- Galaktyka
Andromedy jest jaśniejsza od Galaktyki Trójkątnej. Vesto Slipher użył
spektroskopii do zmierzenia prędkości radialnych galaktyk... wtedy jeszcze
nosiły nazwę mgławic spiralnych. Był pierwszym czarodziejem półkrwi, który
dokonał czegoś tak wielkiego mugolskim sposobem. Został wpisany do Księgi Hektora.... Mam nadzieję, że
potrafisz wymienić wszystkich czarodziejów tam wpisanych?! Och, jestem pewna,
że na konkursie pojawi się pytanie z tym związane, tylko stu dwudziestu najbardziej zasłużonych
czarodziejów XX wieku zostało wyróżnionych na kartach Księgi Hektora. Dumbledore zajmuje pierwszą pozycję, Nicolas Flamel
drugą, a....
- Da się jakoś ciebie wyłączyć,
Granger?
Obrzuciłam Malfoya najbardziej
pogardliwym spojrzeniem na jakie było mnie stać i prychnęłam.
- Próbuję wkuć do twojej głowy podstawowe
informację, których - śmiem twierdzić, nie opanowałeś.
Draco siedział na ławce w drugim
kącie sali oparty o ścianę, z nogami na krześle. W rękach trzymał otwartą
księgę Historii magii, od pół godziny
nie przewracając nawet jednej strony. Dlatego sama postanowiłam przerwać
czytanie podręcznika do astronomii i streścić informacje zawarte w trzecim
rozdziale.
- Nie pozwalasz mi się skupić. Chyba
będę musiał apelować u McGonagall o osobne pomieszczenia do nauki - warknął,
wpatrzony nieruchomym wzrokiem w swój podręcznik.
- Bardzo chętnie, masz mój podpis -
fuknęłam. - Bylebyś tylko naprawdę czytał, a nie tylko udawał.
- Chyba powinnaś pożyczyć okulary od
Pottera - uniósł w górę księgę i potrząsnął nią lekko. - Czytam.
- Masz mnie za idiotkę, Malfoy?
Nawet nie wiesz z czego to podręcznik.
- Tak, mam. Z - spojrzał na okładkę - historii magii.
- Tak, mam. Z - spojrzał na okładkę - historii magii.
Wciągnęłam głośno powietrze.
- Jesteś beznadziejny.
- A ty przemądrzała.
Wdech, wydech. Nie możesz go
zaatakować, Hermiono, pamiętaj o chwilowym rozejmie - odezwał się cichy głosik
w mojej głowie.
- Jak to możliwe, że dostajesz same
Wybitne z transmutacji? - zapytałam oschle. Naprawdę nie chciałam, żeby to
zabrzmiało tak wrednie.
Zastanawiało mnie to bardzo, a w
mojej głowie analizowałam najbardziej prawdopodobne sposobności. Po namyśle
stwierdziłam, że albo każe jakiemuś zdolnemu uczniowi pisać za siebie
wypracowania, albo znalazł sobie nowego sługi, który chętnie robi to za niego.
Niemniej jednak w obu przypadkach ocena nie należała do niego. Tak by można
wytłumaczyć zadania domowe. Ale co z testami na lekcjach? Na pewno znalazł jakiś
sposób komunikacji z kimś innym, kto zna się na rzeczy.
- Żeby to tylko z transmutacji -
westchnął przeciągle. - Siedzisz ze mną na eliksirach i jeszcze nie zauważyłaś,
że tam też otrzymuję same Wybitne?
Jasne, że zauważyłam. Trudno było
nie, skoro Snape nigdy nie zapomniał po rozdaniu wypracować powiedzieć, jak
świetnie napisał Malfoy, a jak źle poszło Harry'emu, który - zdaniem Snape'a -
nigdy nie zda eliksirów, choćby ,,wreszcie wziął się do roboty". Miałam jednak
wrażenie, że ocenę u Snape'a otrzymuje się za nazwisko, nie za umiejętności.
- Nie zauważyłam, żebyś wykazał choć
odrobinę ponadstandardowych zdolności na jakiejkolwiek lekcji.
- Źle z tobą, Granger, naprawdę
powinnaś pogadać z Potterem na temat okularów. Może zaczniecie nosić na zmianę?
- Ostatnio - zignorowałam uwagę
Malfoya - słyszałam, jak profesor Binns mówi, że wśród piątych klas nie ma
ucznia, oprócz mnie, który otrzymał choć jeden Wybitny.
Przez chwilę uśmiechnęłam się z
wyższością, mając nadzieję, że bitwa została przeze mnie wygrana.
- Teraz mnie zaskoczyłaś. Jak udaje
ci się nie zasypiać na historii magii? - zabrzmiałoby to nawet miło, gdyby nie
ironia w jego głosie.
Poczułam wypieki na policzkach. Byłam
jedyną osobą, która słuchała profesora Binnsa i zawzięcie robiła notatki; nawet
Ernie i Hanna przysypiali na tej lekcji. Harry i Ron prawie zawsze grali w eksplodującego
durnia, a później błagali mnie o notatki albo pomoc w napisaniu referatu o buntach
goblinów.
- Niektórzy mają jeszcze szacunek do
wiedzy z przeszłości - odparowałam, dumnie unosząc głowę.
- Chyba tylko ty, skoro jako jedyna
dostajesz Wybitne - odpowiedział z przekąsem.
Odwróciłam twarz w stronę okna i
zacisnęłam mocno szczękę.
Na zewnątrz rozpościerało się ciemne
niebo z jasnymi gwiazdami. W domu rzadko można było zobaczyć jakiekolwiek ciało
niebieskie w nocy. Hogwart na szczęście odseparowany był od większych miast i
gwiazdy można było podziwiać co noc, zwłaszcza zimą wyglądało to magicznie.
Chatka Hagrida stała na pogórzu, a w oknie
paliło się światło. Dalej widniał ciemny zarys Zakazanego Lasu, gdzie drzewa lekko
kołysały się w rytm podmuchu wiatru.
W chwili zgaśnięcia światła w oknie
chatki Hagrida, zgasła we mnie nadzieja, że Draco Malfoy kiedykolwiek się
zmobilizuje i przyczyni się do wygrania konkursu.
Ale co go obchodzi konkurs, skoro ma
jakieś zadanie godne Śmierciożercy do wykonania? Kto martwiłby się czymś tak
mało ważnym w porównaniu z czymś o wiele wartościowszym?
Ty,
Hermiono - odpowiedział mój umysł. - Ty
bardziej martwisz się konkursem niż powrotem Voldemorta, ty bratasz się z wrogiem i spędzasz z nim czas zamiast pomóc
Harry'emu w ocaleniu świata, ty wybrałaś
tę mniej wartościową rzecz, tą zupełnie bez znaczenia...
Ale Draco też spędza czas w klasie
transmutacji, może i się nie uczy, ale nie wygląda na zaniepokojonego czy
obarczonego jakimś zadaniem przez najpotężniejszego czarnoksiężnika
wszechczasów.
Zaczęłam się zastanawiać, czy ta
cała rozmowa Lucjusza Malfoya z Draconem nie przesłyszała mi się. Może coś źle
zrozumiałam? Przecież wróciłam do Hogwartu cała i zdrowa, choć Śmierciożercy na
pewno nie zostawiliby tego w spokoju. Zresztą Draco nie był Śmierciożercą - nie
miał Mocznego Znaku, a przecież go nie da się pozbyć. Za to jego ojciec był,
niezaprzeczalnie.
Nic z tego nie rozumiałam.
- Nauka, zajmij się nauką -
wymruczałam do siebie.
- To twoje życiowe motto? - zakpił
Draco, przewracając kartkę. Pewnie dlatego, żeby udowodnić mi, że czyta, choć
ja i tak wiedziałam, że zrobił to na pokaz.
Powtarzałam tę mantrę w głowię
jeszcze przez chwilę, ignorując słowa Malfoya, a licząc na jakiś spokój ducha
albo nagłe olśnienie. Cokolwiek, byle nie ten mętlik, który teraz rozsadzał mi
głowę.
- Dobra - powtórzyłam, zamykając
oczy i biorąc głęboki wdech. - Dobra. Zajmijmy się Księgą Hektora. Pozycja pierwsza: Albus Dumbledore. Dyrektor Szkoły
Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Najwyższa Szycha Międzynarodowej
Konfederacji Czarodziejów, Kawaler Orderu Merlina pierwszej klasy. Wynalazł
dwanaście sposobów wykorzystywania smoczej krwi oraz rozpoczął prace
alchemiczne z Nicholasem...
- Granger.
- ... Flamelem. W młodości prefekt
naczelny Hogwartu. W 1896 roku wygrał Ogólnoeuropejski oraz Międzynarodowy
Konkurs Ponadstandardowych Umiejętności, nadając tym samym Hogwartowi czteroletni
tytuł Najlepszej Szkoły Magii w Europie oraz Najlepszej Szkoły Magii...
- Granger!
- ... na Świecie. Pozycja druga:
Nicholas Flamel. Alchemik i Filozof, twórca Kamienia...
- Twój głos jest najbardziej
irytującym dźwiękiem na świecie - warknął Draco, gwałtownie odwracając kartkę
swojego podręcznika.
- Za to u ciebie wszystko jest irytujące - oburzyłam się, postanawiając nie kontynuować walki wpajania Malfoyowi jakieś wiedzy. - Gdybyś choć trochę się postarał, moglibyśmy również trafić na karty Księgi Hektora.
- Za to u ciebie wszystko jest irytujące - oburzyłam się, postanawiając nie kontynuować walki wpajania Malfoyowi jakieś wiedzy. - Gdybyś choć trochę się postarał, moglibyśmy również trafić na karty Księgi Hektora.
Draco prychnął z głową schowaną za
książką.
- Tak, oczywiście. I co by u ciebie pisało? Pozycja ostatnia: Hermiona Granger, kujonowata szlama, która nie potrafi usiedzieć paru minut w ciszy. - Pierwszy raz na mnie spojrzał, a do mnie dotarło, jak zdenerwowało go moje gadanie. - Nie jesteś wcale taka wybitna, jak ci się wydaje. Jesteś zwykła, pospolita, niewyróżniająca się niczym. Chociaż nie, inni nie są tak wkurzający jak ty i twoje monologi, których nikt nie chce słuchać.
- Tak, oczywiście. I co by u ciebie pisało? Pozycja ostatnia: Hermiona Granger, kujonowata szlama, która nie potrafi usiedzieć paru minut w ciszy. - Pierwszy raz na mnie spojrzał, a do mnie dotarło, jak zdenerwowało go moje gadanie. - Nie jesteś wcale taka wybitna, jak ci się wydaje. Jesteś zwykła, pospolita, niewyróżniająca się niczym. Chociaż nie, inni nie są tak wkurzający jak ty i twoje monologi, których nikt nie chce słuchać.
Poczułam się, jakby ktoś rzucił na
mnie jęzlep, uniemożliwiając mi tym samym mówienie. Szybko jednak się
otrząsnęłam i zapominając o naszym chwilowym sojuszu, warknęłam:
- Może i nie jestem wyjątkowa, ale
za to ty jesteś jedyny w swoim rodzaju. Nie przypominam sobie, żebym znała
jeszcze jednego takiego aroganckiego dupka jak ty.
Przez moment miałam wrażenie, że
Draco ma zamiar wyciągnąć różdżkę i rzucić na mnie jakieś zaklęcie, ale on
tylko patrzył na mnie spod przymrużonych oczu.
- Kto by pomyślał, że znasz taki
język - rzucił pogardliwie. - Dobrze, że przynajmniej zauważyłaś, mimo swojej
ślepoty, że ja jestem wyjątkowy.
Miałam nadzieję, że półmrok panujący
w klasie i dość duża odległość między nami ukryje moje zaczerwienione policzki
- dowód wyprowadzenia z równowagi.
- Ty na przykład - ciągnął Draco -
jesteś kopią setki innych ludzi. Brązowe oczy jak u co drugiej osoby w
Hogwarcie, niski wzrost i chłopięca figura . Można cię rozróżnić tylko dzięki
włosom, nikt inny raczej nie ma takiego siana na głowie.
Zacisnęłam usta i odwróciłam twarz z
powrotem do okna. Chciałabym powiedzieć, że sam jest kopią innych, ale zaprzeczyłabym
tym swoim wcześniejszym słowom, a przy tym musiałam przyznać, że trudno nie
rozpoznać Malfoya w tłumie, z tymi jego prawie białymi włosami, wysoką sylwetką
i lodowatym spojrzeniem.
Może i był w jakiś sposób wyjątkowy,
ale na pewno nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Po paru minutach stwierdziłam, że
nie dam mu wyprowadzić się z równowagi. Wyprostowałam się na krześle,
przysunęłam podręcznik do siebie i zaczęłam czytać kolejny raz rozdział trzeci,
choć znałam go na pamięć słowo w słowo.
To tylko Malfoy - powtarzałam sobie
w myślach. - Nie daj się takiemu palantowi jak Malfoy. Arogancki hipokryta,
niby wielki arystokrata, a jednak zwykły prostak. Najchętniej rzuciłabym na
niego jakiś doby urok, ale do dnia konkursu muszę wstrzymać.
- Jak to się stało, że na balu
tańczyłaś z Nottem? - dobiegł mnie jego dudniący głos.
- A co cię to obchodzi? - automatycznie
odpowiedziałam pytaniem, nawet na niego nie patrząc.
Przez chwilę nastąpiła piękna cisza
i już miałam nadzieję, że Draco jej nie przerwie, ale niestety przeliczyłam
się.
- Tylko się zastanawiałem, jak mógł
chcieć cię dotknąć tak bez żadnego interesu.
Może nie jest szanującym się
Ślizgonem? - pomyślałam. - Albo po prostu jest lepszy od was, szanujących się
zbawców czystego statusu krwi?
- Nie odpowiadasz, Granger - powiedział po chwili.
- A to ponoć ja nie potrafię
wytrzymać paru minut cicho - fuknęłam.
- Widzisz? Znowu gadasz.
- Jesteś beznadziejny - powtórzyłam
cicho; nie byłam pewna, czy Malfoy dosłyszał te słowa.
Siedzieliśmy tak jeszcze pięć minut.
Ja wczytana w podręcznik z astronomii, Draco udający, że czyta Historię magii.
- Wystarczy na dzisiaj, już mi
literki rozmazują się przed oczami - stwierdził, wstając i rzucając księgę na
biurko.
- Żartujesz? Jesteśmy tu od niecałych
czterdziestu minut - zaprotestowałam.
- Chyba nie myślałaś, że poświęcę
dziennie dwie godziny na naukę?
- No tak, mogłam po tobie się tego
spodziewać - zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- Tyko nie rozpowiadaj, bo jeszcze
zepsujesz moją opinię nieprzewidywalnego - zakpił, poprawiając kołnierz swojej
koszuli.
Patrząc na niego, ubranego po
mugolsku (nie przeżywaj tego, odezwał się głosik w mojej głowie, który
zignorowałam), zaczęłam myśleć o wszystkim i o niczym, nie mogąc powstrzymać
pytania:
- Jak udało ci się otworzyć bramy
Hogwartu?
Nie powinnam poruszać tego tematu,
nawet nie chciałam. Ale tyle nurtujących pytań osaczyło mnie ostatnimi dniami,
że chciałam poznać odpowiedź na chociaż jedno z nich. Studiowałam dokładnie Historię Hogwartu i byłam na milion
procent przekonana, że nie dało się otworzyć bramy nawet najbardziej
zaawansowanymi czarami. Moje podejrzenia Snape'a także się rozwiały, gdy
przekonałam się, że zaklęcia zdjąć może tylko ten, kto je nałożył. Chyba, że to
właśnie Snape był odpowiedzialny za tę działkę.
Po raz pierwszy od wygłoszenia
naszego rozejmu Malfoy stał tak blisko mnie.
- W końcu ponoć posiadam
ponadstandardowe umiejętności magiczne, nawet nauczyciele to zauważyli. Mówię
serio o tych okularach, Granger.
Wyszedł z klasy, zanim zdążyłam
zaprotestować. Liczba pytań zamiast zmaleć, spotęgowała się.
O dwudziestej wróciłam do Pokoju
Wspólnego. Wszystkie podręczniki położyłam niedbale na stół. Dwie godziny
wieczornej nauki było dla mnie czymś normalnym, więc nie rozumiałam, dlaczego
rozbolała mnie głowa. Może to nie od nauki, może to przez nadmierne
rozmyślanie.
Ucieszyłam się, kiedy obok usiadła
Ginny.
- Gdzie ty się podziewałaś? -
zapytała oburzonym tonem. - Szukałam cię wszędzie!
Zastanawiało mnie, gdzie ona się
podziewa, kiedy to ja jej szukałam.
- Uczyłam się. Pewnie jeszcze nie
wiesz, bo nie było cię na śniadaniu, ale zostałam reprezentantem Hogwartu w
Ogólnoeuropejskim Konkursie Ponadstandardowych Umiejętności Magicznych.
Nie mogłam się powstrzymać od
pochwalenia się swoich wyróżnieniem. Ginny uśmiechnęła się promiennie.
- Wiem, Harry mi mówił. Moje
gratulację, Hermiono!
Musiałam przerwać gapienie się w jej
wielkie brązowe oczy (które - tak na marginesie - wcale nie były pospolite!) i
rozejrzałam się po Pokoju Wspólnym.
- Właściwie, gdzie oni znowu są? -
zapytałam, marszcząc brwi.
Ginny od razu zrozumiała kogo miałam
na myśli.
- Harry gdzieś szwendał się po
korytarzach. Mijałam go dwa razy na drugim piętrze, kiedy szukałam ciebie. A
Ron jeszcze przed chwilą tu siedział i czytał jakąś książkę. Wiem, dla mnie też
to było dziwne. Więc podeszłam do niego, ale jakoś dziwnie się zmieszał i
ulotnił.
Zastanawiałam się, czy to ta sama
książka, jaką ukrywał przede mną. Cóż, na pewno tak. Przynajmniej tajemnica
Harry'ego się wyjaśniła. Teraz na pewno był na prywatnych lekcjach u Vennera,
skoro kręcił się na drugim piętrze, gdzie znajdował się gabinet profesora.
- Po co mnie szukałaś? - zapytałam.
Mina Ginny od razu zrzedła.
- Dostałam szlaban - przewróciła
oczami.
- Od Snape'a?
- Dokładnie. Skąd wiedziałaś? A no
tak, w końcu kto inny mógł dać szlaban za przypadkowe przypalenia kociołka na
lekcji?
Uniosłam wysoko brwi.
- Cały dzień zachowywał się, jakby
mu ktoś umył podczas snu włosy - ciągnęła Ginny. - Rozdał połowie Gryfonów
szlabany i paru innym. Lunie - tej, która była z Harrym na balu dał za to, że
kichnęła podczas dodawaniu pieprzu do kociołka. Stwierdził, że zrobiła to
umyślnie, by mu przeszkodzić w prowadzeniu lekcji.
Teraz już moje brwi sięgały linii
włosów.
- Wczoraj też musiał nie być w
humorze - stwierdziłam. - Neville również zarobił szlaban. Kazał mu zamknąć
chochliki kornwalijskie w klatce.
Ginny skrzywiła się.
- To i tak dobrze. Mi... to znaczy
nam wszystkim, którzy zarobili szlaban kazał przyjść w sobotę do swojego
gabinetu. Już mnie ciekawi, co zrobi z tuzinem osób.
- Ja się bardziej zastanawiam, co go
ugryzło - powiedziałam po chwili zastanowienia.
- Jemu wystarcza fakt, że żyjemy.
Wzruszyłam ramionami.
- Może i tak.
I zmieniłam temat, ciesząc się obecnością Ginny i opowiadając jej
o pieśni tiary, o pierwszej lekcji z Malfoyem i o obiecanych zajęciach
pozalekcyjnych z Nottem, na co Ginny zakrztusiła się powietrzem, pytając
niewyraźne: ,,Z Nottem?!", co skomentowałam ostentacyjnym wywróceniem
oczami.
- No tak, Harry też tylko tym się
przejął - mruknęłam.
Później opowiedziałam o tym, co
McGonagall powiedziała na temat konkursu, a wspomnienie o zadaniu, polegającym
na znalezieniu najładniejszego kamienia, Ginny skwitowała parsknięciem śmiechu.
Skutecznie omijałam temat szlabanu u
Vennera, a te zdarzenie - choć tak niedawne, wydawało mi się zupełnie odległe,
niczym sen na jawie, który tak naprawdę nigdy nie miał miejsca bytu. Starałam
się nie myśleć o Malfoyu jako wrogu - śmierciożerca czy nie, miałam niezbite
dowody, że służył Voldemortowi. Sama jednak zaproponowałam rozejm, więc
musiałam się go trzymać. Głupio się czułam, stawiając wartość konkursu ponad
sprawy związane z powrotem Voldemorta. Nawet pieśń tiary, przyprawiająca mnie o
dreszcze, nie kumulowała u mnie tak wewnętrznego entuzjazmu, jak samo
wspomnienie o Ogólnoeuropejskim Konkursie Ponadstandardowych Umiejętności
Magicznych. Nie mogłam pozbyć się tych wszystkich wizji siebie wygrywającej
najpierw tytuł Najlepszej Szkoły Magii w Europie, następnie Najlepszej Szkoły
Magii na Świecie.
- Nie powinnaś się przejmować tą
pieśnią - Ginny postanowiła jednak poruszyć temat tiary. - To samo mówiła na
początku roku, prawda?
Pierwszego dnia września tiara, po
wyśpiewaniu historii o założycielach Hogwartu, zaczęła ostrzegać przed
niebezpieczeństwami i kazała wszystkim domom zjednoczyć się.
- Nie do końca - moje westchnięcie
zamieniło się w potężne ziewnięcie. - Ta wersja, którą usłyszałam, była o wiele
bardziej mroczna i straszniejsza.
Ginny chwyciła swoje włosy i
rozdzieliła je na trzy części.
- Współczuję ci, Hermiono -
powiedziała cicho, plotąc sobie warkocza wzdłuż lewego ramienia. - Co chwilę
los skazuje cię na Malfoya, sprawa z amortencją wciąż się nie wyjaśniła, a do
tego tiara postanowiła wyśpiewać swoją pieśń akurat przy tobie, jakbyś nie miała wystarczająco problemów.
Pokiwałam głową i przymknęłam
powieki. Zostawała jeszcze niewyjaśniona sprawa ujawniacza, który ktoś wysłał
mi w dniu moich urodzin oraz sprawa Malfoya...
- Masz rację - odetchnęłam głęboko,
starając się odsunąć wszystkie myśli na bok. - Na razie zajmę się konkursem,
teraz tylko to się liczy.
Ginny obdarzyła mnie delikatnym
uśmiechem i skinęła głową z aprobatą.
Moje życie zaczęło dzielić się na
dwa okresy: czas z Malfoyem oraz czas bez Malfoya.
Na pierwszy etap składały się
wszystkie wieczorne spotkania, które zazwyczaj trwały pół godziny, lekcje
eliksirów, które niestety były zbyt często oraz przypadkowe spotkania na
korytarzu lub w Wielkiej Sali, gdzie na szczęście oboje postanowiliśmy się
ignorować. Etap ,,czasu bez Malfoya" był pozytywniejszym momentem w moim
życiu, kiedy wreszcie mogłam odetchnąć od ciągłych docinek i porozmawiać z
Harrym (Ron wciąż się do mnie nie odzywał) albo Ginny, a raz nawet
przeprowadziłam krótką, ale miłą rozmowę z Cho na temat SUM'ów..
Nie zapomniałam również o obietnicy
danej Nottowi. We wtorek, o dwudziestej, zaraz po zakończeniu dwugodzinnych
przygotowań do konkursu (pół godziny czasu z Malfoyem i półtorej czasu bez
Malfoya) zamiast udać się do dormitorium, zostałam w klasie.
Kolejnym plusem, który mogłam
dopisać przy nazwisku Teodora Notta było to, że chłopak nie spóźnił się ani
minuty.
- Dobra - powiedziałam, kiedy Nott usiadł
na krześle jak normalny człowiek (nie na ławce, jak to w zwyczaju miał Draco) i
z torby wyjął podręcznik z transmutacji, pióro oraz kawałek pergaminu. - Nie
rozumiesz jakiegoś konkretnego tematu czy masz ogólne problemy z tym
przedmiotem?
Nott otworzył podręcznik na
pierwszym rozdziale.
- Tylko z tematami z piątej klasy -
oznajmił swoim spokojnym głosem.
- Więc nie masz zbyt dużo materiału
do nadrobienia - stwierdziłam, podchodząc bliżej i siadając na krześle obok.
Nott zaśmiał się krótko.
- Nie - potwierdził. - W poprzednich
latach całkiem nieźle mi szło. Tylko ten rok nie jest jak na razie zbyt
przychylny dla moich ambicji.
Parsknęłam śmiechem, przewracając oczami,
a Nott podniósł kąciki ust do góry.
Poczułam, że te lekcje będą
pozytywną odskocznią od nauki z Malfoyem.
- To nie traćmy czasu -
powiedziałam, zacierając ręce.
Nott kiwnął głową.
- Od czego zaczniemy, pani profesor?
Zaśmiałam się, zupełnie zapominając
o przynależności Notta do Slytherinu i o tym, że wcale go nie znam; nawet sam na
sam w klasie zupełnie mi nie przeszkadzało. Czułam się z tym dziwnie, bo
ogólnie nie należałam do osób naiwnych, a zaufanie komuś przychodziło mi
niełatwo, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach w świecie czarodziejów, gdzie
każdy mógł okazać się wrogiem.
Ale przecież nie każdy Ślizgon musi
stać po stornie zła.
- Rozdział pierwszy: ,,Transmutacja
scalająca" - oznajmiłam, bez patrzenia w podręcznik, na co Nott uniósł
wysoko ciemne brwi.
- Czy ja też będę musiał uczyć się
całego podręcznika na pamięć? - jęknął teatralnie, co wywołało ponowny uśmiech
na mojej twarzy.
- Wkucie całego podręcznika nic nie
da, jak nie zrozumiesz o co właściwie chodzi - wytłumaczyłam. - Może i
napiszesz na egzaminach wszystkie definicje, ale nie będziesz potrafił
zastosować swojej wiedzy w praktyce. To chyba się mija z celem.
Sądząc po minie Notta, wkucie
podręcznika nawet dla zdania egzaminu mijało się z celem.
- Ten rozdział nie zawiera zbyt
wiele teorii w sobie - ciągnęłam, patrząc pustym wzrokiem na wyrzeźbienie na
ławce. - Większość czasu zajmie nam praktyka. Potrafisz zaklęcie
zmniejszająco-zwiększające?
Nott wzruszył ramionami.
- Mogę spróbować - powiedział,
wyciągając swoją różdżkę i rzucając zaklęcie na podręcznik, zanim nawet
zdążyłam zareagować.
Zły obrót nadgarstka i niewyraźna
wymowa sprawiła, że książkę odrzuciła jakaś niewidzialna siła. Podręcznik
uderzył z łoskotem o ścianę i ześlizgnął się, niczym pełzający wąż, upadając z
głośnym trzaskiem na biurko.
- Może jednak zacznijmy od teorii -
oświadczyłam cicho, chcąc podnieść się z krzesła, by podejść po podręcznik, ale
Nott był szybszy. Już parę sekund później siedział z powrotem na swoim miejscu,
a książka - znów otwarta na pierwszym rozdziale - leżała na ławce pomiędzy
nami.
- Tak będzie bezpieczniej - zgodził
się Nott, uśmiechając się przepraszająco.
Tak więc zaczęłam tłumaczyć mu po
kolei wszystkie wątki, tak szczegółowo, na ile potrafiłam. Oczywiście znałam
więcej praw Felicitusa niż opisanych było w podręczniku albo potrafiłam
wymienić więcej sposobów na czterokrotne zmniejszenie danego obiektu, ale nie
podchodziło już to pod zakres podstawowy, dlatego gryzłam się w język za każdym
razem, kiedy przypadkiem powiedziałam coś, czego piątoklasista wiedzieć nie
musiał.
Nott okazał się być dobrym
słuchaczem. W przeciwieństwie do Malfoya, który preferował osobną naukę i każdą
moją próbę nauczenia go czegoś komentował jakimiś zgryźliwymi uwagami. Teodor nie
przerwał mi ani razu, ruchami głowy dawał mi znać, czy zrozumiał czy mam
powtórzyć jeszcze raz.
- Czyli Felicitius twierdził -
odezwał się po moim długim monologu - że nie da się zmniejszyć danej rzeczy
proporcjonalnie do jej powiększenia? - kiedy kiwnęłam potwierdzająco głową,
dodał: - Czy to nie jest bezsensu?
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Felicitius był starożytnym magiem,
zajmował się skomplikowaną dziedziną transmutacji obliczeniowej. W XVIII wieku
obalono jego wszystkie teorie, twierdząc, że są one nieprawdziwe. Jednak
niedawno przeprowadzono dokładne obliczenia, które potwierdziły tezę
Felicitiusa. Dzięki temu ministerstwo zezwoliło na legalne stosowanie zaklęć
zmniejszający dany obiekt podwójnie lub poczwórnie.
Nott pokiwał z entuzjazmem głową.
- Tak, słyszałem o tym. Afera na
całe ministerstwo, kiedy Knot nie chciał dopuścić do zatwierdzenia tego
wniosku. Dalej nie wiem, w czym widział problem.
- Za dużo kosztów finansowych -
wyjaśniłam. - Korekta podręczników, opłacenie matematyków, nawet wśród mugoli.
Wmówiono im, że to w ramach jakiegoś narodowego projektu.
Nott przyjrzał mi się, a potem
stwierdził:
- Czasami mam wrażenie, że mugole są
mądrzejsi od czarodziejów.
Serca zabiło w rytmie dwóch stuknięć
na sekundę, a po moim ciele przeszła fala ciepła.
Dlaczego wszyscy uważają, że
Ślizgoni gardzą mugolami i mugolakami?
No cóż, może większość faktycznie -
jako przykład można podać Malfoya. Ale Nott wydawał się inny, nie zwracający
uwagi na status krwi, mimo że sam wychował się w niemniej arystokratycznej
rodzinie niż sam Draco.
- Sądzę, że to kwestia indywidualna
- odparłam, za wszelką cenę unikając kontaktu wzrokowego, by nie dać pojawić
się wypieką na policzkach.
- To musi być fascynujące, istnieć w
dwóch światach - powiedział, ewidentnie na mnie patrząc, jakby oczekiwał, że w
końcu odwzajemnię ten gest. - Raz funkcjonujesz wśród mugoli, raz wśród
czarodziejów.
Przygryzłam wnętrze policzka.
- Tak, to bardzo ciekawe, choć
czasem można zwariować - przyznałam zupełnie szczerze.
- Opowiedz mi o tym - poprosił Nott.
No i na niego spojrzałam, a jego
ciemne oczy omiotły moją osobę, niczym ciepły wiatr w letni dzień. Jego
spojrzenie było takie szczere, kryła się w nim prawdziwa ciekawość, przez co na
moment zapomniałam jak się mówi.
Wyprostowałam się na krześle i
założyłam nogę na nogę. Chciałam opowiedzieć mu o dniu, w którym otrzymałam
list z Hogwartu, o tym jak moja rodzina zareagowała na wieść, że posiadam
magiczne zdolności, o tym jak trudno utrzymać tajemnicę przed wszystkimi
znajomymi i przyjaciółmi. Nawet Harry i Ron nigdy mnie o to nie zapytali. Jeszcze
nikomu nie opowiedziałam jak to było, ale w tej chwili poczułam ochotę
wygadania się komuś, kto okazał się być dobrym słuchaczem.
Lecz zanim chociaż rozpoczęłam moją
opowieść, drzwi klasy otwarły się powoli, a do moich uszu dotarł znajomy
chichot.
- Przestań, Zach, to boli! - śmiała
się Lavender, kiedy przekroczyła próg klasy.
Za nią stał Zachariasz Smith,
obejmując dziewczynę w pasie, jakby reanimował ją przy zakrztuszeniu. Na nasz
widok jego szeroki uśmiech trochę zmalał, za to Lavender jeszcze głośniej
zachichotała.
- Ups, nocne amorki z kolejnym
Ślizgnonem - jej śmiech odbił się delikatnym echem. Chwyciła Zachariasza za
rękę i wybiegła z klasy tak szybko, że aż przez moment poddałam w powątpienie
fakt, czy ona faktycznie tu była.
Wymieniliśmy się z Nottem
spojrzeniami.
- Innym razem - powiedziałam mu,
mając na myśli historię swojego życia w - jak to określił - dwóch światach.
Wstałam i zgarnęłam z biurka wszystkie podręczniki, których używałam do nauki z
Malfoyem. - Powinniśmy się zbierać.
Nott również podniósł się z krzesła.
- To kiedy następna lekcja?
Chciałam powiedzieć, że w czwartek,
ale wtedy wieczór miałam nadzieję spędzić na pisaniu wypracowania dla Vennera, który jako jedyny nauczyciel nie ocenił jeszcze naszych zadań zgodnie z zasadami oceniania na SUM'ach.
- Dam ci jeszcze znać - oznajmiłam.
Nott ukazał swoje dwa dołeczki w
uroczym uśmiechu. Spakował podręcznik z transmutacji do torby, nie odrywając
ode mnie wzroku.
- Dzięki za dzisiaj, Hermiono.
Jestem pewien, że będę pamiętał każde prawo Felicitiusa przez co najmniej
dziesięć lat.
- Tylko dziesięć?
Odpowiedział mi głośny śmiech
chłopaka, kiedy przepuszczał mnie w drzwiach.
- Myślisz, że napotkamy gdzieś
Smitha i Brown? - zapytał Nott, kiedy szliśmy wzdłuż korytarza. Zdziwiło mnie, że używa ich nazwisk. Do mnie
mówił po imieniu. Ciekawe jak zwracał się o mnie w towarzystwie.
O czym ja myślę, skarciłam się w
duchu. Przecież Nott na pewno o mnie nie mówi przy innych.
- Miejmy nadzieję, że nie -
powiedziałam z powagą. - Choć jeśli nie wrócą do swoich dormitoriów za pół
godziny, jako prefekt będę musiała odjąć im punkty.
Nott popatrzył za mnie z
politowaniem.
- Odejmujesz punkty nawet swojemu
domowi?
Wzruszyłam ramionami.
- Staram się być sprawiedliwa.
Na marmurowych schodach przyszedł
czas na rozłąkę.
- Dobranoc, Hermiono - powiedział
Nott, delikatnie skłaniając głowę.
Chyba powinnam przyzwyczajać się do
jego szarmanckich zwyczajów.
- Dobranoc, Nott.
Wróciłam do Pokoju Wspólnego sama
nie rozumiejąc tego zafascynowania postacią Notta oraz irytacji zachowaniem
Lavender...
Dlaczego Draco nie może wziąć
przykładu z Teodroa? Jutro kolejny wieczór, który składał się z etapu
"czasu z Malfoyem" - pomyślałam, a chwilę później już zatopiłam się w
swoim trzecim świecie, połączonym obustronnie z dwoma poprzednimi -
świecie snów.
Ale dlaczego ten beznadziejny hipokryta
musiał nawiedzać mnie nawet w snach?
_____________
Notka od autora:
Dobra, wybija dziesiąty rozdział, niemal sto stron w wordzie napisanych, prawie trzy tysiące wejść na blogu, a ja nie miałam w tym tygodniu zbytniej weny, więc rozdział wyszedł jak wyszedł i czuję się z tym fatalnie >.< Ale za to narodziły się nowe pomysły, które wkrótce zostaną zrealizowane ♥ Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem i w duchu liczę na to, że pod tym również jakieś zawitają :)
Dobra, wybija dziesiąty rozdział, niemal sto stron w wordzie napisanych, prawie trzy tysiące wejść na blogu, a ja nie miałam w tym tygodniu zbytniej weny, więc rozdział wyszedł jak wyszedł i czuję się z tym fatalnie >.< Ale za to narodziły się nowe pomysły, które wkrótce zostaną zrealizowane ♥ Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem i w duchu liczę na to, że pod tym również jakieś zawitają :)
Rozdział bardzo dobry. Życzę weny i pomysłów;-):-)
OdpowiedzUsuńZnając życie... i długi język Lavender, plotka o tym, że Hermiona ma "randkę" z kolejnym slizgonem szybko się rozniesie. Może to i dobrze :). Ich lekcje były takie jak przewidywalam - przekomarzenie z Draco, o którym później śni oraz miła nauka z Teodorem. Interesujące :)
OdpowiedzUsuńEj a to jest opowiadanie o dramionie? Czy o ich nienawiści Proszę o odpowiedź bo nvm jestem ciekawa czg się zakochają w sobie jeśli nie to nie czytam dalej a jeśli tak to każdy rozdział po kolei Proszę o odpowiedź! ♥♡♥☆★♧♣
OdpowiedzUsuńTak, o Dramione. Tak, będzie wątek miłosny. Ale będziesz musiała na niego poczekać, bo raczej wątpię, że osoby, które się nienawidzą mogą z dnia na dzień tak nagle się w sobie zakochać :)
UsuńPozdrawiam xx