niedziela, 27 września 2015

Rozdział VII



         

          Ginny przechadzała się po Pokoju Wspólnym w tę i z powrotem już od parunastu dobrych minut, dlatego wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że przeszła już parę kilometrów. Jej twarz przyjęła kolor włosów, zamaskowując piegi zupełnie jak u Rona, kiedy ten był zdenerwowany. W ręku trzymała dość małą karteczkę, którą już po raz setny wymachiwała mi przed oczami.
            - Roger Davies, wyobrażasz sobie? - mówiła oburzona, mieląc karteczkę z nazwiskiem Rogera.
            Nie licząc paru Gryfonów z młodszych klas, Pokój Wspólny był pusty, co czyniło go najlepszym miejscem na wygłoszenie monologów związanych z pomysłem profesora Vennera. Siedziałam wygodnie w fotelu ogrzewana przez ciepło wydobywające się z kominka i tylko głośnie warknięcia Ginny wyrywały mnie ze snu, który tak bardzo marzył mi się w tamtej chwili.
            - Wiedziałam, ze te bale to chory pomysł! Roger Davies, no nie, to już chyba wolałabym iść z  McLaggenem!
            - Nie mogłabyś iść z Cormac'iem - nie potrafiłam powstrzymać ziewnięcia - on jest z Gryffindoru, a tu chodzi o to, by zł....
            - Wiem! - Ginny stanęła i odchrząknęła. - Integracja, Granger, integracja! - zawołała głosem McGonagall, na co dwóch pierwszoklasistów parsknęło śmiechem.
            Wymruczałam ciche ,,mhm" i położyłam głowę na poręczy fotela. Kurtyna włosów zasłoniła mi twarz, co pozwoliło mi na niespostrzeżoną drzemkę, jednak Ginny nie chciała dać mi spokoju.
            - Myślałam, że będą dzielić to klasowo. Ten cały Davies jest z ostatniej klasy! A do tego wszystkie laski się do niego ślinią, on w sumie do nich też... Nie wiem nawet, jakim cudem dostał się do Ravenclawu, przecież wystarczy na niego spojrzeć, żeby zauważyć brak mózgu albo nieumiejętność z jego korzystania, wszystko jedno, w każdym razie to idiota!
            Nie bardzo rozumiałam zdenerwowania Ginny. Zawsze mógł trafić jej się ktoś gorszy. Nie wiadomo czemu, w momencie kiedy o tym pomyślałam, moim oczom ukazał się obraz Malfoya w towarzystwie Crabbe'a i Goyla. Aż dreszcz zaciekawienia przeszedł mi po plecach, kiedy pomyślałam, które dziewczyną zostały trójką tych nieszczęśnic. Kiedy przez moją głowę przemknęła myśl, że któremuś Ślizgonowi trafiła się mugolaczka...
            - Pamiętasz, jak zachowywał się na Balu Bożonarodzeniowym? - gderała Ginny, gestykulując rękami. - Chodził za tą całą Fleur jak pies za kością! Nawet nie zauważył śliny, która wyciekła z jego szeroko otwartych ust... ohyda.
            Parsknęłam śmiechem na jej trafną uwagę, a potem myślami przeniosłam się w przeszłość. Niecały rok temu spędziłam jedną z najlepszych nocy w moim życiu w towarzystwie Wiktora Kruma, sławnego w czarodziejskim świecie szukającego. Niemal czułam, jak obraca mnie w powitalnym tańcu, cała sala wiruje wraz ze mną, a śmiech wydobywa się z moich ust...
            - Z czego tak się cieszysz? - Ginny wybudziła mnie z retrospekcji. - Jakbym cię nie znała to pomyślałabym, że podoba ci się to, że twoim partnerem został Zachariasz Smith.
            Wzruszyłam ramionami, siadając i przeciągając się leniwie.
            - Zawsze mogło być gorzej - powiedziałam zgodnie z prawdą.
            Nie przeszkadzało mi to, że na mojej karteczce napisane zostało nazwisko Zachariasza. Fakt, nie należał to najmilszych i najmądrzejszych osób, ale odetchnęłam z ulgą, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie muszę towarzyszyć żadnemu uprzedzonemu Ślizgonowi.
            Ginny chciała coś powiedzieć, ale zamilkła zaciekawiona jakimś dźwiękiem. Słychać było jakąś ostrą wymianę zdań na korytarzu, jeszcze zanim portret Grubej Damy wpuścił do środka trzy postacie. Ron wyglądał, jakby go ktoś rzucił na niego zaklęcie zmieniające kolor skóry, ale po chwili stało sie jasne, ąe to jego zdenerwowanie, które osiągnęło maksimum, odpowiedzialne było za ten pomidorowy kolor jego twarzy.
            - Nie wierzę! Nie wierzę! - krzyczał. Harry i Parvati szli za nim sztywno, a ja wstrzymałam oddech. Nawet Ginny przestała przechadzać się po pokoju, tylko spojrzała na brata.
            - A ty kogo dostałeś? - zapytała gniewnym tonem. Ron tylko obdarował ją niezbyt przyjemnym spojrzeniem i wściekły ruszył do swojego dormitorium. wyzywając Vennera i jego, jak to określił - kretyński pomysł z balem.
            - Przydzielili mu Pansy - wyjaśnił Harry, kiedy Ron zniknął z pola widzenia.
            Przez chwilę zapanowała cisza, w czasie której Ginny zacisnęła usta w wąską kreskę, Harry wziął dwa potężne wdechy, a ja zrezygnowana podłożyłam sobie ręce pod kolana.
            - To głupie, przecież oni prędzej się tam zabiją, niż zintegrują - stwierdziła Parvati, na co Ginny gorliwie pokiwała głową.
            - Na kolacji wiele osób żaliło się z powodu tego balu - oznajmił Harry .
            - Lavender tak się załamała, że nie chciała nawet zejść - Parvati zawiesiła smutno głowę. - Siedzi w dormitorium już od paru godzin.
            Wymieniłyśmy z Ginny spojrzenia. Chyba żadnej z nas nie zrobiło się jej żal.
            - Chyba gorzej niż Ron jej się nie trafiło? - zapytałam, przypominając sobie rozłoszczoną Lavender, która wydawała się obwiniać  mnie za swoje nieszczęście.
            - Też dostała Ślizgona - wyjaśniła Parvati. Wszystko wskazywało na to, że każdy Gryfon, który otrzymał kogoś ze Slytherinu przechodził właśnie załamanie nerwowe. Śmiałam  twierdzić, że działało to w obie strony i nie mogłam nie uśmiechnąć się na myśl o Pansy czytającej swoją karteczkę. Z drugiej strony było mi szkoda Rona.
            - To jesteś chyba w najlepszej sytuacji - burknęła do mnie Ginny.
            - Ja też jestem zadowolona - Parvati uśmiechnęła się promiennie. Dziwne, że kiedy w pobliżu nie było Lavender, stawała się nawet miła. - Przydzielili mi Justina Finch-Fletchley'a, pracowałam z nim na zielarstwie i uważam, że jest bardzo pozytywną osobą.
            Kiwnęłam jej głową. Również znałam Justina i podzielałam zdanie Parvati. Szkoda tylko, że Zachariasz, również Puchon, nie okazywał nigdy do nikogo sympatii.
            - A wam kto się trafił? - zapytał Harry.
            Ginny spochmurniała.
            - Roger Davies - mruknęła.
            - To ten przystojniak z siódmej klasy? Jest z Ravenclawu! - zapiszczała Parvati, a Ginny  uciszyła ją jednym morderczym spojrzeniem.
            - Jest pusty - oznajmiła obrażonym tonem. - Nie wiem jak się dogadamy na tym balu.
            - Można tańczyć bez użycia słów - powiedziałam. Sama uważałam, ze tak to będzie wyglądać w moim przypadku,
            - A co z tobą, Hermiono? - spytała Parvati, siląc się na obojętny.
            - Zachariasz Smith. Nie narzekam.
            Twarz Parvati stężała, ale nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, co nią tak wstrząsnęło.
            - Ja też nie narzekam - oznajmił Harry, wyciągając swoją karteczkę i jeszcze raz odczytując z niej nazwisko, jakby nie potrafił go zapamiętać. - Luna Lovegood, Krukonka z...
            - Czwartej klasy - dokończyła Ginny i spojrzała na kawałek kartki Harry'ego, upewniając się, że ten podał dobre nazwisko. - Znam ją, to bardzo... miła osoba.
            - Pomyluna? - Parvati również przyjrzała się nazwisku. - Może przyjdzie w sukni zrobionej z rzodkiewek?
            Harry nie zrozumiał żartu, a Ginny znowu objęła zimnym spojrzeniem Parvati. Ja natomiast przypomniałam sobie Lunę, zawsze samotną blondynkę, która rzeczywiście miała dziwny styl ubioru i zachowania. Nie chciałam jednak mówić o tym Harry'emu.
            - Nie wyobrażam sobie tego całego balu - Ginny pokręciła głową z dezaprobatą. - Robimy zakłady po jakim czasie dojdzie do pierwszej sprzeczki? - zabrzmiała jak Fred i George zbierający zakłady przed każdym meczem  Quidditcha.
            - Znając Rona i Pansy to pokłócą się jeszcze przed rozpoczęciem - westchnęłam. Miałam nadzieję, że jednak oboje wstrzymają swoje uwagi i nie dają się sprowokować.
            Moje zmęczenie nie pozwoliło mi na nocne rozmyślanie o pierwszym Balu Integracyjnym. Zdawało mi się nawet, że zasnęłam zanim moje ciało znalazło się w łóżku.

            Już następnego dnia okazało się, że nie tylko Snape zdecydował się rozsadzić uczniów, by przy jednym stole siedzieli przedstawicieli dwóch innych domów. Na każdej lekcji zostałam odseparowana od Rona i Harry'ego, a przydzielona do innego ucznia.
            Najgorszymi lekcjami okazały się dla mnie transmutacja oraz eliksiry. W przypadku drugim, Snape kazał usiąść nam tak jak na lekcji, kiedy przyrządzaliśmy amortencję, także skazana byłam na towarzystwo Malfoya, który nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, a moje przypomnienie mu o Veritaserum jako wspólnej nagrodzie, po prostu zignorował. Na transmutacji nie było lepiej, bowiem moją całoroczną partnerką została Pansy Parkinson. Była jednak jeszcze bardziej wredna i irytująca niż zawsze. Czułam, że miało to związek z nazwiskiem, które przeczytała na zaadresowanej do siebie karteczce.
            Przez cały tydzień każdy nauczyciel przypominał nam o zjednoczeniu się. Nawet temat tegorocznych SUM'ów zszedł na margines i tylko McGonagall raz obwieściła nam, że od tego zależy nasza przyszłość. A raczej tylko to zdołałam usłyszeć, bo Pansy w tym samym momencie szepnęła w moją stronę:
            - Nie zapomnij o pojedynku, północ po balu.
            Postanowiłam jej nie odpowiadać.
           
            W przeddzień balu w szkole huczało od plotek. Wiele osób nie chciało przyznać się, kto został ich partnerem, dlatego pozostali wymyślali sobie najbardziej możliwe opcje. Przechodząc z ust do ust, tworzyły jedne wielkie kłamstwo, którym ziarenkiem były niewinne domysły. Sama zdziwiłam się, kiedy Ginny powiedziała mi, że jedna z Krukonek opowiadała swoim koleżankom, że idę na bal z Malfoyem.
            - Gdybym miała iść na bal z Malfoyem, zapewne zachowywałabym się teraz jak Lavender - oznajmiłam.
            Lavender zachowywała się podobnie jak Ron i Pansy. Wszyscy troje emitowali taką złością, którą czuć było w powietrzu, kiedy tylko gdzieś obok się pojawiali Nie wiadomo czemu, Lavender jeszcze bardziej się na mnie uwzięła, szeptając do Parvati coś na ucho za każdym razem, kiedy znalazłam się w zasięgu jej wzroku. Ginny natomiast ochłonęła i już nie przeszkadzało jej, że jest zmuszona towarzyszyć Rogerowi Daviesowi. Stwierdziła, że i tak jest w lepszej sytuacji niż Ron, więc nie powinna narzekać.
            - Nikt nie wie z kim idzie Malfoy - wyjawiła mi Ginny. - Ale raczej z nikim godnym jego uwagi, skoro się tym nie chwali.
            Nie ukrywam, że zastanawiało mnie jaka dziewczyna skazana była na towarzystwo Dracona, lecz obserwując go podczas eiksirów nie zauważyłam, żeby był rozzłoszczony. Na wesołego również nie wyglądał, więc chyba podobnie jak ja stwierdził, że zawsze mogło być gorzej i pogodził się ze swoim przeznaczeniem. Nie odezwał się do mnie ani razu w ciągu całego tygodnia, a Snape na szczęście nie zadał nam na razie żadnej grupowej pracy.
            Idąc z lunchu w towarzystwie Harry'ego i Rona, natrafiliśmy na Hagrida.
            - Jak tam, Harry, Ron, Hermiono? - zapytał, spoglądając z góry na każdego po kolei.
            - Dobrze, Hagridzie. Dzięku...
            - Okropnie - przerwał mi Ron, oczekując większego zrozumienia. - Słyszałeś o pomyśle Vennera? Ubzdurał sobie, że jakiś bal zjednoczy wszystkie domy!
            Hagrid nie wydawał się zaskoczony tą wiadomością. Przeciwnie, sprawiał wrażenie jakby wiedział o tym od dawna. Jego twarz rozszerzył uśmiech.
            - Równy z niego gość, z tego Vennera - oznajmił, a Ronowi opadła szczęka. - Pomaga Dumbledore'owi jak tylko może, angażuje się w sprawy Hogwartu jak mało kto!
            Kątem oka zauważyłam, jak Harry i Ron porozumiewają się bez słów.
            - Nie uważasz, że ten pomysł z balem jest trochę nie do końca... na miejscu? - zapytał Harry, dając do zrozumienia, że popiera zdanie Rona.
            Hagrid machnął olbrzymią ręką.
            - Dumbledore był bardzo zadowolony z tego pomysłu, niech skonam! A wiadomo, że on nigdy się nie myli, na pewno to zbliży was z innymi domami - powiedziawszy to przyjrzał mi się podejrzliwym wzorkiem.
            - Na pewno - mruknął Ron, a Hagrid znowu się uśmiechnął, nie wyczuwszy ironii w jego głosie.
            - Mam nadzieję, że niczego nie wywiniecie... żadnego numeru, ma się rozumieć.
            - Oczywiście, że będziemy grzeczni - zapewniłam, a Hagrid znowu spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym zrobiła coś złego. Chyba nawet wiedziałam o co mu może chodzić.... - Hagridzie, wiesz o tym, że mnie i Malfoya nic nie łączy, prawda?
            Hagrid odchrząknął i z zakłopotaniem obrócił głowę, przeczesując pacami swoją gęstą brodę.
            - Ja... jasne, Hermiono! Chyba nie... nie myślałaś, że ja mógłbym uwierzyć w to co...
            - Błagam, nie mówcie przy mnie o tym kretynie - jęknął Ron, a Hagrid odetchnął z ulgą, że nie musi się tłumaczyć. Miałam nadzieję, że już nie poruszy nigdy tego tematu.
            - Będziesz na jutrzejszym balu, Hagridzie? - zapytał Harry.
            Hagrid zmarszczył brwi.
            - Miałem być.
            - Co to znaczy, że miałeś? Czyli jednak nie przyjdziesz?
            - Raczej nie - odpowiedział z pewną rezygnacją, jakby wcale nie podobało mu się to, że nie będzie uczestniczyć w takim wydarzeniu. - Początkowo miała być również wprowadzona integracja wśród nauczycieli, ale ktoś się temu sprzeciwił i nauczyciele nie zostali zaproszeni. Cholibka, trochę szkoda. Przychodzą tylko ci, którzy mają was pilnować.
            - A jak my się sprzeciwiamy to nikt nie słucha - mruknął Ron.
            - To niesprawiedliwe - stwierdziłam. - Bal powinien być dla wszystkich otwarty. Powinieneś pogadać z Dumbledorem, na pewno ci pozwoli przyjść!
            Hagrid udał, że nie jest zainteresowany tą propozycją.
            - A co za różnica? Jak nie ten bal to następny, w końcu mają być prawie są miesiąc.
            Ron przeskoczył z nogi na nogę.
            - Prawie? Błagam, powiedz mi, że nie będę musiał cierpieć pod koniec każdego miesiąca!
            Hagrid podniósł ręce w obronnym geście, ale zanim zdołał odpowiedzieć, zrobiłam to za niego:
            - Mecze Quidditcha - powiedziałam od razu.  - Chyba zdarza się czasem, że są pod koniec miesiąca?
            - Jak ty to robisz, Hermiono? - zapytał z podziwem Ron. - Myślisz nawet o rzeczach, których nienawidzisz.
            - Wcale nie nienawidzę Quidditcha - zaprotestowałam. To, że nie widziałam niczego fascynującego w lataniu na miotłach, wcale nie oznaczało, że nie interesuje się drużyną Gryffindoru.
            - A jeśli... będą chcieli zawiesić Quidditcha, bo uznają, że szkodzi integracji? - Harry wydawał się przerażony tą perspektywą. On i Ron spojrzeli na mnie z szeroko otwartymi oczami, wyczekując, aż im odpowiem.
            - Nie, Quidditch to tradycja, na pewno z niego nie zrezygnuję - odpowiedziałam. Ron odetchnął z ulgą, a Harry rozluźnił napięte mięśnie.
            - No jasne, że nie! - poparł mnie Hagrid, patrząc na dziwaczny zegarek zawieszony na długim sznurku zwisającym z jego szyi. - Harry, Ron, Hermiono, muszę się zwijać. Sprawy Hogwartu - dodał cicho, wypinając dumnie pierś.
            Kiedy Hagrid zniknął za wejściowymi drzwiami, Ron wybuchnął:
            - Jak on może uważać pomysł Vennera za wspaniały! I do tego Quidditch... Aż mi krew zamarzła, kiedy usłyszałem co powiedziałeś Harry. Spróbowali by tylko zlikwidować mecze!
            - Właśnie, Harry - przypomniało mi się coś. Ruszyliśmy już w stronę klasy obrony przed czarną magią. - Znalazłeś już nowego obrońcy?
            Harry pokiwał głową, ale bez większego przekonania.
            - Na razie McLaggen. Może być, nie było nikogo lepszego... Większość przyszła tylko, żeby pogapić na moją bliznę, a paru odważnych poprosiło o opowiedzenie im bajki o powrocie Voldemorta.
            Ron drgnął, a ja stanęłam jak wryta. Harry i Ron odwrócili się w moją stronę.
            - Och, Harry, nie możesz się nimi przejmować! - powiedziałam błagalnym tonem..
            - Hermiono, czy ja ci wyglądam, jakbym się tym przejmował? Nie obchodzi mnie zdanie jakiś palantów, nie zamierzam nikogo przekonywać, że mam rację. I tak prędzej czy później sami do tego dojdą.
            Ulżyło mi, że nie przejął się tym za bardzo. Jednak jego słowa przypomniały mi, że kiedyś, niewiadomo jeszcze kiedy, przyjdzie ten czas, gdy Voldemort ujawni się całemu światu. Kto wie, może właśnie w tej chwili opracowywał plan działania.
            - Idziemy? Nie chcę spóźnić się na obronę przed czarną magią - powiedział Harry, nie chcąc podejmować rozmowy o Voldemorcie.
            - Pilnujcie mi, żebym nie rzucił się na Vennera, kiedy wejdziemy do klasy - mruknął Ron, na co przewróciłam oczami.
           
            Następnego dnia Ron od rana przypominał chodzącą bombę, która wybuchała za każdym razem, gdy ktoś wymówił słowo: bal. Zdążył nakrzyczeć na dwie czwartoklasistki z Hufflepuffu, które głośno omawiały plan wieczoru, ,,przypadkiem" popchnął jednego Gryfona z ostatniej klasy, który chwalił się, że idzie z Lucille Philips, uznawaną za jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole, a na śniadanie przyszedł spóźniony, nie chcąc słuchać ewentualnych wygłoszeń i uwag ze strony McGonagall.
            Na lekcjach byłam jedyną dziewczyną, która starała sie skupić uwagę na słowach nauczycieli. Wszystkie inne, nawet Lavender, szeptały do swoich przyjaciółek, omawiając jakieś detale związane z balem. Tylko na dwugodzinnych eliksirach panowała idealna cisza, bowiem Snape podzielał entuzjazm Rona i na każde słowo dotyczące Balu Integracyjnego karał dom minusowymi punktami.
            Malfoy nie pojawił się na eliksirach. Tego dnia ze Ślizgonami dzieliliśmy jedynie te dwie godziny, więc nie mogłam ocenić, czy obecny był na pozostałych. Wychodząc w klasy Pansy raczyła przypomnieć mi o nocnym pojedynku czarodziejów. Ponownie ją zignorowałam, obiecując sobie w duchu, że za nic w świecie nie będę uczestniczyć w jej urojonym pomyśle.
            Kiedy wieczorem, po popołudniu spędzonym w bibliotece, weszłam do dormitorium, już od progu drzwi uderzył mnie ostry zapach dziewczęcych perfum. Lavender i Parvati stały przed ogromnym lustrem, którego wcześniej tu nie było. Lavender uchwyciła w nim mój wzrok.
            - No proszę, ktoś tu jeszcze nie gotowy. Chyba, że tak zamieszasz iść, Hermiono? Wcale bym się nie zdziwiła - zadrwiła.
            Zarówno ona, jak i Parvati miały na sobie jedwabne suknie. Sukna Lavender pozbawiona była rękawów i mocno eksponowała jej biust. Była biała, z niebieskimi elementami wokół talii, które podkreślały kolor oczu dziewczyny. Różowa suknia Parvati była prosta, ale elegancka, sięgająca ziemi. Obie miały włosy spięte na czubku głowy, a ich twarze pokryte były dość dużą ilością makijażu.
            - Bal zaczyna się za godzinę - poinformowałam, chcąc dać do zrozumienia, że jest jeszcze wiele czasu na przygotowania. Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby okazało się, że Lavender już od paru godzin szykuje się na wieczór.
            Kwadrans później przyszła Ginny. Miała na sobie skromną, prostą suknię koloru polnych maków. Nie miała żadnego makijażu, a jej włosy zdawały się nie widzieć szczotki od rana. Mimo tego wyglądała bardzo ładnie i naturalnie, choć sprawiała wrażenie, jakby jej celem było zrobić na złość Rogerowi.
            Rok temu Bal Bożonarodzeniowy był dla mnie czymś ważnym. Chciałam wtedy wyglądać na prawdę dobrze i moje przygotowania zaczęły się o wiele wcześniej. Bal Integracyjny nie miał w sobie takiej magii i wyjątkowości, skoro wydawany miał być z końcem każdego miesiąca. Nie chciałam zaimponować Zachariaszowi swoim wyglądem, nie zależało mi na przygładzeniu włosów i starannym dopasowaniu sukni. Poszłam w ślady Ginny, zakładając najzwyklejszą ciemną suknie, bez żadnych falban i zdobień. Zrezygnowałam z biżuterii, nałożyłam minimum makijażu, a włosy zaczesałam w ciasny kok, choć parę chwil później znowu zaczęły odstawać.  Nie wyglądałam tak dobrze jak Ginny, ale przynajmniej czułam się komfortowo.
            Wszyscy uczniowie zabrali się przed wejściem do Wielkiej Sali. Schodząc po schodach, wypatrzyłam Rona i Harry'ego, którzy stali najdalej drzwi, nie bardzo wiedząc, co zrobić z własnym życiem.
            - Skąd masz nową szatę wyjściową, Ron? - zapytała podejrzliwie Ginny, kiedy do nich podeszliśmy.
            - Dostałem od Freda i George'a - oznajmił, a kiedy Ginny z uprzedzeniem na niego spojrzała, dodał: - Nie pytaj, sam nie wiem dlaczego to zrobili. Może mają jakiś nielegalny bizne....
            Zamilkł, kiedy zobaczył moją minę. Próbowałam wypatrzeć w tłumie bliźniaków, ale nie zdołałam odnaleźć ich w tłumie uczniów. Obiecałam sobie wypytać ich o ten cały interes.
            - Jest i Davies - jęknęła Ginny. Wszyscy troje podążyliśmy za jej wzrokiem. Roger stał w towarzystwie grupki dziewczyn, które śmiały się z jego żartów, ignorując swoich znudzonych tym partnerów.
            Ginny rzuciła mi krótkie błagalne spojrzenie, na co ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami. Nie miałam jak wybawić jej tego wieczoru.
            - Wiecie co zauważyłem? - zagadał Ron, kiedy Ginny ruszyła w stronę swojego towarzysza. - Chodzimy już piaty rok do tej szkoły, a ja nie znam połowy tu osób.
            - Ja nawet nie wiem, kim jest Luna... - Harry rozglądał się wokoło. - Ginny parę razy mi ją pokazywała, ale ona każdego dnia wygląda jakoś inaczej...
            Klepnęłam go w ramie i głową wskazałam na Lunę, która stała w samotności przy ostatnim stopniu marmurowych schodów. Nie miała sukienki z rzodkiewek, jak sądziła Parvati, ale jej kreacja wyglądała, jakby zrobiona była z firanek o bardzo intensywnych barwach, dlatego nie trudno było jej nie zauważyć. We włosy wplecione miała asfodelusy, niezbyt ładne rośliny, wykorzystywane zazwyczaj jako składniki eliksirów. Harry otworzył usta, gdy ją zobaczył, ale nie skomentował tego. Życzył nam powodzenia i ruszył w stronę Luny.
            - I tak trafił lepiej niż ja - mruknął Ron, bardziej do siebie niż do mnie.
            Chwilę później pojawiła się profesor McGonagall i kazała wszystkich dobrać się w swoje pary i stanąć w szeregach przed drzwiami. Zapanował chaos, gdy każdy szukał swojego partnera. Zauważyłam Zachariasza, który stanął na samym końcu ,,kolejki" najwidoczniej niechętny, by mnie poszukać. Pożegnałam się z Ronem i podeszłam do swojego partnera.
            - Cześć - przywitałam się.
            Zachariasz zilustrował mnie wzrokiem, a jego mina wskazywała na to, że nie bardzo był zadowolony z mojego braku należytego przygotowania. Sam miał na sobie bogato zdobioną szatę, a swoje włosy czesał chyba przez jakąś godzinę, a nawet użył jakiegoś magicznego żelu, by błyszczały się w świetle lamp.
            - Cześć - odburknął.
            McGonagall krzyczała coś, ale jej głos tłumiony był przez głośne rozmowy i wołania innych uczniów. Colin Creevey wołał spanikowanym głosem jakąś dziewczynę, której najwidoczniej nawet nie znał. Kątek oka zobaczyłam, jak jedna ze starszych dziewczyn chowa się za swoimi przyjaciółkami, kiedy Colin przechodził obok, najwidoczniej chcąc zrobić mu psikusa.
            - Cóż za straszne przygotowanie! - warknęła Lavender, która pojawiła się przed nami w towarzystwie Teodora Notta. Jego chłodna elegancja przyprawiła mnie o gęsią skórkę.  Znudzenie wypisane na jego bladej twarzy pozwoliło mi stwierdzić, że również nie był zadowolony ze swojej partnerki.
            - Lavender, jaka niespodzianka - zagadnął Zachariasz, a Lavender rozszerzyła swoje oczy, kiedy go spostrzegła. Szybko zaczęła gładzić swoje włosy.
            - Miło mi cię widzieć, Zachariaszu - powiedziała słodko, a potem spojrzała na mnie. Na widok mojej skromnej sukni zmarszczyła brwi. - Ładnie wyglądasz, Hermiono.
            Nuta drwiny w jej głosie sprawiła, ze miałam ochotę rzucić się na nią i zetrzeć ten zjadliwy uśmieszek z jej twarzy. Nauczyłam się jednak panować nad emocjami, więc uśmiechnęłam się równie sztucznie, jak ona.
            - Dziękuje ci, Lavender. Ty również wyglądasz znakomicie.
            Nagle twarz Lavender stężała, a jej oczy rozszerzyły się w jeszcze większym zdziwieniu. Nie patrzyła jednak na mnie ani na Zachariasza, tylko na coś za nami. Szybko odwróciłam głowę, w samym czasie, by zobaczyć Malfoya wyłaniającego się z lochu, w towarzystwie Cho Chang.
            Cho miała na sobie suknie jak z najpiękniejszej disney'owskiej bajki. Sięgająca ziemi, z przeplatającymi się warstwami materiału o różnych odcieniach złota. Gorset podkreślał jej wąską talię, a wszyte w niego cekiny nie pozwalały oderwać od niej oczu. Rozkloszowany spód zajmował wiele miejsca, ale nie przeszkadzało to Draconowi w prowadzeniu swojej partnerki. Dekolt został delikatnie wyeksponowany, a złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie serca jeszcze bardziej przykuwał uwagę w to miejsce. Malfoy prezentował się jeszcze lepiej niż zawsze. Miał drogą szatę, idealnie czystą i schludną. Rękawy podwinięte do wysokości łokci, a kołnierz majestatycznie podkreślał jego dumnie uniesioną głowę. Podczas kiedy czarne włosy Cho upięte były w bardzo widowiskowego koka, włosy Malfoya zaczesane zostały w tył, zwracając tym samym większą uwagę na jego twarz, które jednak nie wykazywała żadnych emocji. Podobnie jak twarz Cho.
            Przez myśl przeszło mi, ze wyglądają jak para narzeczonych, zmuszona przez swe rodziny do wzięcia ślubu, oboje wierzący, ze czynią dobrze, lecz nie do końca przekonani kwintesencji tego układu.
            Usłyszałam, jak jakaś dziewczyna wzdycha cicho. Zastawiałam sie, czy to na widok pięknej Cho, czy może elegancja Malfoya tak nią wstrząsnęła. Choć mogło się wydawać, że on podkreśla jej urodę swoją obecnością, a ona sobą eksponuje całą jego osobę. Byli jak Yin i Yang, dwie przeciwne, lecz dopełniające się siły.
            - Już, wszyscy ustawieni? - dobiegł mnie głos profesor McGonagall. Zachariasz podał mi rękę, która uchwyciłam. Przede mną to samo zrobili Lavender i Nott, aczkolwiek żadne z nich nie było zadowolone z tego faktu. - W takim razie... ogłaszam pierwszy Bal Integracyjny za rozpoczęty!
            Drzwi Wielkiej Sali otwarły się i pary zaczęły po kolei wchodzić. Prowadzona przez Zachariasza, ponownie wspomnieniami wróciłam do Balu Bożonarodzeniowego. Wielka Sala była teraz bardzo podobnie ustawiona. Ze środka znikły stoły i krzesła, tworząc parkiet dla par. Tam, gdzie zawsze jadali nauczyciele swój sprzęt ustawiły Fatalne Jędze - zespół, który zamówił Dumbledore. Jedynym wyjątkiem było brak bożonarodzeniowych ozdób, które w tamtym czasie zdobiły Wielką Salę.
            Kiedy wszystkie pary znalazły się na parkiecie, Fatalne Jędze zaczęły grać jakiś nieznany mi kawałek. Nie był ani wolny, ani żwawy, idealny do rozpoczynającego bal tańca. Zachariasz chwycił mnie w objęcia, kładąc jedną rękę na talii, a drugą wplatając w moją dłoń. Prowadził mnie w rytm muzyki, i musiałam przyznać, że całkiem dobrze mu to szło. Jego wzrok skakał po wszystkich uczniach, jakby oceniał każdego po kolei. Ja odszukałam wzrokiem Harry'ego, który obracał Lunę w rytm muzyki, a dziewczynie uśmiech nie schodził z twarzy. Kawałek od nich Ron i Pansy wyglądali, jakby zaraz mieli zwymiotować, a ich ,,taniec" ograniczał się do trzech kroków w przód i trzech kroków w tył. Wydawało mi się nawet, że wcale się nie dotykają, tylko w paromilimetrowej odległości trzymają od siebie ręce.
            Widziałam Lavender tańczącą z Nottem, a ich twarze nie ukazywały żadnych emocji. Dalej Parvati widać świetnie bawiła się z Justinem. Ginny i Roger więcej gadali niż tańczyli, choć wyglądało to raczej na kłótnie, nie na przyjacielską pogawędkę... Fred i George trafili na jakieś Puchonki, chyba przyjaciółki, bowiem cały taniec tańczyli obok siebie, wymieniając się uśmiechami. Nie było tylko jednej pary...
            Nie sposób byłoby nie znaleźć nawet w takim tłumie Cho i Malfoya. Jednak z każdą sekundą coraz bardziej się przekonywałam, że nie ma ich na parkiecie. Nikt jednak tego nie zauważył, zajęty albo dobrą zabawą, albo modleniem się o koniec. W takim razie gdzie oni się podziewali? Byłam pewna, że kończyli szyk, powinni wejść do Wielkiej Sali jako ostatni...
            Gdy Zachariasz mnie obrócił, zauważyłam, jak profesor Venner pochodzi do McGonagall i wyciąga do niej rękę. Ta wykrzywiła swoje usta w grymasie, jednak zgodziła sie na taniec z nauczycielem, choć nie wyglądała na zadowoloną. Snape patrzył na nich z błąkającym się drwiącym uśmiechem na ustach.
            - Nie wiedziałem, że tak dobrze tańczysz - pochwalił mnie Zachariasz, kiedy Fatalne Jędze ściszały powoli swoje głosy, znakując tym samym zbliżający się końca taniec. - Zatańczymy jeszcze?
            Widziałam, jak z końcem piosenki na stole pojawiły się ciastka i poncz. Wielu, chyba nawet większość uczniów, z ulgą oderwała się od swoich partnerów i ruszyła w stronę zastawionego stołu. Dla niektórych to był koniec balu. Ja jednak postanowiłam wykorzystać ten wieczór, by dobrze się bawić.
            - Z chęcią - odpowiedziałam.
            W momencie, kiedy Fatalne Jędze rozpoczęły kolejny kawałek, tym razem tak wolny i smętny, że na parkiecie zostały prawie same przyklejone do siebie pary,  jakaś postać odepchnęła mnie na bok.
            - Odbijamy! - zawołała Lavender, łapiąc za ręce Zachariasza, podczas kiedy ja wpadłam w objęcia Notta.
            Jego onyksowe oczy patrzyły prosto w moje. Już chciałam wyjąkać przeprosiny i zejść z parkietu, kiedy jego ręce objęły mnie w talii i przyciągnęły. Poczułam silny zapach wody toaletowej, nawet przyjemny, a przynajmniej przyjemniejszy od irytującego zapachu wanilii, który byłam skazana czuć na każdej lekcji eliksirów.
            - Byłoby dobrze, gdybyś objęła mnie rękami za szyję - wyszeptał Nott wprost do mojego ucha. Zdałam sobie sprawę, że moje ramiona są opuszczone, więc szybko owinęłam je wokół szyi Teodora.
            Kawałek grany przez fatalne Jędze mówił o zapomnianej miłości, porównując ją do starej pozytywki należącej do biednej czarownicy, która po jej śmierci wędrowała w ręce różnych czarodziejów, lecz nikt nie chciał jej odtworzyć.

Nikt nie znał melodii brzmienia,
Pozytywki zapomnienia.
Czarownica i do grobu,
Wzięła tajemnice mroku.
Tak miłości nie pamiętny
Widok róży, zapach mętny,
Pozytywkę nakręć znowu
Przeciwko miłości słowu.

            Słowa i melodia piosenki były tak nieadekwatne do tego z kim właśnie tańczyłam, że miałam ochotę, by Fatalne Jędze wreszcie skończyły. Nott tańczył z prawdziwą gracją i nie pozwalał mi oddalać się od niego, gdyż za każdym razem z powrotem mnie dosiebie przyciągał.
            - Mogę zadać ci pytanie, Hermiono? - wyszeptał mniej więcej w połowie piosenki. Cieszyłam się, że nie mógł dostrzec zdziwienia malującego się na mojej twarzy. Nigdy z nim nie rozmawiałam, nie wiedziałam nawet, że zna moje imię; co więcej - że zwraca się do mnie po imieniu. Był w końcu Ślizgonem, a dla nich zawsze byłam tylko ,,szlamą Granger".
            - J-jasne - wyjąkałam.
            Zobaczyłam Harry'ego i Rona, którzy wlewali sobie do kubków ponczu. Kiedy Ron pochwycił mój wzrok, zamarł z kubkiem przy ustach i gapił się na mnie i na Notta, jakby go spetryfikowano.
            - To czysta ciekawość i nie musisz odpowiadać - odsunął się lekko, by spojrzeć mi prosto w oczy. - Czy ciebie i Dracona coś łączy?
            Kątem oka dostrzegłam, jak Ron upuszcza swój kubek. Wiedziałam, jak to musiało wyglądać z jego perspektywy i zaklęłam w duchu.
            - Nie - odpowiedziałam stanowczo. - To tylko plotki, które wymyśliła ta krowa Pansy...
            Zamarłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że Pansy i Teodor są z jednego roku i oboje należą do Slytherinu... Nott jednak tylko zaśmiał się i znów przyciągnął mnie do siebie tak, że nie widziałam jego twarzy.
            - Tak, to bardzo możliwe - stwierdził. - Jest w nim zakochana od pierwszej klasy, nie zauważa nawet, że on to wykorzystuje i robi z niej swojego osobistego skrzata.
            Nie spodobało mi się jego porównanie Pansy do skrzata Malfoya, ale nie mogłam nie zgodzić się z tym, że faktycznie Draco ją wykorzystuje. Czasami wydawało mi się nawet, że Pansy już dawno zdała sobie sprawę, kim oczami Malfoya jest, jednak przystała na ten układ. Może miała nadzieję, że ten kiedyś to doceni.
            Kiedy piosenka się skończyła, Nott skłonił się lekko i podziękował mi za taniec. Przez chwilę stałam jak sparaliżowana na  środku parkietu. Ślizgon, który skłonił się dziewczynie z rodzinie mugoli...
            Nie chciałam słuchać wyrzutów Rona, który aż pałał się, żeby na mnie naskoczyć, więc udałam, że go nie widzę i usiadłam po drugiej stronie stołu. Chwilę później pojawiła sie Ginny.
            - Okazał się być jeszcze większym kretynem niż myślałam - powiedziała na powitanie, siadając obok. Wyglądała na wykończoną.
            Roger tańczył właśnie z Lucille Philips, obmacując jej pośladki. Dziewczyna śmiała sie z tego i raz po raz zarzucała swoimi długimi jasnymi włosami.
            - To samo próbował robić ze mną - oznajmiła Ginny, patrząc na tę parę z obrzydzeniem. - Powiedziałam mu, że jak tylko jego ręce znajdą sie gdzieś niżej niż talia, to może nabawić się wielkiego siniaka pod okiem. Dodałam też, że otrzyma również gwarancje jego widoczności na najbliższe dwa lata, więc wolał już nie ryzykować.
            Uśmiechnęłam się pod nosem. Lavender nadal tańczyła z Zachariaszem, cały czas coś szepcząc mu coś na ucho. Nott gdzieś zniknął. Po co pytał mnie o Malfoya?
            - Widziałaś w ogóle Cho? - zapytałam, mając tak na prawdę na myśli Dracona.
            - Cho? - Ginny rozejrzała sie po Wielkiej Sali. - Dziwne, takiej ogromnej sukni trudno by nie zauważyć. Jak ona w ogóle mogła się w tym poruszać?
            - Tak, też sie zastanawiałam - przyznałam.
            - Nie rozumiem czemu wszyscy tak się nią zachwycali. Ten cały Davies potrzebował pięciu minut, żeby przestać się na nią gapić. Harry zresztą też. Całkowicie zignorował Lunę, która mu coś akurat opowiadała, aż mi sie żal jej zrobiło.
            Mnie natomiast zrobiło się żal Harry'ego na myśl, co musiał czuć, widząc Cho w towarzystwie Malfoya. Ciekawe, czy chociaż on zauważył ich nieobecność na balu...
            - Można wychodzić? - zapytałam, choć znałam odpowiedź już w chwili wypowiedzenia tych słów.
            Teoretycznie nie można było wyjść z balu. Jednak Snape zajęty był przyglądaniem się z drwiącym uśmiechem profesor McGonagall, która tańczyła już kolejny taniec z rzędu z pofesorem Vennerem. A gdyby tak niepostrzeżenie wyjść i zobaczyć, co takiego knuje Malfoy...
            - Pójdę do toalety - powiedziałam, wstając i gładząc suknie. Czułam na sobie wzrok Rona, który odprowadzał mnie aż do samych drzwi.
            Miałam dziwne przeczucie, że powinnam sprawdzić w lochach. To stąd wyłonił się Malfoy, to tu znajdowało się te jego tajne przejście. Z każdym moim krokiem muzyka stawała sie coraz bardziej cicha, aż w końcu jedynym słyszalnym dźwiękiem stał się stukot moich pantofli o posadzkę.
            Doszłam do końca korytarza. Myliłam się, Malfoya nie było w lochach. Chyba, że spędzał czas w Pokoju Wspólnym Slytherinu, do którego nie miałam jak się dostać. Tylko co wtedy zrobił z Cho? Mój wzrok natrafił na ścianę, która tak naprawdę była ukrytym przejściem z Hogwartu. A co jeśli są teraz w Hogsmeade? A jeśli Cho jest w niebezpieczeństwie?
            Miałam złe przeczucia. Malfoy był w końcu teraz sługą Voldemorta. Może Cho była celem tej jego misji...
            Nie było mi dane zastanowić się nad tym wszystkim. Drzwi, które zawsze dotąd były zamknięte, rozwarły się z głośnym skrzypnięciem. Ktoś zasłonił mi ręką usta, tłumiąc mój krzyk. Ktoś szarpnął mnie silnie, wrzucając do jakieś klasy. Ktoś stanął nade mną i oznajmił zimnym głosem:
            - No to teraz się policzymy, Granger.
           
           


-------------
notka od autora:
Przewidywałam rozdział o wiele dłuższy i kończący się w innym miejscu, jednak ten weekend miałam totalnie zawalony, a w mojej słynnej szkole nie dają mi żyć (najlepsze liceum w województwie zobowiązuje xx). Pieprze już test z geografii, ale nie mogę odmówić sobie niedzielnego wieczornego wypadu na darmowe jedzenie (czytaj: jakiś festyn czy coś jest xD). W związku, że dosłownie 5 minut temu przyszli po mnie znajomi (powiedziałam im, że mają już iść, a ja dołączę do nich za parę chwil) nie zdążyłam dokładnie sprawdzić tego rozdziału, dlatego za wszelkie błędy i niedogodności przepraszam.  
Dziękuje również za każdy komentarz: długi, krótki, anonimowy czy jawny, dziękuje! 

8 komentarzy:

  1. Rozdział mi się podobał. Jak to dobrze, że nie Malfoy był jej partnerem :). Osobiście lubię Teodora, więc jego zachowaniem również zaskoczylas mnie na plus. Mam wrażenie, że tym kimś jest Parkinson, która obiecywała Hermionie zemstę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaskoczyłaś mnie faktem, że to nie Malfoy jest jej partnerem. Ale bardzo mi sie to podobalo. lubie , gdy historia zaskakuje.
    hmmm..oni na kazdym z tych balów beda miec innego partnera?
    Kim jest ta osoba na koncu? Malfoy? Pansy? a może jeszcze ktoś inny...no i właściwie to gdzie podziala sie Cho?;)

    www.swiatlocienn.blog.pl
    zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na kazdym balu partnerem bedzie kto inny (,,Integracja, Vicky, integracja!" :D). W razie jakichkolwiek pytan zapraszam na aska (https://ask.fm/kadrahe).
      Pozdrawiam,
      ~Kadrahe (wybaczcie ze z Anonima, ale jestem na telefonie i nie chce mi sie logowac xD) ����

      Usuń
  3. Łaaaaaaaał, już nie mogę się doczekać co będzie dalej. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. /zaraz mnie coś trafi. Napisałam super-długi komentarz, a moja komórka odswiezyla kartę opery.. No matko../
    Na początek wymarudze żeby potem pozostał czas tylko na pochwały : D
    No nie powiem, widać, ze nie miałaś zbytniego czasu na sprawdzenie rozdziału. Jest pare bardzo widoczny błędów stylistycznych czy gramtyczycznych.
    + "Lavender pozbawiona była rękawów i mocno eksponowała jej biust. Była biała, z niebieskimi elementami wokół talii, które podkreślały kolor oczu dziewczyny. Różowa suknia Lavender była prosta, ale elegancka, sięgająca ziemi. Obie miały włosy spięte na czubku głowy, a ich twarze pokryte były dość dużą ilością makijażu." Zapewne chodziło ci, ze jedną z sukien należała do Parvati : P
    Jak już mówiłam wcześniej, strasznie podoba mi się to, ze rozdziały sa takie długie. Nienawidzę krótkich opowiastek, w ktorych nie ma miejsca na rozwinięcie jakiejkolwiek akcji.
    Bardzo zaskoczył mnie fakt, ze partnerem Hermiony nie został Malfoy tylko Zachariasz. Punkt dla Ciebie : D wydaje mi się, ze po pierwszym tańcu Smith nie był już do niej aż tak źle nastawiony jak na początku. Niestety Lavender wszystko zepsuła :C
    Kolejna sprawa - Kiedyś czytalam opowiadanie, w ktorym Nott byl szalenie zakochany w Hermionie. Mam dziwne wrazenie, ze i tutaj Nott zapali się uczuciem w stosunku do gryfonki. Co zresztą by mnie bardzo ucieszyło, strasznie lubię postać Teodora, a jakieś miłosne uczucie ze strony slizgona byłoby fajnym urozmaiceniem :3
    Jeszcze Cię trochę pokomplementuje :) Podoba mi się, że Draco nie przesłania całego opowiadania. Kolejny plus za to, że opisujesz przeżycia innych, nie stricte Herm i Malfoy'a (cóż, sama powinnam ograniczyć występowanie w moim opowiadaniu tego słodkiego arystokraty :x).
    I to zakończenie, perełka :3 ciekawość mnie zżera, kto wyciagnal do sali gryfonke? Był to Dracon czy Pansy? Uh, czekam na kolejny rozdzial! : D

    http://slughorn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, cały czas popełniam ten błąd, myśląc o Parvati, a pisząc ,,Lavender". Ale już edytuję (dla dobra przyszłych pokoleń xD). Dziękuje Ci za tak długi i wowowow komentarz :)
      Pozdrawiam xx

      Usuń
  5. A to jest blog o dramionie? Bo nie widać narazie tegoż aby było o nich 😩

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, o Dramione.
      Nie jestem fanką blogów, gdzie w X rozdziale osoby, które się nienawidzą, nagle się kochają. Ale jak kto woli.

      Usuń