Miałam nadzieję, że nic gorszego już
mnie nie spotka. Nadzieja ta prysła jednak jak bańka mydlana, kiedy następnego
dnia weszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Początkowo nie rozumiałam, czemu
wzrok wszystkich Ślizgonów skupiony jest na mojej osobie, lecz szybko się to
wyjaśniło, kiedy podeszła do mnie jedna z pierwszorocznych dziewczyn. Była ze
Slytherinu i na powitanie obrzuciła mnie ciekawskim spojrzeniem swoich skośnych
oczu.
-To
prawda, że jesteś dziewczyną Dracona Malfoya? - zapytała wysokim głosem, bez
żadnych skrupułów.
Byłam
tak zszokowana, że nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy obok dziewczynki
pojawiła się druga - starsza, również ze Slytherinu i o identycznych skośnych
oczach, w której rozpoznałam jedną z przyjaciółek Pansy Parkinson.
-
Mówiłam ci, Violet - westchnęła odciągając swoją młodszą siostrę na bok - że
Draco prędzej zaprzyjaźniłby się z Potterem, niż umówił ze szlamą.
Starałam
się tym nie przejmować i spokojnie zjeść śniadanie. Usiadłam z dala od
Harry'ego i Rona, z którymi szczerze nie chciałam się widzieć. Nałożyłam sobie
na talerz trochę owsianki, ale zanim zdążyłam zrobić choć jeden kęs, przy stole
zjawiła się Lavender.
-
Słyszałam, że Gryffindor stracił wczoraj pięćdziesiąt punktów, bo Hermionie Granger
zamarzyły się nocne amory - powiedziała na tyle głośno, że cały stół
Gryffindoru i Hufflepuffu zdołał to usłyszeć. - W tabeli domów spadliśmy na
ostatnie miejsce.
Czułam
na sobie oskarżycielskie wzroki Gryfonów. Zarumieniłam się.
-
Jest wrzesień, kto by się tym przejmował? - Fred Weasley wzruszył ramionami. -
Jeszcze odbijemy Ślizgonom Puchar Domów, wygrywając z nimi w Quidditcha.
-
Raczej Krukonom - oznajmiła Lavender. - Ravenclaw prowadzi z czterdziestoma
dwoma punktami przewagi.
-
Przecież Slytherin był nad nami w tabeli - zdziwił się Lee Jordan, wciskając
sobie cały tost do ust.
-
No tak, ale przecież Granger nie romansowała sama ze sobą - Lavender rozejrzała
się po całym stole i teraz połowa wpatrywała się w nią, a reszta we mnie. Nawet
paru Puchonów nachyliło się, żeby lepiej słyszeć. - Draconowi Malfoyowi też się
dostało.
Ktoś
opuścił łyżkę, Fred zakrztusił się herbatą, więc George zaczął walić go po plecach,
a Lavender i Parvati Patil chichotały. Teraz czułam na sobie wzrok niemalże
wszystkich i miałam wielką ochotę zapaść się pod ziemię.
-
Coś ci się musiało pomylić, Lavender - powiedziała spokojnie Ginny, która
dopiero co przyszła do Wielkiej Sali, ale musiała wszystko słyszeć. Usiadła na
przeciwko mnie i wzięła tost do ręki. - Hermiona nie gustuje w skretyniałych
aroganckich tchórzofretkach, prawda?
Spojrzała
na mnie znacząco, dając mi do rozumienia, że powinnam wreszcie się odezwać.
-
Och... tak... to znaczy nie - wyjąkałam.
-
Więc mówisz - Lavender przestała się uśmiechać i utkwiła we mnie wzrok- że
zupełnie przypadkiem napisałaś liścik, że chcesz się z nim spotkać, a potem
zupełnie przypadkiem znalazłaś się na Wieży Astronomicznej?
Zaczęło
robić mi się gorąco. Skąd ona wiedziała o tym wszystkim? Przecież był dopiero
ranek, a Lavender nie tylko wiedziała, ze to przeze mnie zabrano Gryffindorowi
punkty, ale też wiedziała o Malfoyu, liściku i Wieży Astronomicznej. Zaczęłam
się zastanawiać, czy nie wie też o nielegalnym zaklęciu, jakie chcieli rzucić
na Dracona Harry i Ron.
-
To był zwykły bieg okoliczności - powiedziałam, wstając. Przeszła mi wszelka
ochota na śniadanie. Kątem oka widziałam Rona i Harry'ego, ale dalej nie
zamierzałam zacząć się do nich odzywać. Ruszyłam między stołami, ignorując
natarczywe spojrzenia większości uczniów i oddalający się głos Lavender:
-
Dobrze, że McGonagall ich przyłapała, bo nie wiadomo co mogłoby się tam
wydarzyć.
Miałam
nadzieję, że nikt tak na prawdę nie uwierzy w to, co mówiła Lavender. Przecież
każdy wiedział, jaki jest Malfoy i było niemożliwym, żeby cokolwiek
kiedykolwiek łączyło mnie z nim. Z jego obrzydliwym charakterem i uprzedzeniami
do czarodziejów nieczystej krwi. Prędzej
Ron zagra na pozycji szukającego w drużynie Gryffindoru, a Harry zda eliksir u
Snape'a na co najmniej Z, niż ja zdołam choćby polubić Malfoya.
Przy
marmurowych schodach stała grupka Ślizgonów, w tym dziewczyna ze skośnymi oczami,
która właśnie skoczyła z ostatniego schodka, udając, że skacze z jakieś dużej
wysokości, uprzednio wyznając powietrzu miłość. Miałam dziwne wrażenie, że ich
głównym tematem jest wczorajsza noc.
-
Jak tam Granger twoja słodka tajemnica? - zawołała na mój widok Pansy
Parkinson, Ślizgonka o twarzy mopsa i wielka adoratorka Malfoya. - Chyba
przestała już być tajemnicą - uśmiechnęła się szyderczo - a wszystko co ma
związek z tobą, jest bardziej brudne niż słodkie, na przykład twoja krew.
Otaczający
ją Ślizgoni ryknęli śmiechem, jakby naprawdę ich to bawiło. Pansy spoglądała na mnie z tryumfem na
twarzy, a jej czarne oczy rozbłysły, kiedy z lochów wyłonił się Malfoy. Szybko
poprawiła włosy i odchrząknęła.
-
Cześć, Draco - powiedziała, siląc się na słodki ton głosu, ale to co wyszło z
jej gardła było gorsze nawet od śpiewu Irytka. - Właśnie pytałam tej szlamy
Granger, jak się czuje z tym, że dostała od ciebie kosza.
Ślizgoni
znowu zaczęli się śmiać. Malfoy tylko uśmiechnął się jadowicie, ale nie
wyglądał na rozbawionego, bardziej na zamyślonego.
-
Więc, Granger - kontynuowała Pansy najwyraźniej zadowolona, że może popisać się
przed Draconem - powiesz nam, jakie to uczucie, kiedy ktoś taki, jak Draco się
tobą kompletnie nie interesuje?
-
Chyba sama powinnaś to wiedzieć, skoro doznajesz tego od prawie pięciu lat -
wyparowałam, mówiąc szybciej, niż myśląc.
Pansy
spiorunowała mnie wzrokiem i zaczerwieniona obróciła twarz, by nie zobaczył jej
Malfoy. Reszta Ślizgonów spojrzała po sobie, a dziewczyna o skośnych oczach
prychnęła głośno. Spojrzałam na Dracona, licząc na jakąś ripostę w obronie
Pansy, ale on milczał, a nawet przez ułamek sekundy zdawało mi się, że
zobaczyłam cień uśmiechu błąkający się na jego ustach.
Nie,
to niemożliwe, musiało mi się przewidzieć.
Prawie
w tym samym czasie co ja, Draco również się obrócił. Zaczął iść w stronę
Wielkiej Sali, a ja wspinałam się po marmurowych schodach, prosto do Wieży
Gryffindoru.
Pansy
podobnie jak Lavender wiedziała nawet o liściku, który rzekomo ja napisałam.
Zaczęłam układać sobie to w głowie i zrozumiałam, od kogo to wszystko wyszło.
Jak mogłam zapomnieć, że Malfoy nie potrafi trzymać języka za zębami.
Czwartek
nadszedł nieubłagalnie szybko.
Kiedy
rano obudziłam się, przy moim łóżku leżały trzy paczuszki. Największa z nich
była do Harry'ego. Liścik na wierzchu głosił:
Wszystkiego najlepszego, Hermiono, i
żebyś w końcu nam wybaczyła!
W
środku paczki znalazłam małą, ale grubą książkę Drogą starożytnych runów Edwarda Flynna. Odruchowo powąchałam nowe
kartki. Odłożyłam prezent na szafkę nocną, z zamiarem przeczytania książki
jeszcze tego wieczora.
Druga
paczuszka była od Rona. Dołączony do niej list był trochę dłuższy od liściku
Harry'ego.
Droga Hermiono,
chcieliśmy wręczyć ci
prezenty osobiście i złożyć życzenia, ale za bardzo boimy się twojej reakcji.
Wraz z Harrym mamy nadzieję, że wkrótce ci przejdzie. Jeśli zaczniesz się
dzisiaj do nas odzywać, to gwarantujemy urządzić zabawę w Pokoju Wspólnym
(oczywiście, nie dłużej niż do północy. Wiemy, że jutro mamy lekcje). Zrozumieliśmy z Harrym swój błąd i obiecujemy
nigdy nie próbować rzucać złowrogich zaklęć, nawet na takich kretynów, jak
Malfoy. Mam nadzieję, że cieszysz się ze swoich szesnastych urodzin i nie
przejmujesz zbytnio szlabanem, który...
Urwałam.
Nie miałam ochoty czytać reszty listu. Zmiętoliłam kartkę w kulkę, rzucając do
kosza. Nie wiem, czemu treść listu rozzłościła mnie. Może dlatego, że wydawała
mi się zupełnie nieszczera i nadal byłam w pełni przekonana, że gdyby tylko
dostali taką możliwość, to użyliby legilimencji na Malfoyu. A może po prostu
samo przypomnienie o czekającym mnie szlabanie sprawiało, że miałam ochotę na
nowo ich rozszarpać, za ich głupotę.
Od
minionej nocy na Wieży Astronomicznej, Harry i Ron parokrotnie próbowali mnie
przeprosić, ale nie kończyło się to dla nich najlepiej. Zaczęliśmy widywać się
jedynie w Wielkiej Sali i na lekcjach (w czasie wolnym Harry gdzieś znikał, a
Ron przesiadywał w dormitorium). Dalej nie wiedziałam, co ci dwaj ukrywają.
Nie
spojrzałam na to, co było w środku paczuszki Rona, ani od kogo jest ta trzecia,
najmniejsza. Szybko się ubrałam i ruszyłam do Wielkiej Sali.
Po
drodze złapała mnie Ginny, która wręczyła mi wielkie opakowanie kociołkowych
piegusków, wygłaszając długie i rymowane życzenia urodzinowe. Uścisnęła mnie
mocno i zostawiła przed drzwiami do Wielkiej Sali, a sama poszła pisać
wypracowanie dla Snape'a, które musiała jeszcze dzisiaj oddać.
Niektórzy
Gryfoni na prawdę uwierzyli w to, że zakochałam się w Malfoyu. Jedyny
drobiazgiem różniącym wersje Ślizgonów i Gryfonów było to, że ci drudzy
uważali, iż jesteśmy w potajemnym związku (a Ślizgoni utrzymywali, że zwabiłam
Dracona, by zmusić go do wypicia eliksiru miłości). Byłam niemal pewna, że tę
plotkę wymyśliła Pansy Parkinson.
Parę
osób złożyło mi przy stole życzenia urodzinowe, na które tylko przytakiwałam i
lekko się uśmiechałam. Harry i Ron co chwilę na mnie patrzyli, jakby
oczekiwali, że do nich podejdę. Nie zamierzałam tego robić, przynajmniej nie
przed tym okropnym szlabanem, który miał mnie czekać.
Po
śniadaniu Fred i Georg wręczyli mi jakieś tajemnicze opakowanie, jakby ciastek.
-
To Bombonierki Lesera - wyjaśnił George, patrząc z dumą na swoje dzieło. -
Opakowanie zawiera po jednym cukierku ze wszystkich smaków.
-
Dajemy ci je za darmo, z okazji twoich urodzin - Fred wyszczerzył zęby.
-
I radzimy uważać...
-
Na ten czerwony...
-
To Bąblówka Krwawa. Trzeba szybko przełknąć drugą połówkę, bo jeśli zrobi się
to za późno...
-
To można się wykrwawić - Fred zrobił minę, jakby wspominał niezbyt przyjemne
wydarzenie z tym związane. - W każdym razie, mamy skrytą nadzieję, że użyjesz
go na Malfoya.
-
Nie wierzymy w to, co gada ta cała Parkinson - dodał George, patrząc w stronę
rozchichotanych Ślizgonek. - Więc w sumie na niej możesz to zastosować.
-
Nie zapominając o wyrzuceniu odtrutki, wtedy będzie śmieszniej.
Podziękowałam
Fredowi i Georgowi, a gdy odchodzili, przyrzekłam sobie, że nigdy nie użyję
żadnej Bombonierki Lesera.
Jedynym
pozytywem czwartku było to, że nie mieliśmy ani jednej lekcji ze Ślizgonami.
Dlatego Malfoya zobaczyłam dopiero, kiedy wszedł do gabinetu McGonagall,
spóźniony o dziesięć minut.
-
Siadaj, Malfoy - rzuciła mu McGonagall na powitanie.
Draco
usiadł nieufnie na krześle obok mnie, przesuwając je w stronę ściany, jakby te
kilka milimetrów większej odległości między nami mogło uratować mu życie.
Patrzył na McGonagall, która w spokoju przeglądała swoje notatki. Wyglądał na
zniecierpliwionego.
-
Mamy coś pisać czy...?
-
Spokojnie, panie Malfoy - McGonagall nie dała mu dokończyć. - Mam za dużo spraw
na głowie, żeby się wami zająć, ale profesor Venner z chęcią przyjmie waszą
pomoc.
Zrozumiałam,
że mamy siedzieć i czekać, aż profesor Venner po nas przyjdzie. Minuty spędzone
w ciszy, kiedy obok siedział Malfoy, ciągnęły się bardzo długo. Zastanawiałam
się, czy on też ma nadzieję, że Venner przydzieli nam dwa inne zadania,
najlepiej w dwóch innych miejscach. McGonagall nie przejmowała się naszą
obecnością i wypełniała jakieś formularze, co chwilę spoglądając na zegarek.
Profesor
Venner zabrał nas z gabinetu McGonagall parę minut później i zaprowadził do
swojego. Za jego urzędów w pokoju walało się pełno porozrzucanych rzeczy, których
nigdy w życiu wcześniej nie widziałam. Stosy prac domowych uczniów zapełniały
niemalże całkowicie biurko, parę sprawdzonych wypracowań leżało na wielkim
fotelu. Na szafkach stało więcej książek, niż można było znaleźć w bibliotece.
Tylko jedna półka była wolna od księg. Leżała na niej klatka z dziwnym
zwierzęciem, przypominającym krzyżówkę zająca z żółwiem. Miało wielkie
odstające uszy, spłaszczony ryjek i ciało pokryte szarą sierścią, a jego plecy
ochraniał zielonkawy pancerz.
-
To kałczak - powiedział profesor Venner, dumnie wypinając pierś. Chwycił klatkę
i położył ją na biurku, zrzucając przy tym prace domowe na ziemię. Zwierze
wydało z siebie wysoki odgłos i schowało głowę za pancerz. - Bardzo płochliwe
zwierzęta, ale i bardzo pożyteczne.
Draco
patrzył na kałczaka z odrazą i zadał pytanie, które mnie również zastanawiało:
-
Po co pan to tu trzyma?
Profesor
Venner otworzył klatkę i rzucił kałczakowi kawałek kory drzewa.
-
Potrzebuję go do kolejnej lekcji - wyjaśnił, nie odrywając wzroku od kałczaka,
który wychylił głowę i pożarł kawałek kory. - Bardzo dobrze ćwiczy się na nich
zaklęcia obronne.
Kałczak
wpatrywał się w Vennera swoimi czerwonymi oczami, jakby liczył na kolejny
kawałek swojego pożywienia. Profesor tym razem przysunął mu miskę z wodą.
Zwierzę obwąchało bezbarwną ciecz, po czym gwałtownie ponownie schowało głowę
za pancerz.
-
I co, będziemy musieli zmuszać to coś do wypicia wody? - zakpił Malfoy.
-
To by było trochę za trudne - odrzekł spokojnie Venner. - Ten pancerz chroni
kałczaki przed wszystkimi zaklęciami, a nawet je odbija. Mógłbyś przypadkiem
sam siebie zmusić do picia.
-
Ale odbijają wszystkie zaklęcia? - zapytałam zafascynowana. Nigdy nie słyszałam
o kałczakach.
Stojący
obok Draco prychnął.
-
I ty, Granger, nie wiesz takich podstaw? Może w końcu przeczytałabyś choć raz
jakąś książkę?
Spiorunowałam
go wzrokiem. Naszła mnie wielka ochota rzucenia w niego klatką z kałczakiem.
-
Wątpię, czy znalazłaby coś o nich w jakieś książce - profesor Venner podniósł
wzrok, żeby przyjrzeć się najpierw Malfoyowi, potem mi. - A co do zaklęć, to
odbijają prawie wszystkie. Jedynie Avada Kedavra potrafi przejść przez ich
pancerz.
Przyglądałam
się schowanemu kałczakowi. Zastanawiałam się, jak takie małe stworzenie może
być odporne na prawie większość uroków i zaklęć. A skoro jest to takie
wyjątkowe zwierzę, to...
-
Czemu nie ma o nich napisane w żadnej książce? - zapytałam na głos.
-
Więc dlaczego nikt nie robi z ich pancerza ubrań ochronnych? - rzucił Draco w
tym samym czasie.
Profesor
Venner ziewnął i zamknął klatkę kałczaka, który wciąż leżał schowany pod
pancerzem.
-
Na świecie zostało około dziesięciu osobników - powiedział tonem, jakby miało
to wyjaśnić odpowiedzi na oba pytania. Gdy jednak podniósł na nas wzrok i
zobaczył dwoje pytających spojrzeń, dodał: - Kałczaki są pod ochroną i dla ich
bezpieczeństwa Ministerstwo nie pozwala na rozpowszechnianie informacji o ich
aspektach. Myślę, że robią to w obawie przed takimi zwyrodnialcami, którzy
najchętniej porobiliby z nich tarcze czy ubrania ochronne.
-
I dlatego chce pan pokazać go całej szkole? - Draco uniósł swoje jasne brwi. -
Bo przecież na pewno nikt nie wpadnie na pomysł zrobienia z tego czegoś
jakiegoś użytku.
Profesor
Venner uśmiechnął się, nie zważając na ironię w głosie Malfoya.
-
Nikt nie mówił, że zamierzam go pokazywać całej
szkole.
-
To co pan zamierza zrobić? Kurtkę odpychającą wszystkie zaklęcia?
-
Z tego pancerzu - Venner wskazał na kałczaka w klatce - to mogę zrobić co
najwyżej rękawiczkę.
Draco
nie wyglądał jednak na przekonanego i wpatrywał się na kałczaka ze szczerym
zainteresowaniem. Byłam niemalże pewna co mu chodzi po głowie.
-
Rękawiczkę... - zmrużył swoje oczy.- Da się to jakoś rozmnożyć?
Venner
podrapał się po głowie.
-
Obawiam się, że wszystkie samice wyginęły. Dlatego te żyjące kałczaki są
ostatnimi osobnikami tego gatunku.
Malfoy
zrobił zawiedzioną minę, chociaż nie zdziwiłabym się, gdybym jego życiowym
celem stałoby się odnalezienie wszystkich dziecięciu kałczaków i przerobienie
ich na kurtkę odpychającą wszystkie zaklęcia.
-
To... co mamy robić w ramach szlabanu? - zapytałam cicho.
-
Szlabanu? Ach tak, zapomniałem - profesor Venner zaczął się śmiać, a Malfoy
spojrzał na mnie tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym właśnie martwa na
ziemi. - Potajemne spotkania po ciszy nocnej, tak?
Poczułam
wypieki na swoich policzkach.
-
To nie...
-
Jak ja uczyłem się w Hogwarcie - przerwał mi rozbawiony profesor - spotykałem
się z pewną dziewczyną z Hufflepuffu. Co czwartki umawialiśmy się w klasie
transmutacji, która za swojego czasu zawsze była otwarta. Pewnego dnia
przyłapał nas tam stary Filtch. Żałuję, że nie stosowali wtedy szlabanów,
Filtch był wniebowzięty mogąc wypróbować na mnie swoje nowe pnącza
ognisto-rozcinające.
Na
dowód podciągnął rękaw i wskazał na cienkie linie, które oplatały jego
nadgarstek, ton jaśniejsze od jego skóry.
-
Tak więc, wasze zadanie nie jest zbyt skomplikowane. Chciałbym po prostu
żebyście poszli nazbierać trochę kory dla kałczaka. Tylko nie bierzcie jej z
drzew rosnących przy jeziorze, kałczaki nie znoszą dębów.
Draco,
który ruszył już w stronę drzwi, zatrzymał się w pół kroku.
-
To skąd mamy ją wziąć? - zapytał bez żadnego zainteresowania.
-
To chyba oczywiste, że z lasu.
-
Nie możemy wejść do Zakazanego Lasu - powiedziałam trochę piskliwym głosem - to
nielegalne.
-
Podobnie jak trzymanie tego całego kałczaka, ale facet jakoś się tym nie
przejmuje - mruknął Malfoy, bardziej do siebie, niż do mnie.
Profesor
Venner puścił te uwagi mimo uszu.
-
Radzę się wam pośpieszyć - spojrzał na zegarek - jeśli nie chcecie spędzić tam
nocy.
Wyszliśmy
z gabinetu profesora obrony przed czarną magią i w ciszy ruszyliśmy przed
siebie. Malfoy starał trzymać się parę metrów za mną, najwidoczniej nie chcąc,
żeby ktokolwiek zobaczył nas razem. Nie miałam mu tego za złe, zwłaszcza, że
wiele uczniów i tak mierzyło nas ciekawskim spojrzeniem, kiedy mijaliśmy ich na
korytarzach.
Dopiero
kiedy mijaliśmy pusty stadion Quidditcha, zatrzymałam się i wyrzuciłam z siebie
to, co leżało mi na sercu.
-
Po co rozpowiadałeś wszystkim o tej nocy?
Draco
szedł dalej, dopóki nie zrównał się ze mną w jednej linii.
-
Nikomu nic nie mówiłem - syknął. Na szczęście zrozumiał, o co mi chodziło - Mam
lepsze rzeczy do robienia, niż opowiadanie wszystkim o twojej złudnej nadziei.
Brzmiało
to dość szczerze, ale nadal mu nie wierzyłam.
-
Powiedziałeś im nawet o tym liściku! - zawołałam za nim, kiedy minął mnie i
podążył dalej w stronę Zakazanego Lasu. - Lavender i Pansy wiedziały o tym, bo
im powiedziałeś, a przecież...
-
Słuchaj, Granger - warknął Malfoy, idąc prosto i nawet nie odwracając się w
moją stronę. - Myślisz, że mi odpowiada to, że ci wszyscy kretyni są
przekonani, że się z tobą spotykam? Gdybyś była chociaż atrakcyjna albo
pochodziła z normalnej rodziny... albo po prostu byłabyś kimś innym niż
Hermioną Granger...
-
Mówiłam ci, że to nie ja - tym razem to ja mu przerwałam. Jego słowa
rozzłościły mnie, ale nie dawałam po sobie tego poznać. - Ten cały liścik nie
był ode mnie, a na Wieży Astronomicznej znalazłam się zupełnie przypadkiem.
Zanim
zdałam sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało, Draco spojrzał na mnie spod
przymrużonym oczu.
-
Zastanawiam się tylko, co robił tam Potter. Wzięłaś go jako swojego pieska
obronnego, gdyby jednak nie udało ci się dać mi eliksiru miłosnego? A może
chciałaś mieć pewność, że przypadkiem nie zrzucę cię z Wieży, czego -
uśmiechnął się jadowicie - wcale bym nie żałował.
Nie
pamiętam nawet jak to się stało, ale chwile później stałam już przed Malfoyem z
wycelowaną w jego serce różdżką.
-
Powtarzam ci jeszcze raz - powiedziałam bardzo powoli, zaciskając palce mocno
na różdżce. - Ja nie wysłałam ci żadnego liściku, Harry'ego nie było na tej
Wieży, a ten cały eliksir miłosny to jakaś głupia plotka rozprowadzona przez tę
krowę Pansy Parkinson.
Draco
patrzył mi prosto w oczy, jak zwykle je mrużąc. Na jego ustach błąkał się nikły
uśmiech, który z każdą sekundą robił się coraz szerszy, aż w końcu suchy śmiech
wydarł się z jego gardła, ale nie obejmował on oczu, które nadal pozostawały
zimne jak bryły lodu.
-
Niezła próba, Granger. Tym razem o tym zapomnę, ale następnym możesz tego
pożałować - i odtrącił ręką moją różdżkę. Wiedział, że wcale nie zamierzałam
rzucać na niego żadnego zaklęcia.
To
co mu powiedziałam, było w większości prawdą. Skłamałam tylko w kwestii
Harry'ego, ale czułam, że Malfoy sam nie jest do końca przekonany o jego
obecności na Wieży. Bo gdyby był, to powiedziałby McGonagall, że Harry też
opuścił w nocy dormitorium, prawda? A przecież nie mogłam dopuścić, żeby zaczął
podejrzewać, że to wszystko ma związek z Voldemortem.
-
Bierzemy korę z tych drzew na uboczu - oznajmił sucho Malfoy, kiedy dotarliśmy
przed Zakazany Las. Nie zamierzałam się z nim sprzeczać. Doskonale pamiętałam,
jak Zakazany Las z każdym krokiem w głąb robił się coraz bardziej ciemniejszy i
przerażający.
Draco
pierwszy podszedł do największego drzewa. Już wyciągał ręce, żeby oskubać pień z kory.
-
Myślę, że powinniśmy...
Ale
zanim zdążyłam dokończyć zdanie, Malfoy krzyknął i odskoczył od drzewa. Jedną
ręką zasłaniał twarz, a drugą starał się odciągnąć od swojej głowy jakieś małe
stworzenie przypominające gałąź obrośniętą korą z wielkimi brązowymi oczami.
Stworzenie wymachiwało swoimi długimi palcami, próbując dostać się do twarzy
Dracona.
-
Drętwota! - krzyknęłam, celując
różdżką w zwierzę, które znieruchomiało. Malfoy chwycił je, przyjrzał się mu z
odrazą i odrzucił na parę metrów.
-
Co do...
-
To nieśmiałek - wyjaśniłam mu dość chłodnym tonem. - No ogół są miłe i
nieszkodliwe.
Draco
przyłożył rękę do policzka i spojrzał na nią, teraz już zakrwawioną.
-
O tak, milusie.
Wywróciłam
oczami i podeszłam do drzewa obok. Rozejrzałam się po gałęziach i koronie, ale
nie zauważyłam żadnego nieśmiałka.
-
Te jest czyste - oznajmiłam.
Daco
nieufnie podszedł do drzewa i powoli dotknął pnia. Gdy jednak nic się nie
stało, zaczął zeskrobywać korę.
Stanęłam
przy drzewie obok i po krótkich oględzinach, również zabrałam się za zbieranie
kory.
-
Takie coś powinni trzymać w zamknięciu - powiedział Malfoy. Wyczarował pudło,
do którego wrzucał kawałki kory. - Jeszcze trochę, a rozerwałoby mi to głowę.
Nie
powiedział nic w stylu: gdybyś mnie nie uratowała, to rozerwałoby mi to głowę.
Oczywiście, że ktoś taki jak on, nie przyzna się, że ktoś inny go uratował.
-
Raczej wydłubałby ci oczy - oznajmiłam wesołym tonem, jakby ta sytuacja mnie
bawiła. Tak na prawdę nie widziałam w tym nic śmiesznego, ale miałam ochotę
zadrwić sobie z Malfoya. - One wydłubują oczy.
Draco
zmierzył mnie groźnym wzrokiem i już otworzył usta, żeby mi się odgryźć, kiedy
z drzewa, do którego właśnie podeszłam, spadł jeszcze jeden nieśmiałek, prosto
na moją głowę. Zaplątał się w moje włosy, szarpiąc nimi we wszystkie strony.
Wyciągnęłam
różdżkę, ale Draco był szybszy.
-
Impedinento - zawołał.
Nieśmiałek
przestał się wić w moich włosach, więc szybko go wyciągnęłam, tracąc przy tym
dość pokaźny pukiel włosów. Niechcący zahaczyłam jego długimi palcami o swoja
skórę i długi paznokieć nieśmiałka zostawił mi dość głęboki ślad na dłoni, z
którego sączyła się krew.
-
Dzięki - mruknęłam cicho do Malfoya, który jednak był głuchy na podziękowania.
-
Kto by pomyślał, Granger - powiedział z teatralnym zdziwieniem, patrząc na moją
świeżą ranę - ty masz krew! Może gdzieś głębiej znajdzie się i jeszcze serce?
Nie
miałam już siły na obrzucenie go pogardliwym spojrzeniem. Wiedziałam, że rana
na jego policzku jest głębsza i większa od mojej, ale nie wyglądał,
jakby się nią przejmował. Rzuciłam kawałki kory do pudła, które lewitowało
między drzewami, już prawie całkowicie zapełnione.
Oskubałam
jeszcze parę drzew, tym razem za każdym razem upewniając się, że nie czyha na
nim żaden nieśmiałek. Pracowaliśmy w ciszy, pogrążeni we własnych myślach. Moje
skupiały się wokół Rona i Harry'ego. Co by było, gdybym nie pokrzyżowałam im
planów? Rzuciliby nielegalne zaklęcie na Malfoya, a McGonagall przyłapałaby ich
na tym. Na pewno wylecieliby ze szkoły, gdzie Harry'emu groziło jeszcze większe
niebezpieczeństwo. Z drugiej story Draco może na prawdę wiedzieć coś, co
mogłoby uratować życia niewinnym ludziom. Nie rozumiałam Ministerstwa, mogliby
legalnie dać komuś podejrzanemu Veritaserum, na przykład ojcowi Malfoya i już
dowiedzieliby się, że Voldemort powrócił.
-
Starczy już - z zamyśleń wyrwał mnie głos Dracona. - Idź zanieść to Vennerowi.
Pudełko
zapełnione korą lewitowało teraz przy moim boku.
-
Ja mam to zanieść? - zapytałam, unosząc wysoko brwi. - Musimy iść tam oboje,
nie wiesz, czy profesor Venner nie ma dla nas jeszcze jakiegoś zadania.
-
Nie obchodzi mnie to - odparł szorstko Draco. - Muszę iść do Snape'a, chciał
mnie widzieć.
Już
było mi wszystko jedno, czego Snape chce od Malfoya. Ruszyłam za nim z pudłem
latającym obok. Kiedy byłam przy chatce Hagrida, drzwi szeroko się otwarły i
stanął w nich gajowy.
-
Hermiono! - zawołał i gestem przywołał mnie do siebie. Malfoy nie odwrócił się
nawet, tylko szybkim krokiem szedł nadal w stronę zamku.
Kiedy
znalazłam się w chatce Hagrida, ten złożył mi życzenia urodzinowe, a potem wyjął
ze swojego płaszcza długi zawiązany sznurek, z podłużną zawieszką. Przełożył mi
go przez głowę. Zawieszka sięgała prawie do pępka.
-
To ząb Ogniomiota Kalokońskiego - powiedział radośnie, wskazując na zawieszkę.
- Mówi się, że przynosi szczęście, dlatego pomyślałem, że może ci się przydać.
Zwłaszcza, że w tym roku zdajecie sumy.
Przyjrzałam
się zawieszce. Faktycznie przypominała ona wielki, podłużny ząb. Przypomniałam
sobie smoki, z którymi musieli rok temu zmierzyć się uczestniczy Turnieju
Trójmagicznego, w tym Harry. Były to straszne i przerażające stworzenia,
dlatego wolałam nie pytać, skąd Hagrid zdobył ząb jednego z nich.
-
Dziękuje, Hagridzie, to na prawdę miłe - uśmiechnęłam się do niego.
Za
oknem zobaczyłam, jak Draco idzie szybkim tempem w stronę zamku, a jego postać z
każdym korkiem robiła się coraz to mniejsza.
-
Widziałem z chatki, że McGonagall kazała wam zbierać korę w ramach szlabanu -
powiedział Hagrid, stawiając na stole dwa kubki z herbatą. Jego był oczywiście
dwa razy tak wielki, jak mój.
-
To profesor Venner - odpowiedziałam, upijając łyk herbaty. - Trzyma w gabinecie
kałczaka. To takie stworzenie, które
żywi się korą...
Ale
Hagrid nie zainteresował się kałczakiem.
-
Słuchaj, Hermiono - zaczął dość niepewnym tonem. - Ja nie chcę cię osądzać i
mówić ci, co możesz robić, a co nie, ale... tak tylko zastanawiałem się, czy ty
i Malfoy... no wiesz...
Przez
okno widziałam maleńką już postać Dracona, który wcale nie wszedł do zamku.
Rozglądnął się dookoła, a kiedy nikogo nie zauważył, ruszył w stronę bramy
wyjściowej. Czy on chciał opuścić Hogwart?
-
... ja wiem, że to twój wybór i tylko i wyłącznie ty masz prawo kierować swoim
życiem, ale... no wiesz, ja ci tylko próbuję pomóc, bo, nie oszukujmy się,
oboje wiemy, cholibka, co z tego Malfoya jest za...
-
Hagridzie - przerwałam mu, nadal gapiąc się w okno i w postać Malfoya,
zbliżającą się do bramy. - Dziękuje ci za prezent i za wszytko, ale musze iść
zanieść korę do profesora Vennera.
Wybiegłam
z chatki i zaczęłam biec w stronę bramy wyjściowej, ignorując wołania Hagrida:
-
Poczekaj, Hermiono, zostawiłaś tu te pudło z korą!
Malfoy
faktycznie opuścił bramy Hogwartu. Jak to możliwe? W Dziejach Hogwartu wyraźnie było napisane, że teren zabezpieczony
jest zaklęciami ochronnymi i nie da się wyjść i wejść z niego, kiedy tylko się
chce.
Przez chwilę serce zabiło mi szybciej. Iść za
nim, dowiedzieć się co knuje? Nie szedł wcale do profesora Snape'a. To musiało
mieć związek z Voldemortem.
Jeszcze
nigdy nie chciałam mieć tak bardzo kontaktu z Harrym, jak w tamtej chwili.
Wiedziałam, ze on i Ron poszliby razem ze mną, a wtedy czułabym się o wiele
pewniej i bezpieczniej.
Nie
miałam jednak wyboru. Nie do końca przekonana, wyszłam bez niczyjej wiedzy z
terenu Hogwartu i ruszyłam za Malfoyem. Trzymałam się w bezpiecznej odległości,
jak wtedy, kiedy szłam za nim na Wieżę Astronomiczną. Szkoda, ze nie miałam
peleryny niewidki. Nie musiałabym nurkować w krzaki za każdym razem, gdy Draco
rozglądał się, czy ktoś za nim nie idzie.
Po
dwóch skrętach w lewo wiedziałam już dokąd idziemy. Szłam tą drogą pierwszego
dnia szkoły, później ostatniego, a od trzeciej klasy mogłam odwiedzać te miejsce
w określonych terminach.
Wioska
Hogsmeade nie była tym razem tak bardzo zaludniona jak wtedy, kiedy przychodziliśmy
tu ze szkoły. Na ulicy spacerowało zaledwie kilku czarodziejów, a mijając Pub
pod Trzema Miotłami zauważyłam, że większość stolików stoi pustych. Nikt nie
zwracał uwagi ani na mnie, ani na Malfoya.
Draco
przeszedł koło Wrzeszczącej Chaty, więc i ja zrobiłam to samo parę sekund
później, kiedy już znikał za zakrętem. Skręcił w jakąś ciemną uliczkę, w której
jeszcze nigdy nie byłam. Wszystkie budynki były tu stare i raczej
niezamieszkałe. To miejsce zupełnie nie przypominało innych ulic w Hogsmeade.
Na
końcu uliczki ktoś czekał.
-
Już się bałem, że nie uda ci się przyjść, synu - zagrzmiał zimny głos, przeciągający
sylaby w taki sam sposób, w jaki robił to Draco. - Czy bramy Hogwartu były
otwarte?
Schowałam
się za wielkim starym wielkim szyldem, reklamującym sklep, którego już dawno w
Hogsmeade nie było.
-
Tak, ojcze - powiedział spokojnie Draco, stając obok wysokiej, jasnowłosej
postaci. - Nie było żadnych problemów.
-
To wspaniale - ucieszył się Lucjusz Malfoy. - Ale bramy nie będą długo otwarte,
musimy się pośpieszyć. Przemyślałeś już swoją decyzję?
Nastała
chwilowa cisza, podczas której starałam się wstrzymać oddech. Bałam się, że
któryś z nich może go usłyszeć.
- Myślę... - Draco się zawahał. -
Myślę, że mogę to zrobić.
Lucjusz Malfoy wyglądał jakby zaraz
miał zemdleć z radości.
- To wspaniale, synu, to wspaniale!
- poklepał go po ramieniu. - Jeśli ci się powiedzie, Czarny Pan wybaczy nam
nasze przewinienie, a kiedy zawładnie już Ministerstwem, solidnie nam wynagrodzi
naszą posłuszność.
Draco stał tyłem do mnie, więc nie
widziałam jego twarzy. Natomiast na twarzy jego ojca z łatwością zauważyłam
ulgę, która z każdą sekundą potęgowała.
- Teraz Draco, musisz skupić się na
swoim zadaniu. Musisz pamiętać, że Czarny Pan oczekuje, że uda ci się naprawić
jego błąd. A kiedy już to zrobisz - dotknął swojego nadgarstka - wtedy
zostaniesz jednym z nas.
Mój mózg zaczął działać na
zwiększonych obrotach. Draco Malfoy. Zadanie. Voldemort. Jeden z nich...
Poruszyłam się niespokojnie, a metalowy szyld drgnął lekko. Automatycznie
wstrzymałam oddech i schowałam głowę za tabliczkę. Nie mogli usłyszeć tego
dźwięku, są za daleko, nie podejrzewają, że ktoś ich podsłuchuje... ale czy na
pewno się nie zorientowali?
- Nie zawiodę - powiedział stanowczo
Draco.
- Nie możesz zawieść.
Wychyliłam się powoli. Lucjusz
Malfoy wyprostował się i wyciągnął różdżkę zza pasa. Przejechał po nią swoimi
długimi palcami.
- Na tobie spoczywa godność naszej
rodziny, synu - jego głos nie był już taki wesoły, a wyraz ulgi zniknął z jego
twarzy. - Twoje zadanie jest najważniejszym z wszystkich zadań, jakie Czarny
Pan przed kimkolwiek kiedyś postawił. Musisz nauczyć się wielu rzeczy, na
przykład... zacząć uważać na to, czy przypadkiem jakaś szlama cię nie śledzi.
Jego szare oczy spojrzały na mnie.
Chwyciłam za różdżkę, ale zanim zdążyłam chociaż ją podnieść, Lucjusz Malfoy
wycelował we mnie swoją.
- Drętwota!
Strumień czerwonego światła ugodził
mnie prostu w serce. W jednej chwili moje powieki zrobiły sie ciężkie, a cały
świat zawirował. Zobaczyłam rozmazane twarze obojga Malfoy'ów, a potem wszystko
otoczyła ciemność.
Rozdział intrygujący. Współczuję Hermionie takich plotek. Dobrze, że jak narazie ich kontakty są na poziomie nienawiści, a wszystkich bohaterów opisujesz kanonicznie. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńP.S. promuj bloga. Ja o jego istnieniu dowiedziałam się przypadkiem. Więcej wejść - więcej komentarzy.
Dziękuje za Twoją opinię i radę. W ogóle nie pomyślałam o wypromowaniu bloga, ale w wolnej chwili się tym zajmę :) Pozdrawiam xx
UsuńWspaniale się czyta tego bloga ale kiedy następna część? Ps. Nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńOsiemnaste urodziny brata i przygotowania do nowej szkoły sprawiły, że w ciągu ostatnich dni miałam bardzo mało czasu :( Ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby dodać nowy rozdział jak najszybciej. Dziękuje za komentarz :) xx
UsuńNo to Hermiona sie wkopała....przeciez LucjusZ to najchetniej by ją zabił...
OdpowiedzUsuńciekawi mnie co za zadanie dostał Draco i od kogo był ten najmniejszy prezent urodzinowy. czyzby od Dracona?
www.swiatlocienn.blog.pl