niedziela, 13 września 2015

Rozdział V



            - Ron, mógłbyś ją trzymać mocniej?
            - Jasne, ale… Auć!
            Wyższy chłopak cofnął się gwałtownie, rozmasowując sobie przedramię. Spojrzał na mnie oskarżycielskim wzrokiem.
            - Ron, pomóż mi – jęknął Harry, trzymając mnie obiema rękami. Wyrywałam się, próbując dosięgnąć mojej różdżki. Musiałam ich jakoś odgonić. Zatrzymywali mnie, a ja musiałam pobiec do lochów.
            - Wbiła mi paznokcie w skórę – mruknął Ron, ale posłuchał przyjaciela. Złapał mnie w chwili, w której udało mi wyrwać się Harry’emu. Teraz byłam obejmowana dwojgiem par rąk.
            - Puszczajcie! – krzyknęłam, nadeptując jednemu z nich na nogę. Usłyszałam jęk i głośny dziewczęcy śmiech w tle. Nie zwracałam uwagi na gapiów, którzy zatoczyli krąg wokół naszej trójki. Mogli mi pomóc. Zostałam bezprawnie zatrzymana i obezwładniona.
            - Musimy iść do Snape’a – powiedział Harry, robiąc unik przed moją zaciśniętą pięścią, łapiąc ją i przytrzymując. – Dobrze by było, gdybyśmy się pospieszyli.
            Wzbierała we mnie taka złość, że nie miałam czasu zastanawiać się, czemu ta dwójka to robi. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, a oni próbowali zabrać mi moje szczęście, nie pozwalając mi spotkać się z miłością mojego życia. Kiedy wybiegłam z dormitorium, stali przy Lavender, która z szerokim uśmiechem zaczęła o czymś opowiadać. Nie zdążyłam dotrzeć do końca Pokoju Wspólnego, kiedy Harry i Ron rzucili się na mnie, nie pozwalając mi przejść.
            - Szybciej – ponaglił Harry, kiedy schodzili po marmurowych schodach, ciągnąc mnie za sobą. Uspokoiłam się, kiedy zobaczyłam, że prowadzą mnie w stronę lochów.
            - Gdzie on jest? – zapytałam zniecierpliwiona, rozglądając się wokoło. Chciałam już przy nim być, powiedzieć mu, jak bardzo mi na nim zależy.
            - Nie mogę uwierzyć – powiedział Ron – że ten kretyn Malfoy dał…
            Rzuciłam się na Rona, jak lew na sarnę w czasie polowania. Jak on mógł nazwać Dracona kretynem? Pragnęłam zadać mu ból, rozszarpać na strzępy, żeby już nigdy nie mógł powiedzieć czegoś tak strasznego. Nie zwracałam uwagi na jego krzyk, ani na Harry’ego, który chwycił mnie w talii i odciągnął. Wymachując rękami i nogami, chciałam mu się wyrwać i zmusić Rona do wycofania tych słów.
            - Jak śmiesz… Jak śmiesz go tak nazywać?! – krzyknęłam tak głośno, że zabolała mnie krtań.
            Ron patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczył ducha. Pod okiem miał świeży ślad rozcięcia. Poczułam satysfakcję, że choć taką mogłam dać mu nauczkę. 
            - Musimy zaprowadzić ją do Snape’a – powiedział Harry, nadal trzymając mnie w pasie. Ron nie poruszył się. – Ona nie jest sobą, Ron. Pomóż mi!
            Ron nadal stał, opierając się o barierkę przy schodach. Wyglądał żałośnie, jak skulony kot, wystraszony warczenia pobliskich psów. Miałam ochotę roześmiać się, zakpić z jego słabości. Ale nie było czasu. Miotałam się we wszystkie strony, byle wyswobodzić się z uścisku Harry’ego. Z każdą sekundą on tracił siły, a ja zyskiwałam moc, zdeterminowana, by uciec z ich podstępnej pułapki. Nie mogłam pozwolić zabrać im mojego sensu życia. Byli jak pijawki, próbujące wyssać moje szczęście. A ja miałam ich za swoich przyjaciół…
            Z całej siły odepchnęłam Harry’ego, który stracił równowagę  i wleciał na barierkę obok Rona. Nie czekając, aż się otrząsną,  zbiegłam po marmurowych schodach, a potem zaczęłam biec w stronę lochów. Byłam pewna, że właśnie tam go znajdę. Na pewno jeszcze nie śpi, spędza wieczór w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Dlaczego ja nie zostałam przydzielona do Slytherinu? Widywałabym go wtedy codziennie, na pewno już dawno zauważylibyśmy, jak do siebie pasujemy. Ale tiara nas rozdzieliła. Tak jak Harry i Ron próbowali. Nie miałam zamiaru dać się jakieś głupiej starej czapce i dwóm fałszywym przyjaciołom przechytrzyć. Ich chore urojenia nie mogły popsuć mi życia.
            Wiedziałam, gdzie znajduje się Pokój Wspólny Ślizgonów. Nie dotarłam tam jednak, bo zza zakrętu wyłoniła się postać. Wysoka, chuda, z czarnym, sięgającym ziemi płaszczem. Nie jednak profesor Snape wzbudził moje zainteresowanie, ale osoba idąca za nim. To był Draco.
            - To się nie może powtórzyć. Musisz grać lepiej, Draco. Zawiadomiłem już… - urwał Snape, kiedy mnie zobaczył. Draco przeniósł swój wzrok z podłogi na mnie.
            W tej chwili rozbłysło. Poczułam przyjemne łaskotanie w brzuchu. Jego piękne oczy patrzyły prosto w moje. Wtedy nic się nie liczyło. Serce zabiło mi mocniej.
            - No, no, no – powiedział Snape z szyderczym uśmiechem. – Szwendanie się po szkole o tak później porze…
            Ruszyłam w stronę Dracona, nie odrywając od niego wzorku. Snape stał mi na drodze, więc nie zważając na to, że jest nauczycielem, odepchnęłam go na bok. Kątem oka widziałam, jak odbija się od ściany, niczym piłeczka pingpongowa. Czas zwolnił. Draco się nie ruszał, a jego twarzy malowało się zaskoczenie. Był już prawie na wyciągnięcie ręki. 5 kroków… tak bardzo chciałam rzucić mu się w ramiona… 4 kroki... jego oczy zdawały się mieć coraz intensywniejszą barwę… 3 kroki… musiałabym stanąć na palcach, żeby musnąć jego usta swoimi… 2 kroki… pragnęłam wykrzyczeć to, jak bardzo go kocham… ostatni krok…
            - Tu jest! – zawołał jakiś głos, ledwie słyszalny, stłumiony zmysłem wzroku, pochodzący jakby z innej przestrzeni. Mimowolnie oderwałam wzrok od Dracona i spojrzałam za siebie. Ron pokazywał na mnie palcem, a obok niego pojawił się Harry. Omiótł wzrokiem mnie i Dracona, a potem spojrzał na Snape’a, który trzymał się za ramię.
            - Potter! – wysyczał Snape przez zaciśnięte zęby. – Ty i twoi…
            - Ona jest pod działaniem eliksiru! – ryknął Harry, ale Snape go zignorował.
            - Będę musiał powiedzieć Dumbledore’owi, co robi jego ulubieniec, kiedy inni starają się zachować go przy życiu.
            - Proszę posłuchać, Hermiona jest…
            Jego słowa zostały stonowane przez głos Dracona, który mruknął coś do siebie, tak że tylko ja zdołałam go usłyszeć. Nie zwróciłam uwagi na sens wypowiedzianych przez niego słów, bo znowu liczyło się tylko to, jak blisko mnie się znajdował. Miałam ochotę nakrzyczeć na siebie, że stałam wsłuchana w jakąś alogiczną wymianę zdań, zamiast zrobić to, po co tu właściwie przyszłam.
            Kiedy ponownie spojrzałam w jego oczy, ogarnęła mnie fala przyjemnego ciepła. Był tak blisko, choć te dzielące nas centymetry wydawały się być milionem kilometrów, dzielących słońce od księżyca. Marzyłam, by pokonać dzielącą nas barierę. Pocałować go i powiedzieć mu o swoich uczuciach. Zamknęłam oczy, wydęłam usta i pozwoliłam, by całą świadomość ogarnęła czarna pustka. Sekundy nie były już sekundami, ale ciągnącymi się minutami, godzinami, dniami. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, kiedy czekałam na pocałunek, który jednak nie nadszedł. Zamiast tego jakaś obca siła odciągnęła mnie na bok. Przywarłam do ściany. Nie mogłam się poruszyć, zupełnie jakbym została przyklejona niewidzialnym klejem. Przede mną stał Sanpe, z wyciągniętą różdżką.
            - Co tu się dzieje?! – znikąd pojawiła się profesor McGonagall. – Malfoy, Granger, dzisiejszy szlaban wam nie wysta… Co pan robi, profesorze? – wytrzeszczyła oczy na Snape’a.
            Profesor Snape zawahał się, niechętnie schował swoją różdżkę. Poczułam, jak oplatające mnie niewidzialne sidła znikają. Snape też chciał nas rozdzielić. Gdybym miała tylko różdżkę…
            - Myślę, że pan Potter wraz z przyjaciółmi urządził sobie niewielką wycieczką po zamku – powiedział zimnym tonem.
            - Pani profesor…
            - Wszyscy czworo, natychmiast do mojego gabinetu! – przerwała Harry’emu McGonagall.
            Z kieszeni jej szlafroka wystawała różdżka. Gdybym tylko mogła ją przejąć… Mogłabym dać nauczkę im wszystkim, którzy stali na przeszkodzie do mojej miłości.
            - Troje – poprawił ją Snape. – Pan Malfoy jest tu ze mną. Właśnie odprowadzałem go do dormitorium.
            Wiedziałam, że kłamał. Sama widziałam, że szli w przeciwnym kierunku. Nie to jednak było istotne. Różdżka McGonagall była na wyciągniecie mojej ręki. Wystarczyłoby skorzystać z tego, że są zajęci rozmową…
            - Proszę posłuchać – powiedział Harry z wyraźnym zirytowaniem. – Malfoy dał Hermionie eliksir i ona teraz myśli, że…
            - Chyba śnisz, Potter – warknął Draco. Jego głos uaktywnił adrenalinę, która zachęciła mnie do działania.
            Profesor McGonagall otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ściągając przy tym groźnie brwi. W ułamku sekundy znalazłam się przy niej i chwyciłam jej różdżkę, zanim ktokolwiek zdołał zareagować.
            - Odsuńcie się! – zawołałam, celując różdżką w każdego po kolei, omijając Dracona, który wyglądał na równie zdezorientowanego, co cała reszta. 
            - Hermiono, pomieszało ci się…
            - Loccomotor Wibbly! – strumień jasnego światła ugodził Rona w klatkę piersiową. Klątwa Galaretowatych Nóg zwiotczyła mu nogi, uniemożliwiając ruch.
            Profesor McGonagall z oburzeniem wciągnęła powietrze. Zanim zdążyłam skierować różdżkę na nią, ta wypadła mi z ręki. Snape chwycił ją w powietrzu. Rozbroił mnie niewerbalnym zaklęciem, co jeszcze bardziej wznieciło mój gniew.
            - Wytłumacz mi to, Potter! – rozkazała profesor McGonagall, odbierając swoją różdżkę i rzucając przeciwzaklęcie na Rona. Ten oparł się o ścianę, dysząc ciężką. Wpatrywał się w swoje nogi, nad którymi zyskał już władzę.
            Chciałam rzucić się na nich, sprawić, żeby zniknęli i zostawili mnie i Dracona samych. Ale któryś z nich rzucił na mnie zaklęcie, które nie pozwoliło ruszyć mi się z miejsca. Draco stał z boku, skacząc wzorkiem na każdego z nich, a kiedy spojrzał na mnie, na jego twarzy malowała się odraza. Zdawało mi się, że jakaś ręka ścisnęła moje serce. To przez nich. Przez Harry’ego, Rona, Snape’a i McGonagall Draco już mnie nie chciał.
            - Już mówiłem – powiedział Harry – że Malfoy podsunął jej eliksir miłosny w postaci perfum, a kiedy ich użyła...
            - Eliksir miłosny w postaci perfum? – McGonagall spojrzała niepewnie na Snape’a.
            - Mam tę fiolkę – wydyszał Ron. W dłoni trzymał małą buteleczkę ze słodkim zapachem wanilii.
            Profesor McGonagall przejęła fiolkę od Rona. Uważnie się jej przyjrzała. Spojrzała na mnie, a potem na Dracona.
            - Możesz to wyjaśnić? – zapytała wyniosłym tonem.
            Draco utkwił wzrok w buteleczce.
            - Pierwszy raz to widzę.
            - Kłamca – warknął Ron, prostując się i łypiąc groźnie na Dracona. Znów wezbrała we mnie złość. Jak on mógł go obrażać?
            Profesor McGonagall podeszła do mnie, machając mi fiolką przed oczami.
            - Kto ci do dał?
            Zacisnęłam mocno szczękę. Nie zamierzałam z nią współpracować. Z żadnym z nich.
            Ron nieśmiało wystąpił.
            - Dostała ją ode mnie – wydukał, wbijając wzrok w podłogę. – Ale to zwykły perfum, przysięgam! Poprosiłem tatę, żeby kupił mi go w jednym z mugolskich sklepów, jako prezent urodzinowy.
            Nie wiedziałam, o czym on mówi. Kogo obchodzi jakiś perfum? Czy nikt z nich nie mógł dać mi spokoju? Kiedy Draco był tak blisko, a oni wszystko psuli.
            - To nie żaden perfum – odezwał się Snape, kiedy McGonagall wręczyła mu flakonik. Trzymał go na wysokości oczy i uważnie penetrował. – To amortencja.
            - Więc jednak eliksir miłosny - powiedziała półgłosem McGonagall, bardziej do siebie, niż do Snape’a.
            - Najsilniejszy – odparł Snape. Jego czarne jak bezwyjściowe tunele oczy, omiotły moją osobę. – Sądząc po jej anormalnym zachowaniu, był bardzo długo przetrzymywany. Może nawet dłużej niż oni żyją.
            Oddał McGonagall flakonik.
            - Pójdę przygotować antidotum – powiedział sucho i ruszył w stronę swojego gabinetu. Draco obrócił się by odejść, a serce zabiło mi mocniej. Na szczęście McGonagall go zatrzymała.
            - Macie mi natychmiast wytłumaczyć, co się stało – rozkazała.
            Ron i Harry zaczęli snuć jakąś dziwną historię o Lavender, która wybiegła do nich i opowiedziała im, że kocham Malfoya. Draco stał nieruchomo obok i milczał, ale widziałam, że wsłuchuje się w słowa tej dwójki.
            - Ale Ron tego nie zrobił – zakończył Harry pewnym siebie głosem. – Gdyby to był on, Hermiona byłaby przekonana, że to jego kocha, a nie…
            Cała trójka spojrzała na Dracona,
            - O to musimy zapytać profesora Snape’a – powiedziała McGonagall, a w jej głosie dało się słyszeć powątpienie.
            Kolejne minuty ciągnęły się bardzo wolno. Wszyscy milczeli. Draco oparł się o ścianę lochu. Włosy opadły mu na czoło, tworząc artystyczny nieład. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Zaklęcie Snape’a nadal działało i nie mogłam się ruszyć. Próbowałam przechwycić jego wzrok, ale on zapatrzony był w ziemie. Nawet bez uśmiechu na ustach wyglądał uroczo. Zastanawiałam się, jak mogłam nie zauważyć tego w ciągu tylu lat, od kiedy go znałam.
            Snape przyszedł po parunastu minutach. W ręce trzymał małą buteleczkę ze srebrną cieczą.
            - Wypij – nakazał, podsuwając mi buteleczkę pod nos.
            Z jakiej racji miałam go słuchać? Zabrał mi moje szczęście, współpracował w odseparowaniu mnie od Dracona, stanął mnie na drodze i przykuł jakimś zaklęciem. Spojrzałam  na niego nienawistnym wzrokiem i zacisnęłam mocno usta, na wypadek, gdyby chcieli wlać mi to coś siłą.
            - Wypuścimy cię, jeśli to wypijesz – odezwała się McGonagall. Jej też nie ufałam. Ona należała do nich, maczała palce w ich aberracyjnym planie. Zacisnęłam usta jeszcze mocniej.
            - Hermiono… - zaczął Harry, podchodząc bliżej.
            - Wypij to – przerwał mu Draco.
            Spojrzałam na niego. Nie patrzył na mnie. Jego wzrok utkwiony był gdzieś pomiędzy wszystkimi. Jemu jedynemu ufałam. Ale tego samego chcieli ci zdrajcy.
            Nieświadomie kiwnęłam głową i sięgnęłam po buteleczkę. Skoro Draco tego chciał.
            Jednym chlustem wypiłam całą zawartość. Znów poczułam uderzający zapach wanilii, który jednak z każdą sekundą robił się coraz mniej intensywny. Ciepło, które zalało moje ciało, powoli wyparowywało. Zakręciło mi się w głowie. Różne obrazy mignęły mi przed oczami. Śmiejąca się Lavender, prezent od Rona, chora obsesja na punkcie Malfoya…
            Nagle zaczęłam postrzegać świat w zupełnie inny sposób. Byli tu moi najlepsi przyjaciele, Harry i Ron, który próbowali powstrzymać mnie przed zrobieniem z siebie idiotki. Był tu też Malfoy, cyniczny i odpychający, wróg numer jeden, który służył samemu Voldemortowi. Byli tu nauczyciele – profesor McGonagall, która wpatrywała się we mnie z szokiem wypisanym na twarzy oraz profesor Snape’a, trzymający się za ramię. To ja go odepchnęłam, tak że się uderzył. To ja rozcięłam Ronowi policzek. To ja przechwyciłam różdżkę McGonagall i groziłam nią każdemu z nich.
            Poczułam taki wstyd, jaki jeszcze nigdy w życiu mi nie towarzyszył. Nie miałam odwagi spojrzeć na żadnego z nich. Miałam ochotę uciec, schować się w dormitorium i nie wychodzić przez następne parę lat.
            - Hermiono? – usłyszałam niepewny głos Harry’ego.
            Nie wiedziałam, jak zareagować. Przywarłam plecami do ściany.
            - Co się właściwie stało? – zapytałam słabo.
            Usłyszałam, jak Ron odetchnął z ulgą.
            - Wróciła!
            Powoli podniosłam głowę. Harry, Ron, McGonagall i Snape przyglądali mi się. Malfoy patrzył w zupełnie innym kierunku.
            - Sewerusie, czy można stwierdzić, kto dał pannie Granger ten eliksir? – zapytała McGonagall. Miałam ochotę się roześmiać. Przez ułamek sekundy było dla mnie oczywistym, że to Malfoy stał za wszystkim. Potem jednak ogarnęła mnie wątpliwość. Przecież dostałam go od Rona…
            - Ktoś przeistoczył amortencję w taki sposób, że nie trzeba było jej zażyć, żeby zadziałała. To bardzo zaawansowana magia. Żaden uczeń piątego roku nie byłby wstanie tego dokonać.
            Ron prychnął.
            - To chyba jasne, nie? Niby czemu Hermiona myślała, że kocha Malfoya? Bo to on jej to dał!
            Poczułam podwójne zażenowanie. Żałowałam, że Ron to powiedział.
            - Gdybyś słuchał na moich lekcjach, Weasley – odparł sucho Snape – to wiedziałbyś, że eliksiry miłosne nie zawsze działają w oparciu na osobę, która go podała. Sądzę, że w tym przypadku odbiorca zakochiwał się w pierwszej osobie, o której pomyślał.
            Nastała niezręczna cisza. Czułam na sobie oskarżycielski wzrok Rona, jakby to była moja wina, że akurat wtedy Lavender zaczęła mówić o Malfoyu…
            - A teraz – ciągnął Snape, przerywając dramaturgię z wyraźną satysfakcją – idę zająć się ważniejszymi sprawami. A to – potrząsnął flakonikiem perfum – konfiskuję. Na wypadek gdyby ktoś – spojrzał wymownie na Rona – jeszcze raz chciał komuś to podarować.
            Kiedy jego kroki ucichły, McGonagall odchrząknęła. Chyba uznała, że lepiej się szybko zmyć.
            - Nie dostaniecie szlabanu, bo działaliście w imię wyższej konieczności. A teraz marsz do łóżek, wszyscy! – obrzuciła każdego po kolei srogim spojrzeniem i ruszyła w przeciwną stronę, co profesor Snape.
            Wcale nie czułam się lepiej, kiedy w lochach zostaliśmy tylko ja, Harry, Ron i Malfoy.
            - Powinniśmy się zbierać – powiedział niepewnie Harry, który najwyraźniej podobnie jak ja, chciał już stąd odejść.
            - Nie mogę uwierzyć, że perfumując się moimi perfumami pomyślałaś o Malfoy’u! – rzucił Ron bez żadnych skrupułów, ignorując Dracona, który na dźwięk swojego nazwiska gwałtownie podniósł głowę.
            - Nie myśl, Weasley, że mi tym jakoś pochlebiasz – mruknął jadowicie.
            Ron wyciągnął różdżkę.
            - Snape może cię bronić, ale ja doskonale wiem, że ty za tym wszystkim stoisz.
            Draco również wyciągnął swoją różdżkę.
            - Jesteś pewien, że chcesz, bym rozkwasił ci twarz? – zapytał, celując różdżką w Rona.
            - Zamknij się.
            - No tak, twojej twarzy już bardziej pokiereszować się nie da.
            Strumień czerwonego światła wyleciał z końca różdżki Rona, ale Malfoy skutecznie użył zaklęcia tarczy.
            - Tylko na to cię stać, Weasley?
            - Ron, przestań! – zawołałam. Chwyciłam Rona za ramię, ale on strzepnął moją rękę.
            - Nie warto – powiedział Harry, bacznie obserwując Malfoya, który z szyderczym uśmiechem patrzył, jak Ron opuszcza swoją różdżkę.
            - Jeszcze się z nim policzę – mruknął Ron, kiedy wspinaliśmy się po marmurowych schodach. Zaciskał mocno pięści, a jego twarz nabrała koloru niemal takiego samego, jak jego włosy.
            Kiedy stanęliśmy przed portretem Grubej Damy, Ron mamrotał przekleństwa na Malfoya. Harry, korzystając z chwili nieuwagi przyjaciela, odciągnął mnie na bok.
            - Hermiono, chyba nie wierzysz w to, że to Ron podał ci ten eliksir?
            - Wiem, że tego nie zrobił – odpowiedziałam.
            Kiedy jednak znalazłam się w swoim dormitorium, rozmyślałam nad całym dzisiejszym dniem. Ktoś przysłał mi ujawniacz, ktoś dolał amortencji do perfum Rona. Czy to sprawka tej samej osoby? I choć starałam się bezgranicznie wierzyć, ze to nie Ron za tym stoi, z każdą chwilą spędzoną na rozmyślaniu, miałam coraz większe co do tego wątpliwości.
           

8 komentarzy:

  1. Szczerze nie mam pojęcia kto to zrobił, może bliźniaki? Uwielbiam ten rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja uwielbiam Ciebie i to, że komentujesz każdy rozdział. To na prawdę wiele dla mnie znaczy. Dziękuje Ci baardzo :)

      Usuń
  2. Świetnie opisujesz, nie tylko uczucia ale i postacie. Kazda z nich ma swoj odrębny charakter, co bardzo cenie. Uwielbiam postac Hermiony i ciesze sie, ze nie zrobilas z Malfoya takiego bezlitosnego dupka xD Dodaj szybko nexta <3
    ~Ms Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dość szczegółowo wszystko zaplanowane i każde wypowiedziane przez kogokolwiek słowo ma jakieś znaczenie (mniejsze lub większe). Staram się dopasowywać styl wypowiedzi pod konkretną postać (między innymi dlatego napisanie jednego rozdziału zajmuje mi tak dużo czasu). Mam zamiar rozwinąć wiele wątków i każdy powoli rozpracowuję, ale mam nadzieję, że moje starania nie pójdą na marne. Dziękuje za komentarz :)

      Usuń
  3. skoro zaden uczeń nie mogł tego zrobic to kto? nauczyciel.. raczej nie....a kto inny miałby dostep do prezentu Hermiony, zwlaszcza ze byl kupiony w mugolskim sklepie...
    coraz bardziej mi sie to opowiadanie podoba. generalnie nie przepadam za Dramione, ale Twoje opowiadanie wyjatkowo wciąga;)

    www.swiatlocienn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. 41 yr old VP Product Management Boigie Portch, hailing from Guelph enjoys watching movies like Mysterious Island and Gambling. Took a trip to Mausoleum of Khoja Ahmed Yasawi and drives a LS. strona

    OdpowiedzUsuń