piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział II



             Ron wydawał się być podekscytowany wiadomością, że celem naszej pierwszej misji pod, jak to określił, tytułem: ,,Jak powstrzymać Voldemorta", miało być zmuszenie Dracona Malfoya do gadania. W ciągu kolejnego tygodnia odwiedził bibliotekę więcej razy niż ja, a raz nawet został po zajęciach z zaklęć i uroków, by zapytać profesora Flitwicka, czy istnieje zaklęcie sprawiające, że człowiek mówi prawdę.
            - No i powiedział, że zaklęcia nie ma, ale istnieje taki eliksir - oznajmił podczas lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, w czasie kiedy reszta klasy zajmowała się hodowlą szpiczaków. - I tak sobie pomyślałem, że wystarczy wziąć pelerynę-niewidkę, udać się pod Dział Ksiąg Zakazanych i znaleźć przepis na niego. A potem jakoś wcisnąć go Malfoyowi, no nie wiem, może.. a zresztą , to już nie będzie takie trudne, więc pomyślimy o tym później. Kurcze, nie mogę się doczekać, kiedy dowiem się o wszystkich jego sekretach!
            Harry natomiast nie był tak optymistycznie do tego nastawiony. Większość czasu milczał, pojawiał się tylko na zajęciach, gdzie i tak nie był skłonny do rozmowy. Popołudniami znikał, a do wieży wracał krótko przed ciszą nocną, wymigując się od odpowiedzi na wszelkie pytania. Pewnego dnia, podczas śniadania, powiedział:
            - Jasne, ze próbuje wymyślić sposób, żeby Malfoy puścił farbę, ale mam też inne zmartwienia, Hermiono. Wczoraj McGonagall wzięła mnie do siebie i powiedziała, że zostałem nowym kapitanem Gryfonów i wierzy, że nie oddamy naszego pucharu Ślizgonom. Nie mogę jej zawieść. Od października ruszają treningi, a ja muszę znaleźć kogoś w zastępstwie za Wooda.
            Ale ja wiedziałam, że wcale nie chodzi o Quidditcha.
            W połowie września, kiedy pisałam referat o Wojnie Olbrzymów dla profesora Binnsa, przyszedł Ron.  Szczerząc zęby, położył jakąś grubą księgę na moim pergaminie.
            - Ron! - jęknęłąm, kiedy księga rozmazała świeżo zapisane zdanie. - A miałam już półtorej stopy, przez ciebie będę musiała wszystko przepisywać!
            Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, ale on nie przestawał się uśmiechać.
            - Popatrz lepiej, co ci przyniosłem - jego wzrok wylądował na grubej księdze.
            Nieufnie na nią spojrzałam. Poznałam ją od razu - ogromna, stara, z zniszczoną czerwoną okładką i złotym napisem Najsilniejsze Eliksiry. Ostatni raz miałam ją w ręku w drugiej klasie, kiedy przyrządzałam Eliksir Wielosokowy, by wydobyć z Malfoya informacje na temat Komnacie Tajemnic. Jaki dziwny zbieg okoliczności, że znowu chodziło o niego.
            - I zobacz to - powiedział Ron, otwierając księgę na zaznaczonej wcześniej stronie. Na pożółkłej kartce z grubego papieru widniał ledwie wyraźny napis: Veritaserum. - Eliksir prawdy. Wykradłem ją dzisiaj w nocy.
            Spojrzałam na niego ze złością.
            - Mówiłam ci już, nie ma mowy - wycedziłam, starając się mówić opanowanym tonem. - To jest nielegalne. Gdyby ktoś się dowiedział, nie dość, że wywalili by nas ze szkoły, to jeszcze na pewno trafilibyśmy do Azkabanu. Och,  przestań się śmiać, mówię poważnie! - dodałam, kiedy Ron wybuchnął gromkim śmiechem.
            - Myślisz, że wsadzą trzech piętnastoletnich uczniów do Azkabanu za to, że dali jakiemuś kretynowi troszkę eliksiru prawdy? - zapytał wesoło, kiedy udało mu się stłumić śmiech.
            - Tak, tak myślę - odparłam szorstko. - Zresztą, spójrz na ten przepis. Sproszkowany róg alfedousa? Nawet Snape nie ma tego w swoim gabinecie! A nalewka z piołunu? Musielibyśmy sami najpierw ją zrobić, a każdy wie, że liście piołunu zbiera się dopiero na wiosnę. I cały ten proces jest skomplikowany... Dodawanie składników co półtora godziny podczas całego cyklu księżycowego?  Ron, to jest chore, a nawet gdyby wszystko się udało, to eliksir najwcześniej byłby do użytku pod koniec kwietnia.
            Zatrzasnęłam księgę, a uśmiech spełzł z twarzy Rona. Po chwili jednak zagościł na nowo.
            - Dobra, a co powiesz na powtórkę z drugiej klasy? Crabble i Goyle, ich ojcowie też są Śmierciożercami, jak ojciec Malofya. Gdyby tak być na godzinę nimi i wypytać Malfoya o to, co wie na temat Sama-Wiesz-Kogo...
            - Wątpię, że Malfoy jest taki głupi, żeby rozpowiadać swoim kumplom o tym, co wie na temat Sam-Wiesz-Kogo.
            - Ale to jedyne wyjście - skrzyżował ręce w obronnym geście. - To jedyna szansa, żeby się czegoś dowiedzieć.
            Westchnęłam głęboko i schowałam swoją pracę domową do książki z numerologii. Wiedziałam, że tego wieczoru i tak już nic nie napiszę.
            - Odnieś to - nakazałam Ronowi, popychając wielką księgę Najsilniejszych Eliksirów w jego stronę. - Nie przygotuje ani Veritaserum, ani Eliksiru Wielosokowego. Po pierwsze dlatego, że nie mamy tyle czasu, a po drugie dlatego, że to i tak nic nie da. Równie dobrze moglibyśmy chodzić za nim całymi dniami, ukryci pod peleryną-niewidką i nasłuchując, o czym rozmawia ze swoimi gorylami.
            Ron wziął do ręki księgę i mruknął, ze to wcale nie taki zły pomysł.
            - Właściwie, gdzie jest Harry? - zapytałam, rozglądając się po Pokoju Wspólnym. Przy kominku siedzieli Fred i George, podliczając stos sykli i knutów, obok nich Ginny czytała książkę, a przy stole siedziała garstka uczniów odrabiających prace domowe. Nigdy nie było Harry'ego.
            - Nie widziałem go od lekcji Wróżbiarstwa - odparł Ron, drapiąc się po nosie. - Wyszedł wcześniej... to znaczy, zaraz po tym, jak Trelawney znowu przepowiedziała mu śmierć.
            Podniosłaś się z fotela i spojrzałam na Rona.
            - Od początku wam mówiłam, że to stara oszustka - rzuciłam książkę z numerologii na fotel. - Idę poszukać Harry'ego, idziesz ze mną?
            Ron zawahał się.
            - Nie, idź sama, muszę coś załatwić.
            Prychnęłam i wyszłam z Pokoju Wspólnego.
            Schodząc po marmurowych schodach zastanawiałam się, dokąd ja właściwie idę? Harry zawsze trzymał się ze mną i Ronem, a od kiedy Voldemort powrócił, wydawało mi się, że zaczął nas unikać. Po lekcjach gdzieś odchodził i wracał do wieży Gryffindoru dopiero późnym wieczorem. Nie odpowiadał na zadawane przeze mnie pytania, uparcie twierdząc, że jest zbyt zmęczony, żeby rozmawiać. Ron nawet tego nie zauważał, bo sam był zbyt zajęty szukaniem jakiegoś sposobu na Malfoya. Już sama nie wiedziałam, co jest dla mnie większym szokiem: Harry znikający całymi dniami czy Ron ślęczący nad książkami.
            Zatrzymałam się przed schodami, zastanawiając się, czy iść sprawdzić u Hagrida, czy przejść się po zamku i powypytywać ludzi, czy nie widzieli Harry'ego. Do 21 miałam jeszcze dwie godziny, więc spokojnie zdążyłabym zrobić obie rzeczy. Przez myśl mi przeszło, że może to bezsensu, a Harry jest na przykład u Dumbledore'a, albo poszedł wysłać list do Syriusza.
            Pierwszym moim celem miało być rozejrzenie się po parterze. Gdy jednak zeszłam na dół, zobaczyłam dwie postacie. Jedna z nich stała pod ścianą, a raczej dociskała się do ściany, jakby chciała zrobić jeszcze parę kroków w tył. Druga górowała nad nią z wyciągniętą różdżką.
            - Ostrzegałem cię, Nott - zagrzmiał zimny głos. - Przestań węszyć.
            - Draco, wyluzuj. Jesteśmy przecież po tej samej stronie.
            - Jeszcze raz cię na tym przyłapie, a jedyną stroną, po której będziesz, to ta w świecie umarłych.  Dotarło?
            Wychyliłam się zza barierki schodów i zobaczyłam, jak Malfoy wbija koniec swojej  różdżki w szyję tego drugiego. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam mu się. Miał czarne włosy i chorowitą skórę. Na jego szacie widniało godło Slytherinu... Nott, Nott... Nagle mnie oświeciło: Teodor Nott był Ślizgonem z równoległej klasy. Czy on przypadkiem nie trzymał się z bandą Malfoya?
            - Jasne - Nott przełknął głośno ślinę, wzrok miał utkwiony w różdżce Malfoya. - A teraz, czy możesz to zabrać?
            Malfoy jeszcze mocniej docisnął różdżkę do szyi Notta, a potem gwałtownie się cofnął i odszedł w stronę lochów, nie odwracając się za siebie.
            Nott stał jeszcze przez chwilę, opierając się o ścianę i dysząc ciężko. Następnie wyprostował się, wygładził szatę, odchrząknął i dumnym krokiem ruszył za Malfoyem.
            Malfoy coś ukrywał, teraz byłam tego absolutnie pewna. Jesteśmy po tej samej stronie, to jasne, że oboje trzymają stronę Voldemorta. Malfoy musi wiedzieć coś, czego nie wie Nott, a na czym bardzo mu zależy, żeby wiedzieć. Jeszcze bardziej zapragnęłam dowiedzieć się, co on knuje. Musi to być ważne, skoro tak zareagował na to, co zrobił Nott. A właściwie, to co on zrobił? Chyba próbował dowiedzieć się, podobnie jak my, co takiego wie Malfoy. Na samą myśl o tym przeszły mnie dreszcze. Harry miał rację, Malfoy musiał dowiedzieć się czegoś o planach Voldemorta i nie chciał, żeby ktokolwiek inny o tym wiedział. A Nott musiał w jakiś sposób...
            - Hermiono? - z zamyśleń wyrwał mnie czyjś głos. Obróciłam się i zobaczyłam Harry'ego. Jego włosy były rozczochrane, a na policzku miał jakiś czerwony ślad, jakby od uderzenia. W ręce trzymał różdżkę. Kiedy zobaczył, że zatrzymałam na niej wzrok, szybko schował ją za plecy.
            - Co ty tu robisz? - zapytałam, krzyżując ręce na piersiach.
            - Równie dobrze mogę zapytać o to ciebie - odparł Harry i szybkim ruchem starał się wygładzić włosy, które jednak nadal odstawały.
            - Szukam cię.
            - I dlatego stoisz od paru chwil na schodach?
            Już chciałam powiedzieć mu o tym, co widziałam, ale zrezygnowałam. Skoro on ma tajemnice, to ja też mogę je mieć.
            - A ty gdzie byłeś? - zapytałam, unosząc brwi.
             Harry udał, że ziewa.
            - Ja? A tak, byłem się przejść - odpowiedział bez żadnego wahania, jednak jego wzrok skupiony był na swoich paznokciach.
            - A co ci się stało w policzek?
            - W policzek? - instynktownie dotknął swojego zaczerwienionego policzka. - Yhm, ja... zagapiłem się i wpadłem na ścianę.
            - Wpadłeś na ścianę - powtórzyłam powoli. Miałam wrażenie, że moje brwi sięgają już linii włosów. - Wpadłeś na ścianę i ucierpiał na tym twój policzek.
            Harry wzruszył ramionami.
            - Tak jakoś się złożyło. A jak tam sprawa z Malfoyem? - dodał szybko, ściszonym głosem, widocznie chcąc zmienić temat.
            Nie wiedziałam, czy jestem na niego wściekła, czy zawiedziona jego kłamstwami. Nie dość, że znikał całymi dniami, to jeszcze nie kiwnął palcem, by zrealizować swój własny plan.
            - Tak się składa - wycedziłam - że nic nie mamy, a ty zamiast nam pomóc, szwendasz się niewiadomo gdzie i niewiadomo po co, a do tego nic nie chcesz nam powiedzieć.
            Nie czekając na jego odpowiedź, ruszyłam wściekłym krokiem do Pokoju Wspólnego.
            - I jak, znalazłaś go? - zapytał Ron znudzonym głosem, wertując jakąś książkę.
            Usiadłam obok niego i skrzyżowałam ręce.
            - Znowu robił coś za naszymi plecami. Wydaje mi się, że z kimś sie mógł pobić, albo  coś... Ma taki ślad na policzku, jakby od uderzenia. Oczywiście, wypytałam go o to, ale zaczął wciskać mi jakiś tani kit - prychnęłam - jakby myślał, że w to uwierzę. Musisz z nim pogadać, Ron, może ci uda się coś od niego wyciągnąć.
            Ron mruknął coś w odpowiedzi, a jego wzrok utkwiony był w książce. Miała niebiesko-srebrną okładkę i zagniecione rogi kartek. To było dziwne, widząc Rona zainteresowanego literaturą.
            - Co czytasz? - zagadnęłam, próbując przeczytać tytuł książki. Ron, jakby wystraszony moim głosem, szybko się wyprostował i schował książkę za plecy.
            - Ja... No, to tylko... - zaczął mamrotać.
            Świetnie. Najpierw Harry, teraz on.
            Wstałam z fotelu i rzuciłam Ronowi pogardliwe spojrzenie.
            - Oboje jesteście tacy sami - powiedziałam ze złością i ruszyłam w stronę schodów, prowadzących do dormitoriów dziewcząt. W połowie drogi zatrzymał mnie Harry, który dopiero co musiał wejść do Pokoju Wspólnego.
            - Poczekaj, Hermiono. Ja mam coś.
            Zmarszczyłam brwi.
            - O czym ty mówisz?
            - Na Malfoya - dodał ściszonym głosem. - Miałem nadzieję, że uda wam się znaleźć coś lepszego, ale teraz to chyba nasza jedyna możliwość.
            Zawahałam się, ale ostatecznie wróciłam na swoje miejsce obok Rona, całkowicie go ignorując. Harry usiadł naprzeciw nas i rozejrzał się dookoła. W obrębie paru metrów nikogo nie było.
            - Zmartwię cię stary, ale eliksiry odpadają - powiedział Ron zrezygnowanym tonem.
            W ogóle nie przejął się policzkiem Harry'ego ani tym, że jego najlepszy przyjaciel znika gdzieś na cały dzień i nie chce nic powiedzieć.
            - Nie, żadne eliksiry - Harry nachylił się do nas i mówił bardzo cichym głosem. - Mam na myśli - spojrzał na mnie z niepokojem, jakby bał się mojej reakcji - legilimencję.
            Patrzałam na Harry'ego z wytrzeszczonymi oczami, nie dowierzając własnym uszom. Czy on, Harry Potter, na prawdę zamierzał użyć legilimacji na Malfoya?
            - Brzmi fajnie - Ron ziewnął - ale co to właściwie jest?
            - Co to jest?! - spojrzałam na niego, zapominając, że miałam go ignorować. - Ron, to jest czarna magia!
            - Zaklęcie Legilimens pozwala zajrzeć rzucającemu w myśli tej drugiej osobie - powiedział Harry.
            - To nie tylko myśli, Harry! - krzyknęłam, a paru Gryfonów spojrzało w naszą stronę. Szybko ściszyłam głos. - To zaklęcie wydobywa wszystkie uczucia i wspomnienia, zagląda do umysłu. To straszne i nielegalne pogwałcenie wolności osobistej. A w ogóle... skąd je znasz? W żadnej księdze w Hogwarcie tego nie ma, jestem pewna!
            - Zaklęcie? - wtrącił się Ron. - Ale Flitwick powiedział mi, że nie ma żadnych...
            - Bo to zaklęcie czarnomagiczne - powtórzyłam ostro. - Sam-Wiesz-Kto jest uznawany za mistrza legilimencji, potrafi nawet poznać, kiedy ktoś kłamie - spojrzałam wymownie na Harry'ego. - Skąd je znasz? Tylko nie mów, że znalazłeś w bibliotece, bo tak się składa, że ja też natknęłam się tam na temat  legilimencji. I dobrze wiem, że nie ma napisane, jak brzmi to zaklęcie.
            Harry milczał przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem rozejrzał się po Pokoju Wspólnym i pochylił się jeszcze bliżej nas.
            - Dobra, ale nie możecie nikomu powiedzieć - szepnął. - Przez całe wakacje, kiedy byłem u Syriusza, ćwiczyliśmy to. Tak właściwie, to ja ćwiczyłem oklumencję... czyli obronę przed tym zaklęciem - dodał, napotykając zdziwione spojrzenie Rona. - Wiem, jak się je rzuca i dokładnie wiem, jak działa. Dzięki temu na prawdę możemy dowiedzieć się wszystkiego o planach Voldemorta.
            - Czy Dumbledore o tym wie? - zapytałam, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
            - Dumbledore zawsze wie - powiedział Ron, a Harry przytaknął skinięciem głowy.
            - Jak on... - zaczęłam, ale już nie dokończyłam. Przynajmniej nie na głos. Jak Dumbledore mógł pozwolić używania na Harrym czarnej magii? Dlaczego Syriusz, który powinien brać odpowiedzialność za niego, się na to zgodził?
            - Hermiono - szepnął Ron. - Wiesz, że Dumbledore pozwolił na to, żeby zapewnić ochronę Harry'emu przed Sama-Wiesz-Kim, prawda?
            Spojrzałam na niego ze złością.
            - Właśnie! - niemal krzyknęłam. - Zapewnić mu ochronę, a nie kazać mu rzucać tego zaklęcia na innych uczniów! Czy wy wiecie jakie to jest niebezpieczne?! Zdajecie sobie sprawy jakie mogą z tego wyniknąć konsekwencje?
            Harry i Ron wymienili spojrzenia.
            - No - Ron wzruszył ramionami - to tak jak z Veritaserum, tylko szybciej i łatwiej.
            - Hermiono - Harry spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. - Wiem, że wydaje ci się, że nie zależy mi na tym, ale dla mnie to jest na prawdę bardzo, bardzo ważne, żeby dowiedzieć się, jaki jest następny krok Voldemorta. A ty doskonale wiesz, że tym razem tylko Malfoy jest naszym rozwiązaniem.
            Spojrzałam najpierw na Harry'ego, potem na Rona, następnie znowu na Harry'ego. Wiedziałam, że mówi prawdę i na prawdę mu zależy. Wiedziałam, że może nam to pomóc w powstrzymaniu Voldemorta. Wiedziałam, że prawdziwa przyjaciółka powinna zgodzić się bez wahania. Jednak Dumbledore nie bez powodu mianował mnie prefektem na piątym roku. I Rona. On chciał, żebyśmy pilnowali Harry'ego i nie pozwolili mu wpaść w kłopoty. A rzucanie czarnomagicznego zaklęcia na jakiegokolwiek ucznia, nawet jeśli był nim Draco Malfoy, równało się słowu: kłopoty.
            - Przykro mi - powiedziałam zupełnie szczerze, podnosząc się z fotela. - Nie zrobię tego i wy też nie. Zajmij się Quidditchem, Harry. Ministerstwo tylko czeka, aż wpadniesz w kłopoty.
            I ruszyłam w stronę swojego dormitorium, nie oglądając się za siebie.

            Następnego dnia, zarówno Ron, jak i Harry, nie odzywali się do mnie bez wyższej konieczności. Na moje powitanie przy śniadaniu mruknęli tylko coś, co nie przypominało nawet zwykłego ,,cześć", a raczej ,,cze". Żeby nie wdawać się ze mną w rozmowę, Ron zaczął czytać swoją tajemniczą książkę, a Harry udawał, że zainteresował się nowym smakiem Bombonierek Lesera (tym razem powodujących wysypkę) Freda i Georga.
            Na pierwszej lekcji - obronie przed czarną magią, Ron usiadł koło Lavender, tłumacząc, że ma tu lepszy widok na bahanki, które pokazywał profesor Venner. Profesor Venner był nowym nauczycielem obrony przed czarną magią, ale znając losy jego poprzedników, wszyscy wiedzieli, że nie warto sie do niego przywiązywać. Był wysoki i dobrze zbudowany, miał ciemne włosy spięte w koński ogon, ciepłe oczy i miły głos, i choć jego lekcje były bardzo ciekawe, nie krępował się w zadawaniu nam mnóstwa prac domowych.
            - Dwie rolki pergaminu na temat sposobu życia bahanków, na poniedziałek! - wykrzyknął za uczniami, którzy, słysząc dzwonek, zaczęli opuszczać klasę w pośpiechu, w nadziei na uniknięcie kolejnego wypracowania.
            Na dwugodzinnych eliksirach, Ron i Harry dziwnie przyglądali się Malfoyowi. Zauważył to nie tylko sam Malfoy, ale i Snape, który ukarał Gryffindor minusowymi punktami za ,,nędzny umizg na lekcji i infantylne zachowanie". Napotkawszy mój wściekły wzrok, Ron szepnął coś do Harry'ego i od tej chwili ani razu nie spojrzeli w stronę Ślizgonów.
            Na lunchu nie zjawili się oboje, ale za to był na nim Malfoy, co dało mi nadzieję, że zrezygnowali ze swojego planu.
            Kolejne lekcje minęły szybko, podobnie jak reszta dnia. Nauczyciele przypominali o Standardowych Umiejętnościach Magicznych, które będziemy musieli zdawać pod koniec piątej klasy i zadawali mnóstwo prac domowych. Przez cały dzień starałam się mieć na oku Rona i Harry'ego, ale nic podejrzanego zdawali się nie robić.
            Przed 21 skończyłam obchód korytarzy i wróciłam do Pokoju Wspólnego. Ron siedział przy kominku i grzał ręce, a Harry właśnie zamykał książkę do wróżbiarstwa.
            - Od tego całego przepowiadania sobie śmierci, rozbolała mnie głowa - stwierdził, przeciągając się. - Idę spać, idziesz Ron?
            Ron przetarł ręce.
            - Padam z nóg - ziewnął i podszedł do Harry'ego, po czym oboje udali się do swojego dormitorium.
            O 22 Pokój Wspólny był prawie pusty. Przy stole siedział tylko Neville, który gorączkowo pisał, po czym kreślił coś na swoim pergaminie, mamrocząc, że Wenus powinna być w drugim okręgu, a nie w trzecim.
            - Dobranoc, Neville - powiedziałam mu i ruszyłam w stronę swojego dormitorium.
            Parvati i Lavender już spały. Położyłam swoje książki na stosie obok ubrań i ułożyłam się do łóżka. Leżałam parę minut, przypominając sobie plan zajęć, kiedy nagle zdałam sobie sprawę, że nie skończyłam referatu z numerologii, który miałam oddać jutro. Wyskoczyłam z łóżka i popędziłam w stronę Pokoju Wspólnego, gdzie dzień wcześniej zostawiłam książkę i pergamin z zapiskami.
            - O, Hermiona - powiedział Neville sennym głosem. Nadal kreślił coś po swoim pergaminie. - Czy Mars to ta najmniejsza planeta?
            Chwyciłam swoją książkę z numerologii i wyjęłam z niej pergamin. No pięknie, tusz był rozjechany, a ja nie miałam czasu na przepisywanie.
            - Co-o? - spojrzałam na Nevilla, który powtórzył pytanie. - Nie, Merkury jest najmniejsza.
            Neville zaklął pod nosem i znowu coś skreślił.
            - Nienawidzę tego - mruknął. - Żałuję, że nie spisałem tego od Rona, kiedy podsuwał mi swoją pracę. Właściwie to mogę do niego iść i.... - urwał. - Hermiono! Ty tu jesteś!
            Nie odrywając wzroku od pergaminu, powiedziałam:
            - Nie mogę ci pomóc, Neville, sama muszę jeszcze napisać referat dla Binnsa.
            - Nie, mam na myśli, że przecież wyszłaś właśnie ze swojego dormitorium! - wyjaśnił Neville wyraźnie podekscytowany. - Mówiłem Harry'emu i Ronowi, że widziałem, jak szłaś już spać i nawet powiedziałaś mi dobranoc, ale oni są święcie przekonani, że zasiedziałaś się w bibliotece i właśnie poszli ciebie szukać.
            - Harry i Ron... -  oczami wyobraźni ujrzałam ich używających wobec Malfoya legilimencji. - Neville, jesteś pewien?
            Neville zamrugał.
            - No tak, wyszli zaraz przed tym, jak przyszłaś. Może ich jeszcze dogonisz.
            - Tak, tak zrobię - przytaknęłam nieprzytomnie i wybiegłam z wieży Gryffindoru, zanim Neville zdążył coś powiedzieć.
            Gorączkowo zaczęłam myśleć. Co oni planują? A raczej: gdzie oni to planują? Na pewno wypłoszyli Malfoya z jego dormitorium. Może są w jakieś pustej klasie? Albo są już na błoniach i rzucają te niebezpieczne zaklęcie. Jak oni mogli to zrobić?
            - Lumos - powiedziałam szybko, a z końcówki mojej różdżki zabłysło światło.
            Zaczęłam przechodzić pustymi korytarzami i zaglądać do każdej klasy, która była otwarta (a było ich na prawdę niewiele). Jedynym dźwiękiem było echo odbijających się pantofli o marmurowe schody, kiedy schodziłam do sali wejściowej. Rozejrzałam się po korytarzy, prowadzącym do lochów, sprawdziłam podziemia i zajrzałam na błonia. Ron i Harry na pewno ukryci byli pod peleryną-niewidką, więc próbowałam nasłuchiwać, ale czas mijał, a ja byłam coraz bardziej pewna, że nie uda mi się zapobiec ich głupiemu planowi.
            Biegiem wróciłam na pierwsze piętro, które obeszłam szybkim krokiem. Nie znalazłam niczego podejrzanego, zarówno tam, jak i na drugim piętrze. Cała zdyszana i spocona,  czułam, ze nie uda mi się ich znaleźć.
            Na trzecim piętrze grasował Irytek. Właśnie wchodził do klasy zaklęć, podśpiewując swoim irytującym głosem:

Gdy uczniowie jutro wstaną
Hogwart w ruinach zastaną
Iryś zrobi niewinną minę
Na któregoś zrzuci winę
           
            W sali rozległ się dźwięk roztrzaskującego się szkła. Czułam, że niedługo pojawią się tu Filtch i pani Norris, więc minęłam szybko posąg jednookiej wiedźmy i ruszyłam dalej.
            Na piątym piętrze usłyszałam czyjeś kroki. Przerażona, że może to Filtch zaalarmowany hałasami Irytka, schowałam się za zbroją rycerza. Parę sekund później zza ściany wyłoniła się postać - miała jasne włosy, a w ręku trzymała różdżkę.
            Malfoy.
            Szczęśliwa, że jeszcze nie udało im się go zaczarować, patrzyłam, jak Malfoy mija mnie i idzie jeszcze wyżej, na kolejne piętra. Poszłam za nim, trzymając się w bezpiecznej odległości, żeby mnie nie zauważył. Kiedy minął ostatnie, siódme piętro, zorientowałam się dokąd zmierza.
            Na Wieży Astronomicznej było chłodno, a wiatr rozwiewał moje włosy, kiedy tylko przekroczyłam próg drzwi. Draco stanął po środku szczytu wieży i oparł się o barierkę, plecami do mnie i na szczęście mnie nie zauważył. Nagle, tuż obok mnie wyłoniły sie głowy Rona i Harry'ego, ich ciała nadal znajdowały się pod peleryną.
            - Teraz? - usłyszałam szept Rona, a Harry przytaknął głową. Byli tak przejęci, że nawet mnie nie zauważyli. Zobaczyłam, jak Harry unosi różdżkę i...
            - Malfoy! - krzyknęłam.
            Ron i Harry szybko narzucili na siebie pelerynę, a Malfoy odwrócił twarz w moją stronę. Chwilę patrzył na mnie swoimi bladymi oczami, a potem jego twarz wykrzywił uśmiech i chłopak zaczął się histerycznie śmiać, jakby został potraktowany zaklęciem rozweselającym.
            - A więc to ty, Granger - wykrztusił, nie starając się powstrzymać swojego śmiechu.
            Harry i Ron nadal ukryci byli pod peleryną i chyba nie zamierzali przy mnie ujawnić się Malfoyowi i rzucić na niego zaklęcia. Przynajmniej temu udało mi się zapobiec. Mimo, że ich nie widziałam, rzuciłam w ich kierunku mordercze spojrzenie.
            - Co cię tak bawi, Malfoy? - warknęłam.
            Draco uniósł pod oczy karteczkę i przeczytał, zmieniając swój głos na dziewczęcy.
            - Spotkajmy się na Wieży Astronomicznej po 22. Nie mów nikomu, niech to będzie nasza słodka tajemnica - znowu zaniósł się śmiechem.
            - To nie ja - wycedziłam.
            - Jasne, Granger, ale chyba nie spodziewałaś się, że rzucę ci się na szyje? - nagle spoważniał. - Musiałbym się porządnie zdezynfekować, gdybym miał cię dotknąć.
            Gotowałam się w środku ze złości, ale starałam się ukryć swoje zaciśnięcie pięści i uważałam, żeby przypadkiem nie zderzyły się one z twarzą Malfoya. Po co ja mu właściwie ratowałam dupę? Mogłam pozwolić Harry'emu i Ronowi na użycie legilimecji, na pewno mielibyśmy przy tym mnóstwo zabawy.
            Nagle Mafloy krzyknął. Jego noga uniosła się w górę, jak marionetka pociągnięta za sznurek, a on sam upadł na posadzkę. Szybko się podniósł i rozejrzał wokoło.
            - Potter - wysyczał i uniósł swoją różdżkę. - Ściągnij tę nędzną pelerynę i tak wiem, że tu jesteś.
            Harry i Ron nadal ukrywali się pod niewidką, a ja, choć byłam na nich wściekła, w duchu miałam nadzieję, że nie posłuchają Malfoya i pozostaną w ukryciu. Nie chciałam, żeby Draco dowiedział się, że Harry czegoś od niego chce. Łatwo mógłby się domyśleć, o co może chodzić.
            - Myślę, że powinieneś już wracać - powiedziałam chłodno do Malfoya.
            Zanim jednak ten zdążył odpowiedzieć, drzwi Wieży Astronomicznej rozwarły się z hukiem i stanęła w nich McGonagall. Miała na sobie szlafrok, a jej włosy związane były papilotami. Spojrzała najpierw na mnie, potem na Malfoya.
            - Panno Granger, panie Malfoy - przywitała nas chłodnym tonem.
            - Profesor McGonagall - jęknęłam. - My... to znaczy ja...
            - Naprawdę się po was tego nie spodziewałam - oznajmiła, wyraźnie dając znak, ze nie przyjmuje żadnych usprawiedliwień. - Gryffindor i Slytherin tracą po pięćdziesiąt punktów.
            - Ale... - chciałam jakoś wytłumaczyć całe to zajście.
            - Panno Granger, włóczenie się po zamku o tak później porze jest całkowicie zabronione - oznajmiła, łypiąc na mnie groźnie. - Ty i pan Malfoy zarobiliście sobie szlaban. I nie obchodzi mnie to, że jesteście prefektami! - ściszyła głoś. - Jeszcze jeden taki wyskok i postaram się, by odebrano wam te oznaki. A teraz, marsz do łóżek! W czwartek po zajęciach chcę widzieć was oboje u mnie w gabinecie.
            Malfoy rzucił mi mordercze spojrzenie i bez żadnego słowa, minął mnie i profesor McGonagall.
            - Na prawdę po tobie się tego nie spodziewałam, panno Granger - powtórzyła cichym głosem.
            Nie wiedziałam, czy jestem bardziej zła na Rona i Harry'ego, czy na siebie. Kipiąc ze złości, podążyłam w ślady Malfoya i nic nie mówiąc, ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru. Miałam nadzieję, że szlaban minie szybko i bez wyższej konieczności zbliżania się do wrednego Ślizgona.

5 komentarzy:

  1. Nie mam pojęcia dlaczego nie masz komentarzy. Twój styl jest świetny, a tresc ciekawa i oryginalna. Czekam na kolejne :3.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo za miłe słowa, dodałaś mi wielkiego kopa motywacji! :)
      Postaram się jak najszybciej dodać nowy rozdział ^^

      Usuń
  2. Rozdział ciekawy ale zastanawia mnie sprawa legilimencji.
    po pierwsze dlaczego Hermiona tak sie wściekla na Syriusza, przeciez sama powinna wiedziec jak wazne jest, by Harry uczył sie oklumencji.
    2. Leglimencji uzywa nawet sam Dumbledore, wiec chyba Hermiona troche przesadza
    3. biorac pod uwage zdolnosci Rona i Harrego zastanawiam sie czy w ogole daliby rade cos takiego porzadnie rzucic, nie mowiac o tym ze nawet nie wiedza czy Malfoy nie zna oklumencji.

    www.swiatlocienn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Blog świetny naprawdę dopiero wzięłam się za czytanie i naprawdę wciągnęłam się 😜😊😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny blog zaczęłam czytać i się wciągnęłam

    OdpowiedzUsuń