niedziela, 20 września 2015

Rozdział VI



            Po zaliczeniu całego dnia do kategorii ,,najgorszych urodzin świata", długo nie mogłam zasnąć. Dlatego następnego dnia wyglądałam jak wrak człowieka. Oczy podpuchły, jakby użądliła je pszczoła, a włosy sterczały jeszcze bardziej niż zawsze. Lavender nie powstrzymała chichotu, kiedy przyglądała się, jak próbuję za wszelką cenę je wygładzić.
            Wieść o eliksirze miłosnym rozniosła się po całej szkoły z prędkością światła. Nawet ja nie potrafiłam odgadnąć, jak to się dzieje, skoro wszyscy dopiero co wstali. Zupełnie jakby w nocy nawiedzała każdego wróżka plotkóżka, która w mojej wyobraźni przybrała postać sześciocalowej Lavender, szepcząca wszystkim świeży zapas plotek.
            W czasie śniadania wydawało mi się, że nie ma nikogo, kto nie spojrzał na mnie chociaż raz. Tego akurat się spodziewałam, ale nie mogłam przewidzieć, że Ron zajmie miejsce na drugim końcu stołu.
            - Nie przejmuj się nim - powiedział Harry, smarując sobie tost dżemem. - Myśli, że podejrzewasz go o tą sprawkę z eliksirem.
            Trochę bałam się, że Ron jest na mnie zły z powodu śladu paznokci na przedramieniu i policzku, ale wyznanie Harry'ego wcale nie poprawiło mi humoru. Nie chciałam wierzyć, że to Ron, ale nie mogłam zaprzeczyć, iż wszystkie fakty wskazywały właśnie na niego.
            - Tak właściwie, co się wydarzyło na tym szlabanie u McGonagall? - zapytał Harry, siląc się na obojętny ton, jednak przeciągnięcie samogłosek zdradziło jego ciekawość.
            - Zbieraliśmy korę dla Vennera - wydawało mi się, że w moim przypadku udawany brak zainteresowania wypadł o wiele lepiej. - A dlaczego pytasz?
            Harry niepewnie spojrzał na stół Slytherinu. Mogłam założyć się o galeona, że wypatruje Malfoya. Cieszyłam się, że chociaż usiadłam tyłem do ich stołu i nie musiałam obserwować zgodnego śmiechu wszystkich Ślizgonów.
            - Malfoy niby przypadkiem wpadł na mnie. Myślałem, że to jego pretekst żeby ponabijać się, co oczywiście zrobił, ale potem zapytał o ciebie. To znaczy zapytał, czy powiedziałaś mi już coś o wczorajszym dniu, co mogłoby mnie zainteresować.
            Czułam, że Harry prześwietla mnie wzrokiem, chcąc wyłapać każdy fałsz, jakiego mogłabym się podjąć. Ja jednak jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że nie powinnam mówić nikomu o rozmowie, jaką podsłuchałam. Skoro Malfoyowi tak bardzo na tym zależy, to nie mogę do tego dopuścić.
            - Nie wiem, o co mu chodzi - skłamałam, nakładając do miski trochę owsianki, żeby nie musieć patrzeć na Harry'ego.
            - Zrobił coś złego?
            - To jest Malfoy, robienie złych rzeczy leży w jego naturze - odpowiedziałam wymijająco. - Zresztą, on na pewno chciał się popisać przez orszakiem swoim adoratorek.
            Harry znowu spojrzał na stół Ślizgonów.
            - Teraz to chyba one popisują się przed nim.
            Nie mogłam oprzeć się pokusie, żeby nie spojrzeć się za siebie. I faktycznie, grupka piątoklasistek ze Slytherinu stała przy końcu podłużnego stołu, a Pansy Parkinson psiknęła na siebie wyimaginowany perfum i zaczęła krzyczeć: ,,Gdzie on jest? Gdzie jest mój Draco?", tak głośno, że wszyscy uczniowie odwrócili głowy, by przyjrzeć się przedstawieniu. Malfoy, siedzący pomiędzy swoimi gorylami, wił się ze śmiechu, a potem odkrzyknął: ,,Wracaj na szlamowisko, gdzie twoje miejsce". Chichoty przebiegły przez cały ich stół. Pansy z teatralnym płaczem chwyciła nóż i udała, że się nim przebija. Opadła na ziemię, jak szmaciana lalka. Malfoy zaklaskał, a inni Ślizgoni mu zawtórowali.
            Gdybym powiedziała, że nie ruszyło mną to w ogóle, musiałabym skłamać. Mimo tego, że przyzwyczaiłam się do ciągłych przezwisk i obelg ze strony Ślizgonów, za każdym razem bolało, kiedy mnie upokarzali.
            - To było takie dojrzałe, Parkinson. Gratuluję - zironizował Harry, wstając.
            Pansy podniosła się z ziemi i otrzepała szatę.
            - Mnie też się podobało, Potter. Żałuję tylko, że ostatnia scena nie miała miejsca w rzeczywistości. Ale wszystko można zmienić - spojrzała na mnie wzrokiem: wszyscy-oczekujemy-że-w-końcu-się-zabijesz.
            - A ja żałuję, że nie wbiłaś sobie tego noża naprawdę - odrzekł chłodno Harry.
            Po sali przetoczyły się szepty i pomruki. Puchoni i Krukoni odsuwali się na bok, tworząc ziemię niczyją w wojnie partyzanckiej między Gryffindorem a Slytherinem. W powietrzu zawisła nieprzyjemna atmosfera.
            - Odszczekaj to, Potter - rzuciła gniewnie Pansy. Nawet z daleka mogłam zobaczyć, jak zbielały jej kostki od mocnego zaciskania pięści.
            Harry zrobił krok do przodu, a koło niego pojawił się Ron. Za plecami zaciskał palce na swojej różdżce. Zrobiło mi się ciepło na sercu, wiedząc, że mam tak wspaniale oddanych przyjaciół. Wcisnęłam się pomiędzy nich, chwytając Rona za ramię. Poczułam, jak ten lekko drgnął.
            - Szlama, Zdrajca Czystej Krwi i Chłopiec-Który-Popuścił - zarechotała Pansy. Nie pasował jej jednak układ trzech na jedną, więc znacząco spojrzała na Malfoya, jakby oczekiwała jego poparcia. Ten z miną znudzonego dziecka skinął na Crabbe'a i Goyle'a, którzy bez żadnego zawahania stanęli murem za Pansy. No jasne, że on nie maczał sobie w takich sytuacjach palców, miał od tego ludzi.
            - Jaki jest twój problem, Pansy? - zawołałam przez salę. Nie chciałam wszczynać bójki, ale arogancki uśmieszek na twarzy Parkinson kazał mi zapomnieć o wszystkich regułach.
            - Jak śmiesz się tak do mnie odzywać, szlamo?
            - Nie nazywaj jej tak - warknął Ron tak obscenicznie, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
            - Obrońca Brudnej Krwi - zakpiła Pansy. - Czyżby Granger nie potrafiła sama stanąć w swojej obronie?
            Ron poruszył się niespokojnie. Wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się na Pansy, więc zablokowałam mu drogę ręką, a sama zrobiłam krok do przodu.
            - No proszę, jak ładnie - Pansy teatralnie starła nieistniejącą łzę na swoim policzku. - Ale co powiesz na pojedynek? Taki prawdziwy, na śmierć i życie.
            Uczniowie przyglądający się tej scenie wstrzymali oddechy. Zastanawiałam sie, czy Pansy do reszty powaliło? Przez myśl mi przeszło, że może ona tylko żartuje i cały stół Slytherinu zaraz ryknie śmiechem. Ale nawet Ślizgoni zdawali się zdziwieni słowami Pansy, ale z aprobatą i niejakim podziwem przyglądali się dziewczynie.
            - Ty mówisz na poważnie? - wykrztusiłam, mając nadzieję, że Pansy zacznie się histerycznie śmiać i krzyknie: ona w to uwierzyła, co za idiotka!
            - Jasne, że mówię poważnie - odparła Pansy znudzonym głosem. - Musimy wybrać sekundantów.
            Zanim zdążyłam zareagować, Pansy omiotła spojrzeniem grupkę dziewczyn, stojących najbliżej niej.
            - Hm... Niech będzie. Ja wybieram Milicentę - skazała głową na potężną Ślizgonkę, która nawet nie zareagowała, przyglądając się tej scenie z rozwartymi ustami.
            Powoli do mnie docierało, że Pansy na prawdę miała zamiar uśmiercić mnie w pojedynku czarodziejów. Wyglądała na pewną siebie, jakby ćwiczyła całe życie, żeby wreszcie tego dokonać.
            - Słuchaj, ja wcale...
            - Ja się zgłaszam - przerwał mi Draco, odkładając kielich na swoje miejsce. - Chcę zostać sekundantem Parkinson.
            Oczy Pansy rozbłysły, a z jej gardła wydarł się pisk zadowolenia, co szybko próbowała zatuszować udawanym napadem kaszlu. Patrzyła na Malfoy'a jak na diamenty.
            - Świetnie - powiedziała, kiedy już udało jej się oderwać wzrok od Dracona. -W takim razie, Granger, też możesz wybrać chłopaka.
            Zanotowałam w pamięci trzy fakty. Fakt 1: Pansy Parkinson wezwała mnie na pojedynek czarodziejów, który zazwyczaj kończy się utratą życia przez jednego z nich. Fakt 2: Każe wybierać mi sekundanta, która ma zająć moje miejsce w razie mojej śmierci i kontynuować walkę, narażając przy tym swoje życie. Fakt 3: Gdyby ktoś się o tym dowiedział, moglibyśmy wylecieć ze szkoły!
            - Ja - wystąpił Ron - zostanę sekundantem Hermiony.
            Miałam ochotę puknąć go książką w głowę. Czy on oszalał?
            - Nie - powiedziałam stanowczo. - Nie będzie żadnej...
            - Ups - zachichotała Pansy, próbując wygiąć usta w smutnym uśmiechu - Chyba Granger liczyła na pomoc kogoś bardziej uzdolnionego, niż takiego łamagę jak Weasley.
            Wielu uczniów ryknęło śmiechem. Ron, cały czerwony, wyciągnął swoją różdżkę zza pleców, ale nim zdołał rzucić jakieś zaklęcie, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się.
            - Co tu się znowu wyprawia? - profesor Snape omiótł wzrokiem trio Gryfonów i trio Ślizgonów, patrzących po sobie nienawistnym wzrokiem.
            - Nic - odpowiedziałam szybko. Kątem oka zauważyłam, jak Ron w pośpiechu chowa różdżkę, ale Snape to zauważył.
            - Bezpodstawne użycie czarów na innych uczniach, panie Weasley? - zapytał z kpiącym uśmiechem. - Sądzę, że Gryffindor zasłużył na odjęcie mu pięćdziesięciu punktów.
            Przy stole Gryfonów zawrzało z oburzenia.
            - Ale Ron nic nie zrobił! - zawołał Harry.
            - Jeśli chcesz uniknąć szlabanu, Potter, to lepiej zamilcz.
            Harry mierzył gniewnym wzrokiem Snape'a, który nie pozostawał mu dłużny. Ja natomiast jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa z jego obecności. Mogłam spokojnie wyjść z Wielkiej Sali, ignorując Pansy i jej głupi pomysł z pojedynkiem. Ron dreptał tuż obok mnie, wściekły na wszystkich, a Harry znowu gdzieś zniknął.

            Po incydencje w Wielkiej Sali, większość osób odsunęła na bok temat eliksiru miłosnego i raczyła się dzieleniem między sobą szczegółami wydarzenia z dzisiejszego poranka. Było mi to na rękę, bowiem z dwóch upokorzeń zdecydowanie wolałam te drugie. Starałam się zapomnieć o wczorajszym dniu spędzonym z Malfoyem - najpierw na szlabanie, potem w Hogsmeade, a pod koniec w lochach, gdzie próbowałam siłą wymusić na nim swoją miłość.
            Profesor Snape jednak nie zapomniał o wczorajszej nocy i uśmiechnął się jadowicie, kiedy siadałam koło Rona.
            - Nie tutaj, panno Granger. Dzisiaj pracujemy w parach - i wskazał mi puste krzesło obok Dracona.
            - Ale przecież my jesteśmy parą! - zbulwersował się Ron, po czym spłonął jak burak, uświadamiając sobie, jak te słowa zabrzmiały. - To znaczy tutaj, na eliksirach...
            - Cicho bądź, Weasley - skarcił go Snape. - Twoje miejsce jest tam.
            Ron, z zaciśniętymi pięściami, ruszył w stronę wyznaczonemu mu miejscu. Tracey Davis prychnęła, kiedy zobaczyła, kto będzie z nią w parze.
            Snape patrzył z satysfakcją, jak niechętnie siadam obok Malfoya. Jasne, że chciał mnie tym upokorzyć i być może ukarać (bezpodstawnie) za wczorajszą noc. Jednak było to dziwne, bo tym samym sposobem karze swojego ulubieńca, który oczywiście nie ucieszył sie na mój widok. Ba, nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem! Chyba planował mnie ignorować, co w sumie wcale mi nie przeszkadzało.
            Rozejrzałam się po klasie. Harry siedział obok Notta, Parvati dzieliła kociołek z Dafne Greengrass, a Lavender została partnerką Milicenty Bulstorde. Pozostali Gryfoni również zostali przydzieleni do któregoś z Ślizgonów. Może nie byłoby to dziwne, że jakiś nauczyciel próbuje zintegrować oba domy, jednak to były eliksiry, a lekcje prowadził Snape, znany ze swojej niechęci do Gryffindoru.
            - Podczas dwugodzinnych lekcji będziecie przygotowywać ten eliksir - machnął ręką na kociołek, z którego unosiły się charakterystyczne spirale. Ścisnęło mi żołądek. - Czy ktoś może powiedzieć mi, co to jest?
            Nikt nie odpowiedział. Byłam jedyną osobą w klasie, która znała odpowiedź, ale nie mogłam się zgłosić. Nie po wczorajszej nocy...
            - Może panna Granger? - kąciki ust Snape'a lekko drgnęły.
            Jego świdrujący wzrok zapewniał mnie, ze jeśli nie odpowiem na to pytanie, szanse Gryffindoru na zdobycie Pucharu Domów znacznie się zmniejszą.
            - To amortencja - powiedziałam nieśmiało, mając nadzieję, ze nikt nie zrozumie, co to właściwie jest.
            - Najsilniejszy eliksir miłosny - dopełnił Snape. Ślizgoni roześmiali się pod nosem. Przewodniczyła im Pansy, która z tryumfem wypisanym na twarzy, wbiła we mnie swój zimny wzrok.
            - A jakie doznania występują po zażyciu tego eliksiru, panie profesorze? - zapytała z udawanym zaciekawieniem.
            - Myślę, że panna Granger ze szczegółami odpowie nam na to pytanie - zakpił Snape.
            Poczułam wypieki na twarzy. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, albo przynajmniej nie słyszeć tego okropnego śmiechu Malfoya tuż nad moim uchem. To nawet było dziwne, że bawiła go ta sytuacja. Wczoraj wydawał się być niewzruszony moją obsesją na jego punkcie.
            - No dalej, Granger - ponagliła mnie Pansy, a potem półgłosem, żeby Snape nie usłyszał, zapytała: - Jak to jest próbować wepchnąć komuś eliksir miłości, a kiedy to nie wypaliło, samemu go użyć?
            Zacisnęłam usta w wąską linię. Ślizgoni myśleli, że próbowałam wcisnąć Malfoyowi eliksir miłości na Wieży Astronomicznej. Żeby było tego mało, insynuowali, że sama wyperfumowałam się jakąś skomplikowaną wersją amortencji. Gdyby to miało jakikolwiek sens. Ale niby po co to miałam według nich robić?
            - Widzę, że panna Granger nie chce udzielić odpowiedzi - Snape wyraźnie był z tego faktu zadowolony. - Gryffindor traci pięć punktów. Amortencja, jak już wspomniałem, jest najsilniejszym eliksirem miłosnym. Zazwyczaj występuje jako ciecz, choć dobrze zdeformowany nie musi zostać przyjęty doustnie. Wystarczy jedna kropelka, a dana osoba zacznie pałać nas obsesyjnym uczuciem. Oczywiście, nie musi to być osoba podająca eliksir. Wszystko zależy od ilości dodanych płatów irysów. A teraz - zignorował oburzenie uczniów Gryffindoru - będziecie przygotowywać ten eliksir. W parach, tak jak siedzicie - jego wzrok znowu padł na mnie i miałam wrażenie, że zobaczyłam w jego czarnych oczach dziwny błysk. - Para, której uda się go wytworzyć... o ile taka się znajdzie... otrzyma nagrodę. Ostrzegam, że jeden błąd, a amortencja może zamienić się w dość silną truciznę.
            Uniósł swoją rękę, w której trzymał małą buteleczkę. Ciecz miała barwę płynnego złota, a nad powierzchnią wyskakiwały wielkie krople. Rozszerzyłam szeroko oczy. Nie, to nie może być... ale jednak.
            - Na tablicy macie wypisany sposób przygotowania, a wszelkie składniki znajdziecie na półkach.
            Byłam pierwszą osobą, która oderwała się od krzesła i ruszyła do składników. Oni nie mieli pojęcia, o co walczą. Snape nie powiedział, co jest w małej buteleczce, choć to na pewno zagrzałoby ich do pracy. Z drugiej strony, dawało mi to trochę przewagi, gdyż wiedziałam, jaka jest stawka.
            Wróciłam do stołu, rozkładając wszystkie potrzebne składniki i dzieląc je na małe kupki. Jeden wspólny kociołek stał pomiędzy parami. Przesunęłam korzenie mandragory.
            - Pokrój je, tylko wzdłuż, nie na kostkę. I uważaj, by ich nie spłaszczyć.
            - Sama je sobie pokrój - odrzekł Malfoy, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież to nie Ron jest ze mną w parze.
            Odważyłam się na niego spojrzeć.
            - Słuchaj, zależy mi na tej nagrodzie, więc pomóż mi, to się nią podzielimy.
            Draco najwidoczniej również nie zdawał sobie sprawy z tego, co może zyskać, przygotowując amortencję, bo prychnął i rozłożył się wygodnie na krześle, zakładając ręce za głowę.
            - W końcu to ty jesteś mistrzynią eliksirów miłości - zakpił, mrużąc niebezpiecznie oczy.
            - Nigdy nie gotowałam amortencji - powiedziałam w miarę opanowanym tonem. Chwyciłam korzenie mandragory i sama zaczęłam je dzielić na ja najprostsze plastry. 
            - Może nie amortencję Ale kto wie, jaki eliksir chciałaś mi wcisnąć na Wieży Astronomicznej.
            Wbiłam nóż w korzonek, wyobrażając sobie w tym miejscu głowę Malfoya.
            - Nie chciałam podawać ci żadnego eliksiru - warknęłam - i na siebie też nie użyłam żadnego.
            - W to drugie jestem skłonny uwierzyć. Oboje wiemy, kto wlał ci to do perfum - uśmiechnął się kpiąco, znacząco patrząc na Rona.
            Nie odpowiedziałam, tylko mocno zacisnęłam szczękę. to nie Ron - powtarzałam sobie w myślach. To zupełny przypadek, że to od niego dostałam prezent. Przecież wiele osób mogło wejść do dormitorium i wylać zawartość buteleczki, by wlać tam amortencję. A poza tym, to musiał być ktoś starszy i bardzo uzdolniony, a Ron ledwo sobie dawał radę z ugotowaniem eliksiru nasennego.
            - Zastanawiam się tylko - odezwał sie Malfoy, kiedy kroiłam ostatni korzonek - czemu myślałaś o mnie, psikając się perfumami od tego kretyna.
            Nóż zdecydowanie za mocno uderzył o stół. Snape na moment zwrócił na nas uwagę, ale po chwili znowu zaczął przechadzać się po drugiej stronie sali, parokrotnie przechodząc obok kociołka Harry'ego i Notta, nie szczędząc sobie uwag typu: ,,Brawo Nott, świetne nacięcie. Potter oczywiście oddala cię od nagrody. Następnym razem dam ci szanse, przydzielając cię do kogoś rezolutnego lub chociaż kogoś używającego swoich szarych komórek".
            - Wcale o tobie nie myślałam - zabrałam się do wyliczania płatków irysów. - To był zupełny przypadek.
            - Wszystko tłumaczysz przypadkiem - stwierdził, przeciągając się leniwie. Był jedyną osobą w klasie, która nic pożytecznego nie robiła. - A tak na marginesie, chyba zapomniałaś powiedzieć Potterowi o czymś ważnym.
            Na ułamek sekundy zamarłam. Szybko jednak kontynuowałam liczenie płatków, mimo że straciłam rachubę i nie wiedziałam już, czy to dwudziesty drugi, czy dwudziesty trzeci.
            - Nie wiem o co ci chodzi.
            Nie patrzyłam na niego, ale byłam stuprocentowo przekonana, że właśnie zmrużył swoje oczy.
            - Zastanów się, kogo okłamujesz. To może być ważna informacja, która przyczyni się do zbawienia świata - powiedział drwiącym półgłosem.
            - Ale również może doprowadzić do jego zniszczenia - odcięłam się. - Zwłaszcza, że ty maczasz w tym palce.
            - Uważaj do kogo mówisz, sz... - w miarę szybko uciął, nie wypowiadając ostatniego słowa, którego miał na myśli. Ale w moich uszach odbijało się echo słowa ,,szlama".
            Policzyłam do dziesięciu, próbując zignorować jego słowa. Sprawdziłam temperaturę wody. Jeszcze potrzebowała czterech stopni więcej, żeby móc wrzucić do niej korzonki i płatki. Zabrałam się więc za zarodniki paproci, kątem oka widząc, że Parvati i Dafne już wsypują pierwsze składniki.
            - Czemu ci tak na tym zależy? - zapytał Malfoy obojętnym tonem, jakby zadawał pytania z nudów.
            - To chyba jasne - prychnęłam, upewniając się, że teraz brakuje jedynie dwóch stopni - że chcę dostać nagrodę. I dziwię się, że ci na niej nie zależy.
            - Na co by mi był jeden łyk jakiegoś eliksiru? Równie mogę go sobie kupić, nawet całe litry.
            Jeszcze raz na szybko przeliczyłam płatki irysów.
            - Tego nie kupisz - powiedziałam, po upewnieniu się, że mam idealną ilość płatków. - To Felix Felicis, płynne szczęście, bardzo trudne do ugotowania i nielegalne w sprzedaży.
            Draco ziewnął.
            - Nie brzmi zachęcająco - mruknął, kładąc głowę na stoliku. Wiedziałam, że dawał tym do zrozumienia, że w jego przypadku nie ma czegoś takiego, jak rzeczy nielegalne.
            Dodałam pierwsze składniki i zamieszałam trzy razy w ruchu przeciwnym do ruchu zegara i raz w drugą stronę. Na powierzchni pojawiły się pierwsze bąbelki, zgodnie z tym, jak pisało w instrukcji.
            - To najcenniejszy eliksir - starałam sie wytłumaczyć. - Jeden łyk sprawia, że wszystko co zrobisz po prostu ci się uda. Masz szczęście we wszystkim, niezależnie od poziomu trudności, jakiemu się podejmiesz. Kiedy jest się pod działaniem tego eliksiru, nie ma rzeczy niemożliwych.
            Przez moment wydawało mi się, że Malfoy nawet mnie nie słucha, ale po chwili wyprostował się i wbił wzrok w małą buteleczkę, a jego źrenice gwałtownie się powiększyły.
            - Wszystko jest możliwe? - zapytał z dystansem w głosie.
            - Dokładnie - sprawdziłam temperaturę wody. Jeszcze jeden stopień i mogę dodać zarodniki paprotnika.
            - Na ile starcza taka buteleczka?
            Przyjrzałam się nagrodzie. dwa łyki, nic więcej.
            - Obstawiam, że jest w niej zawarta porcja dla dwóch osób, to logicznie. Jedna porcja nie działa długo, myślę, że nie dłużej niż dwie godziny.
            Malfoy zawahał się, ale potem chwycił drugi nóż, który do tej pory leżał nieruszony na stoliku. Szybko przeczytał przepis i bez słowa zabrał się do obierania pomarańczy. Co chwilę podnosił wzrok na Felix Felicis, a w jego oczach płonęło pożądanie.
            - Ile jeszcze mamy czasu? - zapytał, kiedy dodawałam zarodniki paproci do kociołka. Ciecz przybrała już perłowy blask, co oznaczało, że na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
            - Jakieś dziesięć minut.
            - Nie zdążymy - ocenił szybo sytuacje. - Rusz się Granger, wolniej już tego nie da się wsypywać.
            Pochylił się nad kociołkiem i wyrwał mi zarodniki. Wsypał je jednym szybkim ruchem. Był tak pochłonięty, że nie zauważył nawet, jak blisko mnie się znajduje. Do moich nozdrzy znowu dotarł jego waniliowy zapach.
            - Robisz to za szybko - skarciłam go.
            - To ma tak cuchnąć? - zignorował mnie, pociągając nosem nad kociołkiem.
            Ja czułam świeży zapach pergaminu, powietrza po burzy i ujmującą woń białych róż, moich ulubionych kwiatów.  Na komentarz Malfoya miałam ochotę się roześmiać.
            - Każdy czuje to, co najbardziej go pociąga - wyjaśniłam z niemą satysfakcją, patrząc jak Draco krzywi się i odsuwa od kociołka.
            - Niemożliwe - mruknął do siebie. - Nienawidzę truskawek.
            Obniżyłam temperaturę wody i odczekałam, aż bąbelki znikną z jej powierzchni. Następnie sięgnęłam po skórkę pomarańczy, a Draco zrobił to samo. Kiedy nasze ręce się spotkały, Malfoy gwałtownie cofnął swoją, jakby mój dotyk go parzył.
            - Ty to zrób - powiedział chłodno, chowając rękę, jakby bał się, że znowu jej dotknę.
            Wzięłam uspokajający oddech i dodałam ostatni składnik do kociołka. Przyjemne zapachy stały się bardziej intensywne, co wyraźnie nie spodobało się Malfoyowi, który odsunął się jak najdalej eliksiru.
            - Doskonale - powiedział Snape pięć minut później, podchodząc do naszego stolika. - Widzę, że panna Granger doskonale wie, jak przygotować amortencje.
            Pansy zachichotała, a połowa Ślizgonów i Lavender jest zawtórowali.
            Snape podszedł po buteleczkę  i podał ją Malfoy'owi, któremu oczy zaświeciły się z podniecenia. Już chciałam wyciągnąć rękę po swoją własność, kiedy drzwi klasy otwarły się i stanął w nich Colin Creevey, Gryfon z czwartej klasy.
            - Dzień dobry, profesorze - zaczął entuzjastycznie.
            - Co ty tu robisz, Creevey? - Snape nie podzielał jego werwy. Nie lubił, gdy ktoś przeszkadzał mu w prowadzeniu lekcji.
            Colin rozejrzał się po klasie, szukając wzrokiem Harry'ego. Jego usta rozciągnął szeroki uśmiech, kiedy zobaczył swojego idola.
            - Profesor McGonagall - powiedział, nie odrywając wzroku od Harry'ego - kazała zebrać się wszystkim domom w Wielkiej Sali. Teraz.
            Uczniowie nie czekali na reakcje Snape'a, tylko pośpiesznie spakowali swoje rzeczy i opuszczali klasę. Odwróciłam się do Dracona z zamiarem przypomnienia mu, do kogo należy połowa Felix Felicis, ale Ślizgona już nie było.
            -Idziesz, Hermiono? - zapytał Ron, stojąc u progu drzwi.
            Przeklęłam w duchu Malfoya i obiecałam sobie, że odzyskam swoją własność.
            - Jak myślicie, o co może chodzić? - spytał Ron, kiedy znaleźliśmy się w Wielkiej Sali. Byli już tu wszyscy uczniowie z czwartej, szóstej i siódmej klasy. Usiedliśmy przy stole, obok Ginny.
            - Nie mam pojęcia - odpowiedziałam, a Harry wzruszył jedynie ramionami.
            - To jakiś pomysł profesora Vennera - wyznała Ginny.
            - A ty skąd możesz to wiedzieć? - rzucił Ron, jakby oskarżał siostrę, że ta wie coś, czego on nie wie.
            - Luna mi powiedziała. Zresztą, sami zobaczycie.
            W Wielkiej Sali zebrało się pięciu nauczycieli: opiekunowie każdego z domów i profesor Venner, który stał z boku z dumnie uniesioną głową. Profesor McGonagall wystąpiła.
            - Skoro już wszystkie klasy się zebrały, nie będziemy tego przedłużać. Postaram się streścić, gdyż za chwilę rozpoczyna się wasza kolejna lekcja.
            Mówiąc ,,wszystkie" klasy, McGonagall musiała mieć na myśli ostatnie cztery. Pierwszej, drugiej i trzeciej nie było na sali.
            - Profesor Venner - tu McGonagall spojrzała na nauczyciela raczej potępiającym wzrokiem - wysunął pomysł, jak poprawić integrację pomiędzy uczniami z różnych domów, co Rada Nadzorcza Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przyjęła z wielkim entuzjazmem. Z racji braku innych koncepcji, zostało to zaakceptowane przez dyrektora szkoły oraz opiekunów domów.
            McGonagall i Snape mieli grobowe miny, jakby wcale nie chcieli się zgadzać na pomysł Vennera. Profesor Flitwick był za to w wyśmienitym humorze i szepnął coś profesor Sprout, na co ta oblała się rumieńcem.
            - Myślisz, że chcą złączyć wszystkie stoły w Wielkiej Sali w jeden wspólny? - zapytała z przejęciem Parvati, na co Lavender prychnęła.
            - Na pewno nie. Może po prostu chcą zrobić jeden Pokój Wspólny, dla wszystkich domów.
            Na samą myśl, że Lavender mogłaby mieć racje, dostałam gęsiej skórki.  Jeszcze większy tłok w Pokoju Wspólnym nie dawałby mi najmniejszych szans na skupienie się w czasie nauki.
            - Ruszając już w tym miesiącu - kontynuowała McGonagall - z każdym końcem miesiąca, wydawane będą Bale Integracyjne, mające na celu zjednoczenie wszystkich czterech domów.
            Lavender zaklaskała, na co większość spojrzała z dezaprobatą.
            - Jestem pewna, że tym razem on mnie zaprosi! - powiedziała półgłosem do Parvati.
            - I niby w jaki sposób ma nas to zjednoczyć? - zapytał Ron, najwyraźniej niezadowolony z pomysłu Vennera. - Ostatni Bal Bożonarodzeniowy był wielką klapą!
            - Ja się bawiłam świetnie - przyznałam, na co Ron obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem.
            - Ale teraz nie ma Wikusia, którego mogłabyś zaprosić.
            Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, głośno odezwał się Krukon z czwartej klasy.
            - Czy możemy zaprosić kogoś z młodszych klas?
            Parę osób nastawiło uszu, żeby lepiej słyszeć. McGonagall wydawała się być zbita z tropu.
            - Bal Integracyjny, Davis - warknęła na niego. - Nie będziecie wybierać sobie partnerów. Każdemu z was zostanie losowa przydzielona osoba z innego domu.
            Pokój Wspólny zabrzmiał gwarem zbulwersowanych głosów, a Ron krzyknął: ,,Ale to bezsens!". McGonagall sprawiała wrażenie, jakby zgadzała się ze słowami Rona, ale uciszyła uczniów jednym machnięciem ręki.
            - Pierwszy bal odbędzie się z końcem września. Kartki z nazwiskiem partnerki bądź partnera przysłane zostaną do każdego z was indywidualnie przez sowy. Tak, Davis?
            Krukon opuścił rękę.
            - A co jeśli ktoś nie będzie chciał być w parze z właśnie tą osobą, która została mu przydzielona?
            - Integracja, Davis, integracja! - zagrzmiała McGonagall. - Na tym to polega, żebyście zawiesili broń i zjednoczyli się. Obowiązuje was przynajmniej jeden taniec, choć oczekujemy, że cały wieczór spędzicie w swoim towarzystwie.
            - Niczego głupszego ten Venner nie mógł wymyśleć - mruknął Ron, tak że tylko ja i Harry mogliśmy to usłyszeć.
            Zerknęłam na profesora Vennera, który wydawał się być dumny ze swojego pomysłu. Zauważyłam też, że Snape patrzy na niego wzrokiem bazyliszka.
            - Nie rozumiem, czemu myślą, że takie coś poprawi stosunki pomiędzy domami - pokręciłam głową. - W przypadku kontaktów Gryfonów ze Ślizgonami to jeszcze bardziej pogorszy sytuację.
            - Chyba zacznę się modlić, żeby dostać jakąś dziewczynę z Ravenclawu, wtedy mam pewność, że jest przynajmniej mądra. Nie może być też wyższa i wolałbym, żeby ważyła mniej ode mnie...
            - Ale z ciebie powierzchniowiec, Ron - wytknęłam mu, przypominając sobie zeszłoroczną sytuację, kiedy Ron nie chciał zaprosić żadnej nieatrakcyjnej według niego dziewczyny.
            - Nie rozumiem, czemu my mamy się jednoczyć - Ron zignorował moje słowa. - Powinni uczyć tego pierwszaków. Na co na przykład to ostatnim klasom? I tak za niecałe dziesięć miesięcy wychodzą i już nie wrócą.
            - To chyba zrozumiałe, prawda? - powiedziałam. Ron i Harry wymienili bezradne spojrzenia, co dało mi do zrozumienia, że muszę im to wyjaśnić. - Chodzi o ciebie, Harry. A konkretniej o to, że twierdzisz, iż Sam-Wiesz-Kto powrócił. Dumbledore ci w to uwierzył, co za tym idzie nauczyciele również musieli się do tego przekonać. Tiara na początku roku ostrzegała, że mamy się zjednoczyć, że nigdy to nie było takie ważne, jak teraz. To dlatego tak bardzo zależy na tym Dumbledore'owi.
            Ron obrócił twarz w stronę stołu Slytherinu, gdzie uczniowie właśnie ryknęli śmiechem na jakiś żart Pansy Parkinson.
            - Zjednoczyć się ze Ślizgonami? Z tymi bezmózgowcami? - zakpił, a na jego twarzy malował się niesmak.
            Harry wpatrywał się w stół Krukonów, a ja wiedziałam, że myśli o Cho Chang. Rok temu zaprosił ją na Bal Bożonarodzeniowy, a ona była umówiona już z Cedrikiem. Teraz Cedrika już nie było, a Cho i Harrym musiały kierować niezrozumiałe uczucia. Zrobiło mi się żal ich obu, na myśl, co muszą teraz przeżywać.
            Wyszliśmy ostatni z Wielkiej Sali, gdyż Harry i Ron przepuszczali wszystkich, bo nie śpieszyło im się na wróżbiarstwo. Przy marmurowych schodach ktoś już jednak na nas czekał. Pansy Parkinson w towarzystwie Crabbe'a i Goyle'a, opierała się o ramę, a szyderczy uśmiech wpłynął na jej twarz, gdy nas wypatrzyła.
            - Armia Szlam przystąpiła do ataku - powiedziała, widocznie w dobrym humorze. - Chwilowe zawieszenie broni zostało wstrzymane, a walkę o ziemie trzeba ponowić.
            - O czym ona mówi? - szepnął Ron do Harry'ego.
            - Pojedynek Czarodziejów, Weasley - odpowiedziała Pansy. - Dzisiaj o północy.
            Crabbe i Goyle, przypominający otępiałe małpy, pełnili rolę jej ochroniarzy. Zaczęłam zastanawiać się, gdzie w takim razie jest ich szef - Malfoy, ale jak na zawołanie, ten wyłonił się z lochów.
            - Crabbe, Goyle - zawołał do nich, a potem dostrzegł mnie, Harry'ego i Rona. - No proszę, tylko nie mówcie, że bratacie się z tymi łamagami?
            - Nigdy, Draco, nawet tak nie mów! - zapiszczała Pansy, która odepchnęła Goyla tak, by móc stanąć bliżej Malfoya.
            Jego władza spotęgowała się w tym roku. Zawsze pełnił rolę Księcia Slytherinu, ale teraz wydawał sie być bardziej pewny siebie i jeszcze bardziej adorowany przez Ślizgonów. Aż skręciło mi żołądek na myśl, że może to mieć coś wspólnego z jego służbą u boku Voldemorta...
            - Umówiliśmy się na pojedynek, dzisiaj o północy - Pansy dumnie wypięła pierś, jakby czekała na aplauz ze strony Dracona.
            - Dzisiaj nie jest dobrym rozwiązaniem - stwierdził Malfoy, a Pansy zrobiła zawiedzioną minę, jakby powiedział jej, że jej rozumowanie jest do niczego.
            - Myślałam, że im szybciej...
            - To źle myślałaś, Parkinson - warknął Draco. Zaskoczyło mnie, że nawet dla swoich ludzi jest taki okropny.
            - Chyba nie chcesz im odpuścić? - Pansy wskazała głową na nasza trójkę, choć jej oczy skupione były na Malfoyu.
            - Oczywiście, że nie. Chętnie pooglądam, jak oczyszczasz naszą planetę ze śmieci.
            Ron drgnął, ale nie ruszył sie ze swojego miejsca, za co byłam mu wdzięczna. Pansy zaśmiała się cicho, jeszcze bardziej przybliżając się do Dracona.
            - To kiedy? - zapytała i ,,przypadkiem" musnęła ręką jego dłoń.
            - W noc po pierwszy balu - lewy kącik jego ust uniósł się ku górze. - A teraz, Crabbe, Goyle, idziemy.
            Ruszył w stronę lochów, a jego goryle zrobiły to samo. Nie zdążyłam nawet się upomnieć o Felix Felicis.
            - W noc po pierwszym balu - powtórzyła Pansy, patrząc na mnie. - Tylko nie stchórz, Granger.
            Odwróciła się na pięcie i ruszyła za orszakiem Dracona.
            - Dokopiemy im - powiedział pewnie Ron.
            - Co? - zamrugałam. - Nie. Nie będzie żadnego pojedynku.
            Ron wytrzeszczył oczy.
            - Żartujesz, Hermiono? Jesteśmy z Gryffindoru, nie możemy sie nie pojawić i dać im satysfakcję!
            - Ale nie możemy też łamać zasad! Jesteś prefektem, Ron, a oni chcą nas pozabijać!
            - Jak zawsze bierzesz wszystko za poważnie - stwierdził obrażonym tonem. - Ta cała Parkinson chciała nas tylko postraszyć. Oni chcą, żebyśmy się nie pojawili. Mieliby ubaw do końca szkoły. Musimy im pokazać, kto tu rządzi.
            Spojrzałam bezradnie na Harry'ego, ale on okazał się trzymać stronę Rona.
            - Pójdę tam z wami ukryty pod peleryną-niewidką i w razie wypadku będę was osłaniać - a na widok mojej rozdrażnionej miny dodał: - Ron ma rację, musimy utrzeć Malfoyowi ten jego podły uśmiech.
            - Z jego kretyńskiej twarzy - dodał Ron.
            Nie mogłam uwierzyć, że po tym, co Harry i Ron przeżyli w ciągu tylu lat, że po tym, jak wszyscy troje dowiedzieliśmy się, iż Voldemort powrócił, że po tym, jak po ich ostatnim pomyśle to ja zostałam ukarana, nadal mam takich nieodpowiedzialnych przyjaciół.
            Kiedy znalazłam się w dormitorium, humor jeszcze bardziej mi się pogorszył. Na swoich łóżkach siedziały Lavender i Parvati, obie ściskając w dłoniach jakieś karteczki. Lavender wyglądała, jakby zaraz miała eksplodować.
            - Nie martw się, Lav - pocieszała ją Parvati. - Zatańczysz z nim  jeden taniec, a potem pójdziesz odbić Zacha...
            - Cii - syknęła Lavender, obdarzając mnie nieprzyjemnym spojrzeniem, jakbym to ja była winna wszystkiemu, co złe.
            Miałam dziwne przeczucie, że wiem, o co może chodzić. I nie pomyliłam się, kiedy na swoim łóżku zobaczyłam jedną ze szkolnych sów. Do nóżki miała przywiązaną maluteńką kopertę.
            - Założę się, że trafi jej się jakiś przystojniak - wyszeptała Lavender, doskonale wiedząc, że to słyszę. - Zazwyczaj te najmniej atrakcyjne mają najwięcej szczęścia w takich sprawach.
            Odwiązałam kopertę, a sowa wydała z siebie radosny dźwięk i z gracją wyleciała przez otwarte okno.
            Parvati i Lavender w skupieniu przyglądały mi się. Wydawały się bardziej ciekawe tego, jakie nazwisko zawidnieje na karteczce, niż ja sama. Nie chciałam jednak dać im tej satysfakcji. Schowałam kopertę do torby i bez słowa ruszyłam na starożytne runy, które rozpoczynały się za kilka minut.
            Dopiero wieczorem chciałam w samotności przekonać się, kto ma zostać moim partnerem w pierwszym szkolnym Balu Integracyjnym.
           

           

6 komentarzy:

  1. Mimo wszystko nie chce, zeby to był Malfoy. Cały czas na siebie wpadają, robią coś w parach. Los chyba musialby byc naprawde nieprzychylny dla Hermiony. Rozdział chyba trochę dłuższy ♥, choć mi się go tak szybko czytało. Dobrze, że Harry i Ron się za nią wstawili. Prawdziwi przyjaciele. Ciekawe po co Draco potrzebny jest eliksir szczęścia. Czekam na kolejny :).

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, zachowanie Rona zupełnie mnie nie dziwi, za to Pansy brzmiała zupełnie tak, jak Lavender za czasów miłości do Rona i to mnie trochę zdziwiło :D

    Pozdrawiam,
    mini-dramione.blogspot.com
    hg-ss-we-snie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobra, wiem, że dostanie Draco, fajnie, fajnie.
    Ale WOW, dobry pomysł z tym balem :) Naprawdę dobry :)
    Czekam na więcej! :)
    http://dramione-pamietnik.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Bedzie miała Dracona, prawda? ;)
    i co z Felixem? kurcze coś czuje zw on nie bedzie jej chcial oddac polowy..
    co do Balu to jakos nie wydaje mi siw, zeby przyczyniło się to integracji...przecież oni sie tam pozabijaja...
    nawiaswm jesten juz na bieżaco i jak tylko znajde chwilę dodam Twoj blog do polecanych, wiec na pewno bede czytac dalej, bo opowiadanie jest mega!

    www.swiatlocienn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie piszesz, nie mogę się doczekać aż dodasz kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  6. To musi być Malfoy, nie widzę innego wyjścia! : D
    Strasznie dobrze czytalo mi się ten rozdział. Naprawdę się cieszę, ze był taki długi, zaraz lecę nadrabiać kolejny :)
    Na początku myślałam, ze Pansy żartuje z tym pojedynkiem.. Co będzie jak zostaną przyłapani prze nauczycieli? Nie sądzę żeby Hedkiona chciała wylecieć ze szkoły. W ogóle dziwi mnie to, ze gryfonka przystała na propozycje Wielbicielki-Pana-Arystokraty. Ciekawa jestem jak to się skończy.
    No i bal. Ah, nie mogę się go doczekać! Mam nadzieję, ze chociaż lykne jego kawałek w rozdziale, który na mnie czeka :D także - lecę czytać!

    http://slughorn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń