środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział III



           Miałam nadzieję, że nic gorszego już mnie nie spotka. Nadzieja ta prysła jednak jak bańka mydlana, kiedy następnego dnia weszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Początkowo nie rozumiałam, czemu wzrok wszystkich Ślizgonów skupiony jest na mojej osobie, lecz szybko się to wyjaśniło, kiedy podeszła do mnie jedna z pierwszorocznych dziewczyn. Była ze Slytherinu i na powitanie obrzuciła mnie ciekawskim spojrzeniem swoich skośnych oczu.
            -To prawda, że jesteś dziewczyną Dracona Malfoya? - zapytała wysokim głosem, bez żadnych skrupułów.
            Byłam tak zszokowana, że nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy obok dziewczynki pojawiła się druga - starsza, również ze Slytherinu i o identycznych skośnych oczach, w której rozpoznałam jedną z przyjaciółek Pansy Parkinson.
            - Mówiłam ci, Violet - westchnęła odciągając swoją młodszą siostrę na bok - że Draco prędzej zaprzyjaźniłby się z Potterem, niż umówił ze szlamą.
            Starałam się tym nie przejmować i spokojnie zjeść śniadanie. Usiadłam z dala od Harry'ego i Rona, z którymi szczerze nie chciałam się widzieć. Nałożyłam sobie na talerz trochę owsianki, ale zanim zdążyłam zrobić choć jeden kęs, przy stole zjawiła się Lavender.
            - Słyszałam, że Gryffindor stracił wczoraj pięćdziesiąt punktów, bo Hermionie Granger zamarzyły się nocne amory - powiedziała na tyle głośno, że cały stół Gryffindoru i Hufflepuffu zdołał to usłyszeć. - W tabeli domów spadliśmy na ostatnie miejsce.
            Czułam na sobie oskarżycielskie wzroki Gryfonów. Zarumieniłam się.
            - Jest wrzesień, kto by się tym przejmował? - Fred Weasley wzruszył ramionami. - Jeszcze odbijemy Ślizgonom Puchar Domów, wygrywając z nimi w Quidditcha.
            - Raczej Krukonom - oznajmiła Lavender. - Ravenclaw prowadzi z czterdziestoma dwoma punktami przewagi.
            - Przecież Slytherin był nad nami w tabeli - zdziwił się Lee Jordan, wciskając sobie cały tost do ust.
            - No tak, ale przecież Granger nie romansowała sama ze sobą - Lavender rozejrzała się po całym stole i teraz połowa wpatrywała się w nią, a reszta we mnie. Nawet paru Puchonów nachyliło się, żeby lepiej słyszeć. - Draconowi Malfoyowi też się dostało.
            Ktoś opuścił łyżkę, Fred zakrztusił się herbatą, więc George zaczął walić go po plecach, a Lavender i Parvati Patil chichotały. Teraz czułam na sobie wzrok niemalże wszystkich i miałam wielką ochotę zapaść się pod ziemię.
            - Coś ci się musiało pomylić, Lavender - powiedziała spokojnie Ginny, która dopiero co przyszła do Wielkiej Sali, ale musiała wszystko słyszeć. Usiadła na przeciwko mnie i wzięła tost do ręki. - Hermiona nie gustuje w skretyniałych aroganckich tchórzofretkach, prawda?
            Spojrzała na mnie znacząco, dając mi do rozumienia, że powinnam wreszcie się odezwać.
            - Och... tak... to znaczy nie - wyjąkałam.
            - Więc mówisz - Lavender przestała się uśmiechać i utkwiła we mnie wzrok- że zupełnie przypadkiem napisałaś liścik, że chcesz się z nim spotkać, a potem zupełnie przypadkiem znalazłaś się na Wieży Astronomicznej?
            Zaczęło robić mi się gorąco. Skąd ona wiedziała o tym wszystkim? Przecież był dopiero ranek, a Lavender nie tylko wiedziała, ze to przeze mnie zabrano Gryffindorowi punkty, ale też wiedziała o Malfoyu, liściku i Wieży Astronomicznej. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie wie też o nielegalnym zaklęciu, jakie chcieli rzucić na Dracona Harry i Ron.
            - To był zwykły bieg okoliczności - powiedziałam, wstając. Przeszła mi wszelka ochota na śniadanie. Kątem oka widziałam Rona i Harry'ego, ale dalej nie zamierzałam zacząć się do nich odzywać. Ruszyłam między stołami, ignorując natarczywe spojrzenia większości uczniów i oddalający się głos Lavender:
            - Dobrze, że McGonagall ich przyłapała, bo nie wiadomo co mogłoby się tam wydarzyć.
            Miałam nadzieję, że nikt tak na prawdę nie uwierzy w to, co mówiła Lavender. Przecież każdy wiedział, jaki jest Malfoy i było niemożliwym, żeby cokolwiek kiedykolwiek łączyło mnie z nim. Z jego obrzydliwym charakterem i uprzedzeniami do czarodziejów nieczystej krwi.  Prędzej Ron zagra na pozycji szukającego w drużynie Gryffindoru, a Harry zda eliksir u Snape'a na co najmniej Z, niż ja zdołam choćby polubić Malfoya.
            Przy marmurowych schodach stała grupka Ślizgonów, w tym dziewczyna ze skośnymi oczami, która właśnie skoczyła z ostatniego schodka, udając, że skacze z jakieś dużej wysokości, uprzednio wyznając powietrzu miłość. Miałam dziwne wrażenie, że ich głównym tematem jest wczorajsza noc.
            - Jak tam Granger twoja słodka tajemnica? - zawołała na mój widok Pansy Parkinson, Ślizgonka o twarzy mopsa i wielka adoratorka Malfoya. - Chyba przestała już być tajemnicą - uśmiechnęła się szyderczo - a wszystko co ma związek z tobą, jest bardziej brudne niż słodkie, na przykład twoja krew.    
            Otaczający ją Ślizgoni ryknęli śmiechem, jakby naprawdę ich to bawiło.  Pansy spoglądała na mnie z tryumfem na twarzy, a jej czarne oczy rozbłysły, kiedy z lochów wyłonił się Malfoy. Szybko poprawiła włosy i odchrząknęła.
            - Cześć, Draco - powiedziała, siląc się na słodki ton głosu, ale to co wyszło z jej gardła było gorsze nawet od śpiewu Irytka. - Właśnie pytałam tej szlamy Granger, jak się czuje z tym, że dostała od ciebie kosza.
            Ślizgoni znowu zaczęli się śmiać. Malfoy tylko uśmiechnął się jadowicie, ale nie wyglądał na rozbawionego, bardziej na zamyślonego.
            - Więc, Granger - kontynuowała Pansy najwyraźniej zadowolona, że może popisać się przed Draconem - powiesz nam, jakie to uczucie, kiedy ktoś taki, jak Draco się tobą kompletnie nie interesuje?
            - Chyba sama powinnaś to wiedzieć, skoro doznajesz tego od prawie pięciu lat - wyparowałam, mówiąc szybciej, niż myśląc.
            Pansy spiorunowała mnie wzrokiem i zaczerwieniona obróciła twarz, by nie zobaczył jej Malfoy. Reszta Ślizgonów spojrzała po sobie, a dziewczyna o skośnych oczach prychnęła głośno. Spojrzałam na Dracona, licząc na jakąś ripostę w obronie Pansy, ale on milczał, a nawet przez ułamek sekundy zdawało mi się, że zobaczyłam cień uśmiechu błąkający się na jego ustach.
            Nie, to niemożliwe, musiało mi się przewidzieć.
            Prawie w tym samym czasie co ja, Draco również się obrócił. Zaczął iść w stronę Wielkiej Sali, a ja wspinałam się po marmurowych schodach, prosto do Wieży Gryffindoru.
            Pansy podobnie jak Lavender wiedziała nawet o liściku, który rzekomo ja napisałam. Zaczęłam układać sobie to w głowie i zrozumiałam, od kogo to wszystko wyszło. Jak mogłam zapomnieć, że Malfoy nie potrafi trzymać języka za zębami.

            Czwartek nadszedł nieubłagalnie szybko.
            Kiedy rano obudziłam się, przy moim łóżku leżały trzy paczuszki. Największa z nich była do Harry'ego. Liścik na wierzchu głosił:

Wszystkiego najlepszego, Hermiono, i żebyś w końcu nam wybaczyła!
           
            W środku paczki znalazłam małą, ale grubą książkę Drogą starożytnych runów Edwarda Flynna. Odruchowo powąchałam nowe kartki. Odłożyłam prezent na szafkę nocną, z zamiarem przeczytania książki jeszcze tego wieczora.
            Druga paczuszka była od Rona. Dołączony do niej list był trochę dłuższy od liściku Harry'ego.
           
            Droga Hermiono,
            chcieliśmy wręczyć ci prezenty osobiście i złożyć życzenia, ale za bardzo boimy się twojej reakcji. Wraz z Harrym mamy nadzieję, że wkrótce ci przejdzie. Jeśli zaczniesz się dzisiaj do nas odzywać, to gwarantujemy urządzić zabawę w Pokoju Wspólnym (oczywiście, nie dłużej niż do północy. Wiemy, że jutro mamy lekcje).  Zrozumieliśmy z Harrym swój błąd i obiecujemy nigdy nie próbować rzucać złowrogich zaklęć, nawet na takich kretynów, jak Malfoy. Mam nadzieję, że cieszysz się ze swoich szesnastych urodzin i nie przejmujesz zbytnio szlabanem, który...
           
            Urwałam. Nie miałam ochoty czytać reszty listu. Zmiętoliłam kartkę w kulkę, rzucając do kosza. Nie wiem, czemu treść listu rozzłościła mnie. Może dlatego, że wydawała mi się zupełnie nieszczera i nadal byłam w pełni przekonana, że gdyby tylko dostali taką możliwość, to użyliby legilimencji na Malfoyu. A może po prostu samo przypomnienie o czekającym mnie szlabanie sprawiało, że miałam ochotę na nowo ich rozszarpać, za ich głupotę.
            Od minionej nocy na Wieży Astronomicznej, Harry i Ron parokrotnie próbowali mnie przeprosić, ale nie kończyło się to dla nich najlepiej. Zaczęliśmy widywać się jedynie w Wielkiej Sali i na lekcjach (w czasie wolnym Harry gdzieś znikał, a Ron przesiadywał w dormitorium). Dalej nie wiedziałam, co ci dwaj ukrywają.
            Nie spojrzałam na to, co było w środku paczuszki Rona, ani od kogo jest ta trzecia, najmniejsza. Szybko się ubrałam i ruszyłam do Wielkiej Sali.
            Po drodze złapała mnie Ginny, która wręczyła mi wielkie opakowanie kociołkowych piegusków, wygłaszając długie i rymowane życzenia urodzinowe. Uścisnęła mnie mocno i zostawiła przed drzwiami do Wielkiej Sali, a sama poszła pisać wypracowanie dla Snape'a, które musiała jeszcze dzisiaj oddać.
            Niektórzy Gryfoni na prawdę uwierzyli w to, że zakochałam się w Malfoyu. Jedyny drobiazgiem różniącym wersje Ślizgonów i Gryfonów było to, że ci drudzy uważali, iż jesteśmy w potajemnym związku (a Ślizgoni utrzymywali, że zwabiłam Dracona, by zmusić go do wypicia eliksiru miłości). Byłam niemal pewna, że tę plotkę wymyśliła Pansy Parkinson.
            Parę osób złożyło mi przy stole życzenia urodzinowe, na które tylko przytakiwałam i lekko się uśmiechałam. Harry i Ron co chwilę na mnie patrzyli, jakby oczekiwali, że do nich podejdę. Nie zamierzałam tego robić, przynajmniej nie przed tym okropnym szlabanem, który miał mnie czekać.
            Po śniadaniu Fred i Georg wręczyli mi jakieś tajemnicze opakowanie, jakby ciastek.
            - To Bombonierki Lesera - wyjaśnił George, patrząc z dumą na swoje dzieło. - Opakowanie zawiera po jednym cukierku ze wszystkich smaków.
            - Dajemy ci je za darmo, z okazji twoich urodzin - Fred wyszczerzył zęby.
            - I radzimy uważać...
            - Na ten czerwony...
            - To Bąblówka Krwawa. Trzeba szybko przełknąć drugą połówkę, bo jeśli zrobi się to za późno...
            - To można się wykrwawić - Fred zrobił minę, jakby wspominał niezbyt przyjemne wydarzenie z tym związane. - W każdym razie, mamy skrytą nadzieję, że użyjesz go na Malfoya.
            - Nie wierzymy w to, co gada ta cała Parkinson - dodał George, patrząc w stronę rozchichotanych Ślizgonek. - Więc w sumie na niej możesz to zastosować.
            - Nie zapominając o wyrzuceniu odtrutki, wtedy będzie śmieszniej.
            Podziękowałam Fredowi i Georgowi, a gdy odchodzili, przyrzekłam sobie, że nigdy nie użyję żadnej Bombonierki Lesera.

            Jedynym pozytywem czwartku było to, że nie mieliśmy ani jednej lekcji ze Ślizgonami. Dlatego Malfoya zobaczyłam dopiero, kiedy wszedł do gabinetu McGonagall, spóźniony o dziesięć minut.
            - Siadaj, Malfoy - rzuciła mu McGonagall na powitanie.
            Draco usiadł nieufnie na krześle obok mnie, przesuwając je w stronę ściany, jakby te kilka milimetrów większej odległości między nami mogło uratować mu życie. Patrzył na McGonagall, która w spokoju przeglądała swoje notatki. Wyglądał na zniecierpliwionego.
            - Mamy coś pisać czy...?
            - Spokojnie, panie Malfoy - McGonagall nie dała mu dokończyć. - Mam za dużo spraw na głowie, żeby się wami zająć, ale profesor Venner z chęcią przyjmie waszą pomoc.
            Zrozumiałam, że mamy siedzieć i czekać, aż profesor Venner po nas przyjdzie. Minuty spędzone w ciszy, kiedy obok siedział Malfoy, ciągnęły się bardzo długo. Zastanawiałam się, czy on też ma nadzieję, że Venner przydzieli nam dwa inne zadania, najlepiej w dwóch innych miejscach. McGonagall nie przejmowała się naszą obecnością i wypełniała jakieś formularze, co chwilę spoglądając na zegarek.
            Profesor Venner zabrał nas z gabinetu McGonagall parę minut później i zaprowadził do swojego. Za jego urzędów w pokoju walało się pełno porozrzucanych rzeczy, których nigdy w życiu wcześniej nie widziałam. Stosy prac domowych uczniów zapełniały niemalże całkowicie biurko, parę sprawdzonych wypracowań leżało na wielkim fotelu. Na szafkach stało więcej książek, niż można było znaleźć w bibliotece. Tylko jedna półka była wolna od księg. Leżała na niej klatka z dziwnym zwierzęciem, przypominającym krzyżówkę zająca z żółwiem. Miało wielkie odstające uszy, spłaszczony ryjek i ciało pokryte szarą sierścią, a jego plecy ochraniał zielonkawy pancerz.
            - To kałczak - powiedział profesor Venner, dumnie wypinając pierś. Chwycił klatkę i położył ją na biurku, zrzucając przy tym prace domowe na ziemię. Zwierze wydało z siebie wysoki odgłos i schowało głowę za pancerz. - Bardzo płochliwe zwierzęta, ale i bardzo pożyteczne.
            Draco patrzył na kałczaka z odrazą i zadał pytanie, które mnie również zastanawiało:
            - Po co pan to tu trzyma?
            Profesor Venner otworzył klatkę i rzucił kałczakowi kawałek kory drzewa.
            - Potrzebuję go do kolejnej lekcji - wyjaśnił, nie odrywając wzroku od kałczaka, który wychylił głowę i pożarł kawałek kory. - Bardzo dobrze ćwiczy się na nich zaklęcia obronne.
            Kałczak wpatrywał się w Vennera swoimi czerwonymi oczami, jakby liczył na kolejny kawałek swojego pożywienia. Profesor tym razem przysunął mu miskę z wodą. Zwierzę obwąchało bezbarwną ciecz, po czym gwałtownie ponownie schowało głowę za pancerz.
            - I co, będziemy musieli zmuszać to coś do wypicia wody? - zakpił Malfoy.
            - To by było trochę za trudne - odrzekł spokojnie Venner. - Ten pancerz chroni kałczaki przed wszystkimi zaklęciami, a nawet je odbija. Mógłbyś przypadkiem sam siebie zmusić do picia.
            - Ale odbijają wszystkie zaklęcia? - zapytałam zafascynowana. Nigdy nie słyszałam o kałczakach.
            Stojący obok Draco prychnął.
            - I ty, Granger, nie wiesz takich podstaw? Może w końcu przeczytałabyś choć raz jakąś książkę?
            Spiorunowałam go wzrokiem. Naszła mnie wielka ochota rzucenia w niego klatką z kałczakiem.
            - Wątpię, czy znalazłaby coś o nich w jakieś książce - profesor Venner podniósł wzrok, żeby przyjrzeć się najpierw Malfoyowi, potem mi. - A co do zaklęć, to odbijają prawie wszystkie. Jedynie Avada Kedavra potrafi przejść przez ich pancerz.
            Przyglądałam się schowanemu kałczakowi. Zastanawiałam się, jak takie małe stworzenie może być odporne na prawie większość uroków i zaklęć. A skoro jest to takie wyjątkowe zwierzę, to...
            - Czemu nie ma o nich napisane w żadnej książce? - zapytałam na głos.
            - Więc dlaczego nikt nie robi z ich pancerza ubrań ochronnych? - rzucił Draco w tym samym czasie.
            Profesor Venner ziewnął i zamknął klatkę kałczaka, który wciąż leżał schowany pod pancerzem.
            - Na świecie zostało około dziesięciu osobników - powiedział tonem, jakby miało to wyjaśnić odpowiedzi na oba pytania. Gdy jednak podniósł na nas wzrok i zobaczył dwoje pytających spojrzeń, dodał: - Kałczaki są pod ochroną i dla ich bezpieczeństwa Ministerstwo nie pozwala na rozpowszechnianie informacji o ich aspektach. Myślę, że robią to w obawie przed takimi zwyrodnialcami, którzy najchętniej porobiliby z nich tarcze czy ubrania ochronne.
            - I dlatego chce pan pokazać go całej szkole? - Draco uniósł swoje jasne brwi. - Bo przecież na pewno nikt nie wpadnie na pomysł zrobienia z tego czegoś jakiegoś użytku.
            Profesor Venner uśmiechnął się, nie zważając na ironię w głosie Malfoya.
            - Nikt nie mówił, że zamierzam go pokazywać całej szkole.
            - To co pan zamierza zrobić? Kurtkę odpychającą wszystkie zaklęcia?
            - Z tego pancerzu - Venner wskazał na kałczaka w klatce - to mogę zrobić co najwyżej rękawiczkę.
            Draco nie wyglądał jednak na przekonanego i wpatrywał się na kałczaka ze szczerym zainteresowaniem. Byłam niemalże pewna co mu chodzi po głowie.
            - Rękawiczkę... - zmrużył swoje oczy.- Da się to jakoś rozmnożyć?
            Venner podrapał się po głowie.
            - Obawiam się, że wszystkie samice wyginęły. Dlatego te żyjące kałczaki są ostatnimi osobnikami tego gatunku.
            Malfoy zrobił zawiedzioną minę, chociaż nie zdziwiłabym się, gdybym jego życiowym celem stałoby się odnalezienie wszystkich dziecięciu kałczaków i przerobienie ich na kurtkę odpychającą wszystkie zaklęcia.
            - To... co mamy robić w ramach szlabanu? - zapytałam cicho.
            - Szlabanu? Ach tak, zapomniałem - profesor Venner zaczął się śmiać, a Malfoy spojrzał na mnie tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym właśnie martwa na ziemi. - Potajemne spotkania po ciszy nocnej, tak?
            Poczułam wypieki na swoich policzkach.
            - To nie...
            - Jak ja uczyłem się w Hogwarcie - przerwał mi rozbawiony profesor - spotykałem się z pewną dziewczyną z Hufflepuffu. Co czwartki umawialiśmy się w klasie transmutacji, która za swojego czasu zawsze była otwarta. Pewnego dnia przyłapał nas tam stary Filtch. Żałuję, że nie stosowali wtedy szlabanów, Filtch był wniebowzięty mogąc wypróbować na mnie swoje nowe pnącza ognisto-rozcinające.
            Na dowód podciągnął rękaw i wskazał na cienkie linie, które oplatały jego nadgarstek, ton jaśniejsze od jego skóry.
            - Tak więc, wasze zadanie nie jest zbyt skomplikowane. Chciałbym po prostu żebyście poszli nazbierać trochę kory dla kałczaka. Tylko nie bierzcie jej z drzew rosnących przy jeziorze, kałczaki nie znoszą dębów.
            Draco, który ruszył już w stronę drzwi, zatrzymał się w pół kroku.
            - To skąd mamy ją wziąć? - zapytał bez żadnego zainteresowania.
            - To chyba oczywiste, że z lasu.
            - Nie możemy wejść do Zakazanego Lasu - powiedziałam trochę piskliwym głosem - to nielegalne.
            - Podobnie jak trzymanie tego całego kałczaka, ale facet jakoś się tym nie przejmuje - mruknął Malfoy, bardziej do siebie, niż do mnie.
            Profesor Venner puścił te uwagi mimo uszu.
            - Radzę się wam pośpieszyć - spojrzał na zegarek - jeśli nie chcecie spędzić tam nocy.
            Wyszliśmy z gabinetu profesora obrony przed czarną magią i w ciszy ruszyliśmy przed siebie. Malfoy starał trzymać się parę metrów za mną, najwidoczniej nie chcąc, żeby ktokolwiek zobaczył nas razem. Nie miałam mu tego za złe, zwłaszcza, że wiele uczniów i tak mierzyło nas ciekawskim spojrzeniem, kiedy mijaliśmy ich na korytarzach.
            Dopiero kiedy mijaliśmy pusty stadion Quidditcha, zatrzymałam się i wyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na sercu.
            - Po co rozpowiadałeś wszystkim o tej nocy?
            Draco szedł dalej, dopóki nie zrównał się ze mną w jednej linii.
            - Nikomu nic nie mówiłem - syknął. Na szczęście zrozumiał, o co mi chodziło - Mam lepsze rzeczy do robienia, niż opowiadanie wszystkim o twojej złudnej nadziei.
            Brzmiało to dość szczerze, ale nadal mu nie wierzyłam.
            - Powiedziałeś im nawet o tym liściku! - zawołałam za nim, kiedy minął mnie i podążył dalej w stronę Zakazanego Lasu. - Lavender i Pansy wiedziały o tym, bo im powiedziałeś, a przecież...
            - Słuchaj, Granger - warknął Malfoy, idąc prosto i nawet nie odwracając się w moją stronę. - Myślisz, że mi odpowiada to, że ci wszyscy kretyni są przekonani, że się z tobą spotykam? Gdybyś była chociaż atrakcyjna albo pochodziła z normalnej rodziny... albo po prostu byłabyś kimś innym niż Hermioną Granger...
            - Mówiłam ci, że to nie ja - tym razem to ja mu przerwałam. Jego słowa rozzłościły mnie, ale nie dawałam po sobie tego poznać. - Ten cały liścik nie był ode mnie, a na Wieży Astronomicznej znalazłam się zupełnie przypadkiem.
            Zanim zdałam sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało, Draco spojrzał na mnie spod przymrużonym oczu.
            - Zastanawiam się tylko, co robił tam Potter. Wzięłaś go jako swojego pieska obronnego, gdyby jednak nie udało ci się dać mi eliksiru miłosnego? A może chciałaś mieć pewność, że przypadkiem nie zrzucę cię z Wieży, czego - uśmiechnął się jadowicie - wcale bym nie żałował.
            Nie pamiętam nawet jak to się stało, ale chwile później stałam już przed Malfoyem z wycelowaną w jego serce różdżką.
            - Powtarzam ci jeszcze raz - powiedziałam bardzo powoli, zaciskając palce mocno na różdżce. - Ja nie wysłałam ci żadnego liściku, Harry'ego nie było na tej Wieży, a ten cały eliksir miłosny to jakaś głupia plotka rozprowadzona przez tę krowę Pansy Parkinson.
            Draco patrzył mi prosto w oczy, jak zwykle je mrużąc. Na jego ustach błąkał się nikły uśmiech, który z każdą sekundą robił się coraz szerszy, aż w końcu suchy śmiech wydarł się z jego gardła, ale nie obejmował on oczu, które nadal pozostawały zimne jak bryły lodu.
            - Niezła próba, Granger. Tym razem o tym zapomnę, ale następnym możesz tego pożałować - i odtrącił ręką moją różdżkę. Wiedział, że wcale nie zamierzałam rzucać na niego żadnego zaklęcia.
            To co mu powiedziałam, było w większości prawdą. Skłamałam tylko w kwestii Harry'ego, ale czułam, że Malfoy sam nie jest do końca przekonany o jego obecności na Wieży. Bo gdyby był, to powiedziałby McGonagall, że Harry też opuścił w nocy dormitorium, prawda? A przecież nie mogłam dopuścić, żeby zaczął podejrzewać, że to wszystko ma związek z Voldemortem.
            - Bierzemy korę z tych drzew na uboczu - oznajmił sucho Malfoy, kiedy dotarliśmy przed Zakazany Las. Nie zamierzałam się z nim sprzeczać. Doskonale pamiętałam, jak Zakazany Las z każdym krokiem w głąb robił się coraz bardziej ciemniejszy i przerażający.
            Draco pierwszy podszedł do największego drzewa. Już wyciągał ręce, żeby oskubać pień  z kory.
            - Myślę, że powinniśmy...
            Ale zanim zdążyłam dokończyć zdanie, Malfoy krzyknął i odskoczył od drzewa. Jedną ręką zasłaniał twarz, a drugą starał się odciągnąć od swojej głowy jakieś małe stworzenie przypominające gałąź obrośniętą korą z wielkimi brązowymi oczami. Stworzenie wymachiwało swoimi długimi palcami, próbując dostać się do twarzy Dracona.
            - Drętwota! - krzyknęłam, celując różdżką w zwierzę, które znieruchomiało. Malfoy chwycił je, przyjrzał się mu z odrazą i odrzucił na parę metrów.
            - Co do...
            - To nieśmiałek - wyjaśniłam mu dość chłodnym tonem. - No ogół są miłe i nieszkodliwe.
            Draco przyłożył rękę do policzka i spojrzał na nią, teraz już zakrwawioną.
            - O tak, milusie.
            Wywróciłam oczami i podeszłam do drzewa obok. Rozejrzałam się po gałęziach i koronie, ale nie zauważyłam żadnego nieśmiałka.
            - Te jest czyste - oznajmiłam.
            Daco nieufnie podszedł do drzewa i powoli dotknął pnia. Gdy jednak nic się nie stało, zaczął zeskrobywać korę.
            Stanęłam przy drzewie obok i po krótkich oględzinach, również zabrałam się za zbieranie kory.
            - Takie coś powinni trzymać w zamknięciu - powiedział Malfoy. Wyczarował pudło, do którego wrzucał kawałki kory. - Jeszcze trochę, a rozerwałoby mi to głowę.
            Nie powiedział nic w stylu: gdybyś mnie nie uratowała, to rozerwałoby mi to głowę. Oczywiście, że ktoś taki jak on, nie przyzna się, że ktoś inny go uratował.
            - Raczej wydłubałby ci oczy - oznajmiłam wesołym tonem, jakby ta sytuacja mnie bawiła. Tak na prawdę nie widziałam w tym nic śmiesznego, ale miałam ochotę zadrwić sobie z Malfoya. - One wydłubują oczy.
            Draco zmierzył mnie groźnym wzrokiem i już otworzył usta, żeby mi się odgryźć, kiedy z drzewa, do którego właśnie podeszłam, spadł jeszcze jeden nieśmiałek, prosto na moją głowę. Zaplątał się w moje włosy, szarpiąc nimi we wszystkie strony.
            Wyciągnęłam różdżkę, ale Draco był szybszy.
            - Impedinento - zawołał.
            Nieśmiałek przestał się wić w moich włosach, więc szybko go wyciągnęłam, tracąc przy tym dość pokaźny pukiel włosów. Niechcący zahaczyłam jego długimi palcami o swoja skórę i długi paznokieć nieśmiałka zostawił mi dość głęboki ślad na dłoni, z którego sączyła się krew.
            - Dzięki - mruknęłam cicho do Malfoya, który jednak był głuchy na podziękowania.
            - Kto by pomyślał, Granger - powiedział z teatralnym zdziwieniem, patrząc na moją świeżą ranę - ty masz krew! Może gdzieś głębiej znajdzie się i jeszcze serce?
            Nie miałam już siły na obrzucenie go pogardliwym spojrzeniem. Wiedziałam, że rana na jego policzku jest głębsza i większa od mojej, ale nie wyglądał, jakby się nią przejmował. Rzuciłam kawałki kory do pudła, które lewitowało między drzewami, już prawie całkowicie zapełnione.
            Oskubałam jeszcze parę drzew, tym razem za każdym razem upewniając się, że nie czyha na nim żaden nieśmiałek. Pracowaliśmy w ciszy, pogrążeni we własnych myślach. Moje skupiały się wokół Rona i Harry'ego. Co by było, gdybym nie pokrzyżowałam im planów? Rzuciliby nielegalne zaklęcie na Malfoya, a McGonagall przyłapałaby ich na tym. Na pewno wylecieliby ze szkoły, gdzie Harry'emu groziło jeszcze większe niebezpieczeństwo. Z drugiej story Draco może na prawdę wiedzieć coś, co mogłoby uratować życia niewinnym ludziom. Nie rozumiałam Ministerstwa, mogliby legalnie dać komuś podejrzanemu Veritaserum, na przykład ojcowi Malfoya i już dowiedzieliby się, że Voldemort powrócił.
            - Starczy już - z zamyśleń wyrwał mnie głos Dracona. - Idź zanieść to Vennerowi.
            Pudełko zapełnione korą lewitowało teraz przy moim boku.
            - Ja mam to zanieść? - zapytałam, unosząc wysoko brwi. - Musimy iść tam oboje, nie wiesz, czy profesor Venner nie ma dla nas jeszcze jakiegoś zadania.
            - Nie obchodzi mnie to - odparł szorstko Draco. - Muszę iść do Snape'a, chciał mnie widzieć.
            Już było mi wszystko jedno, czego Snape chce od Malfoya. Ruszyłam za nim z pudłem latającym obok. Kiedy byłam przy chatce Hagrida, drzwi szeroko się otwarły i stanął w nich gajowy.
            - Hermiono! - zawołał i gestem przywołał mnie do siebie. Malfoy nie odwrócił się nawet, tylko szybkim krokiem szedł nadal w stronę zamku.
            Kiedy znalazłam się  w chatce Hagrida, ten  złożył mi życzenia urodzinowe, a potem wyjął ze swojego płaszcza długi zawiązany sznurek, z podłużną zawieszką. Przełożył mi go przez głowę. Zawieszka sięgała prawie do pępka.
            - To ząb Ogniomiota Kalokońskiego - powiedział radośnie, wskazując na zawieszkę. - Mówi się, że przynosi szczęście, dlatego pomyślałem, że może ci się przydać. Zwłaszcza, że w tym roku zdajecie sumy.
            Przyjrzałam się zawieszce. Faktycznie przypominała ona wielki, podłużny ząb. Przypomniałam sobie smoki, z którymi musieli rok temu zmierzyć się uczestniczy Turnieju Trójmagicznego, w tym Harry. Były to straszne i przerażające stworzenia, dlatego wolałam nie pytać, skąd Hagrid zdobył ząb jednego z nich.
            - Dziękuje, Hagridzie, to na prawdę miłe - uśmiechnęłam się do niego.
            Za oknem zobaczyłam, jak Draco idzie szybkim tempem w stronę zamku, a jego postać z każdym korkiem robiła się coraz to mniejsza.
            - Widziałem z chatki, że McGonagall kazała wam zbierać korę w ramach szlabanu - powiedział Hagrid, stawiając na stole dwa kubki z herbatą. Jego był oczywiście dwa razy tak wielki, jak mój.
            - To profesor Venner - odpowiedziałam, upijając łyk herbaty. - Trzyma w gabinecie kałczaka.  To takie stworzenie, które żywi się korą...
            Ale Hagrid  nie zainteresował się kałczakiem.
            - Słuchaj, Hermiono - zaczął dość niepewnym tonem. - Ja nie chcę cię osądzać i mówić ci, co możesz robić, a co nie, ale... tak tylko zastanawiałem się, czy ty i Malfoy... no wiesz...
            Przez okno widziałam maleńką już postać Dracona, który wcale nie wszedł do zamku. Rozglądnął się dookoła, a kiedy nikogo nie zauważył, ruszył w stronę bramy wyjściowej. Czy on chciał opuścić Hogwart?
            - ... ja wiem, że to twój wybór i tylko i wyłącznie ty masz prawo kierować swoim życiem, ale... no wiesz, ja ci tylko próbuję pomóc, bo, nie oszukujmy się, oboje wiemy, cholibka, co z tego Malfoya jest za...
            - Hagridzie - przerwałam mu, nadal gapiąc się w okno i w postać Malfoya, zbliżającą się do bramy. - Dziękuje ci za prezent i za wszytko, ale musze iść zanieść korę do profesora Vennera.
            Wybiegłam z chatki i zaczęłam biec w stronę bramy wyjściowej, ignorując wołania Hagrida:
            - Poczekaj, Hermiono, zostawiłaś tu te pudło z korą!
            Malfoy faktycznie opuścił bramy Hogwartu. Jak to możliwe? W Dziejach Hogwartu wyraźnie było napisane, że teren zabezpieczony jest zaklęciami ochronnymi i nie da się wyjść i wejść z niego, kiedy tylko się chce.
             Przez chwilę serce zabiło mi szybciej. Iść za nim, dowiedzieć się co knuje? Nie szedł wcale do profesora Snape'a. To musiało mieć związek z Voldemortem.
            Jeszcze nigdy nie chciałam mieć tak bardzo kontaktu z Harrym, jak w tamtej chwili. Wiedziałam, ze on i Ron poszliby razem ze mną, a wtedy czułabym się o wiele pewniej i bezpieczniej.
            Nie miałam jednak wyboru. Nie do końca przekonana, wyszłam bez niczyjej wiedzy z terenu Hogwartu i ruszyłam za Malfoyem. Trzymałam się w bezpiecznej odległości, jak wtedy, kiedy szłam za nim na Wieżę Astronomiczną. Szkoda, ze nie miałam peleryny niewidki. Nie musiałabym nurkować w krzaki za każdym razem, gdy Draco rozglądał się, czy ktoś za nim nie idzie.
            Po dwóch skrętach w lewo wiedziałam już dokąd idziemy. Szłam tą drogą pierwszego dnia szkoły, później ostatniego, a od trzeciej klasy mogłam odwiedzać te miejsce w określonych terminach.
            Wioska Hogsmeade nie była tym razem tak bardzo zaludniona jak wtedy, kiedy przychodziliśmy tu ze szkoły. Na ulicy spacerowało zaledwie kilku czarodziejów, a mijając Pub pod Trzema Miotłami zauważyłam, że większość stolików stoi pustych. Nikt nie zwracał uwagi ani na mnie, ani na Malfoya.
            Draco przeszedł koło Wrzeszczącej Chaty, więc i ja zrobiłam to samo parę sekund później, kiedy już znikał za zakrętem. Skręcił w jakąś ciemną uliczkę, w której jeszcze nigdy nie byłam. Wszystkie budynki były tu stare i raczej niezamieszkałe. To miejsce zupełnie nie przypominało innych ulic w Hogsmeade.
            Na końcu uliczki ktoś czekał.
            - Już się bałem, że nie uda ci się przyjść, synu - zagrzmiał zimny głos, przeciągający sylaby w taki sam sposób, w jaki robił to Draco. - Czy bramy Hogwartu były otwarte?
            Schowałam się za wielkim starym wielkim szyldem, reklamującym sklep, którego już dawno w Hogsmeade nie było.
            - Tak, ojcze - powiedział spokojnie Draco, stając obok wysokiej, jasnowłosej postaci. - Nie było żadnych problemów.
            - To wspaniale - ucieszył się Lucjusz Malfoy. - Ale bramy nie będą długo otwarte, musimy się pośpieszyć. Przemyślałeś już swoją decyzję?
            Nastała chwilowa cisza, podczas której starałam się wstrzymać oddech. Bałam się, że któryś z nich może go usłyszeć.
            - Myślę... - Draco się zawahał. - Myślę, że mogę to zrobić.
            Lucjusz Malfoy wyglądał jakby zaraz miał zemdleć z radości.
            - To wspaniale, synu, to wspaniale! - poklepał go po ramieniu. - Jeśli ci się powiedzie, Czarny Pan wybaczy nam nasze przewinienie, a kiedy zawładnie już Ministerstwem, solidnie nam wynagrodzi naszą posłuszność.
            Draco stał tyłem do mnie, więc nie widziałam jego twarzy. Natomiast na twarzy jego ojca z łatwością zauważyłam ulgę, która z każdą sekundą potęgowała.
            - Teraz Draco, musisz skupić się na swoim zadaniu. Musisz pamiętać, że Czarny Pan oczekuje, że uda ci się naprawić jego błąd. A kiedy już to zrobisz - dotknął swojego nadgarstka - wtedy zostaniesz jednym z nas.
            Mój mózg zaczął działać na zwiększonych obrotach. Draco Malfoy. Zadanie. Voldemort. Jeden z nich... Poruszyłam się niespokojnie, a metalowy szyld drgnął lekko. Automatycznie wstrzymałam oddech i schowałam głowę za tabliczkę. Nie mogli usłyszeć tego dźwięku, są za daleko, nie podejrzewają, że ktoś ich podsłuchuje... ale czy na pewno się nie zorientowali?
            - Nie zawiodę - powiedział stanowczo Draco.
            - Nie możesz zawieść.
            Wychyliłam się powoli. Lucjusz Malfoy wyprostował się i wyciągnął różdżkę zza pasa. Przejechał po nią swoimi długimi palcami.
            - Na tobie spoczywa godność naszej rodziny, synu - jego głos nie był już taki wesoły, a wyraz ulgi zniknął z jego twarzy. - Twoje zadanie jest najważniejszym z wszystkich zadań, jakie Czarny Pan przed kimkolwiek kiedyś postawił. Musisz nauczyć się wielu rzeczy, na przykład... zacząć uważać na to, czy przypadkiem jakaś szlama cię nie śledzi.
            Jego szare oczy spojrzały na mnie. Chwyciłam za różdżkę, ale zanim zdążyłam chociaż ją podnieść, Lucjusz Malfoy wycelował we mnie swoją.
            - Drętwota!
            Strumień czerwonego światła ugodził mnie prostu w serce. W jednej chwili moje powieki zrobiły sie ciężkie, a cały świat zawirował. Zobaczyłam rozmazane twarze obojga Malfoy'ów, a potem wszystko otoczyła ciemność.

5 komentarzy:

  1. Rozdział intrygujący. Współczuję Hermionie takich plotek. Dobrze, że jak narazie ich kontakty są na poziomie nienawiści, a wszystkich bohaterów opisujesz kanonicznie. Czekam na kolejny.
    P.S. promuj bloga. Ja o jego istnieniu dowiedziałam się przypadkiem. Więcej wejść - więcej komentarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za Twoją opinię i radę. W ogóle nie pomyślałam o wypromowaniu bloga, ale w wolnej chwili się tym zajmę :) Pozdrawiam xx

      Usuń
  2. Wspaniale się czyta tego bloga ale kiedy następna część? Ps. Nie mogę się doczekać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osiemnaste urodziny brata i przygotowania do nowej szkoły sprawiły, że w ciągu ostatnich dni miałam bardzo mało czasu :( Ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby dodać nowy rozdział jak najszybciej. Dziękuje za komentarz :) xx

      Usuń
  3. No to Hermiona sie wkopała....przeciez LucjusZ to najchetniej by ją zabił...
    ciekawi mnie co za zadanie dostał Draco i od kogo był ten najmniejszy prezent urodzinowy. czyzby od Dracona?

    www.swiatlocienn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń