poniedziałek, 19 grudnia 2016

Epilog



            Czasami człowiek myśli, że stracił już wszystko - a potem traci jeszcze więcej.
            Draco Malfoy nie przywiązywał się do ludzi. Celowo wszystkich od siebie odpychał, nie szukał przyjaźni, ani nawet koleżaństwa, a kiedy już kogoś potrzebował - wybierał tych, do których nigdy nie mógłby poczuć czegokolwiek innego, niż obojętność. Wiedział, że jeśli na nikim nie będzie mu zależało , kajdany stworzone z rodzinnej krwi w końcu go uwolnią. Bo będzie mógł dokonywać własnych wyborów, nie zważając na reakcje innych ludzi, chodzić niewydeptanymi ścieżkami i skupiać się wyłącznie na swoich potrzebach. Żył w przekonaniu, że paradoksalnie kosztem prawdziwej wolności jest życie w samotności.
            Pół roku wcześniej podjął pierwszą samodzielną decyzję - zupełnie sprzeczną z założeniami jego rodziny, która zmieniła całe jego dotychczasowe życie. Później każda podjęta decyzja ciągnęła za sobą kolejne wybory, i choć Draco starał się wybierać zgodnie przyjętymi przez siebie zasadami, czasami serce krzyżowało jego plany. Mimo wszystko nie żałował żadnego swojego ruchu, gdyż każdy z nich stopniowo pomagał zrozumieć mu sens życia. Sam nie pamiętał dokładnie, kiedy w końcu poddał się w dążeniu do swoich ideałów - zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy niemal wszystkie decyzje zostały już podjęte.
            Dlatego, wchodząc do sypialni, w której miał dokonać ostatniego wyboru, nie zawahał się ani trochę.
            Przy łóżku małego pokoiku siedział Larch. Głowę miał opartą o ścianę, a oczy zamknięte, ale Draco wiedział, że jego przyjaciel nie śpi. Znali się zbyt długo i zbyt dobrze.
            - Nie obudziła się, Draco - rzucił na powitanie Larch, który nawet nie otworzył oczu.
            - Skąd wiedziałeś, że to ja?
            - To już czwarty dzień. W końcu musiałeś się pojawić.
            Larch wyprostował się na krześle i słabo uśmiechnął. Draco spojrzał na łóżko. Hermiona leżała przykryta cienkim kocem - jej skóra była blada, ciemne loki tworzyły wachlarz na poduszce; klatka piersiowa unosiła się i opadała równym tempem, a mimo wszystko Draco poczuł coś, co mogło być wyrzutami sumienia.
            Ciężko było mu stwierdzić, co czuł patrząc na Hermionę. Dotychczas jeszcze nikt na niego tak nie działał.
            - Muszę wyjechać - oznajmił Draco, wciąż patrząc na nieprzytomną dziewczynę. Nie chciał przeciągać tego, co nieuniknione. Nie tym razem.
            Larch poruszył się niespokojnie na krześle.
            - To niebezpieczne - ostrzegł przyjaciela. - Cztery dni temu udało ci się uciec śmierciożercom, ale kolejna...
            - Wyjechać na dłużej - sprecyzował Draco. - To ja was narażam na niebezpieczeństwo.
            Larch tylko na niego patrzył. Zacisnął usta i pięści. Draco ze znużeniem przyglądał się jego reakcji.
            - Ty już wiesz - stwierdził oskarżycielsko, lustrując Larcha spojrzeniem. No tak, pomyślał. Mógł domyśleć się, że ktoś tak inteligentny jak Larch zdołał ułożyć już elementy układanki.
            - Moody znajdzie sposób... - zaczął Larch, ale Draco mu przerwał:
            - Nie ma żadnego sposobu.
            - Możemy próbować z zaklęciami ochraniającymi. Użyć zaklęcia Fideliusa. Mogę zostać Strażnikiem Tajemnicy, jeśli będzie trzeba. Warto też nałożyć na kwaterę warstwę...
            - Nie udawaj idioty, Larch. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że mój Mroczny Znak działa jak lokalizator, na który żadne zaklęcie nie ma wpływu. Oni i tak mnie znajdą, zwłaszcza, gdy będę siedział w jednym miejscu.
            Między przyjaciółmi zapadła cisza, która tylko potwierdziła teorię Dracona.
            W końcu Larch podniósł się z frustracją na nogi.
            - Więc taki jest twój plan? - zapytał. - Wieczne uciekanie?
            - Tylko do końca wojny - odparł Draco. Jego spokojny ton głosu kontrastował z nagłym wzburzeniem Larcha. - Czarny Pan pomyśli, że gdy znajdzie mnie, znajdzie i Granger. Dopóki będę uciekał, wy jesteście tu bezpieczni.
            - Za to ty nie jesteś.
            - Dam sobie radę.
            - Sam przeciw armii śmierciożerców? - Larch patrzył na przyjaciela intensywnie. Jego niebieskie oko stało się bardziej zielone, jak zawsze, gdy się denerwował.
            Draco nie chciał uciekać. Oczywiście, że wolałby czekać na rozwój wydarzeń tutaj, gdzie teoretycznie miało być bezpiecznie. Ale jego Mroczny Znak mu to uniemożliwił. Draco stał się teraz systemem nawigacyjnym dla Voldemorta, kropeczką ,,Tu jestem, choć i złap mnie" na mapie całej kuli ziemskiej. Zbyt dużo ryzykowałby swoją obecnością.
              Pomyślał o bezpieczeństwie Hermiony, która była najbardziej zagrożona z nich wszystkich.  A potem przypomniał sobie o rodzicach, których wciąż więziono we własnym domu. Obiecał, że wróci i zamierzał dotrzymać słowa.
            - Ja... muszę jeszcze coś załatwić - powiedział. Jego głos zabrzmiał pewnie, choć naprawdę w głowie miał mętlik i nic go nie przekonywało. - Nie dam się tak prędko złapać, Larch. Będę zmieniał miejsca zamieszkania, nigdzie nie zostanę dłużej niż jeden dzień...
            - To nie jest...
            - Potrafię się teleportować, znam magię niewerbalną. Przez pół roku udawało mi się zwodzić Czarnego Pana. Dam radę.
            Larch pokręcił głową.
            - Jeśli oni cię znajdą, zabiją cię.
            - Wiem.
            Larch westchnął i przeciągnął otwartą dłonią po twarzy.
            - A co z nią? - zapytał, wskazując głową Hermionę. - Kiedy się obudzi, będzie chciała cię szukać. Mam trzymać ją tu siłą?
            Draco na samą myśl o tym poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Musiał odwrócić wzrok.
            - Tym nie musisz się martwić. Załatwię to - obiecał cicho.
            - Mimo wszystko, Draco - Larch nie dawał za wygraną. - Jesteś pewien, że tego chcesz? Uciekać?
            - Już samo to, że tu dziś przyszedłem naraża was na niebezpieczeństwo. Będę informował cię o swoim miejscu pobytu, żebyś ty mógł dzielić się ze mną informacjami na bieżąco.
            - Myślisz, że to takie proste?
            Draco podszedł do Larcha. To nie tak miało wyglądać. Wolałby, żeby przyjaciel od razu go poparł, a nie odwodził od jedynego słusznego wyjścia. Czuł, jak krew pulsuje w jego żyłach. Potrzebował pozwolenia Larcha. Potrzebował kogoś, kto się z nim zgodzi, kto go zrozumie.
            - A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? - niemal wykrzyknął, nie mając siły już kontrolować emocji. - Nie pozbędę się tego, Larch. Mroczny Znak na moim przedramieniu nie zniknie nigdy. Póki Czarny Pan żyje, z łatwością jest w stanie dowiedzieć się, gdzie mnie znaleźć. Zaryzykowałbyś życiem nas wszystkich dla własnej wygody?
            Przez chwilę tylko mierzyli się spojrzeniami. Draco wiedział, że Larch musiał w końcu przyznać mu rację. Oboje byli bezradni. Oboje musieli pogodzić się z obecną sytuacją. Ale tylko jeden z nich musiał opuścić wszystko, na czym dotychczas mu zależało.
            - Pamiętasz moją prośbę? - zapytał spokojniej Draco. - Chcę znów prosić cię o to samo. Musisz się nią zaopiekować.
            Larch spojrzał na leżącą na łóżku Hermionę. Draco powstrzymywał się, by nie podążyć za jego wzrokiem. Nie mógł sobie na to pozwolić - jej widok za bardzo by go rozproszył, mógłby wpłynąć na jego ostateczną decyzję, a to pociągnęłoby za sobą skutki zbyt okrutne, by warto było ryzykować.
            - Nie wiem, czy będę w stanie...
            - Błagam cię, Larch. - Draco chwycił go za ramiona. - Tylko tobie ufam dostatecznie mocno, by o to prosić.
            Dostrzegł zawahanie w oczach przyjaciela, ale ostatecznie Larch skinął głową. Draco z ulgą odsunął się od niego. Spojrzał na wiszący nad łóżkiem zegar. Jego wnętrzności zostały ściśnięte przez niewidzialną rękę.
            - Już czas - powiedział cicho.
            Larch patrzył wszędzie, tylko nie na niego. Bał się - nie ukrywał swojego strachu, a jednak  Draco zawsze wyczuwał w nim pewność siebie i wolę walki. Może właśnie dlatego pozwolił sobie parę lat temu na tę słabość, jaką jest posiadanie przyjaciela.
            - Nie zamierzam się z tobą żegnać - stwierdził Larch, wreszcie na niego patrząc. - Pożegnania brzmią, jakby dwie osoby miały już nigdy więcej się nie spotkać.
            Draco uznał to za wyrażenie zgody na odejście i rozluźnił mięśnie. Uśmiechnął się mimowolnie.
            - Nie bądź taki sentymentalny, bo jeszcze się wzruszę.
            Larch odwzajemnił uśmiech, choć Draco wiedział, że z przymuszeniem. Położył rękę na ramieniu przyjaciela.
            - Uważaj na siebie - powiedział Larch.
            - Uważaj na Granger - odpowiedział Draco.
            A kiedy Larch wyszedł z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi, Draco upadł na kolana. Poza zasięgiem ludzkich spojrzeń, mógł wreszcie odblokować emocje. Jego ręce drżały, kiedy chwytał dłoń Hermiony. W jego głowie jeszcze nigdy nie powstało tyle chaotycznych, sprzecznych ze sobą myśli. Wiedział, co musi zrobić. Wiedział, jak ma to zrobić. Wiedział, że tylko tak może zapewnić jej bezpieczeństwo.
            Nie powiedział nic, kiedy wyciągnął różdżkę i skierował ją w kierunku Hermiony. Chciał wykrzyczeć swoje uczucia, powiedzieć, jak bardzo żałuje tego, co musi zrobić, ale żadne słowa nie chciały przejść przez jego zaciśnięte gardło. Oprócz jednego zaklęcia, które szeptem wydostało się z jego ust.
            - Obliviate.
            Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Cisza wciąż pozostała ciszą, śnieg nie przestał sypać zza okna, a świat nie zawirował. W małej sypialni na północy Anglii jedna osoba została pozbawiona wspomnień, a druga - nadziei.
            Kiedy Draco wstał, ledwo udało mu się zachować równowagę. Jego nogi drżały, podobnie jak głos, kiedy nachylił się w stronę Hermiony i wyszeptał do jej ucha słowa obietnicy. Wróci, na pewno wróci.  A kiedy będą już bezpieczni przywróci jej wspomnienia. I sam nigdy nie zapomni.
            Podniósł jej dłoń i przycisnął do swoich ust. Zawsze miała ciepłą skórę - kontrastującą z jego, a do tego gładką, podczas kiedy jego naznaczały liczne wypuklenia. Spojrzał na nią ostatni raz, zastanawiając się, ile minie czasu, kiedy zobaczy ją ponownie. Miesiąc? Rok? Trzydzieści lat? Kto wie, jak długo trwać będzie wojna. I czy w ogóle ją przeżyją.
            - Przepraszam - wyszeptał jeszcze, zanim puścił jej dłoń.
            Chwilę później zamknął oczy i deportował się na środku pokoju.
            Z wszystkich dotychczasowych decyzji Dracona Malfoya - ta była najtrudniejsza. Żałował jej już odkąd tylko pojawiła się w jego głowie po raz pierwszy. Ale wiedział też, że był to jedyny słuszny wybór.
            Bo czasem trzeba odejść, choćby nie wiadomo jak bardzo chciałoby się zostać. Czasem się zapomina, choćby nie wiadomo jak bardzo zasługiwałoby się by pamiętać.
            Pewnych wspomnień nie da się zatrzymać w pamięci. Można je natomiast - mimo wszystko - zachować gdzieś głęboko, głęboko w sobie i czekać na nagły wybuch eksplozji.



_______________
Zapraszam na wpis (nie)pożegnalny :)

2 komentarze:

  1. Hejo hejooo :D
    Chociaż pod ostatnim rozdziałem załączyłam głęboki i jakże wzruszający apel, byś nie pozbawiała Hermiony wspomnień o Draco, chociaż zastrzegłam, że może to się skończyć moim głębokim załamaniem nerwowym, Ty nie posłuchałaś i... MIAŁAŚ RACJĘ!
    Po przeczytaniu epilogu wiem, że Oblivate było jedynym, dobrym rozwiązaniem, które w tej sytuacji mógł wybrać nasz blondas. W przeciwnym razie Hermiona od razu wyruszyłaby, żeby go szukać, a jak właśnie się przekonałam, jego Mroczny Znak działał niemal jak GPS.
    Dlatego pomimo tego, że moje serce krwawi, stwierdzam, że dobrze zrobiłaś!
    Mam tylko głęboką nadzieję, że (tak jak to powiedzial Draco) kiedyś, gdy już wojna się skończy, dojdzie do tego, że przywróci jej wspomnienia. Głęboko na to liczę.
    Pozdrawiam, Iva Nerda

    OdpowiedzUsuń
  2. Rycze jak głupia. Piękna opowieść

    OdpowiedzUsuń