niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział XVII



          Trzy dni przed meczem były istnym chaosem. Cała drużyna Gryffondoru chodziła spięta, chociaż nie byłam pewna, czy ich stres wynikał z własnej obawy o wynik rozgrywki czy raczej spowodowany był ciągłym marudzeniem Harry'ego, który co chwilę zrywał się z fotela i wygłaszał mowy motywujące do przypadkowych uczniów. Gonił członków swojej drużyny i od początku w kółko powtarzał im co mają robić, dopóki Angelina Johnson nie zagroziła mu, że odejdzie, jeśli się nie zamknie.
            - Naprawdę, Harry - Ginny wynurzyła twarz zza okładki książki, bacznie obserwując Harry'ego, który właśnie skończył zaczepiać jakiegoś drugorocznego. - Nigdy nie byłeś tak spięty meczem z Krukonami.
            Harry spojrzał na nią jak na niezrównoważoną psychicznie.
            - Jestem kapitanem, Ginny. Kapitanem.
            - Nie powinieneś się bardziej obawiać meczu ze Ślizgonami?
            - Nie będę musiał, jeśli przegramy mecz z Krukonami.
            Wywróciłam oczami i westchnęłam, odkładając pergamin z ostatnimi zapiskami najważniejszych dat z historii czarodziejów.
            - Jeden przegrany mecz nie odbierze wam szans na zwycięstwo - przypomniałam mu.
            - Ale znacznie je zmniejszy! - oburzył się, wciągając z sykiem powietrze. - Do tego nie ma Katie. W ostatniej chwili znalazłem na jej zastępstwo Amandę.
            - Agathę - poprawiła go Ginny.
            - Ale nie jest taka dobra, ma problemy z celnością... I gdzie jest Colin?! Miał przyjść i donieść mi o ostatnim treningu Krukonów.
            Ginny dźgnęła palem powietrze.
            - Czy ty kazałeś Colinowi śledzić Krukonów?
            - Przy mnie nigdy nie ćwiczą nowych taktyk - powiedział bardziej do siebie niż do nas. - A ten Roger Davies od tygodnia chodzi napuszony jak paw. Na pewno mają jakiegoś asa w rękawie.
            Wymieniłyśmy z Ginny porozumiewawcze spojrzenia.
            - Hej! - Harry nagle zerwał się z fotela. - Amanda! Mówiłem ci, żebyś polerowała miotłę od dołu, jeśli nie chcesz się po niej ślizgać!
            Z wyciągniętą ręką ruszył ku Grryfonce, która z lękiem w oczach zabrała się do polerowania miotły z drugiej strony.
            - Za dużo czasu spędza z Ronem - Ginny westchnęła, opadając na fotel. - Już nawet gada jak on.
            Oprócz zajęć, na których byliśmy zmuszeni na swoje towarzystwo, nie widywałam Rona. Nauczył się mojego grafiku posiłków i zawsze przychodził, kiedy mnie już nie było. Również w Pokoju Wspólnym zjawiał się tylko w czasie, gdy uczyłam się z Malfoyem w klasie transmutacji. Ginny bezskutecznie próbowała nas pogodzić, a Harry spędzał czas raz z nim, raz ze mną, chociaż większość dnia przesiadywał na boisku.
            - Wiesz co, Hermiono? - Ginny zwinęła się w kłębek niczym kot. - Myślę, że za trzy dni to się skończy. Przed meczem z Puchonami na pewno nie będzie się tym tak przejmować.
            - Tak myślisz? - zapytałam głucho.
            - Ty też będziesz miała więcej czasu. Nie będziesz musiała go spędzać z Malfoyem, kiedy już wygracie ten konkurs.
            - Gdybyśmy go wygrali, musielibyśmy przygotowywać się do kolejnego etapu.
            Ginny jęknęła.
            - Nie męczy cię to?
            Wzruszyłam ramionami.
            - Lubię powtarzać materiał, a teraz mam pozwolenie na wypożyczanie podręczników z Działu Ksiąg Zakazanych i...
            - Miałam na myśli spędzanie czasu z Malfoyem.
            Spojrzałam na jej wielkie ciemne oczy.
            Czy spędzanie z nim czasu mnie męczyło? Z jednej strony często mnie denerwował i doprowadzał do białej gorączki, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że z każdym dniem jest coraz lepiej. Nie raz przyłapywałam się na tym, że gapię się na jego mugolski strój i skupiony wyraz twarzy, a on za każdym razem wypominał mi to. Czasem zastanawiałam sie, czy warto wierzyć w zapewnienia Cho, że on się zmienił.
            - Nie wiem, Ginny - wypuściłam głośno powietrze. - Myślałam, że będzie o wiele gorzej. Niekiedy nawet zapominam, że to Malfoy.
            - Chcesz powiedzieć, że nie jest tchórzliwym, aroganckim dupkiem? - pisnęła groźnie, prostując się.
            - Oczywiście, że jest - zmusiłam się na lekki śmiech.
            - Nie zapominaj o tym - zagroziła mi palcem. - To Malfoy.
            Miałam nadzieję, że nie zrobi mi z jego powodu awantury jak Ron.
            - Daj spokój - pokręciłam głową. - Dziesięć dni i wszystko się skończy.
            Miałam taką nadzieję.
            - Tęsknie za dawnymi nami - wyznała cicho.
            Ja też za nimi tęskniłam.

            Ostatniego dnia października od rana wyczuć się dała napiętą atmosferę. Zawsze w niedzielę uczniowie schodzili na śniadanie później niż zwykle, a tego dnia od rana cała drużyna Gryffondoru i Ravenclawu była na nogach. Chciałam uspokoić Harry'ego, ale przy jego boku pojawił się Ron, więc zrezygnowałam.
            Krukoni wcale nie wydawali się być spięci, jedynie Roger Davies chodził pomiędzy stołami i co chwila dawaj wskazówki zaspanym członkom drużyny Raveclawu. Harry nie chciał być gorszy, więc poszedł w ślady Rogera i spędził dziesięć minut na powtarzaniu sto razy Cormacowi najważniejszych strategii Krukonów, o których Colin go poinformował.
            - Pamiętaj. Jeśli ścigający patrzy w prawą pętlę, najprawdopodobniej celuje w lewą lub środkową. Uważaj na Daviesa, kazał podawać wszystkie kafle do siebie, wić potencjalnie to on będzie rzucał najwięcej.
            Przeszłam koło niego, po raz pierwszy tego tygodnia krzyżując spojrzenia z Ronem. Tak dawno nie spoglądałam w te niebieskie tęczówki. Zaparło mi dech w piersiach, kiedy Ron zrobił krok w moją stronę i otworzył usta, żeby coś powiedzieć...
            - O, Granger! - poczułam silne ręce na ramieniu, a po sekundzie widok Rona zasłoniła mi twarz Malfoya. - Szukałem cię.
            Nie nie nie nie teraz Malfoy ty idioto
            Przez ramię Dracona zobaczyłam jak Ron zatrzymuj się, zaciska pięści i odwraca sie na pięcie, żeby wyjść z Wielkiej Sali, gasząc płomień nadziei w moim sercu.
            Zabije cię Malfoy wiedz że cię zabiję
            - Czego chcesz? - warknęłam, niezbyt mile.
            Przynajmniej Lavender nie było w pobliżu.
            Najwidoczniej Malfoy był w dobrych humorze, bo tylko zaśmiał się sucho.
            - Jutro wyjeżdżamy - oznajmił wesołym tonem.
            Wyminęłam go, ale on poszedł za mną.
            - No i co z tego?
            Zacmokał.
            - Koniec z naszymi spotkaniami. Nie jest ci smutno z tego powodu?
            Spojrzałam na niego z ukosa.
            - Ubolewam w samotności - uśmiechnęłam się ironicznie. - Coś jeszcze?
            - Za trzy godziny rozgrywa się mecz. Zgodziłaś się mi towarzyszyć.
            Przed oczami mignęła mi obietnica dana Harry'emu.
            - Tak - przytaknęłam. - I nie zmieniłam zdania.
            Zrobiłam krok, żeby wspiąć się na schodek, ale Draco złapał mnie za nadgarstek i odwrócił. Spojrzałam na jego zaciśniętą rękę i zmarszczyłam brwi.
            - Będę czekał przed wejściem do wieży Gryffindoru. Wyjdź dopiero wtedy, kiedy wszyscy będą już na boisku.
            Patrzeliśmy na siebie trochę zbyt długo. Kątem oka zarejestrowałam postać Rona, który zniknął jeszcze zanim zdołałam wyrwać swoją dłoń z uścisku Malfoya.
           
            Harry nie zjawił się w Pokoju Wspólnym. Angelina, chwytając strój i zawieszając miotłę przez ramię, wyjaśniła nam, że jako kapitan sprawdza dokładnie wszystkie warunki, a jako Harry na pewno doszkala w ostatnim momencie Agathę, której od tygodnia nie daje spokoju.
            Bliźniacy chodzili między uczniami z pudełkiem i zbierali zakłady. Lee Jordan kroczył za nimi, trzymając przy ustach niewidzialny mikrofon.
            - A oto drużyna Krukonów - skretyniały Davies, prześliczna Chang, gburowaty Page, zadufany Stretton...
            - I sknera Burrow! - krzyknął George, potrząsając pudełkiem, na którego dnie leżały już magiczne monety.
            - Właśnie chciałem to powiedzieć - jęknął Lee.
            - Zawsze żal mu sykla na zakłady - wyznał nam półgłosem Fred, dołączając do swoich przyjaciół.
            Nawet Lavender i Parvati postanowiły wybrać się na mecz. Oczami wyobraźni widziałam te nagłówki: ,,Granger i Malfoy razem na meczu" albo ,,Zakazana miłość przy Zakazanym Lesie". Aż dostałam gęsiej skórki.
            Musiałam poczekać, aż wszyscy wyjdą, a ludzie opuszczali Pokój Wspólny bardzo nierównomiernie. Niektórzy poszli zająć miejsca już godzinę wcześniej, inny wychodzili na ostatnią chwilę.
            Ginny rzuciła we mnie swoim płaszczem.
            - Idziesz?
            Jęknęłam w duchu. Miałam nadzieję, że nie będzie chciała na mnie czekać.
            - Głowa mnie boli - skłamałam. - Pójdę troszeczkę później.
            Ginny usiadła na oparciu fotela.
            - Poczekam na ciebie.
            Oczywiście, że wolałabym iść z Ginny i oczywiście, że chciałabym jej powiedzieć, iż idę z Malfoyem. Ale bałam się, że zareaguje podobnie jak Ron i śmiertelnie się na mnie obrazi za ,,bratanie się z wrogiem".
            - Dziękuje ci, Ginny, ale poradzę sobie.
            - Żadnej problem - Ginny wzruszyła ramionami. - I tak pierwsze minuty nie są ważne. Gra się rozpoczyna dopiero, kiedy wypuszczą znicza.
            Uwielbiałam jej upartość, ale w tym momencie działała mi na nerwy.
            Ostatnia garstka uczniów powoli opuszczała Pokój Wspólny, radośnie omawiając wynik meczu. Gdyby tylko Harry widział tę pewność w głosie Gryfonów, że to my wygramy ten mecz.
            - Ginny?
            - Tak, Hermiono?
            - Chcę iść sama - oznajmiłam prosto z mostu.
            Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale nie spytała o nic. Zamiast tego wstała i założyła na siebie płaszcza. Pogładziła mnie po ramieniu.
            - Widzimy się na meczu?
            - Jasne - zapewniłam.
            Kochana Ginny. Wyszła z Pokoju Wspólnego, zostawiając mnie samą, jak prosiłam. Pewnie uznała, że jestem załamana zachowaniem Rona. Znowu czułam się jak fałszywa przyjaciółka. Mogłam jej powiedzieć z kim idę. Przecież i tak zobaczy. A jeśli jakimś cudem nie, to i tak dowie się tego od Lavender, jak wszyscy pozostali.
            Nie śpiesząc się wstałam i poszłam po swój płaszcz. Przez okno widziałam już tłumy zebrane na trybunach. Drużyn jeszcze nie było. Wiatr targał drzewami w Zakazanym Lesie. Harry cieszył się, że wieje. Mówił, że Krukoni trenowali tylko przy dobrej pogodzie.
            Wyszłam na korytarz i rozejrzałam się. Moją pierwszą myślą było, że Draco mnie wystawił. Mogłam już wcześniej podejrzewać, że dla niego to coś w rodzaju zabawy, ale nie wzięłam pod uwagę tego, że może nie przyjść.
            Na (nie)szczęście, kiedy z dumnie uniesioną głową chciałam sama pójść na boisko, wyszedł zza rogu i omiótł mnie spojrzeniem.
            - Granger.
            Publicznie nie pokazywał się w mugolskim ubraniu, dlatego i tym razem miał na sobie  płaszcz z godłem Ślizgonów wyszytym na piersi, a szyję oplótł szalem w barwach swojego domu.
            - Malfoy. Nie powinieneś mieć na sobie kolorów domu, któremu kibicujesz?
            Przekręcił głowę.
            - I mam. Kibicuję tylko swojemu domowi. A gdzie twoje czerwono-złote namaszczenie?
            Podniosłam rękę, by pokazać mu przypiętą na rękawie plakietkę z godłem Gryffindoru.
            - Jak ładnie - zadrwił. - Chodźmy popatrzeć na przegraną Pottera.
            Nawet Gruba Dama patrzyła na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu, kiedy kroczyłam ramię w ramię z Malfoyem. Kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia wyjść z nim gdziekolwiek. Ostatnio coraz częściej skazani zostaliśmy na swoje towarzystwo  i miałam wrażenie, że gdyby skalkulować osoby, z którymi najczęściej przemierzam korytarze, Draco zająłby pierwsze miejsce.
            Miałam tez nieodparte uczucie, że z każdą rozmową czujemy się w swoim towarzystwie coraz bardziej komfortowo. Nie chodziło o to, że coraz bardziej się lubimy - co to, to nie. Ale jednak czas z nim przestał być taki nadzwyczajnie okropny. Stał się raczej rutyną.
            - Mogę wiedzieć, skąd się bierze twoja pewność siebie, że Gryffondor przegra? - zapytałam, kiedy wyszliśmy na błonia.
            - To proste - powiedział Draco. - Trelawney przepowiedziała, że w dzień poprzedzający Noc Duchów zdarzy się coś, co doprowadzi mnie do osiągnięcia mojego największego celu. A skoro jedyne na czym się skupiam to wygranie Pucharu Quidditcha...
            - Wierzysz w te brednie Trelawney?
            - Nie - wyszczerzył zęby. - Ale wierzę w swoją intuicję. A ona podpowiada mi, że Krukoni zwyciężą.
            - Gratuluję pewności siebie.
            - A ty jak myślisz?
            Włożyłam ręce do kieszeni płaszcza.
            - Pytasz o wynik meczu?
            Pokiwał głową.
            - Wierzę w Gryfonów - przyznałam całkiem szczerze. - I w Harry'ego. Ostro trenowali.
            - Trening to nie wszystko.
            Ściągnęłam brwi.
            - Myślałam, że dla ciebie jest wszystkim.
            - Quidditch tak - stwierdził, patrząc przed siebie. Jego policzki zaróżowiały od zimna. - Treningi to tylko kawałek układanki. Tu chodzi głównie o osobowość.
            Nie zamierzałam się z nim wdawać w dyskusję, ale byłam ciekawa, co ma na myśli.
            - Myślałam, że do Quidditcha bardziej liczą się umiejętności.
            - Umiejętności - przeciągnął charakterystycznie samogłoski. - Też, chociaż ja bym stawiał na siłę woli.
            - Co masz na myśli?
            - Zobaczysz - uśmiechnął się chytrze.
            Powoli zbliżaliśmy się do trybun. Zobaczyłam płomieniste włosy Ginny, która trzymała jedno miejsce obok siebie wolne. Na pewno dla mnie.
            Dwa rzędy za nią stał Ron, który zawsze podekscytowany był meczami Quidditcha, dzisiaj jednak wyglądał na zmęczonego i przybitego, a ja miałam uzasadnione wrażenie, że sama mogę być powodem jego podłego nastoju.
            - Stary Dumby przyszedł zobaczyć przegraną swojego ulubieńca - oznajmił Draco, głową wskazując Dumbledore'a siedzącego na środku trybun, pomiędzy profesorem Flitwickiem a profesor McGonagall.
            Trybuny mieniły się kolorami srebra i czerwieni ze strony Gryfonów oraz niebieskim i brązowym wśród Krukonów. Puchoni podzielili się - połowa z nich kibicowała mojemu domowi, a drudzy przeciwnikom. Natomiast Ślizgoni stanowili najmniejszy odsetek uczniów. Na trybunach siedziała tylko niewzruszona nowa drużyna Malfoya. Nie było nawet jego goryli ani Pansy.
            - Mam dla nas dobre miejsce - powiedział, ciągnąc mnie za łokieć.
            Weszliśmy po drewnianych schodach na sam szczyt trybun, zaraz nad grupką Ślizgonów. Wszystkie miejsce obok nas były puste, dopiero jakieś dziesięć metrów od nas siedziało paru Puchonów, niezdecydowanych komu kibicować.
            - Dobra, Granger. Czas na zakłady - stwierdził Draco.
            Patrzyłam na Ginny, która rozglądała się za kimś - najprawdopodobniej za mną - cały czas zajmując miejsce obok siebie.
            - Nie zakładam się - powiedziałam krótko.
            - To tylko przyjacielski niewinny zakładzik.
            Przyjacielski?
            - Nie, dzięki - powtórzyłam.
            - Pomyśl nad tym. Jeśli Gryfoni wygrają, zrobię jedną rzecz, o którą mnie poprosisz. Jakąkolwiek.
            Spojrzałam na niego nieufnie.
            - A konkretniej?
            - Będziesz chciała, żebym się odwalił - zrobię to. Każesz mi przesiąść się na eliksirach - nie ma sprawy. Jedna prośba.
            Od razu pomyślałam o kwiatach Andory, które trafiają w moje ręce.
            - A co jeśli Krukoni zwyciężą?
            - Wtedy ty zrobisz to, co ja będę chciał.
            Zmrużyłam oczy. Malfoy spełniający prośbę, którą chcę....
            - Okej, wchodzę w to - oznajmiłam pewnie.
            Wyciągnął do mnie rękę, którą uścisnęłam bez wahania.
            W tym momencie Lee Jordan ogłosił, że drużyny wchodzą na boisko. Zaczął od przedstawienia składu Gryffindoru. Harry szedł pierwszy, trzymając błyskawicę, której starannie wypolerowana rączka odbijała słoneczne światło. Po przeciwnej stronie kroczył Roger Davies, o wiele wyższy od Harry'ego. Za nim szła Cho, której wiatr targał włosy we wszystkie kierunki.
            Pani Hooch jeszcze raz przypomniała najważniejsze reguły gry, kapitanowie uścisnęli sobie ręce, a gwiazdek ogłosił rozpoczęcie gry.
            - Johnson przejmuje kafla. Mija Burrowa i podaje do Spinnet. Ach, ta kobieca zwinność! Spinnet unika tłuczka wysłanego przez tego idio... przez Samuelsa - komentował Lee. - Och, nie! Drugi tłuczek trafia Spinnet. Kafla przejmuje Stretton...
            Zamiast patrzeć na mecz, gapiłam się na Ginny, do której dosiadł się Ron. Cofnęłam się o krok. Tak bardzo nie chciałam, żeby mnie zauważyli...
            - Stretton podaje do Burrowa, Burrowa do Strettona... Nie no, w co oni pogrywają? A oto tłuczek ze strony George'a... Freda... George'a... Wszystko jedno! Tłuczek trafia Strettona, a kafla przejmuje nowa gwiazdka drużyny Gryfindoru - Agatha McKenzie. Podaje do Johnson... Niezbyt trafnie, ale Johnson sobie radzi. Już blisko.... JEST! DZIESIĘC PUNKTÓW DLA GRYFFINDORU!
            Kibicujący Gryfonom zapiszczeli. Spojrzałam tryumfująco na Malfoya, który tylko zmrużył oczy.
            - To tylko dziesięć punktów.
            Ale te dziesięć punktów przerodziło się w czterdzieści. Piętnaście minut później Roger Davies zdobył pierwsze punkty dla Krukonów.
            - Burrow przejmuje kafla. Omija tłuczka skierowanego przez jednego z Weasley'ów. Podaje do Daviesa.... Kafla przejmuje Johnson. Na prawdę, tyle razy chciałem, żeby się ze mną umówiła, a ona ciągle odmawia! - Lee Jordan wywołał śmiech wśród kibiców. - Johnson do Spinnet, Spinnet do McKanzie, McKanzie bierze zamach.... Niestety, Page broni. Kafel ląduje w rękach Burrowa.
            Harry latał nad boiskiem, a tuż za nim krążyła Cho. Nigdzie nie było śladu złotego znicza.
            - Burrow zdobywa kolejne dziesięć punktów dla Ravenclawu. Póki co Gryfoni prowadzą dwudziestoma punktami... Spinnet działa sama, wykonuje manewry, omija pałkarzy... To chyba ta nowa strategia Pottera... I... pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru!
            Nie znałam się na Quidditchu zbyt dobrze, ale z łatwością mogłam ocenić, że gra Gryfonów była o wiele lepsza niż Krukonów. Harry nieźle ich przygotował, grali zespołowo i nie przeszkadzał im wiatr, który źle wpływał na grę drużyny Ravenclawu
            - Twój zakład dalej aktualny? - zapytałam sarkastycznie, kiedy Gryfoni zdobyli kolejne dziesięć punktów.
            Malfoy tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.
            - Stretton oberwał tłuczkiem. Kafla przejmuje McKanzie... Zaraz, zaraz... Czy to jest znicz?
            Wszyscy gwałtownie przerzucili swój wzrok na Harry'ego. Nawet Agatha skupiła się na zniczu, zamiast na kaflu, przez co trafił on w ręce Burrowa, który przerzucił go trafnie przez środkową pętle. Nikt się tym jednak nie przejął, bowiem wszyscy widzieli to - mały, złoty znicz parę metrów pod Harrym i Cho.
            W ciągu ułamka sekundy Harry zanurkował, a zaraz za nim zrobiła to Cho, która chyba nie bardzo wiedziała co się dzieje. Mały znicz zdawał się uciekać przed obojgiem szukających.
            - Tak, jest! To znicz! - komentował Lee. - Potter i jego słynna błyskawica... Chang nie ma szans, żeby go dogonić!
            Harry znacząco wyprzedził Cho. Wciąż leciał w dół. Z wrażenia stanęłam na palcach i wychyliłam się zza trybun.
            - Znicz w zasięgu ręki Pottera! - mówił podekscytowany Lee. - Dawaj, Harry, wyciągnij rękę, tylko wyciągnij...
            Ale Harry nie wyciągnął ręki. Zamiast tego obrócił twarz w stronę Cho, tracąc z oczu znicz i zahamował gwałtownie wznosząc się w powietrze.
            Cho skorzystała z okazji. Wyminęła Harry'ego i...
            - Co do...
            ...złapała znicza.
            Na trybunach rozległa się cisza. Nikt nie dowierzał w to, co właśnie się stało. Wszyscy stali jak zamurowani, dopóki jeden z Krukonów nie dorwał się do mikrofonu Lee Jordana.
            - Znicz złapany! Ravenclaw zwycięża sto osiemdziesiąt do pięćdziesięciu!
            Spojrzałam na Malfoya, który nie krył swojego rozbawienia.
            - W takim razie do jutrzejszego wyjazdu, Granger.
            Zostawił mnie na trybunach. Stałam jeszcze i obserwowałam, jak drużyna Krukonów wiwatuje na cześć Cho.
           
           

2 komentarze:

  1. Zrobiło mi się trochę przykro Rona :(. W sumie lepiej, że Draco wygrał zakład. Sądzę, że wymyśli coś kreatywnego. ^^ Ciekawe czy specjalnie przeszkodził Ronowi (aby mu na przykład zrobić na złość, bo widzi jak on wzdycha do Hermiony) czy przypadkiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ron zachowuje się jak idiota:-) pozdrawiam:-D

    OdpowiedzUsuń