Trybuny
pustoszały. Drużyna Krukonów zapowiedziała imprezę w swoim Pokoju Wspólnym, po
czym ruszyła do zamku. Pałkarze - Inglebee i Samules, nieśli Cho na swoich
barkach, a Roger Davies biegał wokół nich, śpiewając hymn Mistrzostw Świata w
Quidditchu.
Drużyna Gryffindoru stała w bezruchu. Patrząc na nich z trybun, miałam wrażenie, jakby byli jakimiś posągami. W rękach trzymali miotły, wiatr miotał ich włosy, a wszystkie twarze zwrócone były w stronę Harry'ego, który stał po środku z zawieszoną głową i nieodgadniętym wyrazem twarzy. Podniosłam wzrok na trybuny z naprzeciwka i spojrzałam prosto w oczy Rona. Tylko on i Ginny, podobnie jak ja, nie ruszyli się z miejsca.
Między nami zawarła się cienka nić porozumienia.
Ron pociągnął Ginny za łokieć i oboje zbiegli po schodach. Zrobiłam to samo. Wyszliśmy z dwóch stron na boisko, dołączając do okręgu składającego się z drużyny Gryfonów.
Fred i George drapali się po głowach, a Angelina mierzyła ich gniewnie wzrokiem. Ginny wpatrzona była w Harry'ego, nie zwracając uwagi na swoje rozwarte w geście zdziwienia wargi. Pozostali patrzyli na siebie, nie wiedząc co powiedzieć.
Nawet nie zwracałam na nich uwagi. Złapałam ponowny kontakt wzrokowy z Ronem i za nic nie chciałam go przerwać. To była ta chwila, podczas której dwoje przyjaciół bez słów się komunikuje. Skinęłam mu głową, po czym wzięłam głęboki oddech.
- Harry...
I w tym momencie pozostali nie wytrzymali, jakby mój głos dał im pozwolenie do wyrażenia własnego zdania.
- Co to do cholery miało być? - wykrzyknął Cormac.
- Może mnie ktoś uszczypnąć? Błagam, niech ktoś powie, że ja śnię...
- Przegraliśmy z Krukonami... Z Krukonami...
- Na gacie Merlina - Angelina wniosła głowę w stronę nieba. - To mój ostatni rok w Hogwarcie.
Cormac skrzyżował ręce na piersi.
- Co to miało być, Potter?
Kłócący się zamilkli, by spojrzeć na Harry'ego. Ginny zrobiła krok do przodu.
- Co to ma znaczyć, McLaggen? - zapytała tym samym tonem i przyjęła podobną pozycję.
W oczach Cormaca pojawił się błysk zaskoczenia, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Sama widziałaś, Weasley. Miał znicza w zasięgu ręki, ale się wycofał. Pozwolił im wygrać.
Palcem wskazał na Harry'ego, który wciąż nie podnosił głowy.
- Sugerujesz, że nasz kapitan celowo dał Krukonom fory? - zakpił Fred, przyciskając do piersi swoją miotłę.
- Ciebie też - wtrącił George - moglibyśmy oskarżyć o zdradę. W końcu pozwoliłeś im zdobyć dziesięć...
- Dwadzieścia...
- Pięćdziesiąt punktów - George pokiwał głową i wymienił z bliźniakiem porozumiewawcze spojrzenie.
Twarz Cormaca przykrył szkarłat.
- To się zdarza na pozycji obrońcy!
- Na pozycji szukającego też - oznajmił Fred i spojrzał na każdego po kolei, jakby czekając na jakiś sprzeciw. - No dalej, ludzie. Chyba nie myślicie, że Harry celowo nie złapał znicza?
Po członkach drużyny przeszły pomruki. Angelina Johnson zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się.
- Przecież dalej macie szanse na puchar - wtrącił Ron, a mi serce zabiło szybciej. Tak dawno nie słyszałam jego głosu, że aż sama nie wiedziałam, jak bardzo mi go brakuje. - Wystarczy wygrać z Puchonami i Ślizgonami.
Alicja pokręciła głową.
- Niezupełnie. Najpierw Ślizgoni muszą wygrać z Krukonami z dużą różnicą punktów, a my nadrobić punkty w meczu z Puchonami. Wtedy mamy szanse.
- Przegraliśmy z Krukonami, a oczekujecie wygranej ze Ślizgonami? - zakpił Cormac.
Fred udał, że się zastanawia.
- Tak, tak. To całkiem możliwe. Wystarczy zrobić małą zmianę w składzie drużyny - i spojrzał wymownie na Cormaca.
Miotła Cormcaca zderzyła się z ziemią. Zacisnął dłonie w pięści.
- Świetnie! - krzyknął. - Odchodzę. I nie błagajcie mnie, żebym wrócił.
Jego odejście rozluźniło atmosferę i nawet Angelina zaśmiała się pod nosem, kiedy Cormac ostentacyjnie ruszył w stronę zamku, ciągnąc za sobą miotłę. Ron nie mógł pohamować radości, a jego dobry humor poprawił także mój.
Ginny podeszła do Harry'ego i powiedziała do niego coś, czego nie mogłam usłyszeć.
Harry nie odpowiedział. Minął Freda i George'a, nawet na nich nie patrząc, i ruszył w stronę szatni. Ginny odprowadzała go wzorkiem, zaciskając usta w wąską kreskę.
- A jemu o co chodzi? - zapytał George, patrząc na Ginny, jakby od niej oczekiwał odpowiedzi.
Ona tylko wzruszyła ramionami.
- Dobra, dzieci. Nie ma z czego robić widowiska - oznajmił Fred. - Kapitan Potter nie w humorze, mecz przegrany, szanse na puchar zmniejszone, ale za to zyskaliśmy znacznie więcej.
- A raczej straciliśmy - poprawił go George. - W końcu McLaggen odszedł z naszej drużyny.
Ron zawtórował braciom śmiechem. Angelina zmierzyła ich wzorkiem.
- Teraz będziemy musieli znaleźć kogoś na jego miejsce - przypomniała im.
- Każdy będzie lepszy - stwierdził George. - Hej, Ronuś, może ty zechciałbyś obronić honor naszej drużyny?
Ron wytrzeszczył oczy, a jego policzki zaczerwieniały.
- Ja? Mówisz...
- Daj spokój, George - westchnął Fred. - Obowiązki prefekta są zbyt czasochłonne.
Angelina wywróciła oczami.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam już dość na dzisiaj - powiedziała, biorąc Alicję za ramię. - Muszę ochłonąć.
Razem z Alicją i Agathą pożegnały się ze wszystkimi i ruszyły w stronę zamku.
- Ma rację - przyznał George. - Spadajmy stąd.
- Może uda nam się wkręcić na imprezę do Krukonów - oznajmił Fred. - Ale lepiej nie mówmy o tym Angelinie.
Dogonili dziewczyny przy wejściu na boisko.
Zostaliśmy tylko we trzech - ja, Ginny i Ron.
Tak niezręcznie w ich towarzystwie nie czułam się jeszcze nigdy.
- Rozumie któreś z was zachowanie Harry'ego? - zapytała Ginny prosto z mostu ze wzrokiem utkwionym w szatnie Gryfonów.
Dla Rona nagle bardzo interesujące stały się jego trampki.
- Myślicie, że Cormac ma rację? - ciągnęła. - To wyglądało, jakby ktoś zaczarował jego miotłę...
Albo jakby nagle zahamował, pomyślałam. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Cormac tym razem miał rację. Że Harry tak naprawdę mógł chwycić znicza, ale w pewnym momencie się rozmyślił. Z drugiej strony zależało mu na zwycięstwie. To raczej nieprawdopodobne, żeby celowo dał wygrać Krukonom...
- Ron? Hermiono? - Ginny zmarszczyła brwi. - Co o tym myślicie?
Wypowiedzenie naszych imion dało mi złudną nadzieję, że ja i Ron nadal jesteśmy przyjaciółmi. Niestety, Ron nie chciał spojrzeć mi w oczy, a moja godność nie pozwalała mi odezwać się do niego pierwsza.
- Nie wiem, Ginny - przyznałam, kątem oka zauważając, jak Ron nieruchomieje na dźwięk mojego głosu. - Nie wydaje mi się, żeby ktoś zaczarował jego miotłę.
I nagle głowa Ginny podniosła się tak gwałtownie, że aż podskoczyłam.
- Ty - wskazała na mnie palcem, mrużąc jedno oko. - Byłaś na meczu? Zajmowałam ci miejsce. Szukałam cię! Kiedy przyszłaś? Gdzie siedziałaś?
Zaniemówiłam. Nie, nie mogłam jej powiedzieć prawdy Nie teraz, nie przy Ronie. To by jeszcze bardziej skomplikowała sytuację między nami.
- Nie widziałam cię - skłamałam, czując się przy tym podle. - Przyszłam zaraz przed rozpoczęciem gry.
Ginny wydała się być przekonana, ale nie mogłam nie zauważyć zmarszczonych brwi Rona.
- Szkoda. Mieliśmy całkiem dobry widok.
Ja miałam lepszy - pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tych słów głośno. Nie mogłam przecież wygadać, że stałam na terytorium Ślizgonów i to z Malfoyem.
- Powinniśmy wrócić - powiedziała Ginny, kiedy zapanowała między nami cisza. - Może Fredowi i Georgowi uda się wynieść trochę ciastek.
Zaśmiałam się cicho, choć wcale nie było mi do śmiechu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem szłam tak blisko Rona. Był na wyciągnięcie ręki i tylko Ginny tworzyła materialną barierę między nami. Mogłabym z nim porozmawiać, wyjaśnić mu, że to co widział rankiem w Wielkiej Sali nic nie znaczyło.
Ale stwierdziłam, że tydzień przerwy, który spędzę w Andorze, pozwoli nam obu zapomnieć o dawnych urazach.
- Więc co z tym zrobisz, Ron? - spytała Ginny, gdy byliśmy w połowie drogi do zamku.
Ron wyprostował się.
- Z czym?
- Z Quidditchem - miałam wrażenie, że powstrzymuje się od przewróceniem oczami. - Nawet Fred i George widzą cię na pozycji obrońcy.
- Oni żartowali - powiedział zrezygnowany.
- Nie byłabym tego taka pewna - mruknęła Ginny, co wywołało uśmiech na twarzy Rona, nawet jeśli starał się go ukryć.
Na błoniach nikogo nie było. Wyobrażałam sobie imprezę w Pokoju Wspólnym Krukonów, ich radość, wiwat na cześć Cho. A potem moja wyobraźnia ujrzała samotnego Harry'ego. Moje serce ścisnęła niewidzialna dłoń.
- Przynajmniej nie ma Balu Integracyjnego - pocieszyła nas Ginny, wchodząc po stopniach do zamku. - A na kolacji z okazji Nocy Duchów będą serwowali dyniowe paszteciki.
Noc Duchów. Przez całe zamieszanie związane z Quidditchem zupełnie zapomniałam, że dzisiejszego wieczoru obchodzona w Hogwarcie będzie Noc Duchów, co oznaczało, że już następnego dnia mam pojechać z Malfoyem do Andory.
- Przejdę się do biblioteki - powiedziałam głucho, gdy drapaliśmy się po marmurowych schodach.
Nie miałam ochoty uczestniczyć w żałobie w Pokoju Wspólnym spowodowanej przegraną Gyfonów w pierwszym meczu sezonu. Napięta atmosfera i towarzystwo nieodzywającego się do mnie Rona na pewno nie zadziałałoby na mnie relaksująco.
Na moje pożegnanie odpowiedziała tylko Ginny, co zgasiło nikły płomyk nadziei w moim sercu.
Do wieży Gryffindoru wróciłam
dopiero wieczorem. W Pokoju Wspólnym dawno nie było tak cicho. Nawet zjawienie
się Freda i George'a z kieszeniami wypełnionymi ciastkami, nie poprawiło humoru
Gryfonów pogrążonych w sportowej żałobie. Ginny siedziała przy kominku. Kiedy
nasze spojrzenia się skrzyżowały, pokręciła głową, a ja natychmiast
zrozumiałam, że miała na myśli Harry'ego. Jeszcze się nie pojawił.Drużyna Gryffindoru stała w bezruchu. Patrząc na nich z trybun, miałam wrażenie, jakby byli jakimiś posągami. W rękach trzymali miotły, wiatr miotał ich włosy, a wszystkie twarze zwrócone były w stronę Harry'ego, który stał po środku z zawieszoną głową i nieodgadniętym wyrazem twarzy. Podniosłam wzrok na trybuny z naprzeciwka i spojrzałam prosto w oczy Rona. Tylko on i Ginny, podobnie jak ja, nie ruszyli się z miejsca.
Między nami zawarła się cienka nić porozumienia.
Ron pociągnął Ginny za łokieć i oboje zbiegli po schodach. Zrobiłam to samo. Wyszliśmy z dwóch stron na boisko, dołączając do okręgu składającego się z drużyny Gryfonów.
Fred i George drapali się po głowach, a Angelina mierzyła ich gniewnie wzrokiem. Ginny wpatrzona była w Harry'ego, nie zwracając uwagi na swoje rozwarte w geście zdziwienia wargi. Pozostali patrzyli na siebie, nie wiedząc co powiedzieć.
Nawet nie zwracałam na nich uwagi. Złapałam ponowny kontakt wzrokowy z Ronem i za nic nie chciałam go przerwać. To była ta chwila, podczas której dwoje przyjaciół bez słów się komunikuje. Skinęłam mu głową, po czym wzięłam głęboki oddech.
- Harry...
I w tym momencie pozostali nie wytrzymali, jakby mój głos dał im pozwolenie do wyrażenia własnego zdania.
- Co to do cholery miało być? - wykrzyknął Cormac.
- Może mnie ktoś uszczypnąć? Błagam, niech ktoś powie, że ja śnię...
- Przegraliśmy z Krukonami... Z Krukonami...
- Na gacie Merlina - Angelina wniosła głowę w stronę nieba. - To mój ostatni rok w Hogwarcie.
Cormac skrzyżował ręce na piersi.
- Co to miało być, Potter?
Kłócący się zamilkli, by spojrzeć na Harry'ego. Ginny zrobiła krok do przodu.
- Co to ma znaczyć, McLaggen? - zapytała tym samym tonem i przyjęła podobną pozycję.
W oczach Cormaca pojawił się błysk zaskoczenia, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Sama widziałaś, Weasley. Miał znicza w zasięgu ręki, ale się wycofał. Pozwolił im wygrać.
Palcem wskazał na Harry'ego, który wciąż nie podnosił głowy.
- Sugerujesz, że nasz kapitan celowo dał Krukonom fory? - zakpił Fred, przyciskając do piersi swoją miotłę.
- Ciebie też - wtrącił George - moglibyśmy oskarżyć o zdradę. W końcu pozwoliłeś im zdobyć dziesięć...
- Dwadzieścia...
- Pięćdziesiąt punktów - George pokiwał głową i wymienił z bliźniakiem porozumiewawcze spojrzenie.
Twarz Cormaca przykrył szkarłat.
- To się zdarza na pozycji obrońcy!
- Na pozycji szukającego też - oznajmił Fred i spojrzał na każdego po kolei, jakby czekając na jakiś sprzeciw. - No dalej, ludzie. Chyba nie myślicie, że Harry celowo nie złapał znicza?
Po członkach drużyny przeszły pomruki. Angelina Johnson zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się.
- Przecież dalej macie szanse na puchar - wtrącił Ron, a mi serce zabiło szybciej. Tak dawno nie słyszałam jego głosu, że aż sama nie wiedziałam, jak bardzo mi go brakuje. - Wystarczy wygrać z Puchonami i Ślizgonami.
Alicja pokręciła głową.
- Niezupełnie. Najpierw Ślizgoni muszą wygrać z Krukonami z dużą różnicą punktów, a my nadrobić punkty w meczu z Puchonami. Wtedy mamy szanse.
- Przegraliśmy z Krukonami, a oczekujecie wygranej ze Ślizgonami? - zakpił Cormac.
Fred udał, że się zastanawia.
- Tak, tak. To całkiem możliwe. Wystarczy zrobić małą zmianę w składzie drużyny - i spojrzał wymownie na Cormaca.
Miotła Cormcaca zderzyła się z ziemią. Zacisnął dłonie w pięści.
- Świetnie! - krzyknął. - Odchodzę. I nie błagajcie mnie, żebym wrócił.
Jego odejście rozluźniło atmosferę i nawet Angelina zaśmiała się pod nosem, kiedy Cormac ostentacyjnie ruszył w stronę zamku, ciągnąc za sobą miotłę. Ron nie mógł pohamować radości, a jego dobry humor poprawił także mój.
Ginny podeszła do Harry'ego i powiedziała do niego coś, czego nie mogłam usłyszeć.
Harry nie odpowiedział. Minął Freda i George'a, nawet na nich nie patrząc, i ruszył w stronę szatni. Ginny odprowadzała go wzorkiem, zaciskając usta w wąską kreskę.
- A jemu o co chodzi? - zapytał George, patrząc na Ginny, jakby od niej oczekiwał odpowiedzi.
Ona tylko wzruszyła ramionami.
- Dobra, dzieci. Nie ma z czego robić widowiska - oznajmił Fred. - Kapitan Potter nie w humorze, mecz przegrany, szanse na puchar zmniejszone, ale za to zyskaliśmy znacznie więcej.
- A raczej straciliśmy - poprawił go George. - W końcu McLaggen odszedł z naszej drużyny.
Ron zawtórował braciom śmiechem. Angelina zmierzyła ich wzorkiem.
- Teraz będziemy musieli znaleźć kogoś na jego miejsce - przypomniała im.
- Każdy będzie lepszy - stwierdził George. - Hej, Ronuś, może ty zechciałbyś obronić honor naszej drużyny?
Ron wytrzeszczył oczy, a jego policzki zaczerwieniały.
- Ja? Mówisz...
- Daj spokój, George - westchnął Fred. - Obowiązki prefekta są zbyt czasochłonne.
Angelina wywróciła oczami.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam już dość na dzisiaj - powiedziała, biorąc Alicję za ramię. - Muszę ochłonąć.
Razem z Alicją i Agathą pożegnały się ze wszystkimi i ruszyły w stronę zamku.
- Ma rację - przyznał George. - Spadajmy stąd.
- Może uda nam się wkręcić na imprezę do Krukonów - oznajmił Fred. - Ale lepiej nie mówmy o tym Angelinie.
Dogonili dziewczyny przy wejściu na boisko.
Zostaliśmy tylko we trzech - ja, Ginny i Ron.
Tak niezręcznie w ich towarzystwie nie czułam się jeszcze nigdy.
- Rozumie któreś z was zachowanie Harry'ego? - zapytała Ginny prosto z mostu ze wzrokiem utkwionym w szatnie Gryfonów.
Dla Rona nagle bardzo interesujące stały się jego trampki.
- Myślicie, że Cormac ma rację? - ciągnęła. - To wyglądało, jakby ktoś zaczarował jego miotłę...
Albo jakby nagle zahamował, pomyślałam. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Cormac tym razem miał rację. Że Harry tak naprawdę mógł chwycić znicza, ale w pewnym momencie się rozmyślił. Z drugiej strony zależało mu na zwycięstwie. To raczej nieprawdopodobne, żeby celowo dał wygrać Krukonom...
- Ron? Hermiono? - Ginny zmarszczyła brwi. - Co o tym myślicie?
Wypowiedzenie naszych imion dało mi złudną nadzieję, że ja i Ron nadal jesteśmy przyjaciółmi. Niestety, Ron nie chciał spojrzeć mi w oczy, a moja godność nie pozwalała mi odezwać się do niego pierwsza.
- Nie wiem, Ginny - przyznałam, kątem oka zauważając, jak Ron nieruchomieje na dźwięk mojego głosu. - Nie wydaje mi się, żeby ktoś zaczarował jego miotłę.
I nagle głowa Ginny podniosła się tak gwałtownie, że aż podskoczyłam.
- Ty - wskazała na mnie palcem, mrużąc jedno oko. - Byłaś na meczu? Zajmowałam ci miejsce. Szukałam cię! Kiedy przyszłaś? Gdzie siedziałaś?
Zaniemówiłam. Nie, nie mogłam jej powiedzieć prawdy Nie teraz, nie przy Ronie. To by jeszcze bardziej skomplikowała sytuację między nami.
- Nie widziałam cię - skłamałam, czując się przy tym podle. - Przyszłam zaraz przed rozpoczęciem gry.
Ginny wydała się być przekonana, ale nie mogłam nie zauważyć zmarszczonych brwi Rona.
- Szkoda. Mieliśmy całkiem dobry widok.
Ja miałam lepszy - pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tych słów głośno. Nie mogłam przecież wygadać, że stałam na terytorium Ślizgonów i to z Malfoyem.
- Powinniśmy wrócić - powiedziała Ginny, kiedy zapanowała między nami cisza. - Może Fredowi i Georgowi uda się wynieść trochę ciastek.
Zaśmiałam się cicho, choć wcale nie było mi do śmiechu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem szłam tak blisko Rona. Był na wyciągnięcie ręki i tylko Ginny tworzyła materialną barierę między nami. Mogłabym z nim porozmawiać, wyjaśnić mu, że to co widział rankiem w Wielkiej Sali nic nie znaczyło.
Ale stwierdziłam, że tydzień przerwy, który spędzę w Andorze, pozwoli nam obu zapomnieć o dawnych urazach.
- Więc co z tym zrobisz, Ron? - spytała Ginny, gdy byliśmy w połowie drogi do zamku.
Ron wyprostował się.
- Z czym?
- Z Quidditchem - miałam wrażenie, że powstrzymuje się od przewróceniem oczami. - Nawet Fred i George widzą cię na pozycji obrońcy.
- Oni żartowali - powiedział zrezygnowany.
- Nie byłabym tego taka pewna - mruknęła Ginny, co wywołało uśmiech na twarzy Rona, nawet jeśli starał się go ukryć.
Na błoniach nikogo nie było. Wyobrażałam sobie imprezę w Pokoju Wspólnym Krukonów, ich radość, wiwat na cześć Cho. A potem moja wyobraźnia ujrzała samotnego Harry'ego. Moje serce ścisnęła niewidzialna dłoń.
- Przynajmniej nie ma Balu Integracyjnego - pocieszyła nas Ginny, wchodząc po stopniach do zamku. - A na kolacji z okazji Nocy Duchów będą serwowali dyniowe paszteciki.
Noc Duchów. Przez całe zamieszanie związane z Quidditchem zupełnie zapomniałam, że dzisiejszego wieczoru obchodzona w Hogwarcie będzie Noc Duchów, co oznaczało, że już następnego dnia mam pojechać z Malfoyem do Andory.
- Przejdę się do biblioteki - powiedziałam głucho, gdy drapaliśmy się po marmurowych schodach.
Nie miałam ochoty uczestniczyć w żałobie w Pokoju Wspólnym spowodowanej przegraną Gyfonów w pierwszym meczu sezonu. Napięta atmosfera i towarzystwo nieodzywającego się do mnie Rona na pewno nie zadziałałoby na mnie relaksująco.
Na moje pożegnanie odpowiedziała tylko Ginny, co zgasiło nikły płomyk nadziei w moim sercu.
Nie miałam zamiaru uczestniczyć w zbiorowej ciszy. Ruszyłam do swojego dormitorium, które na szczęście było puste. Podczas następnej godziny, kiedy z Pokoju Wspólnego stopniowo znikali uczniowie, udający się na uroczystość z okazji Nocy Duchów, ja pakowałam walizkę. Po kolei wkładałam potrzebne rzeczy, skreślając ich nazwę na liście, którą przygotowałam wcześniej. W końcu zadowolona opadłam na łóżko i zamknęłam oczy.
Dotychczas moją głowę zaprzątał Malfoy, teraz starałam się rozgryźć Harry'ego. Doskonale widziałam, co się wydarzyło. Wszyscy widzieli. Harry mógł pochwycić znicza, ale w ostatniej chwili się wycofał. Jakby na prawdę - zgodnie ze słowami Cormaca - pozwolił Krukonom wygrać.
I chociaż nikt z jego drużyny na to nie wpadł, ja wiedziałam, co nim kierowało. I nie miałam pojęcia, czy powinnam się z tego cieszyć czy nie.
Harry zakochany w Cho. To było takie oczywiste. Już w poprzednim roku okazywał nią zainteresowanie. Ale śmierć Cedrika była ciosem i wytworzyła pewną barierę między nimi, którą dzisiejszym meczem Harry miał nadzieję złamać.
Lubiłam Cho. Nie byłyśmy blisko, ale jej towarzystwo odpowiadało mi. Była urocza i nieśmiała, choć jej niepewność mogła czasem działać komuś na nerwy. I choć bardzo chciałabym przekonać siebie, że ona i Harry stanowiliby parę idealną, nie mogłam się do niej przekonać. I nawet nie chodziło tu o to, że lubiła Malfoya. Ale miałam wrażenie, że mogłaby jeszcze bardziej rozdzielić naszą trójkę. Ron się do mnie nie odzywał, Harry zatracony był w treningach z Quidditcha i spotkań z Vennerem, ale to wszystko można było naprawić. Bałam się, że gdyby związał się z Cho, już w ogóle nie miałby dla nas czasu.
Byłam taką egoistką.
- Hermiono! - miękka poduszka wylądowała na mojej twarzy.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i rzuciłam poduszką w Ginny, która stała z założonymi rękami w progu drzwi.
- Nie spałam - powiedziałam, nie mogąc powstrzymać zdradzieckiego ziewnięcia.
Ginny złapała poduszkę w powietrzu i odłożyła ją na łóżko Parvati.
- Chyba nie chcesz się spóźnić na kolację? Następną zjesz w Hogwarcie dopiero za tydzień. A do tego serwują dyniowe paszteciki - mrugnęła do mnie.
Z cichym westchnięciem podniosłam się z łóżka. Ginny przesunęła się w drzwiach, szczerząc zęby i wpuszczając mnie przed siebie.
Wielka Sala była już pełna uczniów i nauczycieli. Grobowa atmosfera wisiała tylko nad stołem Gryfonów, za to Krukoni jeszcze nigdy nie zachowywali się tak głośno. Większość z nich otaczało Cho, jakby nagle pragnęli, żeby zwróciła na nich uwagę.
Dyniowe lampiony zastąpiły latające świeczki. Ściany udekorowano nietoperzami, a przy stole nauczycielskim leżały ogromne dynie, które Hagrid musiał powiększyć za pomocą Zaklęcia Żarłoczności.
Ginny pociągnęła mnie za rękę, od razu rzucając się na dyniowe paszteciki, jeszcze zanim usiadła. Zajęłam miejsce obok niej, powstrzymując się od spojrzenia w prawo, gdzie dwa miejsca dalej siedział Ron. Wiedziałam, że mnie zauważył, ale nie dał po sobie tego poznać. Rozmawiał z Deanem i Seamusem, tworząc jakieś teorie spiskowe o zaczarowanej miotle Harry'ego.
Rozejrzałam się. Samego Harry'ego tutaj nie było. Wątpiłam, żeby został w szatni. Przy stole nauczycielskim siedział Hagrid, ale nie było profesora Vennera. Miałam wrażenie, że u niego Harry spędza czas, rezygnując z uczty.
- Szukasz Harry'ego? - zapytała Ginny z ustami pełnymi pasztecików.
Pokręciłam głową, biorąc łyk soku dyniowego.
- Nie.
- Malfoya?
Zakrztusiłam się sokiem. Zawartość pucharu wylała się na stół.
- Po co miałabym szukać Malfoya? - spytałam ściszonym głosem.
Ginny wzruszyła ramionami, patrząc na stół Ślizgonów.
- Gapi się tu.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w tamtą stronę, krzyżując jednocześnie spojrzenie z Draconem. Miał zmrużone oczy i przekrzywioną głowę. Szybko odwróciłam wzrok.
Pomyślałam o zakładzie i przeklęłam siebie w duchu za to, że się zgodziłam.
- Boisz się tego konkursu? - zapytała Ginny, nakładając na talerz tort z dyniowym nadzieniem. - Tortu?
- Nie, dziękuje - zasłoniłam rękami swój pusty talerz, kiedy Ginny już po niego sięgała.
- Nic nie jesz. To ze stresu, prawda? Boisz się tego konkursu?
Bałam się o Harry'ego. Bałam się o to, co wymyśli Malfoy Bałam się, że Ron nigdy się do mnie nie odezwie...
- Tak, to przez konkurs - skłamałam, czując jak na moje serce spada ciężki głaz.
- Nie powinnaś się ty tak przejmować - powiedziała z niezwykłą lekkością. - I tak wygracie... To znaczy, Malfoy pewnie znacznie zmniejszy wasze szanse, ale ty masz rozum za dwóch.
Parsknęłam śmiechem i nieświadomie ponownie spojrzałam na stół Ślizgonów. Draco siedział odchylony do tyłu. Napotkawszy mój wzrok, uśmiechnął się tym swoim ironicznym uśmieszkiem.
- Pewnie się cieszysz, że już nie będziesz musiała z nim spędzać czasu wieczorami - stwierdziła, pakując sobie do ust tort, zupełnie jak robił to Ron w napadzie głodu.
Zastygłam na ułamek sekundy. Ginny miała racje. To był koniec codziennych spotkań. Koniec sprzeczek i mojego zdenerwowania. Wszystko miała wrócić do normy. Ja miałabym więcej czasu dla siebie, a Ron pewnie przestałby czuć się zagrożony obecnością Malfoya w moim życiu.
Dlaczego więc wcale nie cieszyłam się wiedząc, że nasze spotkania dobiegły końca?
Może dlatego, że zaczęłam traktować je już jako rutynę. A może dlatego, że miałam nieodparte wrażenie, że moje relacje z Malfoyem troszeczkę się ociepliły i jego obecność już wcale nie wydawała się być taka irytująca jak na początku...
- Panno Granger? - dobiegł mnie srogi głos z tyłu.
Odwróciłam się powoli, próbując zasłonić sobą rozlany na stole sok dyniowy.
- Dobry wieczór, profesor McGonagall - przywitałam się niewinnie.
McGonagall miała na sobie ciemną szatę sięgającą ziemi, a włosy jak zawsze spięte w ciasny kok. Patrzyła na mnie swoim surowym wzorkiem, splatając przed sobą ręce. Czułam, że nie jest w najlepszym humorze, a wszystkiemu winien jest przegrany mecz Gryfonów.
- Wyruszamy jutro niezwłocznie po śniadaniu. Nie musisz martwić się o swoją walizkę. - Odchrząknęła. - Mam nadzieję, że spakowałaś już najpotrzebniejsze rzeczy?
Kiwnęłam energicznie głową.
- Tak, pani profesor.
- Świetnie - powiedziała beznamiętnie. Jej wzrok przesunął się po twarzach innych uczniów. Zmarszczyła brwi. Byłam pewna, że szukała Harry'ego, a jego nieobecność ją zaskoczyła.
W tej samej chwili drzwi Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem i do pomieszczenia wpadł tuzin duchów na perłowych koniach, galopujących w powietrzu. Duchy uniosły w górę topory i wydały z siebie wojenne okrzyki.
Profesor McGonagall zrobiła kwaśną minę i ulotniła się jeszcze zanim do Wielkiej Sali zaczęły wlatywać kolejne duchy.
- Prawie Bezgłowy Nick! - zapiszczała jedna z drugoklasistek, machając do ducha- rezydenta wieży Gryffindoru.
- Sir Nicholas de Mimsy−Porpington - poprawił ją duch z oburzeniem.
- Urządzacie dzisiaj przedstawienie? - zapytał Dean.
- Naturalnie - odparł Prawie Bezgłowy Nick, wypinając dumnie pierś. - Wraz z Grubym Mnichem wykonujemy serenadę...
- Tylko nie to - jęknął Ron, co wywołało śmiech wśród Gryfonów. Uśmiech zawitał też na moich ustach, chociaż nie wiedziałam, czy to z powodu słów Rona czy po prostu Rona.
Duchy przemieszczały się pomiędzy stołami. Większość z nich wykonywała popisowe sztuczki lub odgrywało krótkie scenki w ramach rozgrzewki. Niektórzy - tak jak Prawie Bezgłowy Nick - przeprowadzali rozmowy z uczniami. Nick po raz kolejny zaprezentował swoją nieudaną egzekucję, przez co nawet Ginny cofnęła swój talerz z obrzydzeniem.
Pół godziny później ze stołu zniknęły wszelkiego rodzaju dyniowe paszteciki, ciasta i inne słodycze. Duchy zaczęły odgrywać swoje coroczne przedstawienie, któremu towarzyszyły ciągłe śmiechy i komentarze Freda i George'a, które jeszcze bardziej rozbawiały uczniów. Napięta atmosfera powoli znikała, a ja na moment mogłam zapomnieć o konkursie i zrelaksować się.
Martwiłam się tylko o Harry'ego. Wiedziałam, że już się nie pojawi.
Przedstawienie zostało zakończone serenadą Prawie Bezgłowego Nicka i Grubego Mnicha, przy której większość uczniów zasłaniała sobie uczy, śmiejąc się w niebogłosy.
- Powinni urządzić sobie z Grubą Damą konkurs na najgorzej wykonaną piosenkę - stwierdził Fred. Zawtórowały mu zgodne śmiechy.
Po ostatnim wersie zaśpiewanym przez Prawie Bezgłowego Nicka, duchy efektownie zniknęły. Dumbledore'a wstał i zaczął klaskać. Reszta uczniów szybko się do niego przyłączyła, a Wielką Salę wypełniły gwizdy i okrzyki rozbawienia. Duchy pojawiły się ponownie, kłaniając się i dziękując wszystkim za uczestniczenie w ich święcie.
- Jestem pod wrażeniem twojego talentu wokalnego, Nick - przyznał George, z trudem kryjąc śmiech.
- Dziękuję - Prawie Bezgłowy Nick ukłonił się nisko nad stołem. - Przygotowywałem się do tego całe życie.
- Czyli jeszcze zanim umarłeś wiedziałeś, że w przyszłości będziesz odstawiał przedstawienia w szkole jako duch? - zapytał Ron.
Prawie Bezgłowy Nick obruszył się i ostentacyjnie,z d umnie uniesioną głową oddalił się do grupki siódmoklasistów, by podyskutować z nimi o historii magii.
- Kiedy nasz mały Ronuś obrał ścieżkę swoich starszych braci? - Fred udał, że ściera niewidzialną łzę z oka.
- Przecież wy dwaj nigdy nie byliście prefektami...
- Odwołuję to - powiedział Fred ze zrezygnowaniem.
Dumbledore ponownie wstał i podziękował duchom za tak wspaniałą rozrywkę i wygłosił krótkie oświadczenie, które brzmiało jak życzenia z okazji Nocy Duchów. Zaraz potem wszystkie duchy rozmyły się.
- Gdzie one wszystkie się podziały? - spytała Parvati, rozglądając się, jakby miała nadzieję, że duchy ponownie się pojawią, jak zrobiło po przedstawieniu.
- Pewnie poszły na przyjęcie do Prawie Bezgłowego Nicka - powiedział George.
- Przyjęcie?
- Obchodzi kolejną rocznicę śmierci. Dla nich to chyba coś jak dla nas urodziny - wyjaśnił Fred.
Sięgnęłam pamięcią wstecz, kiedy trzy lata temu ja, Harry i Ron zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie do Prawie Bezgłowego Nicka. Cieszyłam się, że nie przyszło mu jak na razie na myśl zaprosić nas po raz drugi.
Uczniowie w jednym czasie zaczęli podnosić się ze swoich miejsc. Nawet Gryfoni rozmawiali głośno, choć nie zachwycali się wszystkim jak Krukoni, których dobry humor nie opuszczał od popołudnia. Nawet Ślizgoni wydawali się mniej mroczni niż zawsze. Patrząc w stronę ich stołu, przyłapałam się na tym, że szukam Malfoya.
Nie było go tam.
Myślałam, że poszedł wcześniej niż wszyscy, żeby uniknąć tłoku. Nie pomyliłam się. Kiedy wychodziłam z Wielkiej Sali, Draco pociągnął mnie za łokieć i odciągnął na bok.
- Jak samopoczucie? - zapytał, wyraźnie rozbawiony.
Zwiększyłam odległość między nami o krok.
- Mów - rozkazałam.
Po jego twarzy przeszedł cień zdumienia.
- Pytałem o twoje samopoczucie, Granger.
- I tak cię ono nie obchodzi - stwierdziłam twardo, krzyżując ręce. - Chodzi o zakład? Wymyśliłeś już wystarczająco kompromitujące zadanie?
Potrzebował chwili, żeby zrozumieć o co mi chodzi. Włożył palce miedzy włosy i zaczął się śmiać, drugą ręką podtrzymując ściany.
- Co cię tak bawi? - spytałam gniewnie.
Wziął głęboki oddech i ponownie się zaśmiał. Otworzył oczy.
Chyba pierwszy raz zobaczyłam, jak uśmiech obejmuje także jego oczy.
- Zakład poczeka, jeszcze nic nie wymyśliłem - przyznał. - Chciałem tylko zapytać, czy będziesz tęsknić za naszymi spotkaniami?
Starałam się ukryć swoje zdziwienie, choć po minie Malfoya mogłam stwierdzić, że nie za dobrze mi to wyszło. Moja mina musiała rozbawić go jeszcze bardziej. Dlaczego jego śmiech był taki irytując?
- Chyba w twoich snach - warknęłam.
Przekrzywił głowę, zmrużył oczy.
- Raczej rzadko mniemam koszmary, ale dzięki za troskę - uśmiechnął się szeroko. Miał takie równe i białe zęby, jakie moi rodzice zawsze określali jako idealne. Zastanawiałam się, czemu tak rzadko pozwala je komuś zobaczyć. Mógłby się uśmiechać częściej.
- Czego tak naprawdę chcesz, Malfoy? - zapytałam zrezygnowana, rozluźniając ręce i barki.
- Sam nie wiem - przeciągnął samogłoski jeszcze bardziej niż zwykle. Odchylił się i przyłożył rękę do ściany. - Pozwolę ci w samotności przygotować się do całego tygodnia w mojej obecności. Wiesz ile dziewczyn chciałoby być teraz na twoim miejscu?
Prychnęłam, przewracając oczami.
- Nie sądzę.
Spojrzał za mnie. Wszyscy uczniowie już się rozeszli. Niedługo powinna wybić godzina policyjna.
- W takim razie do jutra, Granger.
Zaszczycił mnie jeszcze jednym z uśmiechów, które nie zwiastowały niczego dobrego i ruszył w stronę lochów.
A ja stałam i zastanawiałam się, co to wszystko miało teraz znaczyć.
_____________
Jest prawie 1 w nocy, więc piątek a nie czwartek, ale mam nadzieję, że ta godzina nie zrobiła większej różnicy. Oficjalnie moje województwo zaczyna ferie, a co za tym idzie - mam więcej czasu. Najgorsze rozdziały za mną i teraz pisać się będzie o wiele łatwiej i przyjemniej. Iiiiii... będzie więcej Malfoya! :D Chwilowo czas odciąć się od Ginny/Rona/Harry'ego/Notta etc i skupić się na najważniejszej w tym opowiadaniu postaci :D
Kolejny rozdział za 2 dni (przyjmując, że dzisiaj jest piątek)
Dobranoc ♥
Nie wiem co napisać... . Dużo się dzieje i zapowiada się na jeszcze więcej, wiec życzę weny :3. Mega! ♡
OdpowiedzUsuń