W klasie panował
półmrok. Sądząc po spróchniałych już półkach i zardzewiałych kociołkach, była
to dawna klasa eliksirów. Przy czarnej tablicy, na której zapisane litery nie
tworzyły żadnych sensownych słów, stała Pansy, z rękami założonymi na
piersiach. Nie miała już na sobie swojej czarnej szykownej sukni. Pozbyła się
również biżuterii i włożyła wygodniejsze buty. Jej wzrok przypominał mi
spojrzenie wygłodniałego wilka.
- Dzięki, Goyle - powiedziała do
Ślizgona, który wepchnął mnie do klasy.
Była tylko Pansy, Goyle i ja. Zdziwiło
mnie, że nie było z nimi Crabbe'a. Szczerze myślałam, że goryle Malfoya nigdy
się nie rozdzielają.
Goyle oparł się o starą ławkę, która
zaskrzypiała pod jego ciężarem.
- Czego chcesz, Pansy? - zapytałam,
choć odpowiedź była taka jasna i oczywista.
- Bal był tak nudny, że postanowiłam
przyspieszyć trochę nasze spotkanie.
- Nasze spotkanie? - podeszłam do
drzwi i próbowałam je otworzyć, ale te nie ustępowały.
- Chyba nie chcesz wycofać się z
naszej umowy? - zapytała drwiąco Pansy, podchodząc i zasłaniając sobą drzwi. Nie
dlatego, żebym nie mogła uciec, bo to było niemożliwe. Zrobiła to, bym mogła
zając się jej osobą, a nie kombinowaniem ucieczki.
- Umowy? - słowo ,,umowa" było
całkowicie nie na miejscu. - Nie zgodziłam się na ten cały pojedynek, nigdy nie
powiedziałam ci, że przyjdę.
Pansy zaśmiała się gorzko, a Goyle
jej zawtórował.
- Wiedziałam, że stchórzysz, w końcu
nie jesteś prawdziwą czarownicą. Szkoda tylko, że już nie masz wyboru, Granger.
Mam nadzieję, że bawiłaś się dobrze na balu. Sądzę, że to był ostatni twój bal
w życiu.
Nie potrafiłam stwierdzić, na ile
groźba Pansy mogła być prawdziwa. Nawet jeśli śmierć stanowiła u niej pewną
metaforę.
Nie będę walczyć, obiecałam sobie w
duchu.
- Gdzie oni są, Gregory? - zapytała
Ślizgonka zniecierpliwionym tonem.
Goyle spojrzał na nią z otępiałym
wyrazem twarzy.
- No... powinni już przyjść, chyba.
Pansy głośno westchnęła i
przewróciła oczami, ale prawie natychmiast na jej twarz wrócił kpiący
uśmieszek.
- Nie widzę twojego sekundanta,
Granger. Czyżby cię wystawił? No cóż, zostaniesz sama. A szkoda, bo chętnie
pozbyłabym się zdrajców krwi również.
- Daruj sobie, nie będzie żadnego
pojedynku. A teraz mnie wypuść.
Pansy oparła się o drzwi.
- Nie ma mowy. Poplotkujmy sobie,
Granger, póki mój sekundant się nie zjawi.
Prychnęłam jak najgłośniej
potrafiłam. Dobra, powiedziałam sobie, skoro Pansy chce tu czekać, niech czeka.
Ja i tak nie będę uczestniczyć w pojedynku.
Usiadłam przy starym biurku nauczycielskim.
- Nie sądzę, żebyśmy miały o czym plotkować
- odparłam.
Pansy również podeszła do biurka i
na nim usiadła. W ręce trzymała różdżkę, którą raz po raz podziwiała,
przejeżdżając po niej palcami.
- Może zacznijmy od... Rona -
wymówiła to imię jak największą obelgę. - Podoba ci się?
Pansy pytająca, czy podoba mi się Ron,
było tak samo dziwnym zjawiskiem, jak Nott pytający, czy łączy mnie coś z
Malfoyem. Aż miałam ochotę się zaśmiać, a raczej wybuchnąć śmiechem. Świat
zwariował.
- Chyba nie spodziewasz się, że będę
odpowiadać na takie pytania? - uniosłam wysoko brwi, a Pansy cmoknęła.
- Na pewno ci się nie podoba -
skwitowała. - Nie potrafi nawet tańczyć i ma spocone ręce, a do tego używa
fatalnych perfum. O ile można nazwać tak tą śmierdzącą ciecz za dwa sykle.
- Jakbyś chciała wiedzieć -
wycedziłam - to mnie zupełnie nie obchodzi, jak ktoś tańczy i jakich używa
perfum. Niektórzy nie są tacy puści i nie kierują się tylko wizualną oceną.
Poczułam, jak ogarnia mnie złość.
Ron był moim najlepszym przyjacielem, zawsze stawał za mną murem i nie mogłam
pozwolić, żeby ktoś go obrażał.
- Gustu też nie ma, skoro ty mu się
podobasz - wyszczerzyła zęby na widok mojej zdziwionej miny. - Musi mu być
przykro, kiedy wolisz spędzać czas z Potterem albo próbujesz wymusić na
Draconie swoją miłość.
- Wcale nie wolę spędzać z Harrym
czasu! - zaprzeczyłam, choć jakaś część mnie kazała ponownie zastanowić się nad
insynuacją Pansy. - A twój Draco jest ostatnią osobą, z którą chciałabym mieć
cokolwiek wspólnego.
Pansy przyjrzała mi się uważnie,
jakby oceniając, czy mówię prawdę.
- Chyba zauważyłaś, że Draco nie
gustuje w szlamach - powiedziała poważnym tonem po chwili ciszy. - Nie masz
czego u niego szukać.
- I nie zamierzam - burknęłam,
starając się zignorować słowo ,,szlama".
Pansy pochyliła się nade mną, by
Goyle nie mógł usłyszeć, co mówi.
- Nie masz prawa się do niego
zbliżać. Jeśli jakimś cudem dzisiaj przetrwasz, a ja cię z nim kiedykolwiek
zobaczę, to uwierz mi, że długo nie pociągniesz.
Groźba Pansy nie ruszyła mną w
ogóle, ale jedno mnie zastanawiało: czy ona, czarownica czystej krwi i idealna
kandydatka dla Malfoya, widziała we mnie konkurencje?
Pansy odsunęła się i znowu zajęła
się przyglądaniem się swojej różdżce. Zupełnie jakby właśnie zakończyła rozmowę
o pogodzie, a żadna groźba nie miała nigdy miejsca.
Patrzyłam na jej determinacje
wypisaną na twarzy, na ruchy rąk, które oznaczały, że się niecierpliwi. Ona na
prawdę chciała pojedynkować się ze mną. Pytanie brzmiało: jakim kosztem?
Wiedziałam, że się nie lubimy. Była to czysta niechęć wykreowana przez obsesję Ślizgonów
na punkcie czystej krwi. Jednak nie mogłam zrozumieć, jak taka kwestia mogła
spotęgować jej chęć wyrządzenia mi krzywdy. Jej sadyzm, jawiący się obłędem
w oczach, zaczął mnie przerażać. Zdałam sobie sprawę, że ich jest dwóch, ja
jestem jedna, oni mają różdżki, ja swojej nie wzięłam...
Parę chwil później drzwi się
otworzyły. W progu pojawił się Crabbe, a za nim szedł Malfoy, nadal w szacie
wyjściowej. Armia Pansy przeciwko mnie. Samej. Bezbronnej.
- Coś mnie ominęło? - zapytał obojętnie
na powitanie.
Pansy od razu zeskoczyła z biurka i
podeszła do Malfoya.
- Dobrze, że jesteś. Możemy zaczynać
pojedynek!
Jej wyraźnie uśmiechnięta twarz
zrzedła, kiedy Draco rozejrzał się bez entuzjazmu po klasie, a jego wzrok
dłużej zatrzymał się na mnie, skanując mnie od dołu do góry.
- Na prawdę, Granger, nie dziwie
się, że Smith wolał tą całą Brown od ciebie. Ona przynajmniej potrafi choć
trochę ukryć swoją brzydotę.
Poczułam, jak krew napływa mi do
twarzy. Racja, wyglądałam jak zawsze, nie wystroiłam się i nie chciałam błysnąć
na jakimś prymitywnym balu. Może nie grzeszyłam urodą, ale bez
przesady. Natomiast określenie Lavender mianem brzydkiej było zupełnie nie w porządku,
skoro dziewczyna - musiałam to przyznać - była na prawdę ładna i nawet przez
myśl mi przeszło, że Draco nie mówił tu wcale o wyglądzie.
- Ja też nie widzę, żeby Cho ci
towarzyszyła - odgryzłam się. - Czyżby znalazła towarzystwo kogoś lepszego?
Malfoy patrzył na mnie spod
przymrużonych powiek, co najwyraźniej nie spodobało się Pansy, bo weszła
pomiędzy nas, zasłaniając mu tym samym widok na mnie.
- Bardzo dobrze się bawiliśmy - wyznał
sucho, na co Pansy zakrztusiła się powietrzem. - Szkoda tylko, że Crabbe
przerwał nam w tak intrygującym momencie.
Crabbe, siedzący teraz obok Goyla,
podrapał się po głowie. Przypominał mi małpę z mugolskiego zoo.
- Gdzie z nią byłeś? - zapytała
Pansy oskarżającym tonem. - Nie było was w Wielkiej Sali!
Wreszcie ktoś, kto to zauważył,
pomyślałam.
- Po co mnie tu sprowadziłaś,
Parkinson? - zignorował jej pytanie. - Mów szybko, bo chce jeszcze wykorzystać
dzisiejszą noc.
Stojąca do mnie tyłem Pansy, mocno
zacisnęła pięści za plecami. W jednej ręce nadal trzymała różdżkę i dziwiłam
się, że jeszcze jej nie połamała.
- Pojedynek czarodziejów - oznajmiła
zła. - Ale pewnie tak cię wciągnęły miłosne zagrywki z tą łamagą Pottera, że o
tym zapomniałeś!
Jakoś trudno było mi wyobrazić Cho,
która niedawno straciła Cedrika i wydawała się być zakochana w Harrym,
obściskującą się z Malfoyem. Pansy jednak szybko uwierzyła, że tak to właśnie
wyglądało, bo kiedy obróciła się w moją stronę, jej twarz miała odcień włosów
Rona, a szczękę trzymała mocno zaciśniętą.
- Nie ma jeszcze północy - zauważył
Malfoy, poprawiając kołnierz szaty. - Powinnaś dać nacieszyć się jeszcze
Granger balem, myślę, że Nott też byłby zadowolony, gdyby wróciła na salę.
Nawet Crabbe i Goyle rozszerzyli
oczy w geście zdumienia.
- Nott? - zapytała Pansy tym samym
tonem, gdy mówiła o Ronie. - A co zdrajca Nott ma wspólnego z tą szlamą?
Zdrajca
Nott, zarejestrowałam. Od razu nasunęły mi się dwa pytania: dlaczego Pansy
pałała taką niechęcią do Ślizgona ze swojego roku i czemu Malfoy powiedział, że
Nott byłby zadowolony, gdybym wróciła na bal? Na to drugie odpowiedź była
jasna: musiał widzieć nasz taniec. To by wyjaśniało, skąd wiedział o tym, że Zachariasz
zainteresował się Lavender. Ale przecież to niemożliwe, Cho i Dracona nie było
wtedy w Wielkiej Sali, ich w ogóle dzisiejszego wieczoru tam nie było...
Gdyby nie Pansy zasłaniająca mi
Malfoya, już dawno zabiłabym go samym spojrzeniem.
- Niektórzy, Parkinson, aż za bardzo
wzięli sobie do serca tę całą szopkę z integracją - powiedział, a ja byłam
pewna, że jego wargi wykrzywił jadowity uśmiech.
- Żaden szanujący się Ślizgon nie
tknąłby palcem szlamy, nawet gdyby zależało od tego jego życie - warknęła
Pansy, jeszcze bardziej rozzłoszczona.
Jej słowa odbijały się echem po
mojej głowie. Nie tknąłby szlamy, nie
tknąłby szlamy.. Jak Malfoy, kiedy dotknął mnie przypadkowo na eliksirach i
dosunął gwałtownie rękę, jakby bał się, że go czymś zarażę. Ale Nott nie widział
problemu w tańcu ze mną, zwrócił się do mnie po imieniu, skłonił się, gdy taniec
dobiegł końca... Nie bał się mnie dotknąć, a Pansy mówiła o nim z najwyższą
niechęcią, nazywając go zdrajcą. Czy te określenie wynikało z jego nastawienia
wobec... Nie potrafiłam dokończyć. Wobec mnie? Wobec wszystkich mugolaków? Może
on wcale nie zwracał uwagi na status krwi, jak inni Ślizgoni. Może on przeszedł
na... dobrą stronę.
Nagle przypomniałam sobie,, jak dwa
tygodnie temu Draco groził Nottowi przy marmurowych schodach. Przestań węszyć... Nott chciał wydobyć
coś od Malfoya. Ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że wiedział o jego misji wobec
Voldemorta. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że cel Teodora Notta był taki sam
jak mój - dowiedzieć się i zapobiec zadaniu Dracona Malfoya.
- Nie zdziwiłbym się - powiedział
Draco - gdyby coś go do niej ciągnęło. Ostatnio jego godność gdzieś zaginęła,
chyba zapomniał już, po czyjej powinien być stronie.
Dość tego, pomyślałam. Chciałam już
wyjść, znaleźć się w swoim dormitorium i poukładać w głowie wszystko, czego się
właśnie dowiedziałam. Wstałam i ruszyłam przez pokój, mijając wściekłą Pansy i
beznamiętnego Malfoya oraz jego goryli. Próbowałam otworzyć drzwi, ale te ani
drgnęły, więc zdesperowana zaczęłam walić w nie pięściami, a potem z całej siły
je kopnęłam. Syknęłam z bólu, kiedy palce u nogi zaczęły niebezpiecznie
pulsować.
- Te drzwi da się otworzyć tylko z
drugiej strony - powiedziała Pansy, która - choć zła na wyznania Dracona, nie
zrezygnowała z pogardliwego śmiechu. - No chyba, że znasz odpowiednie zaklęcie.
Jasne, że znałam zaklęcie. Gorzej z
faktem, że nie miałam jak go użyć, bowiem moja różdżka została w dormitorium.
Nie sądziłam, że Pansy znajdzie sposób, żeby siłą wymusić na mnie udział w
pojedynku, ale teraz to i tak było bez znaczenia. Nie mając przy sobie różdżki,
nie miałam zarówno boni, jak i tarczy. Brak ofensywy i defensywy. Nie brzmiało
to najlepiej.
- Świetnie, wygrałaś! - wysyczałam
przez zaciśnięte zęby. - Poddaje się, a teraz mnie wypuść.
Zamknęłam chwilowo oczy, żeby odciąć
łzą dojście na zewnątrz.
- Czasami się zastanawiam - zaczęła
Pansy - czy Gyffindor nie jest przypadkiem domem dla nieudaczników, kretynów,
sierot i pseudo czarownic. To by wyjaśniało skąd wziął się tam Longbottom,
Weasley, Potter i Granger.
Malfoy zaśmiał się na te słowa.
- Punkt dla ciebie, Parkinson.
Pansy uśmiechnęła się, a jej twarz
zasłonił cień tryumfu. Już zapomniała o Nottcie i uwagach Malfoya, teraz
liczyło się dla niej to, że została zauważona. Nie wiedziałam, czy to bardziej
żałosne, czy może smutne.
- Kończmy tę szopkę, bo mam jeszcze
pewną sprawę do załatwienia - powiedział Malfoy i ruszył w stronę drzwi,
obrzucając mnie pogardliwym spojrzeniem.
- Co? Nie, czekaj! - zawołała Pansy,
torując mu drogę. Tak, to zdecydowanie było bardziej żałosne niż smutne. - A
pojedynek?
Malfoy przyłożył sobie rękę na
podbródku i sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiał. Gdyby nie ta
chora sytuacja, parsknęłabym śmiechem; to było dziwne: Draco. Myślący. Wow.
- Miał być o północy to zrób go o
północy - stwierdził i zanim Pansy zdołała zareagować, a Malfoy podejść do
drzwi, te rozwarły się z impetem i do klasy wparował Ron, z różdżką wyciągniętą
przed siebie.
Jego widok sprawił, że zapomniałam o
bólu i zignorowałam pulsujące palce. Ratunek.
- No proszę, obrońca szlam w pełnej
gotowości. Jak zwykle na czas - mruknął Malfoy, niezbyt zadowolony. Musiał na
prawdę spędzać wiele czasu z Pansy, skoro ich teksty nie różniły się za bardzo
od siebie.
- Wszytko w porządku, Hermiono? -
zapytał Ron, szybko oceniając sytuację.
Zobaczyłam, jak odsuwa się od drzwi
i przez chwilę zostawia je otwarte. Jego spojrzenie w kąt klasy upewnił mnie w przekonaniu,
że to Harry pod peleryną-niewidką. Poczułam się przez to pewniej, mieliśmy
przewagę w postaci niewidzialnego sojusznika.
Przytaknęłam Ronowi w odpowiedzi
głową.
- I tak już wychodzimy -
powiedziałam, ale zanim zrobiłam krok w stronę drzwi, Pansy złapała mnie za
ramię.
- Zostajecie - oznajmiła, zamykając różdżką drzwi. -
Zacznijmy pojedynek teraz.
Spojrzała na Malfoya, który znów
przyjął pozycję myśliciela.
- Niech będzie - zgodził się
beznamiętnie. - Crabbe, Goyle, idźcie na korytarz i nie pozwólcie nikomu
zbliżyć się do tej klasy.
Goryle Mafoya bez słowa podnieśli
się z ławek. Pansy, z tryumfem wypisanym na twarzy, machnęła różdżką, szepcząc
jakieś zaklęcie. Drzwi się otwarły, Ron odsunął się, by zrobić przejście,
mierząc się przy tym nienawistnym wzrokiem z Malfoyem.
- Świetnie - powiedziała Pansy,
kiedy Crabbe i Goyle zniknęli za drzwiami. - Oficjalnie. Sekundantem Granger
jest Weasley, moim Draco. Zasady są proste. Walczymy ze sobą, Granger, dopóki
jedna z nas - to znaczy ty - nie polegnie. Wtedy zastępuje ją sekundant.
Wszystko jasne?
Spojrzałam w kąt klasy, gdzie
prawdopodobnie stał teraz Harry. W myślach prosiłam, by coś zrobił, przerwał
jakoś tę paranoje. Może i Ronowi wydawało się, że Pansy próbuje mnie tylko
zastraszyć z tym pojedynkiem na śmierć i życie. Ja byłam przekonana, że ona nie
żartuje.
- Jasne - potwierdził Ron.
Spojrzałam na niego wzrokiem bazyliszka, ale on tego nie zauważył, bo nadal wpatrywał
się w Malfoya, który właśnie wyciągał różdżkę i podobnie jak Pansy, zaczął
jeździć po niej swoimi długimi palcami. Jak kat ostrzący swój topór.
- Nie zgadzam się - zaprotestowałam.
- Też bym miała pewne wątpliwości,
gdyby musiała walczyć z kimś tak dobrym jak Pansy Parkinson, a moim sekundantem
byłby taka ofiara losu jak Weasley - stwierdziła Pansy, chcąc mnie sprowokować.
Ron spiął wszystkie swoje mięśnie i
zacisnął usta w wąska kreskę.
- Nie chodzi ani o ciebie, ani tym
bardziej o Rona - zaperzyłam się. - To co chcesz zrobić jest nielegalne i
pozbawione mojej zgody. Ja i Ron jesteśmy prefektami Gryffindoru, a ty i Malfoy
- spojrzałam na Ślizgona z wyraźną niechęcią - jesteście prefektami Slytherinu.
Wyobraźcie sobie co by się stało, gdyby ktoś nas nakrył!
- To bardzo poruszające, że bardziej
boisz się utraty odznaki prefekta niż swojego życia - skwitował Malfoy, a ja
miałam ochotę zamienić się w nieśmiałka i wydrapać mu oczy.
Mój wzrok intuicyjnie spoczął na jego przedramionach. Rękawy szaty podwinięte miał do łokcia i na chwilę zamarło mi serce, kiedy zdałam sobie sprawę, co spodziewałam się tam zobaczyć. Jednak na tle jego bladej skóry nie było żadnego znaku. Mrocznego Znaku.
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego w tym momencie odetchnęłam z ulgą.
Mój wzrok intuicyjnie spoczął na jego przedramionach. Rękawy szaty podwinięte miał do łokcia i na chwilę zamarło mi serce, kiedy zdałam sobie sprawę, co spodziewałam się tam zobaczyć. Jednak na tle jego bladej skóry nie było żadnego znaku. Mrocznego Znaku.
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego w tym momencie odetchnęłam z ulgą.
Pansy zaklęciem rozsunęła wszystkie
ławki na bok. Draco cofnął się w stronę ściany i to samo zrobił Ron. Znów
spojrzałam na miejsce, gdzie - miałam nadzieję - stał Harry. Skoro Ron nie
doceniał niebezpieczeństwa tej sytuacji, moją jedyną nadzieją był on.
- Weasley, daj jej różdżkę - odezwał
się Malfoy. Skąd on wiedział...
- Nie masz różdżki, Granger? - Pansy
zarechotała. - Rodzice nie uczyli cię, że nie należy nigdzie ruszać się bez
niej? - teatralnie przyłożyła rękę do ust. - Zapomniałam! Twoi rodzice są
zwykłymi, brudnymi...
Huknęło, kiedy Ron krzyknął:
,,Ascendio", a Pansy odleciała na trzy metry do tyłu, uderzając plecami o
tablicę. Szok i niedowierzenie utwierdziło mnie do podłogi, ale Pansy
zareagowała błyskawicznie. Nie stanęła nawet na nogach, a już wycelowała w Rona
różdżką:
- Drętwota!
Tym razem to Ron nie zdążył
zareagować. Jego oszołomiona twarz zastygła, a ciało zdrętwiało, powalając go
na ziemię. Jego różdżka przeturlała się prosto pod moje nogi.
- Ron! - zawołałam, wpatrując się w
jego nieprzytomne ciało. I tak nie mógł mnie usłyszeć. Ale chociaż Harry....
- Chyba musimy darować sobie
oficjalny pojedynek - warknęła Pansy. Stała już na nogach, a jej twarz wyrażała
taki gniew, jakiego jeszcze w życiu nie widziałam. Miałam wrażenie, że żądza
mordu ujawnia się w jej spojrzeniu.
Nie było skinienia głową, nie było
trzech kroków w tył i równego wystartowania. To nie był pojedynek czarodziejów,
to był pojedynek między wściekłą Ślizgonką i zszokowaną Gryfonką. Nie miałam
wyboru. Pansy już celowała we mnie swoją różdżką.
- Immobilus! - krzyknęła nienaturalnie wysokim głosem.
- Protego - chwyciłam różdżkę Rona i w ostatniej chwili wyczarowałam
zaklęcie tarczy.
Pansy wydała z siebie dźwięk
przypominający skamlanie psa.
- Riktusempra! - zawołała.
Uskoczyłam w bok, a strumień żółtego
światła przeleciał tuż obok mojego ramienia, uderzając w ścianę i sprawiając
pokój w chwilowe trzęsienie.
- Ascendio! Confringo! Drętwota! - wołała Pansy. Zrobiłam unik
przed trzema strugami zaklęć, celujących we mnie w odstępie ułamka sekundy.
- Atakuj, Granger! Pokaż na co stać
takie ścierwo jak ty.
Jej słowa nie sprawiły mnie w
smutek. Nie byłam człowiekiem bezwartościowym moralnie, a Pansy nie miała prawa
nazywać mnie ,,ścierwem". Ogarnęła mnie złość i choć moje myśli krzyczały:
nie rób tego, uniosłam różdżkę i krzyknęłam:
- Pertificus totalus!
Pansy najwidoczniej nie spodziewała
się, że zaatakuję, ale szybko wyczarowała zaklęcie tarczy, które wsiąknęło
zaklęcie pełnego porażenia ciała.
- Jak śmiałaś!? - zapiszczała.
Nie widziałam Malfoya ani Harry'go,
ponieważ wzrok skupiłam na Pansy, której stopień rozzłoszczenia z każdą sekundą
procentował. Choć wiedziałam, że oboje są w klasie, nie zareagowali. Mogłam
tylko przypuszczać, że Harry zajęty jest doglądaniem nieprzytomnego Rona. Ale
co tak długo? Obiecał, że w razie potrzeby przerwie ten cały pojedynek, a ja
czułam, że za chwilę wydarzy się coś nieprzyjemnego.
Jak zawsze miałam racje, kiedy Pansy
uniosła swoją różdżkę, a jej usta niebezpiecznie drgały, kiedy postanowiła
rzucić na mnie jedno z zaklęć niewybaczalnych.
- Cruc...
Cała klasa wydawała się eksplodować.
Coś trzasnęło, tłumiąc głośny pisk Pansy, która nie zdołała rzucić na mnie
zaklęcia. Wszystko zasłoniła zielonkawa mgła, która stopniowo zaczęła opadać, a
kiedy wreszcie zniknęła, mogłam zobaczyć Pansy, z takim szokiem wypisanym na
twarzy, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Miała szeroko rozwarte oczy,
rękami chwyciła się za serce, oddychała głośno i chrapliwie, jakby nie umiała
nabrać wystarczającej ilości powietrza. Jej różdżka leżała na podłodze. A
raczej: kawałek jej różdżki leżał na podłodze, pozostałą część zaciskała w
rękach.
- Hermiono! - doszedł mnie głos
Harry'ego, który zrzucił swoją pelerynę i klęczał teraz przy Ronie. - Musimy go
ocucić.
Pansy powoli się uspokajała.
Podbiegając do Harry'ego, kątem oka widziałam, jak Malfoy podchodzi do
dziewczyny. Mimo tego, że właśnie chciała rzucić na mnie niewybaczalne
zaklęcie, sprawiające ogromny ból, miałam nadzieję, że nic jej się nie stało.
Cokolwiek to było, cokolwiek znaczyła ta mgła, cokolwiek właśnie się stało z
Pansy...
- Musimy go wziąć do skrzydła
szpitalnego - powiedziałam drżącym głosem.
- Nie możemy. Trwa bal, Hermiono,
jak wyjaśnisz, że twój kumpel został trafiony drętwotą?
Ogarnęła mnie taka bezsilność.
Spojrzałam w stronę Pansy. Wyglądała już w miarę normalnie, nie licząc kropelek
potu na czole i bledszego odcienia twarzy. Podniosła już kawałek swojej różdżki
i teraz próbowała ją jakoś złączyć. Wiedziałam, że to niemożliwe.
- Odsuń się - powiedziałam do
Harry'ego i sama przyklękłam przy Ronie. Drżącymi rękami wycelowałam w jego
nieprzytomne ciało jego własną różdżką. - Episkey.
Warga Rona, która musiała pęknąć w
starciu o podłogę, powróciła do swojego normalnego kształtu.
- Potrafisz go postawić na nogi?
Skinęłam Harry'emu lekko głową na
potwierdzenie.
- Rennervate - wyszeptałam.
Nie trzeba było długo czekać, kiedy
Ron otworzył oczy i gwałtownie zaciągnął powietrze. Podniósł się natychmiast do
pozycji siedzącej, ignorując mój protest, że ma leżeć. Rozejrzał się po klasie.
- Gdzie ci kretyni? Pokonałaś ich? -
zapytał ochrypłym głosem.
Musiałam obrócić się za siebie, żeby
przekonać się, że Pansy i Dracona już nie ma. Musieli dosłownie dopiero co
wyjść. Aż dziwne, że nie zauważyłam ich odejścia.
- Jak się czujesz? - zapytałam.
Ron uniósł wysoko brwi.
- A jak mam się czuć? Czuję się
świetnie! - jego wzrok powędrował na moją rękę, w której nadal trzymałam jego
różdżkę. - Co robisz z moją różdżką?
Wymieniliśmy z Harrym
porozumiewawcze wspomnienia.
- Ron, czy ty wiesz co się właściwie
stało?
Ron wyciągnął rękę po swoją
własność.
- Oczywiście, że wiem. Stałem przy
stole w Wielkiej Sali kiedy zobaczyłem, że wychodzisz. Wziąłem Harry'ego i
poszliśmy cię szukać, ale nigdzie nie umieliśmy cię znaleźć... Później zobaczyliśmy
Malfoya z Crabbe'em, szli w stronę lochów. Poszliśmy za nimi, ale oni nagle
zniknęli i chwilę nam zajęło, zanim znaleźliśmy te dobre drzwi. Kretyni,
chcieli pojedynkować się czterech na jedną. Dobrze, że przyszedłem na czas,
bo... - nagle jego oczy rozszerzyły się. - Ta mopsica rzuciła we mnie
zaklęciem!
Zadowolona, że mojemu przyjacielowi
nic nie jest i wszystko pamięta, wstałam na równo z Harrym, po czym pomogliśmy
podnieść się Ronowi.
- A gdzie oni są? Stchórzyli, oślizgli
kretyni? - dopytywał.
Harry opowiedział w skrócie co się
wydarzyło, kiedy Ron stracił przytomność.
- Chciała rzucić na ciebie
Cruciatus? - niedowierzał Ron.
Minęliśmy Wielką Salą, skąd
dobiegała jakaś żwawa muzyka, ale żadne z nas nie chciało wracać na bal.
Zamiast tego ruszyliśmy w stronę wieży Gryffindoru, a kiedy mijałam marmurowe
schody, w mojej głowie znowu pojawił się obraz Malfoya grożącego Nottowi.
- Tak - potwierdziłam, a potem
spojrzałam na Harry'ego. - Dziękuje ci, że ją powstrzymałeś, Harry, ale jak ci
się to udało? Nie słyszałam, żebyś wypowiedział jakieś zaklęcie. Nie
przerabialiśmy jeszcze niewerbalnych...
Harry zatrzymał się w pół kroku.
- Mówisz o Pansy? - zapytał,
marszcząc brwi.
Ron oparł się o ścianę.
- Stary, nie mówiłeś, że Venner
nauczył cię wyczarować zieloną mgłę i łamać czyjeś różdżki.
- Venner? - spojrzałam na Harry'ego
podejrzliwie. - Dlaczego Venner miałby uczyć cię takich zaklęć?
Ron otworzył szeroko usta, a potem
wyjąkał:
- Przepraszam, Harry, ja
zapomniałem...
- Nie przejmuj się - Harry westchnął
- i tak miałem zamiar jej powiedzieć.
Spojrzałam na niego, zakładając ręce
i wojowniczo wysuwając do przodu podbródek.
- Więc słucham, panie Potter, co
takiego masz mi do powiedzenia - wycedziłam, trochę zła, że Ron wiedział coś,
czym Harry nie podzielił się ze mną.
- Chodzi o te... moje znikanie w
wolnym czasie. To ma związek z Vennerem, on uczy mnie jak się bronić. Zaraz po
tym, jak Dumbledore przekonał mnie, żebym powrócił do Hogwartu, zaproponował mi
dodatkowe lekcji obrony przed czarną magią.
Świetnie, pomyślałam, choć jedna
zagadka się rozwiązała.
- Mogłeś mi powiedzieć -
powiedziałam, zawiedziona faktem, że ukrywał to przede mną.
- Nie chciałem, żebyś panikowała.
- Wcale bym nie panikowała! -
oburzyłam się. - Ale to chyba nie najlepszy pomysł, żeby Venner uczył cię takich
rzeczy, które właśnie zastosowałeś na Pansy!
Harry podniósł ręce do góry.
- Ale to nie ja - powiedział powoli.
Ron skakał wzrokiem po naszej dwójce.
- To nie ty wyczarowałeś tę mgłę? -
zapytałam równie powoli, jakby pytając małe dziecko.
- Nie. Przysięgam, Hermiono, że to
nie ja. Nie miałem przy sobie nawet różdżki, myślałem, że przyjdę po nią przed
północą. Venner uczył mnie niewerbalnych zaklęć, ale nie takich. Nigdy mi o
czymś takim nawet nie mówił.
Otworzyłam usta, ale zaraz potem
znowu je zamknęłam.
- Nie rozumiem - powiedział Ron, drapiąc się po głowie. -
Pansy chciała rzucić na ciebie Crucatius, ale zanim dokończyła zaklęcie, coś
się z nią stało... i nie wiecie co to było, bo pojawiła się zielona mgła... a
potem zobaczyliście, że jej różdżka jest złamana?
- A do tego Pansy wyglądała... - nie
potrafiłam tego określić i spojrzałam bezradnie na Harry'ego.
- Jakby ją coś zaatakowało -
dokończył za mnie.
Wpatrywaliśmy się przed siebie
niewidzącym wzrokiem, każdy myśląc o tym samym, lecz w inny sposób.
Skoro Pansy rzucała na mnie
zaklęcie, Ron leżał nieprzytomny na podłodze, a Harry nie potrafił ani nawet
nie miał czym wytworzyć tego dziwnego zjawiska, to w pomieszczeniu zostawała
tylko jedna osoba, która mogła uratować mnie przed doświadczeniem ogromnego
bólu niewybaczalnego zaklęcia.
Jeśli moje przypuszczenia okazałby
się prawdziwe, to miałam naprawdę ogromny dług wdzięczności wobec Dracona Malfoya.
Następnego dnia wypadała niedziela i
większość uczniów po wczorajszym balu,
nie przyszła na śniadanie, prawdopodobnie odsypiając noc. Ron i Harry rzucili w
zapomnienie pojedynek czarodziejów i żywo dyskutowali o Quidditchu, a po chwili
dołączyła do nich Ginny i w trójkę oburzali się nad nowym grafikiem meczów.
- To na pewno sprawka Snape'a -
upierał się Ron.
Okazało się, że pierwszy mecz ma
odbyć się z końcem października, co ucieszyło Rona, bo oznaczało to brak Balu
Integracyjnego. Szybko jednak cała drużyna Gryffindoru wznieciła bulwers,
bowiem okazało się, że zmieniono rozkład meczów i jako pierwsi zagrają z
Ravenclawem.
- A cały wrzesień ćwiczyliśmy pod
mecz ze Ślizgonami! - jęknął Harry.
Mecz Gryffindor kontra Slytherin
miał zamykać cały grafik, także wiadomo było, że odbędzie się dopiero na
wiosnę.
Zauważyłam, że podczas śniadaniowej
konwersacji, Harry spoglądał często na stół Krukonów, gdzie siedziała Cho. Była
szukającą w drużynie Ravenclawu, więc pierwszy mecz będą grali przeciwko sobie.
- Nie możesz pozwolić, żeby Ślizgoni
dostali Puchar Quidditcha - powiedział Ron z ustami pełnymi owsianki.
- McGonagall dała mi do zrozumienia
to samo - mruknął Harry, znowu spoglądając na stół Krukonów.
Podążyłam za jego wzrokiem i
zobaczyłam jak Cho wstaje. Wyglądała zwyczajnie, ale w mojej głowie wciąż miała
na sobie tę piękną suknie z wczorajszego balu. Spojrzała na Harry'ego i
uśmiechnęła się nieśmiało. Wczoraj się nie uśmiechała.
- Cześć, Harry - przywitała się, przechodząc
wzdłuż stołu Gryffondoru.
- C-cześć, Cho.
Ron uciął dyskusję z Ginny i
popatrzył na Cho.
- Jakby przeszła obok stołu
Ślizgonów to miałaby bliżej do wyjścia - powiedział półgłosem, co niestety Cho
usłyszała. Na jej policzki wpłynęły dwa delikatne rumieńce.
- Ron! - syknęłam na niego.
Cho otworzyła usta, jakby chciała
coś jeszcze powiedzieć Harry'emu, ale tylko machnęła ręką i szybko wyszła z
Wielkiej Sali.
- Gratuluję, Ron - fuknęłam na
niego, na co chłopak wzruszył jedynie ramionami.
- Pewnie chciała podsłuchać jaką
Harry ma taktykę wobec jej drużyny.
Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć,
podszedł Colin, szczerząc zęby.
- Mam wiadomość od Dumbledore'a -
pomachał pergaminem przed całym stołem. Harry spojrzał na mnie i na Rona, po
czym wyciągnął do Colina rękę. Ten jednak pokręcił głową: - Wybacz, Harry, mam
dostarczyć go Hermionie Granger.
Zamarłam z tostem przy ustach.
- Dla Hermiony? - zapytał Ron. -
Jesteś pewien?
Nie uznałam słów Rona nawet za obraźliwych,
ponieważ sama zdziwiłam się, że Dumbledore przesyła wiadomość dla mnie, nie dla
Harry'ego. Szybko jednak się otrząsnęłam. Odłożyłam tost na talerz i odebrałam
zwinięty pergamin.
- Dzięki, Colin - powiedziałam, na
co chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, spojrzał na Harry'ego i poszedł
usiąść na jakimś wolnym miejscu.
Harry przysunął się bliżej, żeby
inni nie mogli nas podsłuchać.
- Czego Dumbledore od ciebie chce?
Zawahałam się. Przez myśl mi
przeszło, że Harry też nie powiedział mi o swoich spotkaniach z Vennerem, więc
dlaczego ja mam mówić mu, czego ode mnie chce dyrektor Hogwartu. Szybko jednak
odpędziłam tę myśl i rozwinęłam pergamin.
- I co? - zapytał Ron, również się
nachylając.
Droga
panno Granger,
chciałbym
zamienić z Panią słówko w moim gabinecie. Proszę, by pojawiła się Pani
niezwłocznie po śniadaniu. Bardzo lubię dropsy.
Z wyrazami szacunku,
Albus Dumbledore.
- Bardzo lubię dropsy? - zapytał
Ron, tłumiąc śmiech. - Może chce, żebyś przyniosła mu zapas?
- To hasło do jego gabinetu -
powiedział Harry, zerkając na list przez ramię. - Ciekawe czego od ciebie chce?
Ścisnęło mi żołądek. A jeśli to
miało coś wspólnego z wczorajszym pojedynkiem?
- Może Pansy poszła się poskarżyć? -
Ron wypowiedział na głos to, o czym sama pomyślałam.
- Nie sądzę, Ron - oznajmiłam,
karcąc się w duchu za tę nutkę wątpliwości w swoim głosie. - Sama chciała
potraktować mnie niewybaczalnym zaklęciem, powinna błagać, żebym to ja na nią
nie doniosła.
Jak na komendę wszyscy troje
obróciliśmy się w stronę stołu Ślizgonów. Było ich tam naprawdę niewielu, chyba
dzisiejszego poranka stanowili najniższy procent wśród wszystkich uczniów w Wielkiej Sali. Nie było ani Malfoya, ani
Pansy... ani Notta.
- Poszedłbym cię odprowadzić, ale
zaraz rozpoczynamy trening - powiedział Harry, zakładając rękawiczki. - Za dwie
godziny musimy oddać boisko Krukonom.
Pożegnał się i wyszedł z Wielkiej
Sali.
- Ja cię odprowadzę - zaoferował się
Ron, wpychając do ust ostatnią łyżkę owsianki i wycierając się rękawem.
Kiwnęłam mu głową i wstałam od
stołu. Ruszyliśmy w stronę gabinetu Dumbledore'a. Dziękowałam w duchu Ronowi, że
mi towarzyszy, a równocześnie klęłam na Pansy, jeśli to jej sprawka, że zostałam
wezwana.
Szliśmy w ciszy. Ron odezwał się
dopiero, kiedy doszliśmy do posągu
chimery.
- No to powodzenia - próbował dodać
mi otuchy uśmiechem.
- Dzięki - moje serce biło jak
oszalałe. A co jeśli to ostatnie moje chwile w Hogwarcie? A jeśli zostanę
wyrzucona ze szkoły i nie pozwolą mi nawet pożegnać się z Harrym i Ronem, i już
nigdy ich nie zobaczę?
- Dropsy - powiedziałam do posągu,
czując się trochę zażenowana. Minęła chwila, zanim chimera odskoczyła na bok,
ściana rozsunęła się, a moim oczom ukazały się spiralne schodki. Weszłam na nie
niepewnie, a one same zaniosły mnie przed drzwi z mosiężną kołatką.
Przełknęłam ślinę, wzięłam
uspokajający oddech i uniosłam rękę, by zapukać, ale zanim zdążyłam to zrobić,
drzwi same się otworzyły.
- Profesorze Dumbledore? -
zapytałam. Odpowiedziała mi cisza.
Stałam przez chwilę niepewna co
zrobić. Czułam, że gabinet jest pusty. Nie powinnam wchodzić, ale z drugiej
strony musiałabym poczekać na dyrektora.
Zaryzykowałam i weszłam do gabinetu,
mając nadzieję, że Dumbledore nie będzie miał mi tego za złe. Gabinet dyrektora
przypominał gabinet profesora Vennera - tu też znajdowało się mnóstwo
różnorodnych rzeczy, choć w przeciwieństwie do Vennera, Dumbledore odkładał
wszystko na swoje miejsce. Na ścianach wisiały portrety dawnych dyrektorów
Hogwartu; Walter Aragon, Phillida Spore, Everard, Dexter Fortescue... wszyscy
opisani w Dziejach Hogwartu. To było
fascynujące, móc ich wszystkich zobaczyć aktualnie śpiących. Fineas Black
chrapał głośno.
Na biurku leżało wiele ciekawych
rzeczy, a obok złoty drążek, na którym powinien siedzieć był feniks, którego
jednak nie było. W kominku tlił się ogień, więc mogłam przypuszczać, że
Dumbledore wyszedł tylko na chwilę i za chwilę wróci.
Podeszłam do regałów z książkami i
zaczęłam odczytywać tytuły. Nie bardzo mogłam się na tym skupić, ponieważ moje
myśli krążyły tylko wokół jednego: czego chce ode mnie Dumbledore...
Nad biurkiem coś się poruszyło, więc
automatycznie przeniosłam tam swój wzrok. Na regale stała tiara przedziału,
lekko ruszając szpiczastym kapeluszem. Podeszłam bliżej. Coś mnie tknęło, żeby ją chwycić. W momencie, kiedy wyciągnęłam do niej rękę, ta rozpoczęła swój
śpiew:
Nie jestem ja zwykłą
czapką
Od zawsze tą mądrą byłam
Szacunkiem wciąż obdarzana
Każdemu dom przydzieliłam
Od zawsze tą mądrą byłam
Szacunkiem wciąż obdarzana
Każdemu dom przydzieliłam
Nigdy się nie pomyliłam
Tego nikt nie zarzuci miZawsze szczera i prawdziwa
Dziś przekażę swą mądrość ci
Nie minęło nawet ćwierć wieku
Kwarta jeszcze nie wybiła
Kiedy nagle ni zowąd ni zewsząd
Zła moc się wybudziła
Mrok opanował miasta
Zakradał nocą do domów się
Na dnie mórz, na szczytach gór
Odwiedzał doliny, lasy, wsie
Tętno życia ulic spadło
Ludzie schronu wciąż szukali
Ci co dobrzy, miłościwi
Tym biedniejszym pomagali
Wszystko za sprawą złej czary
Fałszywej przepowiedni słów
Kiedy czarne moce dostały
Do swych śmierci rąk ją znów
Rozpętało się wnet piekło
Wojna zbierała swoje żniwa
Gdy czarne moce zrozumiały
Że przepowiednia jest wątpliwa
Po całych czternastu latach
Na jaw wyszły fakty nowe
Że przepowiednia ta fałszywa
Przekreśla działania wzorowe
Zakradał nocą do domów się
Na dnie mórz, na szczytach gór
Odwiedzał doliny, lasy, wsie
Tętno życia ulic spadło
Ludzie schronu wciąż szukali
Ci co dobrzy, miłościwi
Tym biedniejszym pomagali
Wszystko za sprawą złej czary
Fałszywej przepowiedni słów
Kiedy czarne moce dostały
Do swych śmierci rąk ją znów
Rozpętało się wnet piekło
Wojna zbierała swoje żniwa
Gdy czarne moce zrozumiały
Że przepowiednia jest wątpliwa
Po całych czternastu latach
Na jaw wyszły fakty nowe
Że przepowiednia ta fałszywa
Przekreśla działania wzorowe
Nie chcieli słuchali od razu
Co stara tiara powiedzieć chce
Ja przeszłością i przyszłością
Więc uważnie posłuchaj mnie
Ja przeszłością i przyszłością
Więc uważnie posłuchaj mnie
Czarne moce znają
prawdę
Przepowiedni prawdziwej słowa
Wszystko co było - będzie i znowu
Jeśli chcesz przeżyć, twoja w tym głowa
Przepowiedni prawdziwej słowa
Wszystko co było - będzie i znowu
Jeśli chcesz przeżyć, twoja w tym głowa
Pamiętaj tylko o jednym
Jeśli nie chcesz przelać swej krwi
Ambicje węża, mądrość orła
Lojalność borsuka i instynkt lwi
Jeśli nie chcesz przelać swej krwi
Ambicje węża, mądrość orła
Lojalność borsuka i instynkt lwi
Połączone te cechy wszystkie
Jedynym sposobem tym
By uniknąć dotyku śmierci
Zjednocz się więc z wrogiem swym
Jedynym sposobem tym
By uniknąć dotyku śmierci
Zjednocz się więc z wrogiem swym
Niedługo nadejdzie ta godzina
Przyjaciel wrogiem okaże się
Zdrajca nikczemnie złu pomoże
W objęcia śmierci w tę wyda cię
Przyjaciel wrogiem okaże się
Zdrajca nikczemnie złu pomoże
W objęcia śmierci w tę wyda cię
Tiara zastygła, a wraz z nią ja.
Jedno uderzenie serce, potem drugie,
trzecie...
Drzwi gabinetu otwarły się, a ja
podskoczyłam.
- Panna Granger - przywitał się
Dumbledore, jak gdyby nigdy nic.
- J-ja... przepraszam, pani
profesorze, nie powinnam była wchodzić...
- Ależ nie mam ci tego za złe -
zaczął iść w kierunku biurka. - To ja musiałem pilnie wyjść. Usiądziesz?
Wskazał mi na jedno z dwóch krzeseł
stojących przy biurku. Posłusznie zajęłam miejsce na jednym z nich, a
Dumbledore usiadł za biurkiem.
Słowa piosenki tiary huczały mi w
głowie. To nie brzmiało jak żadna pieśń z Ceremonii Przydziału. Nie wspomniała
o czterech założycielach i nie opowiedziała historii Hogwartu... zamiast tego
mówiła o mroku, wojnie, siłach zła i przepowiedni...
- Panie profesorze? - zapytałam
nieśmiało, a dyrektor obdarzył mnie spojrzeniem niebieskich oczu spod swoich
okularów-połówek. Zawahałam się, ale jednak postanowiłam to powiedzieć: - Przed
chwilą tiara zaczęła śpiewać... coś o fałszywej przepowiedni.
Dumbledore uśmiechnął się pogodnie.
- O tak, ostatnio często jej się to
zdarza - przysunął w moją stronę miskę z kociołkowymi pieguskami. - Poczęstuj
się.
Zdziwił mnie jego brak
zainteresowania, ale postanowiłam nie dawać po sobie tego poznać. Sięgnęłam po
jednego pieguska, choć żołądek miałam zaciśnięty i nie byłam pewna, czy uda mi
się coś chociażby przełknąć.
- Panie profesorze? - zapytałam po
chwili. - Po co kazał mi profesor tu przyjść?
Tym razem Dumbledore na mnie nie
spojrzał, tylko zaczął wertować jakieś kartki. Gdyby chciał mnie wyrzucić,
zrobiłby to od razu, pomyślałam. Błagam, niech on już powie o co chodzi.
- Za chwilę się wszystkiego pani
dowie, panno Granger - oznajmił ciepło.
Spojrzałam na puste krzesło obok i naszło
mnie wrażenie, że na kogoś czekamy.
Sekundy, podczas których Dumbledore
zajęty był czytaniem jakiś dokumentów, a ja czekaniem na jakiekolwiek
informacje, ciągnęły się niemiłosiernie długo. W końcu zdobyłam się na odwagę,
żeby zapytać:
- Czekamy na kogoś?
Dumbledore uśmiechnął się i odłożył
stos papierów obok miski z kociołkowymi pieguskami.
- O tak, ale już idzie. Nie musi się
pani martwić, nie zajmę pani całego dnia.
Jak na zawołanie rozległo się pukanie
do drzwi, a Dumbledore wesołym tonem zawołał: ,,Proszę!". Do jego gabinetu
wszedł Draco, a mi znowu zaczęło szybciej bić serce. Więc jednak to ma związek
z wczorajszą nocą? Przez myśl mi przeszło, że może coś okropnego stało się z
Pansy i teraz ja za to odpowiem. Ale Dumbledore nie miał srogiej miny. Wręcz
przeciwnie, jego oczy błyszczały niespotykaną radością, a usta wykrzywione były
w pogodnym uśmiechu.
- Proszę usiąść, panie Malfoy -
wskazał mu miejsce obok mnie.
Draco spojrzał na mnie, marszcząc brwi,
najwidoczniej też nie spodziewając się mojej obecności. Bez słowa usiadł na
krześle obok.
- No więc sądzę, że nie macie
pojęcia po co was tu ściągnąłem? - zapytał dyrektor, stykając ze sobą koniuszki
naprawdę długich palców.
- Nie - odpowiedziałam szybko.
Miałam wrażenie, ze jeśli zaraz nie
dowiem się, czego Dumbledore chce ode mnie i od Malfoya, to zwariuję. Dyrektor
natomiast skinął głową i oznajmił:
- Pewnie nawet nie domyślacie się o
co może chodzić.
Uśmiech na jego twarzy nie
zwiastował niczego złego, ale ja już wychodziłam z siebie, żeby dowiedzieć się
o co chodzi.
- Nie, nie wiemy o co może chodzić -
wyparowałam szybko.
Dumbledore chwycił pierwszą kartkę
ze całego stosu i przysunął miseczkę z kociołkowymi pieguskami na środek.
- Poczęstujcie się.
Tym razem ani ja, ani Malfoy nie
sięgnęliśmy po słodycze.
- No więc - zaczął Dumbledore, znów odkładając
kartkę na biurko. - W tym roku szkolnym Hogwart został zaproszony na wzięcie
udziału w Ogólnoeuropejskim Konkursie Ponadstandardowych Umiejętności
Magicznych.
Przerwał, czekając na reakcje, a mi
serce zaczęło bić jeszcze gwałtowniej i nie miało to nic wspólnego z pieśnią
tiary ani pojedynkiem czarodziejów. Nie poczułam nawet ulgi, że nie zostanę wyrzucona, przynajmniej na razie o to nie chodziło. Wszystkie myśli
odsunęłam i teraz tylko w mojej głowie zostało jedno słowo: konkurs.
- Zgłaszać można dwoje uczniów,
spełniających wymagania. Muszą być to uczniowie klasy zdającej w tym roku SUMy
oraz prefekci swojego domu.
- I pan chce, żebym to ja... to
znaczy my... reprezentowali Hogwart? - zapytałam o wiele wyższym głosem niż
zawsze.
Ulga, radość, szczęście, a po chwili
lekka obawa, że Malfoy też tu siedzi obok mnie...
- Przeprowadziłem małe glosowanie
wśród nauczycieli i prawie jednogłośnie zostaliście wytypowani. Konkurs ma
charakter dwufazowy i liczy się wasza wzajemna współpraca. Etap pierwszy opiera
się na wiedzy ogólnej uczniów, a etap drugi - Dumbledore ponownie spojrzał w
kartkę - jest niespodzianką. Tak tu jest napisane. No cóż... Rozumiem, że panna
Granger się zgadza? - zapytał, widząc moje usta rozciągnięte w szerokim
uśmiechu.
- Tak, tak, tak! - potwierdziłam
szybko.
Dyrektor przerzucił swoje spojrzenie
na Dracona.
-A pan, panie Malfoy?
W głębi duszy wołałam: nie, nie,
nie... Czemu nauczyciele pomyśleli o nim? Przecież Ernie Macmillan albo Anthony
Goldstein mieli świetne wyniki w nauce i na pewno z nimi współpraca nie
oznaczała tyle samo co konkurencja, jak w przypadku Dracona.
Zacisnęłam usta i zobaczyłam, jak
Malfoy się waha.
- No nie wiem... -
charakterystycznie przeciągnął samogłoski. - Jest jakaś nagroda?
Cóż za próżniak, pomyślałam.
Profesor Dumbledore zaśmiał się na
uwagę Malfoya i znowu zajrzał do kartki.
- Jest, dość spora - powiedział -
ale nie napisali jaka.
Draco zaczął uderzać palcem o
policzek.
- A jak ma to wyglądać?
- Zostalibyście zwolnieni na tydzień
ze szkoły, odwiedzilibyście Andorę i reprezentowalibyście Hogwart - wyjaśnił
dyrektor, wciąż patrząc wyczekująco na swojego ucznia.
- Andorę? Myślałem, że to europejski
konkurs.
Prychnęłam. Proszę, jak ktoś taki
może startować w jakimkolwiek konkursie?
Dumbledore nie wydawał się speszony
niewiedzą Malfoya.
- To jak? Mogę na panu polegać,
panie Malfoy?
Draco spojrzał na mnie, jakby
kalkulując, czy udział w konkursie jest warty spędzenia całego tygodnia w mojej
obecności. Moje myśli dalej brzmiały: nie, nie, nie. Malfoy, jakby czytając mi
w nich, uśmiechnął się drwiąco i oznajmił, bardziej do mnie niż do
Dumbledore'a:
- Zgadzam się. Jestem pewien, że to
będzie niezapomniany tydzień.
Na pewno, pomyślałam zawiedziona. Może chociaż
uda nam dobrnąć do jego końca, zanim się pozabijamy.
__________________________
Notka od autora:
Jest, 15 stron w wordzie! Aż sama się zdziwiłam, że tak długi rozdział, ale postanowiłam nie dzielić go na dwie części :) W ogóle mam już 75 stron (kartka A4, czcionka 12), co mnie bardzo dziwi (pozytywnie!), bo jak kiedyś próbowałam pisać książki, to po 20 stronach rezygnowałam. A zeszłotygodniowy test z geografii nawet się przydał, bo sama nie miałam pojęcia, że w Europie jest takie państwo jak Andora (fail, chyba jednak wybiorę rozszerzenie z matmy xD). Hope you enjoy your sunday xx
Ciekawa sprawa z tym konkursem. Już się zastanawiam, co to za niespodzianka. ;))) domyślam sie, ze bedzie bazowała na wiedzy praktycznej;)
OdpowiedzUsuńJakoś sobie nie wyobrażam ich dwojga caly tydzien skazanych na swoje towarzystwo. Choć może nie bedzie tak źle, w końcu Draco ją uratował przes Cruciatusem;)
www.swiatlocienn.blog.pl
zapraszam