszej rasy są moimi sprawami - odparł chłodno Zakała. - Twoimi też powinny być, gdybyś...
- Dwa...
Mocniej zacisnęłam ręce na różdżce.
- Nie potrafiłeś przypilnować naszych kwiatów, Zakało. Dałeś się obezwładnić źrebakowi!
- Trzy!
- Drętwota!
Trzy strumienie czerwonego światła poszybowały w kierunku Zakały, Morgana i Ronana. Kątem oka zobaczyłam, jak z różdżki Dracona wylatuje pomarańczowy promień, lecz nie użył on żadnego werbalnego zaklęcia.
- Zatrzymać ich! - ryknął jeden z centaurów.
Trzy strzały poszybowały w naszą stronę. Draco machnął różdżką, a przed nami wytworzyła się wielka bariera, która pochłonęła pociski z łuków. Zobaczyłam piątkę centaurów ugodzonych zaklęciem Malfoya, które wiły się na ziemi, jakby zakneblowane niewidzialnymi sznurami. Zakała, Morgan i Ronan leżeli nieruchomo na ziemi, najwidoczniej stracili przytomność. Reszta centaurów stworzyła mały szyk. Miedzy nimi a nami od ziemi po niebo widniała wyczarowana bariera.
- Tędy. - Pociągnęłam Dracona za ramię.
Pobiegliśmy w głąb lasu, a centaury zawyły z wściekłości.
- Niedługo ochronna bariera zniknie - wyjaśnił w biegu Malofy. - Skręć, Granger, musimy ich zgubić.
Nie wiele myślałam.
Biegłam przed siebie, co chwila o mało co nie potykając się o zdradliwe
korzenie wystające z ziemi. Wiatr targał moimi włosami. Poczułam niemą
satysfakcję, kiedy Draco oberwał nimi, kiedy biegł zaraz za mną. Centaury przestały być cicho i zaczęły mruczeć coś do siebie.
- Zakało! - skarcił go Ronan, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę błagania.
- Jak śmiałeś?! - ryknął Morgan, chwytając swój łuk i napinając cięciwę. Celował z Zakałę.
- Co ty wyprawiasz, Morganie?! Przestań! - zawołał jeden z centaurów.
- Pilnujcie ludzkiej rasy - warknął Zakała.
Połowa z centaurów usłuchała go, ale niektórzy przyglądali się Morganowi, który orał podkową ziemię.
- Masz jeszcze coś do dodania, Zakało? - ton jego głosu był zimniejszy niż dzisiejsza noc.
Zobaczyłam jak Firenzo przechwytuje mój wzrok i ostentacyjnie cofa się w głąb lasu, kreując nam drogę ucieczki.
- Przede mną...
Nie zdążyłam wyszeptać Draconowi reszty, bo rozległ się głośny ryk Morgana.
- Powtórz to, Zakało!
- Na trzy - powiedział Malfoy.
Miałam nadzieję, że dobrze zrozumiałam jego intencje.
- Jeden...
- Nie mieszaj się w nie swoje sprawy, Zakało! - głos Morgana był tak głośny, że słyszeć go mógł Hagrid.
- Sprawy naszej rasy są moimi sprawami - odparł chłodno Zakała. - Twoimi też powinny być, gdybyś...
- Dwa...
Mocniej zacisnęłam ręce na różdżce.
- Nie potrafiłeś przypilnować naszych kwiatów, Zakało. Dałeś się obezwładnić źrebakowi!
- Trzy!
- Drętwota!
Trzy strumienie czerwonego światła poszybowały w kierunku Zakały, Morgana i Ronana. Kątem oka zobaczyłam, jak z różdżki Dracona wylatuje pomarańczowy promień, lecz nie użył on żadnego werbalnego zaklęcia.
- Zatrzymać ich! - ryknął jeden z centaurów.
Trzy strzały poszybowały w naszą stronę. Draco machnął różdżką, a przed nami wytworzyła się wielka bariera, która pochłonęła pociski z łuków. Zobaczyłam piątkę centaurów ugodzonych zaklęciem Malfoya, które wiły się na ziemi, jakby zakneblowane niewidzialnymi sznurami. Zakała, Morgan i Ronan leżeli nieruchomo na ziemi, najwidoczniej stracili przytomność. Reszta centaurów stworzyła mały szyk. Miedzy nimi a nami od ziemi po niebo widniała wyczarowana bariera.
- Tędy. - Pociągnęłam Dracona za ramię.
Pobiegliśmy w głąb lasu, a centaury zawyły z wściekłości.
- Niedługo ochronna bariera zniknie - wyjaśnił w biegu Malofy. - Skręć, Granger, musimy ich zgubić.
- Stój - powiedział w końcu.
Posłusznie przystanęła, zginając się i dysząc ciężko. Draco oparł się o jedno z drzew. Miał szczęście, że nie było na nim nieśmiałka.
Pot przyklejał moją szatę do ciała. Wolałam nie wiedzieć, jak teraz wyglądam, ale patrząc na Malfoya wiedziałam, że okropnie. On sam miał włosy umazane błotem, czoło świeciło mu od potu, brud znajdował się prawie na każdym centymetrze jego niezakrytego ciała. Wciąż trzymał kwiaty Andory.
- Jesteś idiotą, Malfoy - wycedziłam, gdy już złapałam oddech.
Draco odgarnął przyklejone do twarzy włosy. Odetchnął głęboko. Nie odpowiedział.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby zrywać te kwiaty? - drążyłam dalej, niemal krztusząc się brakiem powietrza. - Po co ci one?
- Mówiłem ci już, że to nie twoja sprawa - odpowiedział.
Wyprostowałam się i założyłam ręce na piesi.
- To jest moja sprawa, omal nie oberwałam przez ciebie strzałą w głowę!
- Ale nie oberwałaś.
- Jesteś strasznym dupkiem, żądam wyja...
Draco pociągnął mnie tak gwałtownie, że z mojego gardła wydarł się cichy pisk, stłumiony ręką Mafoya przyciśniętą do moich ust. Nie myślałam, nie wiedziałam, co chce zrobić, ale to był Malfoy, nikt komu ufam. Zaczęłam się targać i wyrwać, ale Draco wzmocnił uścisk.
- Uspokój się - warknął tak cicho, prosto do mojego ucha. Moje serce biło z prędkością światła, tak że gdyby każdy człowiek miał określoną taką samą liczbę bić w ciągu swojego życia, tej nocy juz dawno bym umarła.
Uścisk zelżał, gwałtownie odsunęłam się od Malfoya i odwróciłam w jego stronę twarz.
Zrozumiałam, dlaczego pociągnął mnie za drzewo i stłumił mój głos.
W odrąbie paru metrów rozległ się galop. Co najmniej dziesięć centaurów biegło niedaleko nas, w rękach trzymali łuki. Ochronna bariera musiała przestać działać.
Centaury zatrzymały się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą biegłam z Malfoyem.
Zastygliśmy w bezruchu, wstrzymując oddech.
- Na pewno skręcili - odezwał się centaur, w którym rozpoznałam jednego z tych, którzy zaatakowali nas strzałami.
- Ślad się urywa w tym miejscu.
- Nie bądź niemądry, Samarusie. Ta ludzka rasa włada magią, próbują nas oszukać.
Trzy sekundy ciszy, sześć uderzeń serca.
- Powinniśmy się rozdzielić - stwierdził Samarus.
Patrzyłam na Dracona, a on patrzył na mnie. Modliłam się w duchu, żeby żadnemu z centaurów nie przyszło na myśl sprawdzenie za naszym drzewem.
Podświadomość podpowiadała mi jednak, że i tak prędzej czy później któryś przeszuka to miejsce. Gdybyśmy próbowali uciec w kierunku przeciwnym do stada centaurów na pewno nie zostalibyśmy niezauważeni. Na dodatek nie wiedzielibyśmy dokąd biec. Centaury znały ten las, znały to miejsce, lepiej widziały w ciemności.
Miały przewagę. Nie tylko liczebną.
Byłam tak zdenerwowana, że mój umysł przyćmiła pustka. Żaden pomysł nie chciał wejść do głowy i pomóc nam wybrnąć z tej sytuacji. Gdyby tylko byli tu Harry i Ron... w ciągu czterech lat wielokrotnie udawało nam się wyjść cało z gorszych sytuacji.
Nikt nie wiedział, że ja i Draco jesteśmy w Zakazanym Lesie.
- Pójdę sprawdzić tam - powiedział Samarus. - Nie mogą być daleko stąd. Jeśli ich zobaczycie wystrzelcie strzałę w górę.
Nie widziałam, gdzie poszedł Samarus. Nie wiedziała, gdzie poszła reszta centaurów. Wiedziałam natomiast, że słyszę zbliżający się w naszą stronę krok czterech kończyn.
Problem tylko, że dochodził on z przeciwnej strony od stada centaurów.
Draco podniósł różdżkę. Napotkawszy moje pytające spojrzenie, przycisnął sobie palec wolnej ręki do ust.
Krzak poruszył się. Choć mógł być to tylko wiatr moje serce zamarło.
- Sprawdź za tamtymi drzewami! - krzyknął z oddali Samarus do jakiegoś innego centaura.
Byłam tak wpatrzona w poruszający się krzak, że nawet nie zwróciłam uwagi, że może chodzić o nasze drzewo.
W jednym momencie z ciemności wyłoniła się postać blondwłosego centaura, a Draco uniósł różdżkę, na końcu której pojawiły się czerwone iskry. Gwałtownie podniosłam w górę rękę, dając mu znać, by nie użył żadnego zaklęcia.
Firenzo przechylił głowę, a jego długie włosy opadły mu na twarz. Patrzyliśmy się na siebie, a mnie nagle jego postać zaczęła interesować bardziej niż otaczające nas zagrożenie. Wydawało mi się, że młody centaur doskonale wiedział co się dzieje, ale nie chciał zdradzić naszego położenia.
Przez chwilę myślałam, że się pomyliłam, kiedy Firenzo wyciągnął łuk i wypuścił w powietrze strzałę.
Zrobił to jednak na ukos, a strzała osiągnęła swoją największą wysokość daleko od nas.
- Tam są! - zawołał Samarus. Galop dziesięciu centaurów oddalał się z każdą sekundą. Nie zwróciłam uwagi nawet na to, że jeden z nich znajdował się bardzo blisko nas i gdyby nie fałszywy sygnał już bylibyśmy złapani.
Kiedy zyskałam pewność, że znajdujemy się poza zasięgiem naszego słuchu, powiedziałam:
- Dziękuję.
Firenzo skinął lekko głową, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Prawie zapomniałabym o obecności Malfoya, gdyby nie jego gwałtowny ruch, który przyprawił mnie niemal o zawał serca.
Draco wciąż stał z wycelowaną w centaura różdżką.
- Malfoy - pisnęłam, skarciłam, upomniałam.
Zmrużył oczy, nie odpowiedział.
- Malfoy - powtórzyłam bardziej stanowczo. Niewiele myśląc złapałam go za przedramię i pociągnęłam jego rękę w dół.
Nie zaprotestował, ale zdawał się nawet tego nie zauważyć. Patrzył na Firenza, który z kolei wzrok miał wbity we mnie.
Centaur zrobił krok w przód, co pozwalało widzieć mi go dostatecznie.
- Moje stado niedługo tu wróci - powiedział cicho. - Powinniście uciekać.
Uratował nas. Dopiero w tym momencie poczułam niemal namacalną wdzięczność. Można powiedzieć, że zdradził swoją rodzinę by nas uratować.
- A co z tobą? - zapytałam. Co mogłoby zrobić stado centaurów, gdyby dowiedzieli się o czynie Firenzo.
Centaur przestąpił z kopyta na kopyto.
- Nie o mnie powinniście się martwić.
- Czemu nam pomagasz? - zapytał Draco chłodno.
Dlaczego on musiał wszystko komplikować?
Firenzo pierwszy raz spojrzał na niego.
- Mam swoje powody, Draconie Malfoyu. Wkrótce sami się o nich przekonacie.
Nawet jeśli Draco wydawał się zaskoczony, że centaur znał jego nazwisko, to nie dał tego po sobie poznać.
- Nie wierzę ci - powiedział sucho.
Chwilowo wolałabym, żeby jakiś nieśmiałek spadł z drzewa i pokiereszował Malfoyowi twarz.
- Nie mnie dane ci wierzyć - Firenzo uniósł głowę. - Znam waszą przyszłość i wiem co was czeka. Moje stado także to wie, ale boją się zaakceptować prawdę.
- Jaką przyszłość? - spytałam automatycznie.
Draco prychnął.
- Nie ma czegoś takiego jak jasnowidzenie, kretynko.
- Wy, ludzka rasa - Firenzo wzmocnił swój głos - nie macie pojęcia o przyszłości. Lekcje, które odbywają się w waszej szkoły to ludzkie niedorzeczności. Ludzie są zaślepieni ograniczeniami. Oboje się o tym przekonacie. Człowiek nie potrafi przewidzieć poprawnie co ma nastąpić.
Miałam nadzieję, że Firenzo nie usłyszał ponownego prychnięcia Malfoya.
- Mądrość centaurów jest bezosobowa i bezstronna - spojrzał w niebo. - Wojowniczy Mars świeci coraz jaśniej każdego dnia. Niedługo nastąpi rychły koniec spokoju w czarodziejskim świecie. Zapamiętajcie to. A ty, Hermiono Granger, nie daj się zwieść fałszywej przepowiedni.
Otworzyłam z niedowierzenia usta. Czy to przypadek, ze zarówno tiara, jak i centaur mówią o fałszywej przepowiedni? Chciałam zapytać o to Firenza, ale w oddali rozległ się niewyraźny ryk Samarusa.
- Musicie uciekać - powiedział spokojnie Firenzo.
- Ale...
- Idziemy, Granger - ponaglił mnie Draco.
- Ale dokąd mamy iść?
Firenzo spojrzał na Malfoya.
- Znasz drogę, prawda?
Draco zawahał się, ale powoli skinął na potwierdzenie głową.
- Co? Skąd ty...
- Chodź - pociągnął mnie za łokieć.
Gdy mijaliśmy Firenza podziękowałam mu jeszcze raz. Po parunastu krokach dobiegł nas jego głos:
- Użyj kwiatów tego lasu mądrze, Draconie Malfoyu.
Kwiaty Andory zdawały się zajaśnieć na uwagę centaura. Draco niewzruszony przedzierał się wciąż przez puszczę, a ja kroczyłam za nim. Trudno było dotrzymać mu korku, gdyż stawiał na prawdę duże kroki. Czasem musiałam dobiegać.
Miałam tyle pytań, ale wolałam nie odzywać się w Zakazanym Lesie. Jedyne o czym marzyłam na tę noc to wydostanie się stąd i bycie znów bezpieczną w zamku. Nawet ciemność nie wydawała się być taka straszna, oczy nieśmiałków powoli gasły, jakby stworzenia zapadały w sen.
Pół godziny później wyszliśmy z Zakazanego Lasu, a ja nawet pierwszego dnia szkoły nie byłam taka szczęśliwa na widok zamku.
- Wyglądasz okropnie, Granger - stwierdził Draco, który oświetlił różdżką moją twarz.
- Jesteś idiotą, Malfoy - spojrzałam na niego z ukosa. - Jesteś wielkim idiotą. Skąd ci przyszło do głowy wchodzenia w nocy do Zakazanego Lasu?
- A ci?
Wzięłam głęboki oddech.
- Wypełniałam obowiązki prefekta. - I zanim Draco zdołał to skomentować, dodałam: - Dbam o bezpieczeństwo innych uczniów, nawet jeśli są beznadziejnymi idiotami.
- Wzruszyłaś mnie.
- Jeśli jeszcze kiedykolwiek wymkniesz się z zamku, zgłoszę to nauczycielowi.
- I co oni mogą mi zrobić? - zakpił.
- Na pewno się zainteresują, po co ci kwiaty Andory - przystanęłam. - Oddaj mi je.
Malfoy też się zatrzymał, ale raczej z zdziwienia, a nie z mojego powodu.
- I co z nimi zrobisz? - zapytał, unosząc brwi. - Zaniesiesz z powrotem naszym kumplom centaurom, które mają zamiar nas zabić przy najbliższym spotkaniu?
Przypomniało mi to o umiejętności Dracona posługiwania się niewerbalnymi zaklęciami, ale ten temat postanowiłam przywołać później.
- Chcę wiedzieć po co ci one - założyłam ręce na piersiach. - Albo oddam je McGonagall.
Draco zaśmiał się bez krzty śmiechu i ruszył dalej. Dogoniłam go.
- Nie żartuję - powiedziałam poważnie.
- Niby jak chcesz to zrobić, skoro to ja - uniósł kwiaty - je mam?
Chciałam mu je wyrwać, ale najwidoczniej spodziewał się tego. Odsunął rękę w samą porę, a ja chwyciłam powietrze.
- Przez ciebie i twój głupi pomysł o mało co nie zginęliśmy!
- Nie trzeba było za mną iść. Sam sobie dobrze radzę.
- Dobrze radzisz? - zakpiłam. - Gdyby nie Firenzo już dawno oberwałbyś strzałą w głowę!
Draco spojrzał na mnie beznamiętnie.
- Sam bym sobie poradził. Ten głupi kucyk nie musiał mi wchodzić w drogę.
Powoli zbliżaliśmy się do drzwi wejściowych zamku.
- Głupi kucyk? - powtórzyłam jego słowa. Spojrzałam na niego z pogardą. - Tym jest dla ciebie ktoś, kto uratował ci życie?
Malfoy przewrócił oczami.
- Reszta tych mieszańców próbowała nas zabić, nie wiem, czy pamiętasz.
Wyskoczyłam przed niego i zasłoniłam mu dojście do drzwi.
- Tym oni dla ciebie są? Mieszańcami?
Miałam cichą nadzieję, że jakoś to sprostuje, ale on tylko spojrzał na mnie z wyższością.
- O co ci tak naprawdę chodzi? Stajesz się obrońcą praw centaurów?
Uniosłam podbródek w wojowniczym geście.
- Wszyscy dla ciebie są nic nie warci, prawda? Wszyscy, którzy nie są czystej czarodziejskiej krwi.
Przez chwilę nastała cisza. Słychać było rechotanie żab.
- Brawo, Granger. Nareszcie to pojęłaś.
Wyminął mnie i wszedł do zamku.
Spojrzałam na gwiazdy. Mars naprawdę świecił jaśniej niż kiedyś.
Weszłam do sali wejściowej. Malfoy zatrzymał się przed korytarzem prowadzącym do lochów.
- Oprócz Weasley'ów - powiedział.
Spojrzałam na niego nieprzytomnie.
- Co?
- Weasleyowie są czystej czarodziejskiej krwi - jego usta skrzywił jadowity uśmiech - ale ich rodzina nie ma dla mnie żadnej wartości.
Byłam zbyt zmęczona, żeby jakoś zareagować.
- Nie zasługujesz na jakąkolwiek pomoc ze strony kogokolwiek - stwierdziłam tylko.
Malfoy obrócił swoją różdżkę między palcami, a na jego ustach wciąż błąkał się szyderczy uśmieszek.
- Do jutrzejszej wspólnej nauki, Granger.
Zniknął mi z pola widzenia. Dopiero wtedy zorientowałam się, że mocno zaciskałam pięści, jakby chcąc powtórzyć mój wyczyn z trzeciego roku.
Czasami tęskniłam za tym uczuciem satysfakcji, jakie towarzyszyło mi w chwili zderzenia się mojej pięści z twarzą Dracona.
----------------------------------
1. Przepraszam, że nie dodałam rozdziału w niedzielę, ale pewne sprawy mi na to nie pozwoliły. Mam nadzieję, że zrozumiecie :)
2. Kolejny rozdział ukaże się oczywiście w niedzielę, czyli za 5 dni :)
3. Jest prawie 22, a ja obiecałam sobie dodać rozdział we wtorek (w niedzielę i poniedziałek naprawdę nie miałam kiedy), więc z góry przepraszam też za wszystkie błędy, jutro je poprawie :)
4. No i jeszcze raz wybaaaaaaczcie, postaram się nie robić już takich wyskoków, ale jeśli kiedykolwiek nie będzie w niedziele nowego rozdziału to wiedzcie, że i tak go dodam niedługo :)
+ z góry dziękuje za każde wsparcie (czytaj: każdy komentarz) :)
Oczywiście, że wybaczamy;-) nie mogłam doczekać się kolejnego rozdziału, jest coraz ciekawiej :-):-D
OdpowiedzUsuń