niedziela, 18 października 2015

Rozdział X



             - Galaktyka Andromedy jest jaśniejsza od Galaktyki Trójkątnej. Vesto Slipher użył spektroskopii do zmierzenia prędkości radialnych galaktyk... wtedy jeszcze nosiły nazwę mgławic spiralnych. Był pierwszym czarodziejem półkrwi, który dokonał czegoś tak wielkiego mugolskim sposobem. Został wpisany do Księgi Hektora.... Mam nadzieję, że potrafisz wymienić wszystkich czarodziejów tam wpisanych?! Och, jestem pewna, że na konkursie pojawi się pytanie z tym związane,  tylko stu dwudziestu najbardziej zasłużonych czarodziejów XX wieku zostało wyróżnionych na kartach Księgi Hektora. Dumbledore zajmuje pierwszą pozycję, Nicolas Flamel drugą, a....
            - Da się jakoś ciebie wyłączyć, Granger?
            Obrzuciłam Malfoya najbardziej pogardliwym spojrzeniem na jakie było mnie stać i prychnęłam.
            - Próbuję wkuć do twojej głowy podstawowe informację, których - śmiem twierdzić, nie opanowałeś.
            Draco siedział na ławce w drugim kącie sali oparty o ścianę, z nogami na krześle. W rękach trzymał otwartą księgę Historii magii, od pół godziny nie przewracając nawet jednej strony. Dlatego sama postanowiłam przerwać czytanie podręcznika do astronomii i streścić informacje zawarte w trzecim rozdziale.
            - Nie pozwalasz mi się skupić. Chyba będę musiał apelować u McGonagall o osobne pomieszczenia do nauki - warknął, wpatrzony nieruchomym wzrokiem w swój podręcznik.
            - Bardzo chętnie, masz mój podpis - fuknęłam. - Bylebyś tylko naprawdę czytał, a nie tylko udawał.
            - Chyba powinnaś pożyczyć okulary od Pottera - uniósł w górę księgę i potrząsnął nią lekko. - Czytam.
            - Masz mnie za idiotkę, Malfoy? Nawet nie wiesz z czego to podręcznik.
            - Tak, mam. Z - spojrzał na okładkę - historii magii.
            Wciągnęłam głośno powietrze.
            - Jesteś beznadziejny.
            - A ty przemądrzała.
            Wdech, wydech. Nie możesz go zaatakować, Hermiono, pamiętaj o chwilowym rozejmie - odezwał się cichy głosik w mojej głowie.
            - Jak to możliwe, że dostajesz same Wybitne z transmutacji? - zapytałam oschle. Naprawdę nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak wrednie.
            Zastanawiało mnie to bardzo, a w mojej głowie analizowałam najbardziej prawdopodobne sposobności. Po namyśle stwierdziłam, że albo każe jakiemuś zdolnemu uczniowi pisać za siebie wypracowania, albo znalazł sobie nowego sługi, który chętnie robi to za niego. Niemniej jednak w obu przypadkach ocena nie należała do niego. Tak by można wytłumaczyć zadania domowe. Ale co z testami na lekcjach? Na pewno znalazł jakiś sposób komunikacji z kimś innym, kto zna się na rzeczy.
            - Żeby to tylko z transmutacji - westchnął przeciągle. - Siedzisz ze mną na eliksirach i jeszcze nie zauważyłaś, że tam też otrzymuję same Wybitne?
            Jasne, że zauważyłam. Trudno było nie, skoro Snape nigdy nie zapomniał po rozdaniu wypracować powiedzieć, jak świetnie napisał Malfoy, a jak źle poszło Harry'emu, który - zdaniem Snape'a - nigdy nie zda eliksirów, choćby ,,wreszcie wziął się do roboty". Miałam jednak wrażenie, że ocenę u Snape'a otrzymuje się za nazwisko, nie za umiejętności.
            - Nie zauważyłam, żebyś wykazał choć odrobinę ponadstandardowych zdolności na jakiejkolwiek lekcji.
            - Źle z tobą, Granger, naprawdę powinnaś pogadać z Potterem na temat okularów. Może zaczniecie nosić na zmianę?
            - Ostatnio - zignorowałam uwagę Malfoya - słyszałam, jak profesor Binns mówi, że wśród piątych klas nie ma ucznia, oprócz mnie, który otrzymał choć jeden Wybitny.
            Przez chwilę uśmiechnęłam się z wyższością, mając nadzieję, że bitwa została przeze mnie wygrana.
            - Teraz mnie zaskoczyłaś. Jak udaje ci się nie zasypiać na historii magii? - zabrzmiałoby to nawet miło, gdyby nie ironia w jego głosie.
            Poczułam wypieki na policzkach. Byłam jedyną osobą, która słuchała profesora Binnsa i zawzięcie robiła notatki; nawet Ernie i Hanna przysypiali na tej lekcji. Harry i Ron prawie zawsze grali w eksplodującego durnia, a później błagali mnie o notatki albo pomoc w napisaniu referatu o buntach goblinów.
            - Niektórzy mają jeszcze szacunek do wiedzy z przeszłości - odparowałam, dumnie unosząc głowę.
            - Chyba tylko ty, skoro jako jedyna dostajesz Wybitne - odpowiedział z przekąsem.
            Odwróciłam twarz w stronę okna i zacisnęłam mocno szczękę.
            Na zewnątrz rozpościerało się ciemne niebo z jasnymi gwiazdami. W domu rzadko można było zobaczyć jakiekolwiek ciało niebieskie w nocy. Hogwart na szczęście odseparowany był od większych miast i gwiazdy można było podziwiać co noc, zwłaszcza zimą wyglądało to magicznie.
             Chatka Hagrida stała na pogórzu, a w oknie paliło się światło. Dalej widniał ciemny zarys Zakazanego Lasu, gdzie drzewa lekko kołysały się w rytm podmuchu wiatru.
            W chwili zgaśnięcia światła w oknie chatki Hagrida, zgasła we mnie nadzieja, że Draco Malfoy kiedykolwiek się zmobilizuje i przyczyni się do wygrania konkursu.
            Ale co go obchodzi konkurs, skoro ma jakieś zadanie godne Śmierciożercy do wykonania? Kto martwiłby się czymś tak mało ważnym w porównaniu z czymś o wiele wartościowszym?
            Ty, Hermiono - odpowiedział mój umysł. - Ty bardziej martwisz się konkursem niż powrotem Voldemorta, ty bratasz się z wrogiem i spędzasz z nim czas zamiast pomóc Harry'emu w ocaleniu świata, ty wybrałaś tę mniej wartościową rzecz, tą zupełnie bez znaczenia...
            Ale Draco też spędza czas w klasie transmutacji, może i się nie uczy, ale nie wygląda na zaniepokojonego czy obarczonego jakimś zadaniem przez najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów.
            Zaczęłam się zastanawiać, czy ta cała rozmowa Lucjusza Malfoya z Draconem nie przesłyszała mi się. Może coś źle zrozumiałam? Przecież wróciłam do Hogwartu cała i zdrowa, choć Śmierciożercy na pewno nie zostawiliby tego w spokoju. Zresztą Draco nie był Śmierciożercą - nie miał Mocznego Znaku, a przecież go nie da się pozbyć. Za to jego ojciec był, niezaprzeczalnie.
            Nic z tego nie rozumiałam.
            - Nauka, zajmij się nauką - wymruczałam do siebie.
            - To twoje życiowe motto? - zakpił Draco, przewracając kartkę. Pewnie dlatego, żeby udowodnić mi, że czyta, choć ja i tak wiedziałam, że zrobił to na pokaz.
            Powtarzałam tę mantrę w głowię jeszcze przez chwilę, ignorując słowa Malfoya, a licząc na jakiś spokój ducha albo nagłe olśnienie. Cokolwiek, byle nie ten mętlik, który teraz rozsadzał mi głowę.
            - Dobra - powtórzyłam, zamykając oczy i biorąc głęboki wdech. - Dobra. Zajmijmy się Księgą Hektora. Pozycja pierwsza: Albus Dumbledore. Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Najwyższa Szycha Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, Kawaler Orderu Merlina pierwszej klasy. Wynalazł dwanaście sposobów wykorzystywania smoczej krwi oraz rozpoczął prace alchemiczne z Nicholasem...
            - Granger.
            - ... Flamelem. W młodości prefekt naczelny Hogwartu. W 1896 roku wygrał Ogólnoeuropejski oraz Międzynarodowy Konkurs Ponadstandardowych Umiejętności, nadając tym samym Hogwartowi czteroletni tytuł Najlepszej Szkoły Magii w Europie oraz Najlepszej Szkoły Magii...
            - Granger!
            - ... na Świecie. Pozycja druga: Nicholas Flamel. Alchemik i Filozof, twórca Kamienia...
            - Twój głos jest najbardziej irytującym dźwiękiem na świecie - warknął Draco, gwałtownie odwracając kartkę swojego podręcznika.
            - Za to u ciebie wszystko jest irytujące - oburzyłam się, postanawiając nie kontynuować walki wpajania Malfoyowi jakieś wiedzy. - Gdybyś choć trochę się postarał, moglibyśmy również trafić na karty Księgi Hektora.
            Draco prychnął z głową schowaną za książką.
            - Tak, oczywiście. I co by u ciebie pisało? Pozycja ostatnia: Hermiona Granger, kujonowata szlama, która nie potrafi usiedzieć paru minut w ciszy. - Pierwszy raz na mnie spojrzał, a do mnie dotarło, jak zdenerwowało go moje gadanie. - Nie jesteś wcale taka wybitna, jak ci się wydaje. Jesteś zwykła, pospolita, niewyróżniająca się niczym. Chociaż nie, inni nie są tak wkurzający jak ty i twoje monologi, których nikt nie chce słuchać.
            Poczułam się, jakby ktoś rzucił na mnie jęzlep, uniemożliwiając mi tym samym mówienie. Szybko jednak się otrząsnęłam i zapominając o naszym chwilowym sojuszu, warknęłam:
            - Może i nie jestem wyjątkowa, ale za to ty jesteś jedyny w swoim rodzaju. Nie przypominam sobie, żebym znała jeszcze jednego takiego aroganckiego dupka jak ty.
            Przez moment miałam wrażenie, że Draco ma zamiar wyciągnąć różdżkę i rzucić na mnie jakieś zaklęcie, ale on tylko patrzył na mnie spod przymrużonych oczu.
            - Kto by pomyślał, że znasz taki język - rzucił pogardliwie. - Dobrze, że przynajmniej zauważyłaś, mimo swojej ślepoty, że ja jestem wyjątkowy.
            Miałam nadzieję, że półmrok panujący w klasie i dość duża odległość między nami ukryje moje zaczerwienione policzki - dowód wyprowadzenia z równowagi.
            - Ty na przykład - ciągnął Draco - jesteś kopią setki innych ludzi. Brązowe oczy jak u co drugiej osoby w Hogwarcie, niski wzrost i chłopięca figura . Można cię rozróżnić tylko dzięki włosom, nikt inny raczej nie ma takiego siana na głowie.
            Zacisnęłam usta i odwróciłam twarz z powrotem do okna. Chciałabym powiedzieć, że sam jest kopią innych, ale zaprzeczyłabym tym swoim wcześniejszym słowom, a przy tym musiałam przyznać, że trudno nie rozpoznać Malfoya w tłumie, z tymi jego prawie białymi włosami, wysoką sylwetką i lodowatym spojrzeniem.
            Może i był w jakiś sposób wyjątkowy, ale na pewno nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
            Po paru minutach stwierdziłam, że nie dam mu wyprowadzić się z równowagi. Wyprostowałam się na krześle, przysunęłam podręcznik do siebie i zaczęłam czytać kolejny raz rozdział trzeci, choć znałam go na pamięć słowo w słowo.
            To tylko Malfoy - powtarzałam sobie w myślach. - Nie daj się takiemu palantowi jak Malfoy. Arogancki hipokryta, niby wielki arystokrata, a jednak zwykły prostak. Najchętniej rzuciłabym na niego jakiś doby urok, ale do dnia konkursu muszę wstrzymać.
            - Jak to się stało, że na balu tańczyłaś z Nottem? - dobiegł mnie jego dudniący głos.
            - A co cię to obchodzi? - automatycznie odpowiedziałam pytaniem, nawet na niego nie patrząc.
            Przez chwilę nastąpiła piękna cisza i już miałam nadzieję, że Draco jej nie przerwie, ale niestety przeliczyłam się.
            - Tylko się zastanawiałem, jak mógł chcieć cię dotknąć tak bez żadnego interesu.
            Może nie jest szanującym się Ślizgonem? - pomyślałam. - Albo po prostu jest lepszy od was, szanujących się zbawców czystego statusu krwi?
            - Nie odpowiadasz, Granger - powiedział po chwili.
            - A to ponoć ja nie potrafię wytrzymać paru minut cicho - fuknęłam.
            - Widzisz? Znowu gadasz.
            - Jesteś beznadziejny - powtórzyłam cicho; nie byłam pewna, czy Malfoy dosłyszał te słowa.
            Siedzieliśmy tak jeszcze pięć minut. Ja wczytana w podręcznik z astronomii, Draco udający, że czyta Historię magii.
            - Wystarczy na dzisiaj, już mi literki rozmazują się przed oczami - stwierdził, wstając i rzucając księgę na biurko.
            - Żartujesz? Jesteśmy tu od niecałych czterdziestu minut - zaprotestowałam.
            - Chyba nie myślałaś, że poświęcę dziennie dwie godziny na naukę?
            - No tak, mogłam po tobie się tego spodziewać - zacisnęłam usta w wąską kreskę.
            - Tyko nie rozpowiadaj, bo jeszcze zepsujesz moją opinię nieprzewidywalnego - zakpił, poprawiając kołnierz swojej koszuli.
            Patrząc na niego, ubranego po mugolsku (nie przeżywaj tego, odezwał się głosik w mojej głowie, który zignorowałam), zaczęłam myśleć o wszystkim i o niczym, nie mogąc powstrzymać pytania:
            - Jak udało ci się otworzyć bramy Hogwartu?
            Nie powinnam poruszać tego tematu, nawet nie chciałam. Ale tyle nurtujących pytań osaczyło mnie ostatnimi dniami, że chciałam poznać odpowiedź na chociaż jedno z nich. Studiowałam dokładnie Historię Hogwartu i byłam na milion procent przekonana, że nie dało się otworzyć bramy nawet najbardziej zaawansowanymi czarami. Moje podejrzenia Snape'a także się rozwiały, gdy przekonałam się, że zaklęcia zdjąć może tylko ten, kto je nałożył. Chyba, że to właśnie Snape był odpowiedzialny za tę działkę.
            Po raz pierwszy od wygłoszenia naszego rozejmu Malfoy stał tak blisko mnie.
            - W końcu ponoć posiadam ponadstandardowe umiejętności magiczne, nawet nauczyciele to zauważyli. Mówię serio o tych okularach, Granger.
            Wyszedł z klasy, zanim zdążyłam zaprotestować. Liczba pytań zamiast zmaleć, spotęgowała się.

            O dwudziestej wróciłam do Pokoju Wspólnego. Wszystkie podręczniki położyłam niedbale na stół. Dwie godziny wieczornej nauki było dla mnie czymś normalnym, więc nie rozumiałam, dlaczego rozbolała mnie głowa. Może to nie od nauki, może to przez nadmierne rozmyślanie.
            Ucieszyłam się, kiedy obok usiadła Ginny.
            - Gdzie ty się podziewałaś? - zapytała oburzonym tonem. - Szukałam cię wszędzie!
            Zastanawiało mnie, gdzie ona się podziewa, kiedy to ja jej szukałam.
            - Uczyłam się. Pewnie jeszcze nie wiesz, bo nie było cię na śniadaniu, ale zostałam reprezentantem Hogwartu w Ogólnoeuropejskim Konkursie Ponadstandardowych Umiejętności Magicznych.
            Nie mogłam się powstrzymać od pochwalenia się swoich wyróżnieniem. Ginny uśmiechnęła się promiennie.
            - Wiem, Harry mi mówił. Moje gratulację, Hermiono!
            Musiałam przerwać gapienie się w jej wielkie brązowe oczy (które - tak na marginesie - wcale nie były pospolite!) i rozejrzałam się po Pokoju Wspólnym.
            - Właściwie, gdzie oni znowu są? - zapytałam, marszcząc brwi.
            Ginny od razu zrozumiała kogo miałam na myśli.
            - Harry gdzieś szwendał się po korytarzach. Mijałam go dwa razy na drugim piętrze, kiedy szukałam ciebie. A Ron jeszcze przed chwilą tu siedział i czytał jakąś książkę. Wiem, dla mnie też to było dziwne. Więc podeszłam do niego, ale jakoś dziwnie się zmieszał i ulotnił.
            Zastanawiałam się, czy to ta sama książka, jaką ukrywał przede mną. Cóż, na pewno tak. Przynajmniej tajemnica Harry'ego się wyjaśniła. Teraz na pewno był na prywatnych lekcjach u Vennera, skoro kręcił się na drugim piętrze, gdzie znajdował się gabinet profesora.
            - Po co mnie szukałaś? - zapytałam.
            Mina Ginny od razu zrzedła.
            - Dostałam szlaban - przewróciła oczami.
            - Od Snape'a?
            - Dokładnie. Skąd wiedziałaś? A no tak, w końcu kto inny mógł dać szlaban za przypadkowe przypalenia kociołka na lekcji?
            Uniosłam wysoko brwi.
            - Cały dzień zachowywał się, jakby mu ktoś umył podczas snu włosy - ciągnęła Ginny. - Rozdał połowie Gryfonów szlabany i paru innym. Lunie - tej, która była z Harrym na balu dał za to, że kichnęła podczas dodawaniu pieprzu do kociołka. Stwierdził, że zrobiła to umyślnie, by mu przeszkodzić w prowadzeniu lekcji.
            Teraz już moje brwi sięgały linii włosów.
            - Wczoraj też musiał nie być w humorze - stwierdziłam. - Neville również zarobił szlaban. Kazał mu zamknąć chochliki kornwalijskie w klatce.
            Ginny skrzywiła się.
            - To i tak dobrze. Mi... to znaczy nam wszystkim, którzy zarobili szlaban kazał przyjść w sobotę do swojego gabinetu. Już mnie ciekawi, co zrobi z tuzinem osób.
            - Ja się bardziej zastanawiam, co go ugryzło - powiedziałam po chwili zastanowienia.
            - Jemu wystarcza fakt, że żyjemy.
            Wzruszyłam ramionami.
            - Może i tak.
            I zmieniłam temat, ciesząc się obecnością Ginny i opowiadając jej o pieśni tiary, o pierwszej lekcji z Malfoyem i o obiecanych zajęciach pozalekcyjnych z Nottem, na co Ginny zakrztusiła się powietrzem, pytając niewyraźne: ,,Z Nottem?!", co skomentowałam ostentacyjnym wywróceniem oczami.
            - No tak, Harry też tylko tym się przejął - mruknęłam.
            Później opowiedziałam o tym, co McGonagall powiedziała na temat konkursu, a wspomnienie o zadaniu, polegającym na znalezieniu najładniejszego kamienia, Ginny skwitowała parsknięciem śmiechu.
            Skutecznie omijałam temat szlabanu u Vennera, a te zdarzenie - choć tak niedawne, wydawało mi się zupełnie odległe, niczym sen na jawie, który tak naprawdę nigdy nie miał miejsca bytu. Starałam się nie myśleć o Malfoyu jako wrogu - śmierciożerca czy nie, miałam niezbite dowody, że służył Voldemortowi. Sama jednak zaproponowałam rozejm, więc musiałam się go trzymać. Głupio się czułam, stawiając wartość konkursu ponad sprawy związane z powrotem Voldemorta. Nawet pieśń tiary, przyprawiająca mnie o dreszcze, nie kumulowała u mnie tak wewnętrznego entuzjazmu, jak samo wspomnienie o Ogólnoeuropejskim Konkursie Ponadstandardowych Umiejętności Magicznych. Nie mogłam pozbyć się tych wszystkich wizji siebie wygrywającej najpierw tytuł Najlepszej Szkoły Magii w Europie, następnie Najlepszej Szkoły Magii na Świecie.
            - Nie powinnaś się przejmować tą pieśnią - Ginny postanowiła jednak poruszyć temat tiary. - To samo mówiła na początku roku, prawda?
            Pierwszego dnia września tiara, po wyśpiewaniu historii o założycielach Hogwartu, zaczęła ostrzegać przed niebezpieczeństwami i kazała wszystkim domom zjednoczyć się.
            - Nie do końca - moje westchnięcie zamieniło się w potężne ziewnięcie. - Ta wersja, którą usłyszałam, była o wiele bardziej mroczna i straszniejsza.
            Ginny chwyciła swoje włosy i rozdzieliła je na trzy części.
            - Współczuję ci, Hermiono - powiedziała cicho, plotąc sobie warkocza wzdłuż lewego ramienia. - Co chwilę los skazuje cię na Malfoya, sprawa z amortencją wciąż się nie wyjaśniła, a do tego tiara postanowiła wyśpiewać swoją pieśń akurat przy tobie,  jakbyś nie miała wystarczająco problemów.
            Pokiwałam głową i przymknęłam powieki. Zostawała jeszcze niewyjaśniona sprawa ujawniacza, który ktoś wysłał mi w dniu moich urodzin oraz sprawa Malfoya...
            - Masz rację - odetchnęłam głęboko, starając się odsunąć wszystkie myśli na bok. - Na razie zajmę się konkursem, teraz tylko to się liczy.
            Ginny obdarzyła mnie delikatnym uśmiechem i skinęła głową z aprobatą.
           
            Moje życie zaczęło dzielić się na dwa okresy: czas z Malfoyem oraz czas bez Malfoya.
            Na pierwszy etap składały się wszystkie wieczorne spotkania, które zazwyczaj trwały pół godziny, lekcje eliksirów, które niestety były zbyt często oraz przypadkowe spotkania na korytarzu lub w Wielkiej Sali, gdzie na szczęście oboje postanowiliśmy się ignorować. Etap ,,czasu bez Malfoya" był pozytywniejszym momentem w moim życiu, kiedy wreszcie mogłam odetchnąć od ciągłych docinek i porozmawiać z Harrym (Ron wciąż się do mnie nie odzywał) albo Ginny, a raz nawet przeprowadziłam krótką, ale miłą rozmowę z Cho na temat SUM'ów..
            Nie zapomniałam również o obietnicy danej Nottowi. We wtorek, o dwudziestej, zaraz po zakończeniu dwugodzinnych przygotowań do konkursu (pół godziny czasu z Malfoyem i półtorej czasu bez Malfoya) zamiast udać się do dormitorium, zostałam w klasie.
            Kolejnym plusem, który mogłam dopisać przy nazwisku Teodora Notta było to, że chłopak nie spóźnił się ani minuty.
            - Dobra - powiedziałam, kiedy Nott usiadł na krześle jak normalny człowiek (nie na ławce, jak to w zwyczaju miał Draco) i z torby wyjął podręcznik z transmutacji, pióro oraz kawałek pergaminu. - Nie rozumiesz jakiegoś konkretnego tematu czy masz ogólne problemy z tym przedmiotem?
            Nott otworzył podręcznik na pierwszym rozdziale.
            - Tylko z tematami z piątej klasy - oznajmił swoim spokojnym głosem.
            - Więc nie masz zbyt dużo materiału do nadrobienia - stwierdziłam, podchodząc bliżej i siadając na krześle obok.
            Nott zaśmiał się krótko.
            - Nie - potwierdził. - W poprzednich latach całkiem nieźle mi szło. Tylko ten rok nie jest jak na razie zbyt przychylny dla moich ambicji.
            Parsknęłam śmiechem, przewracając oczami, a Nott podniósł kąciki ust do góry.
            Poczułam, że te lekcje będą pozytywną odskocznią od nauki z Malfoyem.
            - To nie traćmy czasu - powiedziałam, zacierając ręce.
            Nott kiwnął głową.
            - Od czego zaczniemy, pani profesor?
            Zaśmiałam się, zupełnie zapominając o przynależności Notta do Slytherinu i o tym, że wcale go nie znam; nawet sam na sam w klasie zupełnie mi nie przeszkadzało. Czułam się z tym dziwnie, bo ogólnie nie należałam do osób naiwnych, a zaufanie komuś przychodziło mi niełatwo, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach w świecie czarodziejów, gdzie każdy mógł okazać się wrogiem.
            Ale przecież nie każdy Ślizgon musi stać po stornie zła.
            - Rozdział pierwszy: ,,Transmutacja scalająca" - oznajmiłam, bez patrzenia w podręcznik, na co Nott uniósł wysoko ciemne brwi.
            - Czy ja też będę musiał uczyć się całego podręcznika na pamięć? - jęknął teatralnie, co wywołało ponowny uśmiech na mojej twarzy.
            - Wkucie całego podręcznika nic nie da, jak nie zrozumiesz o co właściwie chodzi - wytłumaczyłam. - Może i napiszesz na egzaminach wszystkie definicje, ale nie będziesz potrafił zastosować swojej wiedzy w praktyce. To chyba się mija z celem.
            Sądząc po minie Notta, wkucie podręcznika nawet dla zdania egzaminu mijało się z celem.
            - Ten rozdział nie zawiera zbyt wiele teorii w sobie - ciągnęłam, patrząc pustym wzrokiem na wyrzeźbienie na ławce. - Większość czasu zajmie nam praktyka. Potrafisz zaklęcie zmniejszająco-zwiększające?
            Nott wzruszył ramionami.
            - Mogę spróbować - powiedział, wyciągając swoją różdżkę i rzucając zaklęcie na podręcznik, zanim nawet zdążyłam zareagować.
            Zły obrót nadgarstka i niewyraźna wymowa sprawiła, że książkę odrzuciła jakaś niewidzialna siła. Podręcznik uderzył z łoskotem o ścianę i ześlizgnął się, niczym pełzający wąż, upadając z głośnym trzaskiem na biurko.
            - Może jednak zacznijmy od teorii - oświadczyłam cicho, chcąc podnieść się z krzesła, by podejść po podręcznik, ale Nott był szybszy. Już parę sekund później siedział z powrotem na swoim miejscu, a książka - znów otwarta na pierwszym rozdziale - leżała na ławce pomiędzy nami.
            - Tak będzie bezpieczniej - zgodził się Nott, uśmiechając się przepraszająco.
            Tak więc zaczęłam tłumaczyć mu po kolei wszystkie wątki, tak szczegółowo, na ile potrafiłam. Oczywiście znałam więcej praw Felicitusa niż opisanych było w podręczniku albo potrafiłam wymienić więcej sposobów na czterokrotne zmniejszenie danego obiektu, ale nie podchodziło już to pod zakres podstawowy, dlatego gryzłam się w język za każdym razem, kiedy przypadkiem powiedziałam coś, czego piątoklasista wiedzieć nie musiał.
            Nott okazał się być dobrym słuchaczem. W przeciwieństwie do Malfoya, który preferował osobną naukę i każdą moją próbę nauczenia go czegoś komentował jakimiś zgryźliwymi uwagami. Teodor nie przerwał mi ani razu, ruchami głowy dawał mi znać, czy zrozumiał czy mam powtórzyć jeszcze raz.
            - Czyli Felicitius twierdził - odezwał się po moim długim monologu - że nie da się zmniejszyć danej rzeczy proporcjonalnie do jej powiększenia? - kiedy kiwnęłam potwierdzająco głową, dodał: - Czy to nie jest bezsensu?
            Spojrzałam na niego z politowaniem.
            - Felicitius był starożytnym magiem, zajmował się skomplikowaną dziedziną transmutacji obliczeniowej. W XVIII wieku obalono jego wszystkie teorie, twierdząc, że są one nieprawdziwe. Jednak niedawno przeprowadzono dokładne obliczenia, które potwierdziły tezę Felicitiusa. Dzięki temu ministerstwo zezwoliło na legalne stosowanie zaklęć zmniejszający dany obiekt podwójnie lub poczwórnie.
            Nott pokiwał z entuzjazmem głową.
            - Tak, słyszałem o tym. Afera na całe ministerstwo, kiedy Knot nie chciał dopuścić do zatwierdzenia tego wniosku. Dalej nie wiem, w czym widział problem.
            - Za dużo kosztów finansowych - wyjaśniłam. - Korekta podręczników, opłacenie matematyków, nawet wśród mugoli. Wmówiono im, że to w ramach jakiegoś narodowego projektu.
            Nott przyjrzał mi się, a potem stwierdził:
            - Czasami mam wrażenie, że mugole są mądrzejsi od czarodziejów.
            Serca zabiło w rytmie dwóch stuknięć na sekundę, a po moim ciele przeszła fala ciepła.
            Dlaczego wszyscy uważają, że Ślizgoni gardzą mugolami i mugolakami?
            No cóż, może większość faktycznie - jako przykład można podać Malfoya. Ale Nott wydawał się inny, nie zwracający uwagi na status krwi, mimo że sam wychował się w niemniej arystokratycznej rodzinie niż sam Draco.
            - Sądzę, że to kwestia indywidualna - odparłam, za wszelką cenę unikając kontaktu wzrokowego, by nie dać pojawić się wypieką na policzkach.
            - To musi być fascynujące, istnieć w dwóch światach - powiedział, ewidentnie na mnie patrząc, jakby oczekiwał, że w końcu odwzajemnię ten gest. - Raz funkcjonujesz wśród mugoli, raz wśród czarodziejów.
            Przygryzłam wnętrze policzka.
            - Tak, to bardzo ciekawe, choć czasem można zwariować - przyznałam zupełnie szczerze.
            - Opowiedz mi o tym - poprosił Nott.
            No i na niego spojrzałam, a jego ciemne oczy omiotły moją osobę, niczym ciepły wiatr w letni dzień. Jego spojrzenie było takie szczere, kryła się w nim prawdziwa ciekawość, przez co na moment zapomniałam jak się mówi.
            Wyprostowałam się na krześle i założyłam nogę na nogę. Chciałam opowiedzieć mu o dniu, w którym otrzymałam list z Hogwartu, o tym jak moja rodzina zareagowała na wieść, że posiadam magiczne zdolności, o tym jak trudno utrzymać tajemnicę przed wszystkimi znajomymi i przyjaciółmi. Nawet Harry i Ron nigdy mnie o to nie zapytali. Jeszcze nikomu nie opowiedziałam jak to było, ale w tej chwili poczułam ochotę wygadania się komuś, kto okazał się być dobrym słuchaczem.
            Lecz zanim chociaż rozpoczęłam moją opowieść, drzwi klasy otwarły się powoli, a do moich uszu dotarł znajomy chichot.
            - Przestań, Zach, to boli! - śmiała się Lavender, kiedy przekroczyła próg klasy.
            Za nią stał Zachariasz Smith, obejmując dziewczynę w pasie, jakby reanimował ją przy zakrztuszeniu. Na nasz widok jego szeroki uśmiech trochę zmalał, za to Lavender jeszcze głośniej zachichotała.
            - Ups, nocne amorki z kolejnym Ślizgnonem - jej śmiech odbił się delikatnym echem. Chwyciła Zachariasza za rękę i wybiegła z klasy tak szybko, że aż przez moment poddałam w powątpienie fakt, czy ona faktycznie tu była.
            Wymieniliśmy się z Nottem spojrzeniami.
            - Innym razem - powiedziałam mu, mając na myśli historię swojego życia w - jak to określił - dwóch światach. Wstałam i zgarnęłam z biurka wszystkie podręczniki, których używałam do nauki z Malfoyem. - Powinniśmy się zbierać.
            Nott również podniósł się z krzesła.
            - To kiedy następna lekcja?
            Chciałam powiedzieć, że w czwartek, ale wtedy wieczór miałam nadzieję spędzić na pisaniu wypracowania dla Vennera, który jako jedyny nauczyciel nie ocenił jeszcze naszych zadań zgodnie z zasadami oceniania na SUM'ach.
            - Dam ci jeszcze znać - oznajmiłam.
            Nott ukazał swoje dwa dołeczki w uroczym uśmiechu. Spakował podręcznik z transmutacji do torby, nie odrywając ode mnie wzroku.
            - Dzięki za dzisiaj, Hermiono. Jestem pewien, że będę pamiętał każde prawo Felicitiusa przez co najmniej dziesięć lat.
            - Tylko dziesięć?
            Odpowiedział mi głośny śmiech chłopaka, kiedy przepuszczał mnie w drzwiach.
            - Myślisz, że napotkamy gdzieś Smitha i Brown? - zapytał Nott, kiedy szliśmy wzdłuż korytarza.  Zdziwiło mnie, że używa ich nazwisk. Do mnie mówił po imieniu. Ciekawe jak zwracał się o mnie w towarzystwie.
            O czym ja myślę, skarciłam się w duchu. Przecież Nott na pewno o mnie nie mówi przy innych.
            - Miejmy nadzieję, że nie - powiedziałam z powagą. - Choć jeśli nie wrócą do swoich dormitoriów za pół godziny, jako prefekt będę musiała odjąć im punkty.
            Nott popatrzył za mnie z politowaniem.
            - Odejmujesz punkty nawet swojemu domowi?
             Wzruszyłam ramionami.
            - Staram się być sprawiedliwa.
            Na marmurowych schodach przyszedł czas na rozłąkę.
            - Dobranoc, Hermiono - powiedział Nott, delikatnie skłaniając głowę.
            Chyba powinnam przyzwyczajać się do jego szarmanckich zwyczajów.
            - Dobranoc, Nott.
            Wróciłam do Pokoju Wspólnego sama nie rozumiejąc tego zafascynowania postacią Notta oraz irytacji zachowaniem Lavender...
            Dlaczego Draco nie może wziąć przykładu z Teodroa? Jutro kolejny wieczór, który składał się z etapu "czasu z Malfoyem" - pomyślałam, a chwilę później już zatopiłam się w swoim trzecim świecie, połączonym obustronnie z dwoma poprzednimi  - świecie snów.
           Ale dlaczego ten beznadziejny hipokryta musiał nawiedzać mnie nawet w snach?



_____________ 
Notka od autora:
Dobra, wybija dziesiąty rozdział, niemal sto stron w wordzie napisanych, prawie trzy tysiące wejść na blogu, a ja nie miałam w tym tygodniu zbytniej weny, więc rozdział wyszedł jak wyszedł i czuję się z tym fatalnie >.< Ale za to narodziły się nowe pomysły, które wkrótce zostaną zrealizowane ♥ Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem i w duchu liczę na to, że pod tym również jakieś zawitają :)

4 komentarze:

  1. Rozdział bardzo dobry. Życzę weny i pomysłów;-):-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znając życie... i długi język Lavender, plotka o tym, że Hermiona ma "randkę" z kolejnym slizgonem szybko się rozniesie. Może to i dobrze :). Ich lekcje były takie jak przewidywalam - przekomarzenie z Draco, o którym później śni oraz miła nauka z Teodorem. Interesujące :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej a to jest opowiadanie o dramionie? Czy o ich nienawiści Proszę o odpowiedź bo nvm jestem ciekawa czg się zakochają w sobie jeśli nie to nie czytam dalej a jeśli tak to każdy rozdział po kolei Proszę o odpowiedź! ♥♡♥☆★♧♣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, o Dramione. Tak, będzie wątek miłosny. Ale będziesz musiała na niego poczekać, bo raczej wątpię, że osoby, które się nienawidzą mogą z dnia na dzień tak nagle się w sobie zakochać :)
      Pozdrawiam xx

      Usuń