Otworzyłam gwałtownie oczy.
Patrzyłam
na biały sufit. Głowę przyszywało mi niewidzialne ostrze. Dreszcze przechodziły
po plecach, a szczęka trzęsła, choć było mi gorąco. Pod palcami wyczuwałam
szorstką tkaninę. W powietrzu unosił się
okropny zapach starości, wymieszany ze słodkim zapachem wanilii.
-
Witamy wśród żywych – usłyszałam dobrze znany mi zimny głos. Gwałtownie
podniosłam się do pozycji siedzącej. Draco siedział na krześle w rogu pokoju z
rozłożonymi nogami. Skanował mnie swoimi zmrużonymi oczami. – Choć już
zaczynałem mieć nadzieję, że jednak się nie obudzisz.
Sięgnęłam
po różdżkę, ale moja dłoń złapała jedynie powietrze. Odruchowo rozejrzałam się
wokoło. Siedziałam na jakimś twardym łóżku, które skrzypnęło, kiedy tylko się
poruszyłam. Cały pokój był mały i nieprzyjemny. Meble stały puste, pokryte
centymetrowym kurzem, a na podłodze skóra wieprza pełniła rolę dywanu.
-
Gdzie ja jestem? Oddaj mi moją różdżkę! – zawołałam, zrzucając z nóg szorstki
koc, którym musiałam być przykryta.
-
Cii, zamknij się, Granger – powiedział półgłosem i wyprostował się. Chwilę
nasłuchiwał, wpatrując się w drzwi. Kiedy jednak nic nie usłyszał, ponownie
spojrzał na mnie. – Dostaniesz różdżkę z powrotem, jak już wrócimy do Hogwartu.
-
Wrócimy do Hogwartu? Gdzie ja jestem, gdzie…
Urwałam.
W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam. Szlaban, Hogsmeade, Lucjusz
Malfoy, Voldemort, zadanie Dracona, jednym
z nas…
-
Jesteś śmierciożercą! – rzuciłam tonem, jakbym go o coś oskarżała i szybko
przycisnęłam sobie ręce do ust. Nie powinnam tego mówić. Nie powinnam dawać po
sobie poznać, że słyszałam tamtą rozmowę.
Draco
syknął i niepewnie spojrzał na drzwi.
-
Dlaczego wszyscy mają cię za królową mądrości, skoro twoja inteligencja nie
zmieściłaby się nawet w korku od piwa kremowego?
Zanim
zdążyłam odpowiedzieć, Malfoy uniósł rękę. Za drzwiami rozległy się kroki.
-
Połóż się i zamknij oczy – rozkazał ze wzrokiem utkwionym w drzwi i ręką
uniesioną w geście ciszy.
-
Co?
-
Udawaj, że śpisz.
Nie
wiem co mnie podkusiło, żeby posłuchać Dracona Mafloya, ale zrobiłam, co
powiedział. Szybko nakryłam na siebie nieprzyjemny w dotyku koc i ułożyłam
głowę na poduszce. W chwili kiedy zamknęłam oczy, drzwi do pokoju rozwarły się
z głośnym skrzypnięciem. Cztery kroki i kolejne skrzypnięcie, tym razem przy
zamknięciu drzwi.
-
Co z nią? – dobiegł mnie głos pełen odrazy. Ten sam, który rzucił na mnie
zaklęcie oszałamiające. Poczułam na sobie wzrok Lucjusza Malfoya. Miałam
nadzieję, że nie zauważy moich zaciśniętych ust i zbyt szybkiego bicia serca.
Coś mi podpowiadało, że lepiej, by nie wiedział, że już się obudziłam.
-
Myślę, że lada chwila powinna się obudzić – odrzekł Draco. Dlaczego zależało
mu, by jego ojciec nie dowiedział się, że nie śpię?
-
Szkoda, że to stało się właśnie teraz. Ale ten starzec, Dumbledore… - nie
dokończył, ale oczami wyobraźni widziałam jego zaciśnięte pięści i grymas
złości na twarzy. – To nie może wydarzyć się tak blisko Hogwartu. A ta szlama
nie może pokrzyżować naszych planów.
Nastała
cisza. Nie zrozumiałam nic z paplaniny Lucjusza Malfoya. Rozważałam delikatne
otworzenie oczu. Może jego twarz pomogłaby mi w zrozumieniu jego słów? Ale czy
nie byłoby to zbyt ryzykowne?
-
Podsłuchiwała nas, może komuś donieść – powiedział po chwili Lucjusz Malfoy.
Zrobił dwa kroki w moją stronę. Starałam się uspokoić oddech. – Myślę, że
zaklęcie zapomnienia...
-
Już to zrobiłem – oznajmił szybko Draco.
-
Zrobiłeś? – zdziwił się Lucjusz Malfoy, ale w jego głosie wyczuwalna była
pochwała.
-
Nie będzie pamiętać, że nas podsłuchiwała. Kiedy się obudzi, wymyślę coś. W
razie potrzeby rzucę na nią Imperius.
Mimo
zamkniętych ocz, mogłabym się założyć, że ojciec Dracona uśmiecha się do niego
z aprobatą.
-
Dobra robota, synu. Musisz się tylko upewnić, że rzuciłeś zaklęcie prawidłowo.
A może… ja to zrobię?
Wstrzymałam
oddech. Pamiętałam całą rozmowę, wcale nie rzucono na mnie zaklęcia
zapomnienia, a Draco mówił bez żadnego jąknięcia, tak wiarygodnie, że sama
byłam w stanie w to uwierzyć
-
Nie – powiedział znudzonym głosem – jestem pewien, że wszystko zrobiłem dobrze.
-
Ach tak – ucieszył się Lucjusz – podoba mi się twoja samodzielność. Chcesz
przypisać wszystkie zasługi dla siebie. Popieram to. Kiedy już sprostasz
swojemu zadaniu, będziesz sławny, okryty chwałą, doceniony przez wszystkich
czarodziei, stojących po właściwej stronie.
Delikatnie
uniosłam powieki. Lucjusz Malfoy stał z ręką na ramieniu Dracona. Oboje wysocy
i smukli, jasnowłosi czarodzieje, śmierciożercy. Ale czy Draco naprawdę jest
śmierciożercą? Zostaniesz jednym z nas…
Może musi wypełnić te tajemnicze zadanie, żeby zostać przyjętym w krąg sług
Voldemorta? Ale jakie to zadanie? Jak poważne musi ono być, skoro Lucjusz
Malfoy tryska dumą na samą myśl, że to właśnie jego syn musi je wypełnić?
-
Kiedy już się obudzi, zaprowadź ją do Hogwartu. Nie możemy nikomu nic zrobić
pod nosem Dumbledore’a. Założę się, że parę osób widziało ciebie i tę szlamę,
więc nie możemy ryzykować.
Lucjusz
Malfoy ruszył do drzwi i otwarł je z hałaśliwym skrzypnięciem. W progu obrócił
się do swojego syna:
-
Pamiętaj o tym, co ci mówiłem. Tylko ty możesz odzyskać godność naszej rodziny.
I
wyszedł.
Poczekałam,
aż kroki za drzwiami ucichną, a potem gwałtownie podniosłam się z łóżka, ledwo
co utrzymując równowagę. Chciałam się wydostać z tego brudnego pokoju, wrócić
spokojnie do Hogwartu i wszystko powiedzieć Harry’emu i Ronowi. Zauważyłam, że
z kieszeni spodni Malfoya wystają dwie różdżki: jego i moja. Niewiele myśląc,
rzuciłam się na niego w celu odzyskania mojej własności. Refleks Dracona okazał
się jednak lepszy i zdołał zrobić unik, podczas kiedy ja wpadłam na krzesło,
przewracając je.
-
Mówiłem ci, że dostaniesz ją, kiedy wrócimy do…
-
Nigdzie z tobą nie idę! – syknęłam, wymachując rękami.
-
Też bym wolał cię już więcej nie musieć widzieć, Granger – warknął – ale przez
twoją głupotę bramy Hogwratu są już dawno
zamknięte i musimy się dostać innym wejściem.
-
Nie ma innego wejścia – podniosłam krzesło i usiadłam na nim, patrząc spod byka
na Malfoya. – Nie wiem jak udało ci się otworzyć te bramy, ale skoro są już
zamknięte, to się nigdzie nie dostaniemy. Będziemy tu siedzieć… Gdzie my
właściwie jesteśmy?
Patrząc
na obskurny pokój, dostałam odpowiedź, której się spodziewałam:
-
W Świńskim Łbie. A teraz musimy cicho wyjść, żeby nikt nas nie zauważył. Cicho,
rozumiesz?
Nie
ufałam Draconowi ani trochę.
-
Nie rzuciłeś na mnie żadnego zaklęcia zapomnienia. Dlaczego kłamałeś?
Malfoy
zignorował mnie.
-
Rusz się, to może zdążę jeszcze na kolację.
Straciłam
zupełnie poczucie czasu. Nie myślałam, ile minęło, od kiedy wyszliśmy z terenu
Hogwartu. Godzina? Dwie? Dzień?
-
Ponad trzy godziny – oznajmił Draco, który skłonny był odpowiedzieć jedynie na
to pytanie, ze wszystkich dziesięciu, które zadałam mu, kiedy szliśmy ulicami Hogsmeade.
Uliczne latarnie rzucały długie cienie naszych postaci, a gdzieś z dala słychać
było puhukiwanie sów. Zimny wiatr osaczał moją skórę, a ja marzyłam, by rzucić
na siebie zaklęcie ogrzewania. Nie miałam jednak różdżki, a moja godność nie
pozwalała mi poprosić o to Malfoya. Co jakiś czas upewniałam się, że moja
różdżka nadal znajduje się w jego kieszeni.
Kiedy
doszliśmy nad jezioro, zrobiło się jeszcze zimniej. Byłam tu raz, w pierwszej
klasie, kiedy, zgodnie z tradycją, pierwszoklasiści przepłynęli jezioro, by
dostać się do zamku. Wtedy na spokojnej powierzchni wody dryfowało
kilkadziesiąt łodzi. Teraz jezioro było puste, a w jego tafli, jak w lustrze,
mogłam zobaczyć swoje odbicie.
-
Jeśli chcesz przepłynąć przez jezioro, to cię zmartwię. Dumbledore je
zaczarował i nie można przez nie…
-
Mogłabyś się przymknąć? – warknął Draco, podchodząc do jednej skały.
Przez
chwilę miałam ochotę rozbić mu głowę o tę skałę, ale czy nie powinnam być mu
wdzięczna? Ale za co? Za to, że jego ojciec rzucił na mnie zaklęcie
oszałamiające? Z drugiej strony nie wyczyścił mi pamięci. Ale musiał mieć w tym
jakiś interes. Chciał, żebym wiedziała, że wykonuje jakieś zadanie dla
Voldemorta. Ale to było bezsensu. Im więcej się dowiadywałam, tym bardziej
mieszało mi to w głowie.
Draco
jeździł długimi palcami po skale. W pewnym momencie przycisnął do niej ucho, co
wyglądało dziwacznie. Chwycił swoją różdżkę i wyszeptał jakąś formułkę.
Rozbłysło białe światło, które na sekundę rozświetliło jego twarz, mocno
skupioną.
Poczułam,
jak pod nogami drży ziemia. Parę ptaków poderwało się gwałtownie w powietrze,
szybko trzepiąc skrzydłami. Draco odsunął się od skały… a raczej od przejścia,
które jeszcze przed chwilą było skałą. Podeszłam bliżej ukrytego przejścia. Był
to tunel, wąski i ciemny, z którego sufitu spadały olbrzymie krople.
-
Idź pierwsza – powiedział jadowicie Malfoy, robiąc mi przejście.
Harry
miał mapę Huncwotów z wszystkimi tajnymi przejściami do Hogwartu. Tego jednak
tam nie było. Stałam nieruchomo i nieufnie wpatrywałam się w ciemny tunel.
-
Skąd mam wiedzieć, że to prowadzi do Hogwartu? – zapytałam, wysuwając
wojowniczą podbródek do przodu.
Draco
przewrócił oczami.
-
Miałem już wiele okazji, żeby ci coś zrobić. Jak widzisz z nich nie
skorzystałem, choć czasem z wielkim bólem. Potter nie zna wszystkich ukrytych
wejść. Dumbledore też nie.
-
Więc czemu mi je pokazujesz? – rozwarłam szeroko oczy. – Ty… ty chcesz rzucić
na mnie zaklęcie zapomnienia dopiero, kiedy dojdziemy do zamku, prawda?
Malfoy
się roześmiał.
-
Nie, Granger. Zależy mi, żebyś pamiętała każde słowo, które dzisiaj usłyszałaś.
Zamrugałam.
Nie wierzyłam mu i nie potrafiłam odgadnąć jego celu.
-
Nie przyszło ci na myśl, że mogę komuś o tym powiedzieć? – zapytałam, licząc na
jakąś konkretną odpowiedź.
-
Właśnie na tym mi zależy. Przy okazji opowiadania, możesz pozdrowić ode mnie
Pottera.
Uniósł
moją różdżkę, a serce zabiło mi mocniej. Przez chwile wydawało mi się, że we
mnie celuje, ale on mruknął tylko: lumos, a na końcu różdżki rozbłysło światło.
-
Idź przodem – powtórzył, wręczając mi różdżkę.
Z
różdżką w ręce poczułam się pewnej i ruszyłam przed siebie. W tunelu było
zimno, a woda kapała na mnie, jakby padał deszcz. Kątem oka dostrzegłam, że
Draco idzie za mną, również z różdżką u boku, oświetlając sobie drogę. Szliśmy
w ciszy. Po parunastu minutach moje buty przemokły, a mi było coraz zimniej.
Krople deszczu odbijały się głośno o podłogę. Tunel zdawał się nie mieć końca.
Miałam wrażenie, że znajdujemy się pod jeziorem. Moje myśli skupiły się na jednym
pytaniu: Dlaczego Malfoyowi zależało, żebym powiedziała Harry’emu o tym, co
usłyszałam? Ale nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. To było całkowicie
irracjonalne i pozbawione sensu.
Kiedy
już myślałam, że nigdy nie wydostanę się z tunelu, natrafiłam na ścianę. Nie
było żadnego wyjścia. Zupełnie jakby tunel kończył się w tym miejscu.
Kiedy
Draco zobaczył, że się zatrzymałam, podszedł do ściany. Zaczął krążyć palcem
jakieś wzroki na niej, potem przyłożył do niej ucho i znowu wyszeptał jakąś
formułkę, której nie zdołałam usłyszeć. Jasne światło rozbłysło z jego różdżki,
a podłoga zaczęła się trzasnąć. Krople wody spadały teraz częściej, jak przy
ulewie, tak że już zupełnie byłam przemoknięta i zziębnięta.
Nagle
ściana się usunęła i pojawiło się wyjście. Nie zważając na Malfoya,
przecisnęłam się przez nie, szczęśliwa, że jestem znów w Hogwarcie.
Rozpoznałam, gdzie jesteśmy: w lochach, obok przejścia do Pokoju Wspólnego
Slytherinu. Kiedy odwróciłam się w stronę tunelu, jego już tam nie było. Moim
oczom ukazała się zwyczajna ściana.
-
Powinnaś iść do Vennera oddać mu korę – polecił Malfoy drwiącym tonem. Jego
ubranie i włosy były suche, jakby wcale nie szedł parę kilometrów przez mokry
tunel.
-
Ja mam oddać? A ty?
-
Profesor Venner wie, że spędziłem te trzy godziny w gabinecie profesora Snape’a
– spojrzał na mnie kpiąco i odszedł.
Świetnie, musiał mieć wszystko zaplanowane, a Snape
maczał w tym palce, dając mu fałszywe alibi. Zła, wymaszerowałam na parter.
Kolacja już dawno się skończyła, a na korytarzu chodziło bardzo mało uczniów,
co oznaczało, że niedługo zacznie się godzina policyjna. Nie miałam ochoty iść
do gabinetu Vennera i wyjaśniać mu swoją nieobecność, lecz na swoje
nieszczęście na drugim piętrze natrafiłam na niego.
-
Panno Granger – zatrzymał mnie. W ręce trzymał coś zasłoniętego kocem i byłam
pewna, że to klatka z kałczakiem. – Trochę późno wróciłaś do zamku, jak na tak
proste zadanie.
Poczułam,
jak skręcają mi się wnętrzności. Profesor Venner patrzył na mnie z góry
podejrzliwym wzrokiem.
-
Ja… Ja byłam... i wtedy… mam na myśli, że…
-
Tak, Hagrid mi powiedział – odrzekł spokojnie Venner, wybawiając mnie z
kończenia swojej bezsensownej wypowiedzi.
-
H-Hagrid panu powiedział? – nie rozumiałam.
-
Zaniósł mi korę, którą zabierałaś i poinformował, że poszłaś pomóc mu przy
szpiczakach. Ale to by nie wyjaśniało, dlaczego jesteś mokra.
Nie
zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję oddech, dopóki go gwałtownie nie
wypuściłam. Poczułam falę wdzięczności do Hagrida, ze mnie nie wydał, a nawet
pomógł w uniknięciu konsekwencji.
-
No t-tak, wie pan, musiałam je… wykąpać.
Venner
nie wyglądał na przekonanego. Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie to coś,
co trzymał pod kocem, gwałtownie się poruszyło. Byłam pewna, że to kałczak chowa
głowę pod pancerz. Zmieszany profesor wybełkotał coś i szybkim krokiem ruszył
do swojego gabinetu.
Do
Wieży Gryffindoru doszłam prawie biegiem. Nie marzyłam o niczym inny, niż
ciepła kąpiel i twardy sen. W Pokoju Wspólnym siedzieli Harry i Ron.
-
Hermiono? – Harry podniósł się z fotela i rzucił mi zaniepokojone spojrzenie.
-
Kurcze, co McGonagall kazała wam robić, transmutować się w rybki? – Ron odłożył
swój egzemplarz Demaskowana przyszłości
na stół.
Oboje
już zapomnieli, że się do nich nie odzywałam. Ja też już o tym nie pamiętałam.
Oni mieli racje, Malfoy coś knuł, a my musieliśmy dowiedzieć się co. Ja już
wiedziałam, że ma jakieś zadanie, które powierzył mu Lord Voldemort. Jeszcze nigdy
nie pragnęłam opowiedzieć o czymś Harry’emu i Ronowi, jak o dzisiejszym dniu.
Ale Draco na to liczył, chciał, żeby Harry się o tym dowiedział. A skoro on tego chciał,
musiał mieć w tym jakiś interes. Może taka była część jego planu. A ja nie
zamierzałam mu tego ułatwiać.
-
Można tak powiedzieć – mruknęłam. Nie miałam siły powiedzieć im nawet tego, że
szlaban był u Vennera.
-
Mam nadzieję, że Malfoy jest w gorszym stanie, niż ty – powiedział Ron mściwym tonem.
Malfoy
wyszedł suchy z tunelu. Na pewno znalazł jakieś dobre zaklęcie odpychające
krople deszczu. Albo użył zaklęcia osuszającego. Pewnie przechodził tym
przejściem już wiele razy, ale nie bardzo musiał je lubić, skoro wybrał wyjście
przez bramę. Tylko jak zdołał złamać zaklęcia Dumbledore’a?
-
Wszystko w porządku, Hermiono? – Harry przyglądał mi się podejrzliwie, zupełnie
jak profesor Venner przed chwilą.
-
Tak, dzięki, Harry. Jestem tylko zmęczona – skłamałam. Uśmiechnęłam się do nich
słabo i ruszyłam w stronę swojego dormitorium.
Padłam
na łóżko. Zaklęcie osuszające, czemu o tym nie pomyślałam. Wyciągnęłam różdżkę i
rzuciłam je na siebie. Ciepło od razu wsiąkło w moją skórę, ogrzewając mnie
lepiej, niż piwo kremowe przy kominku.
Utkwiłam
wzrok w książce, którą dostałam od Harry’ego. Nie mogłam w to uwierzyć, że
nadal mam urodziny. Wydawało mi się, że minęło tak wiele czasu od dzisiejszego poranka.
Przypomniałam sobie o małej paczuszce, której jeszcze nie odpakowałam. Szybko
wyciągnęłam po nią ręce. W środku znajdowała się jaskrawoczerwona gumka do
wycierania… nie, to był ujawniacz, który można było kupić na Ulicy Pokątnej.
Ujawniał niewidzialne pismo. Do prezentu nie było doczepionej żadnej karteczki
ani liściku. Nie miałam pojęcia, kto był nadawcą. A może to czyjś głupi żart?
Do
dormitorium przyszła rozchichotana Lavender. Kiedy mnie zauważyła, przestała
się uśmiechać.
-
O Hermiona, wszystkiego najlepszego – powiedziała obojętnym tonem.
Mruknęłam
jej podziękowania i wpatrywałam się w ujawniacz, ale moje myśli błądziły wokół
Dracona i Harry’ego. Może lepiej powiedzieć mu o tym? Mogłabym poznać wtedy
jego opinię, może wpadłby na jakiś dobry plan. Sprawa była bardzo poważna, a ja
nie potrafiłam się zdecydować.
-
Ciekawe perfumy – głos Lavender przywołał mnie do rzeczywistości. – Dostałaś od
swojego chłopaka, Dracona Malfoya?
Pomachała
mi małym flakonikiem z różową cieczą. Wyrwałam jej go.
-
To prezent od Rona – warknęłam, upewniając się uprzednio, że właśnie stąd
Lavender wzięła perfum. – A Malfoy nie jest moim chłopakiem.
Lavender
sięgnęła ręką po flakonik, jakby chciała mi go wyrwać. Przypadkowo nacisnęłam na
pompkę. Różowa struga perfum musnęła mojego karku. Zapachniało wanilią, którą
zawsze czułam, kiedy w pobliżu był Draco. Tak, to właśnie on. Nagle stało się
to wszystko takie oczywiste. Draco był idealny w każdym calu. Wszystkie jego
słowa zdawały się mieć wartość większą, niż najcenniejsza książka. Moje serca pragnęło
tylko jego. Chciałam, żeby był tu przy mnie. Ale gdzie jest? Dlaczego nie ma go tutaj, obok mnie?
Uniosłam
głowę i spojrzałam nieprzytomnym wzrokiem na Lavender. Czemu ona tu jest, skoro
powinien być tu Draco?
-
Kocham go – powiedziałam do niej, choć pragnęłam powiedzieć to do niego.
Dlaczego jeszcze nie przyszedł?
-
Kogo? Rona?
Skrzywiłam
się na dźwięk tego imienia. Czy Lavender zgłupiała? Kim był Ron przy kimś takim
jak Draco? Która dziewczyna spojrzałaby na Rona, kiedy jej oczy mogą wpatrywać
się w idealne ciało Dracona, w jego idealną twarz.
-
Gdzie on jest? – powiedziałam na głos. Wstałam gwałtownie. Moje ciało same o
tym zadecydowało. – Zaprowadź mnie do niego. Zaprowadź mnie do Dracona, chcę mu
powiedzieć, że go kocham.
Lavender
zmarszczyła brwi na ułamek sekundy, ale zaraz wybuchła głośnym śmiechem. W jej
oczach zajarzyły się łzy.
-
Wiedziałam, wiedziałam!
Wybiegła
z dormitorium, wrzeszcząc coś niezrozumiałego i zanosząc się śmiechem.
Nie
rozumiałam, dlaczego jest taka szczęśliwa. Kiedy nie było Dracona obok, świat
był szary i smutny. Ale gdzie on jest? Może na mnie czeka?
Tak,
muszę do niego iść – pomyślałam - i powiedzieć mu, że go kocham.
_____________________
Notka od autora:
Z góry proszę wybaczyć mi, że ten rozdział jest taki "łysy" i trochę niezrozumiały. W piątek po szkole zepsuł mi się laptop (nie dało się go nawet włączyć) i jest on teraz w serwisie, dlatego utraciłam kawałek napisanego już IV rozdziału. Musiałam pisać wszystko od początku na zastępczym laptopie z niemiecką klawiaturą, w trybie ekspresowym. Mam nadzieję, że to zrozumiecie :(
Zachęcam do komentowania, to bardzo motywuje :)
Pod koniec opowiadania, już myślałam, że mnie zawiodlas i zrobiłeś z tego cuda typowy fanfik, w którym Hermiona zakochuje się w Draco, bo jej nie skrzywdził. Dopiero później zrozumiałam, że ta buteleczka to eliksir miłosny. Piszesz tak ciekawie. Nie mogę się doczekać reakcji Malfoya na to "wyznanie", jeśli w ogóle do niego dojdzie. Może w ramach, że komentuje każdy rozdział dodasz nowy wcześniej? ^^
OdpowiedzUsuńP.S.
UsuńTrochę ubolewam, że Lucjusz jest kanoniczny. Wiem, że to twoja decyzja, ale zawsze, gdy jest taki miły wszystko wychodzi zabawnie. Weny :)
No coś ty! Nienawidzę ff, w których akcja toczy się za szybko i już w V rozdziale Dramione się zaręcza, a w VI planują pierwsze dziecko XD Trochę żałuję, że nie napisałam tego rozdziału lepiej, ale zły laptop musiał się zepsuć (smuteczek, odzyskam go dopiero za tydzień i na razie muszę męczyć się na zastępczym). Postacie aktualnie są takie, jakie stworzyła je J.K (oczywiście w przybliżeniu, bo nie potrafiłabym włożyć takiego geniuszu w każdego bohatera, jak to ona zrobiła), ale kto wie, jak namieszam w tym opowiadaniu... *za uszkodzoną psychikę nie odpowiadam*. Dziękuje za Twój komentarz i zabieram się do pisania :)
Usuńsuper że akcja nie rozgrywa się zbyt szybko bo historia straciła by wszystkie uczucia ekstra blog zapraszam również do mnie http://ffswiatmagi.blogspot.com/2015/09/bohaterowie.html
OdpowiedzUsuńTwój blog dodany do zakładek, na pewno będę często wpadać :) Dzięki za komentarz i weny życzę! xx
UsuńAmortencja? no to teraz będzie problem. i tu znow nasuwa sie cale mnóstwo pytan. Kto jej dał tą amortencję? I dlaczego poczuła akurat Draco?
OdpowiedzUsuńa jesli juz o niego chodzi to juz kompletnie nie rozumiem jego zachowania. dlaczego zalezy mu zeby wszystlo się wydało? no chyba ze on wcale nie chce byc śmierciozerca.
www.swiatlocienn.blog.pl