Wciąż czułam jego dotyk, kiedy
wszelkie dźwięki ucichły, a obraz zmienił się, jakby ktoś przełączył kanał
telewizyjny.
Padało tu gęściej, niż w
Hogwarcie. Puszysty śnieg sięgał już moich kostek. Rozejrzałam się po ciemnej
uliczce, w której wylądowaliśmy, tylko po to, by upewnić się, że nie wiem,
gdzie jesteśmy.
Spojrzałam na Dracona.
Wyrwałam swoją dłoń z jego uścisku.
- Co ty najlepszego zrobiłeś?!
- warknęłam łamiącym się głosem.
- Granger, uspokój się.
- Masz natychmiast deportować
mnie do Hogwartu!
Pokręcił głową. Podeszłam do
niego i zacisnęłam palce na jego szacie, przyciągając jego twarz do swojej.
- Słuchaj mnie, Malfoy -
starałam się brzmieć groźnie i pewnie, ale mój głoś się trząsł. Pod oczami
zapiekły mnie łzy. - Muszę wiedzieć, co tam się dzieje. Harry i Ron są w zamku.
Trzeba im pomóc.
Spodziewałam się, że Draco
zacznie się śmiać. To by było naturalne, zupełnie w jego stylu. Ale on zamiast
tego spuścił wzrok.
Odsunął się ode mnie.
Zaskoczona, puściłam jego szatę. Odszedł kawałek dalej, odwracając się do mnie
tyłem.
- Draco? - zapytałam
spokojniejszym tonem.
- Zostaniesz tu - powiedział
cicho, ale twardo, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Powoli podeszłam do niego.
Wyciągnęłam rękę. Palce zawisły w powietrzu centymetr od jego szaty.
Przełknęłam łzy, zaciskając dłoń w pięść. Wycofałam się.
- Nie powinieneś był tego
robić - szepnęłam.
- Czego? Ratować ci życia?
- Nie prosiłam cię o to.
Odwrócił twarz w moją stronę.
- Nie licz na to, że następnym
razem zapytam cię o zgodę.
Przyjrzałam się jego twarzy.
Płatki śniegu osiadły na złocistych rzęsach i włosach, i mimo tego, że byłam
zła i zdenerwowana, przez myśl mi przeszło, że jeszcze nigdy nie wyglądał tak
pięknie. Zima była zdecydowanie jego
porą roku. Chłód, mrok i biel - te cechy niezaprzeczalnie do niego pasowały.
- Może łatwiej by było, gdybyś
przestał mnie okłamywać - powiedziałam ze złości, żalu i smutku. Niebezpieczna
mieszanka.
- Robiłem to, żeby cię
chronić.
- Jakby inaczej - zakpiłam,
zakładając ręce na piersi. - Dlatego wylądowaliśmy w ciemnej uliczce, gdzieś na
północy Anglii, sądząc po ilości śniegu. Wiesz chociaż gdzie jesteśmy?
Westchnął cicho. Był zmęczony
- widziałam to po jego twarzy, ale jego oczy były czujne - błyszczały w świetle
księżyca.
- To mój dom - przyznał
niechętnie.
- Twój... co?
Rozejrzałam się po uliczce.
Znajdowało się tu więcej śmietników niż mieszkań. Gdzieś pod osłoną nocy
faktycznie dostrzegłam jakieś domy - małe, stare, obrośnięte bluszczem, zdające
się nie gościć żywej duszy od bardzo dawna. Nie chciałabym widzieć swojej miny
w tamtym momencie.
- Myślałam, że mieszkasz w
jakieś rezydencji albo zamku - mruknęłam, wcale nie sarkastycznie.
- To prawda. Moi rodzice mają
dużą posiadłość, ale... - skrzywił się.
Przez jego twarz przebiegł cień. - Nie mogę cię tam zabrać. To już nie jest mój
dom.
W jego głosie słychać było
żal, który starał się zamaskować. Zaczęłam podejrzewać, że coś go dręczy. Coś
wspólnego z jego parodniowym zniknięciem. Jednak instynkt podpowiadał mi, że
nie czas na rozmowy o jego nieobecności. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko ja
zostałam poszkodowana.
- Przepraszam - powiedziałam
na wydechu.
- Niepotrzebnie.
- Nie powinnam krzyczeć. Po
prostu się martwię. Ginny... Jeśli coś jej się stanie. Albo Ronowi. Albo
Harry'emu. Albo...
Nie dokończyłam zdania. Łzy
napełniły mi oczy. Nie chciałam okazywać słabości ani strachu, ale nie
potrafiłam powstrzymać słonych kropel spływających po policzkach. Nawet tego
nie kontrolując, przywarłam ciałem do torsu Dracona. Nie pachniał już wanilią,
a drewnem sandałowym i jakby gałką muszkatową, co wraz z otaczającym nas
śniegiem dawało mi złudną nadzieję spokoju. Jego skóra była lodowata, ale kiedy
zdecydował się mnie objąć poczułam ciepło rozpływające się po moim całym ciele.
- Nott porwał Ginny -
wyjąkałam, pociągając nosem. Cieszyłam się, że nie widzi mojej zapłakanej
twarzy, jednak drżenie ciała i tak mnie zdradzało.
Oparł brodę o moją głowę.
Usłyszałam ciche westchnięcie.
- Wiem. Znajdziemy ją.
- Ron... on musi o tym wiedzieć.
- W zamku są śmierciożercy -
przypomniał zmęczonym głosem. - Działają z zaskoczenia, ale nie mają przewagi
liczebnej. Trudno przewidzieć co zrobią, kiedy nie znajdą tego, po co przyszli,
ale Weasley powinien być bezpieczny. Jest czystej krwi, jego status zapewnia mu
ochronę. Przynajmniej na razie.
- A Harry?
Odpowiedź była zbyt oczywista,
żeby Draco mógł jej nie znać. Byłam mu jednak wdzięczna, że nie powiedział
tego, co śmierciożercy zrobiliby Harry'emu, gdyby go znaleźli. Słowa
wypowiedziane na głos zyskują na znaczeniu.
- Dumbledore nie pozwoli
nikogo skrzywdzić- powiedział tylko, jakby naprawdę tak uważał.
Zacisnęłam mocno powieki.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, ale wiedziałam już, że to ostatnia
łza tego wieczoru.
- Powinien być bezpieczny -
stwierdziłam cicho. - Przepowiednia okazała się fałszywa. Harry nie jest
potrzebny Voldemortowi.
Poczułam, jak ciało Dracona
sztywnieje. Odsunął mnie od siebie, by spojrzeć na moją twarz.
- Wiesz o przepowiedni? -
zapytał wyraźnie zdezorientowany.
- Nott mi powiedział. Jeśli
Harry....
- Nie, chwila. Co Nott
dokładnie ci powiedział?
Jego twarz była napięta, a
blask w oczach został przyćmiony, jak słońce przez burzowe chmury.
Nie myślałam o słowach Notta,
zbyt zajęta martwieniem się o przyjaciół. Teraz - widząc zachowanie Dracona -
zdałam sobie sprawę, jak ważne były jego wyjaśnienia. Ile tak naprawdę
dowiedziałam się z jego monologu.
- Wiedziałeś o tym -
powiedziałam z wyrzutem.
- A ty miałaś się nie
dowiedzieć - odparł podobnym tonem głosu.
- Nott mówił...
Nie dokończyłam zdania, bo
obok nas rozległ się głośny huk.
Podskoczyłam. Przy ulicznej
latarni z nikąd pojawił się Larch, trzymający Harry'ego za rękaw szaty. Obok
nich ułamek sekundy później wyrosła Mahogany z Ronem, który stracił równowagę i
wpadł w zaspę śniegu.
Ulga, którą mną owładnęła,
kiedy zobaczyłam swoich przyjaciół całych i zdrowych, odrzuciła na bok
wszystkie inne emocje.
- Ron! Harry! - Chciałam
podbiec do przyjaciół, ale Draco stanął mi na drodze.
- Co oni tu robią? - zapytał w
stronę Larcha.
- Śmierciożercy wycofali się,
ale jeszcze wrócą - odparł Larch. - Są na celowniku Czarnego Pana tak samo, jak
my. Nie mogłem ich tam zostawić.
- Powinieneś ich tam zostawić. Poza zamkiem są o wiele bardziej
zagrożeni.
- Tak bardzo przeszkadza ci
ich obecność, Draco? - rzuciła Mahogany.
Ron wygrzebał się z zaspy.
Jego szata i włosy były ukruszone śniegiem. Podniósł wzrok i stanął jak wryty.
- Malfoy?!
- Nawet bardziej niż ,,tak
bardzo" - mruknął Draco.
Ron spojrzał na Harry'ego,
jakby domagał się wyjaśnień, ale Harry stał z miną pozbawioną emocji. Wyglądał
tak, jakby myślami był daleko stąd.
- Harry? - szepnęłam w jego
stronę.
- Harry - powiedział w tym
samym czasie głośnio Ron. Poczerwieniał już na twarzy, ale ciężko było
odgadnąć, czy to wina zdenerwowania czy chłodu powietrza.
Harry podniósł wzrok.
Odchrząknął.
- Tak. To znaczy... Nie. W
zamku już nie jest bezpiecznie.
Ron spojrzał na niego, jak na
idiotę. Wyrzucił ramiona w górę.
- Malfoy tu jest! Malfoy. Pamiętasz?
Ten arogancki dupek, który...
- Ron!
- A ty co tu robisz, Hermiono?
- warknął Ron, jakby dopiero teraz mnie zauważył. Zmrużył oczy. - I co ja tu
robię? A co najważniejsze: co Malfoy tu robi?
- Wszystko wam wyjaśnimy -
obiecała szybko Mahogany.
Ron spojrzał tylko na nią
przelotnie. Nie uznałam za dobry znak tego, że nawet jej uroda na niego nie
podziałała w tej chwili. Zacisnął dłonie w pięści i uniósł je do góry, tak by
wszyscy widzieli.
- Odstawcie nas z powrotem do
zamku. I, przysięgam Malfoy, jeśli zaraz się od niej nie odsuniesz, to twoja
twarz będzie uczestniczyć w niemiłym spotkaniu z moją pięścią.
Draco celowo przysunął się
jeszcze bliżej mnie. Nasze ręce niemal się stykały. Przez myśl mi przeszło
pytanie, co Ron i Harry by zrobili, gdybym wyznała im swoje uczucia względem
Malfoya? A zaraz potem pomyślałam o Ginny, która otępiona uczuciem miłości
zdolna była robić okropne rzeczy. A Ron? Ron jeszcze nie wiedział, że jego
siostra została porwana.
- Ostrzegam cię Malfoy. Odsuń
się, bo...
- Dość! - Mahogany złapała
Rona za rękaw, który zaskoczony opuścił ręce. - Nie mamy czasu na takie sceny.
Wy tróje - obrzuciła spojrzeniem mnie, Rona i Harry'ego - macie prawo, a nawet
musicie wiedzieć, co się dzieje.
- Granger musi wiedzieć - sprecyzował
sucho Draco. - Ta dwójka jest tu niepotrzebnie. Deportujcie ich z powrotem do
Hogwartu.
- Rona i Harry'ego dotyczy to
w takim samym stopniu co nas - wtrącił Larch.
- Potter tylko myśli, że jest
pępkiem całego świata. Wtajemniczenie go...
- Ocali mu życie. - Mahogany
skrzyżowała ręce na piersi. - Wciąż jest na celowniku Czarnego Pana. To, że
przepowiednia okazała się fałszywa nie oznacza, że Harry Potter jest dla niego
nic nie wart. Teraz w jego oczach został błędem, za który musiał odpowiedzieć piętnastoma
latami życia. Zabije go, jeśli tylko nadarzy się taka okazji.
Po jej słowach zapadła
chwilowa cisza. Nawet Ron nie wiedział co powiedzieć, choć warga mu drżała i
patrzył niespokojnie na Harry'ego, jakby oczekiwał jakiegoś wybuchu złości albo
płaczu. Harry podniósł głowę.
- To nie ma znaczenia -
stwierdził. Jego głos był pozbawiony nadziei. - I tak mnie zabije. Tak jest napisane w
przepowiedni.
Nagle zrozumiałam zachowanie
Harry'ego. Te jego tajemnice i ciągłe izolowanie się od przyjaciół, sekretne
spotkania z dodatkowej obrony przed czarną magią i strach przed miłością. Nie
chciał obarczać nikogo swoja śmiercią.
- Przepowiednia jest fałszywa
- powiedział łagodnie Larch.
Harry pokręcił głową.
- Nie. To niemożliwe.
Dumbledore...
- Dumbledore też może się
mylić.
- Przykro mi Potter, że już
nikogo nie obchodzisz - dodał chłodno Draco.
Harry zmarszczył brwi. Starał
się zachować kamienną twarz, ale dostrzegłam te światełko nadziei odbijające
się w jego oczach.
- Wy też możecie się mylić. Poza
tym, czemu miałbym wam ufać?
- Mówią prawdę - wyznałam.
Cztery pary oczu skierowały na
mnie swoją uwagę. Draco poruszył się niespokojnie.
- Co? - zapytał Harry.
- To prawda. Przepowiednia
jest fałszywa. V-Voldemort też już o tym wie.
- To po co miałby nasyłać na
nas śmierciożerców?
Przełknęłam ślinę. Spojrzałam
na Dracona, a on odwzajemnił to spojrzenie, dodając mi otuchy.
- Po mnie - przyznałam cicho.
- Ta nowa, prawdziwa przepowiednia... Jest o mnie.
Tym razem cisza, która nastała
było o wiele dłuższa i bardziej przygnębiająca. Palce Dracona zetknęły się z
moimi. Harry patrzył na mnie z rozdziawionymi ustami, i choć jego spojrzenie
było szczerze współczujące, nie mógł ukryć ulgi, która owładnęła jego ciałem.
Ron parsknął zdenerwowany.
- Wierzysz im? - jego głos był
wyższy i lekko drżał. - Malfoyowi i temu... Marchowi?
- Tak - odpowiedziałam
natychmiast.
- Jeden z nich to dupek, a
drugiego ledwo znasz!
- Twoje schlebianie mi nie
jest tu potrzebne, Weasley - mruknął Draco.
- Dlaczego mu ufasz? -
wybuchnął Ron, a jego gniew był w stanie stopić nawet śnieg. - To psychol. Nie
pamiętasz, jak cię obrażał? Przez cztery lata zamykałaś się w łazience i
płakałaś, bo po raz kolejny nazwał cię szlamą. Nie znosisz go, Hermiono!
Cofnęłam się o krok, oddalając
się od Rona i Dracona, i od nich wszystkich, którzy obserwowali moją reakcję.
Słowa Rona były prawdziwe, ale zabrzmiały strasznie pusto, jakbym już dawno
zapomniała o tych latach nienawiści.
- Gratuluję, Weasley - Draco
natomiast zrobił krok w przód. - Masz coś jeszcze do dodania?
- Ja? Myślałem, że to ty
jesteś błyskotliwy, Malfoy - odparł ironicznie Ron.
- Ciężko żartować z żartu
natury, to tak jakby pokolorować kolorowy obrazek.
- Nazywasz mnie żartem natury?
- Zamknijcie się! - warknęłam,
kiedy oboje znaleźli się naprzeciw siebie z różdżkami wysuniętymi w pełnej
gotowości.
Oboje spojrzeli na mnie. Draco
opuścił różdżkę. Ron się zawahał.
- I tak mi nic nie zrobisz -
powiedział pewnie Draco i odwrócił się do niego tyłem.
W tej samej chwili drzwi
jednego z mieszkań otworzyły się z impetem i na ganku stanął Alastor Moody.
Musiałam wytężyć wzrok, by upewnić się, czy to a pewno on, ale raczej
niewielkie prawdopodobieństwo, że człowiek o drewnianej nodze i magicznym oku
byłby kimś innym.
- Zwariowaliście? - burknął na
powitanie. - Właźcie do domu, zanim ktoś was usłyszy!
Ronowi szczęka opadła do
ziemi. Harry poprawił okulary.
- Szalonooki?
Alastor Moody wydobył z siebie
dźwięk - coś na pograniczu prychnięcia a westchnięcia.
- Czekam na was w salonie.
Zdejmijcie buty w przedsionku, jasne? Jeśli znajdę choć jeden płatek śniegu na
podłodze, będziecie czyścić cały dom.
Wszedł z powrotem do środka,
przyglądając się każdemu magicznym okiem.
- To był.. prawdziwy
Szalonooki? - zapytał Harry.
Larch poklepał go po ramieniu.
- Tym razem tak.
- Czy Dumbledore o tym wie? Że
przyprowadziliście nas do Szalonookiego?
Larch
skinął głową.
- Moody pracuje dla
Dumbledore'a. My pracujemy dla Moody'iego. - Kiedy Hary otwierał usta, Larch
dodał: - Nie pytaj. Nie mam pojęcia, dlaczego Dumbledore nic ci nie powiedział.
Ron stanął obok Harry'ego.
- A jeśli to jakaś pułapka?
- To nie wchodź - mruknął
Draco. - Zobaczmy, ile człowiek da radę pociągnąć na mrozie bez większych
konsekwencji.
- Myślę, że powinniśmy
wysłuchać Szalonookiego - stwierdził Harry w stronę Rona.
- Przecież ten dom to jakaś
mulina - odparł Ron, zakładając ręce na piersi. - Nie ufam żadnemu z nich. Już
raz fałszywy-Moody nas oszukał. Nie dam się nabrać na tę sztuczkę drugi raz.
- Nikt nie ma zamiaru was
oszukiwać - odparł łagodnie Larch. - Wyjaśnimy ci wszystko. Jeśli będziesz
chciał po tym wrócić do Hogwartu, nie zatrzymamy cię.
Ron spojrzał na mnie, potem na
Harry'ego. Jego mina była zacięta.
Wysunął otwartą dłoń.
- Daj mi swoją różdżkę, March.
I Malfoya. Wtedy wejdę do domu.
Draco prychnął. Larch zawahał
się, ale położył swoją różdżkę na ręce Rona.
- Uważaj na nią - powiedział.
Ron zwrócił rękę w stronę
Dracona.
- Ani mi się śni -
zaprotestował Draco. Schował różdżkę za płaszcz.
- Skąd mam mieć pewność, że
nie zaatakujesz mnie, gdy tam wejdę?
Draco wymienił spojrzenia z
Larchem.
- Nie wejdę tam, jeśli to
sprawi, że poczujesz się bezpieczny, Weasley. Będę stał na warcie i pilnował,
czy nasz prawdziwy wróg przypadkiem nie zlokalizował cię po zapachu.
Ron przez chwilę się
zastanawiał, ale potem wzruszył ramionami. Najwidoczniej jego celem było
wytrącenie jedynie wytrącenie Dracona z równowagi.
- Niech ci będzie. Ale różdżka
Marcha zostaje u mnie.
Do domu dotarł pierwszy. Za
nim szedł Harry, później Mahogany. Kiedy ja chciałam ruszyć w tym kierunku,
Draco złapał mnie za rękę.
- Musimy dokończyć naszą
rozmowę - powiedział tonem zupełnie innym niż ten, którym zwracał się do Rona.
- Nie możemy później? Też
jestem ciekawa, co Moody ma do powiedzenia.
- Słuchaj. To nie Moody służył
u Czarnego Pana. Nie wie wszystkiego, natomiast ja wiem bardzo dużo.
- Okłamujesz Moody'iego?
- Zatajam pewne informacje.
Westchnęłam. Spojrzałam na
dom. Larch wchodził jako ostatni. W progu odwrócił się w naszą stronę. Chwile
wpatrywał się w naszą dwójkę, a potem zniknął za drewnianymi drzwiami.
- Świętnie - powiedziałam,
kiedy zostaliśmy sami. - Więc słucham.
Draco poczekał, aż podniosę na
niego wzrok.
- Muszę wiedzieć, czy mi ufasz
- oznajmił.
- To jakiś test?
- Zwariuję, jeśli masz jakieś
wątpliwości.
Zamknęłam na chwilę oczy i
wypuściłam z płuc zimne powietrze.
- Ufam ci, Draco - przyznałam
całkowicie szczerze.
Draco przyciągnął moją twarz
do siebie i oparł swoje czoło o moje. Jego ciepły oddech muskał moją skórę.
- To wszystko prawda -
powiedział przygaszony. - Ta przepowiednia... Nie możemy mieć pewności, że tym
razem to nie podpucha, ale Czarny Pan wziął ją na poważnie. A to oznacza, że my
też musimy.
- A ta przepowiednia nie jest
o Harrym, a o mnie - stwierdziłam.
- Przykro mi.
Odsunęłam się od niego, ale
wciąż trzymałam go za rękę.
- Więc o co chodzi? Tylko ja
jestem w stanie zabić Voldemorta, że tak bardzo zależy mu na mojej śmierci?
- Niezupełnie. Ale według
przepowiedni odzyska całą swoją moc, jeśli... - odwrócił wzrok.
- Jeśli mnie zabije?
- Nie pozwolę na to - obiecał
szybko. - Tutaj jesteś bezpieczna. Moody od lat zbiera młodych czarodziejów,
takich jak Larch i Mahogany, którzy wyłamali się ze służby Czarnemu Panu.
Wiedziałem o tym od dawna, ale... bałem się coś zrobić. Dopiero pół roku temu
przyrzekłem Moody'iegu swoją wierność.
- To była dobra decyzja -
zapewniłam cicho.
- Moody dał mi za zadanie,
żebym cię chronił. Wydaje mi się, że nie ufał mi do końca, więc chciał mnie
sprawdzić. W między czasie służyłem u Czarnego Pana. Podsłuchiwałem,
dowiadywałem się o zamiarach śmierciożerców, udawałem, że pracuję nad tunelem,
który może wpuścić ich do Hogwartu. Ja... - przełknął ślinę. Patrzył gdzieś w
dal. - Ja musiałem robić okropne rzeczy.
- Nie musisz już nic dla niego
robić.
- Ale wciąż jestem
śmierciożercą. Zawsze nim będę.
Chciałam zaprotestować;
powiedzieć, że dobrzy ludzie, tacy jak on, nie mogą być śmierciożercami, ale
Draco już podciągnął swój rękaw szaty, ukazując Mroczny Znak na lewym
przedramieniu. Płatki śniegu topniały, kiedy próbowały go zasłonić. Czarna
czaszka, z której wysuwał się wąż, kontrastowała z jasną skórą.
- Wypala go swoim najbardziej
zaufanym poplecznikom - oznajmił cicho Draco. - Wiedziałem, że muszę się na to
zgodzić. Dzięki temu miałem dostęp do najbardziej strzeżonych archiwów, ale też
musiałem bardziej pracować na jego zaufanie.
Widziałam ból na jego twarzy,
kiedy o tym opowiadał. Chwyciłam za rękaw jego szaty i zasłoniłam Mroczny Znak.
- Zrobiłeś to, co słuszne -
zapewniłam.
- W tym przypadki żadna
decyzja nie byłaby słuszna. - Odchylił głowę i spojrzał w gwiazdy. - Z jednej
strony cieszę się, że w końcu się dowiedział. Z drugiej, perspektywa uciekania
przed największym czarnoksiężnikiem tych czasów, nie wydaje się optymistyczna.
- Przynajmniej jesteśmy razem.
Spojrzał na mnie w ten sposób,
od którego miękły kolana. Jego wargi zadrżały w delikatnym uśmiechu.
- Tak. To chyba jedyny
pozytywny aspekt naszej ucieczki.
- Mówię poważnie - powiedziałam,
ciesząc się, że moje rumieńce można było uznać za spowodowane zimnem. - W zamku
nie mieliśmy możliwości... no wiesz, ukazywania uczuć i spotykania się, bo...
Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Draco miał delikatne uniesione
brwi i patrzył na mnie z taką intensywnością, jakby chciał prześwietlić mnie na
wylot. Uśmiechnął się.
- Ja... Nic. Po prostu nie
sądziłem, że chcesz chwalić się Potterowi i Weasleyowi.
- Powinni się dowiedzieć o
naszym...
Urwałam. Nie wiedziałam jak
mam to nazwać. Związku? Czy naszą relacje można było tak nazwać?
Draco uśmiechnął się jeszcze
szerzej. Minęło tyle czasu odkąd ostatni raz się uśmiechał, że chciałam
zapamiętać tę chwilę już na zawsze.
- Cały świat powinien się
dowiedzieć.
- Draco...
- Nie żartuję.
Pocałował mnie mocno, ale
delikatnie; krótko, ale wystarczająco, a chociaż jego wargi były zimne, moje
ciało stopniało w jego ramionach.
- Co teraz będzie? -
zapytałam.
Jęknął z ustami przy moich.
- Zepsułaś romantyczność tej
chwili.
- Przepraszam - musnęłam
ustami jego policzek i odsunęłam się. - Ale chyba macie jakiś plan?
Skinął głową. Jego usta wciąż
skrzywione były w uśmiechu.
- Ja mam tylko jeden: nie
pozwolić cię skrzywdzić.
- A Moody...
- Improwizują. Na pewno
postanowią uratować siostrę Weasleya, choć ja nie zamierzam brać w tym udziału.
I ty też nie. - Zmrużył oczy. - Nottowi o to chodzi. Żeby cię zwabić.
Otworzyłam usta, ale zaraz je
zamknęłam. Nie chciałam się kłócić z Draconem. Pewnie i tak miał rację.
- Więc ty zostaniesz ze mną? -
spytałam z nadzieją w głosie.
Objął rękoma moją twarz.
- Tak.
- Obiecaj, że nie znikniesz
tak, jak ostatnio.
- Bez powodu się stąd nie
ruszę.
Pokręciłam głową.
- Obiecaj, że beze mnie się stąd nie ruszysz.
- Zawsze byłaś taka uparta? -
przejechał kciukiem po moim policzku. - Dobrze. Obie...
Jego słowa zostały zagłuszone
przez huk, który rozległ się za nami. Draco odruchowo stanął przede mną.
Wyjrzałam zza jego ramienia, ale tam, gdzie rozległ się podejrzany dźwięk, była
tylko ciemność.
- Zabrzmiało, jakby ktoś
teleportował ciężarówkę - mruknęłam.
Dotknęłam jego ramienia i z
zaskoczeniem stwierdziłam, że napiął mięśnie. Stał w bezruchu, wpatrując się w
ciemność.
- Zostań tu - powiedział, ręką
odsuwając mnie na bok.
- Co?
- Zaraz wrócę.
Chwyciłam go za rękę, zanim
zrobił chociaż krok. Odwrócił twarz w kierunku mojej.
- Idę z tobą - zarządziłam i
ruszyłam przed siebie, ale zatrzymał mnie.
- Zostań tu - powtórzył z
powagą. - Jeśli nie wrócę za pięć minut pobiegnij po Larcha.
- Nie. Nie pozwolę ci się
oddalić beze mnie.
W tej chwili drzwi domku
Moody'iego otworzyły się. Larch wyszedł na zewnątrz.
- Słyszeliście to? - zapytał.
Chciałam odpowiedzieć, ale
Draco mnie uprzedził.
- Śmierciożercy - oznajmił
krótko.
Spojrzałam na niego
zaskoczona. Larch już biegł w naszym kierunku.
- Śmierciożercy? Skąd...
W ciemności rozległ się śmiech.
Wysoki, kobiecy, szaleńczy.
- Bellatrix - wyszeptał Draco.
Wyjął różdżkę, Zrobiłam to samo.
Kiedy Larch do nas dobiegł,
Draco zwrócił się do niego.
- Pilnuj jej - powiedział i
pobiegł w kierunku ciemności.
Chciałam ruszyć za nim, ale
Larch złapał mnie za ramiona i odciągnął do tyłu.
- Puść mnie! - warknęłam, ale
jego palce jeszcze bardziej mnie ścisnęły.
- Przepraszam, Herm.
Draco biegł szybko. Tam, gdzie
jeszcze przed chwilą go widziałam, teraz nie było nikogo. Płatki śniegu leniwie
opadały na ziemię, a cisza zdawała się owładnąć całym światem, zupełnie jakby
nic się nie stało.
Przestałam się wyrywać. Larch
jednak wciąż trzymał mnie za ramiona, ale jego uścisk zleżał. Słyszałam tylko
swój własny oddech.
A później wszystko stało się
tak szybko, że ciężko było stwierdzić, co wydarzyło się najpierw.
Ktoś krzyknął - zdołałam
zarejestrować tylko, że to nie był głos Dracona. Strumień zielonego światła
przeleciał nad głową Larcha, który wrzasnął: ,,Padnij!" i oboje
wylądowaliśmy twarzą w śniegu. Pogoda zmieniła się diametralnie: w jednej
sekundzie pojawił się wiatr, księżyc i gwiazdy zakryła warstwa ciemnych chmur,
a temperatura spadła o jakieś dziesięć stopni.
Byłam zbyt otumaniona żeby
działać, ale Larch pociągnął mnie za sobą.
- Draco! - zawołałam w
ciemność.
- Musisz dostać się do domu -
powiedział Larch.
- Nigdzie nie...
- Poszukam go - obiecał. - Ale
ty musisz...
Nie dokończył, bo nagle
zrobiło się jeszcze ciemniej, jakby ktoś wyłączył księżyc. Chłód zaatakował
moją skórę, niewidzialne igły zimna wbijały się w każdą część mojego ciała.
Pomiędzy mnie a Larcha trafiło zaklęcie, które odrzuciło nas do tyłu.
I wtedy to poczułam: smutek,
wręcz melancholia, jakby całe szczęście ze mnie zeszło i już nigdy nie miało
mnie napełnić. Świat zdawał się być teraz czarno-biały i zimny. A chwilę
później zobaczyłam ich: zakapturzone postacie poruszały się w powietrzu w
stronę Larcha.
- Dementorzy! - krzyknęłam.
Larch spojrzał za siebie i
przeklął po norwesku. Zaczął macać swoje kieszenie, a kiedy zdał sobie sprawę,
że jego różdżkę wciąż ma Ron, podniósł na mnie wzrok. Spojrzałam na swoją
różdżkę, a potem na niego.
- Herm, za tobą! - ostrzegł
mnie.
Odwróciłam się i zobaczyłam
tuzin dementorów snujących w moją stronę. Byli blisko, wręcz za blisko -
jeszcze nigdy nie czułam takiej pustki, jak teraz.
- Otoczyli nas - powiedziałam,
ale Larch nie mógł mnie usłyszeć.
- Herm! - rzucił w moją
stronę. W jego głosie była panika. - Pomyśl o czymś szczęśliwym. Znasz
zaklęcie!
Chciałam uświadomić go, że
jeszcze nigdy nie wyczarowywałam patronusa - znałam teorię i formułkę zaklęcia,
ale... Zdałam sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobię, dementorzy wyssą z nas
życie.
Zamknęłam oczy. Trudno
pomyśleć o czymś szczęśliwym, kiedy odczuwa się tylko smutek. Uniosłam różdżkę
w górę. Pomyślałam o tym dniu, kiedy dowiedziałam się, że jestem czarownicą.
Jak rodzice byli ze mnie dumni. Jak ja cieszyłam się, że jestem wyjątkowa. Jak
w końcu marzenia małej dziewczynki okazały się prawdziwe.
- Expecto Patronum!
Otworzyłam oczy i zobaczyłam perłową
smugę światła wydostającą się z mojej różdżki. Otoczyła dementorów i zniknęła
pomiędzy nimi.
- Spróbuj jeszcze raz! -
krzyknął Larch.
Spojrzałam za siebie.
Dementorzy byli zbyt blisko Larcha. Ponownie uniosłam różdżkę.
Tym razem pomyślałam o
Draconie. Stwierdziłam, że jeśli on nie jest wystarczająco szczęśliwym
wspomnieniem, to już nie wiem, czym ono jest. Przypomniałam sobie jego
pocałunki, jego dotyk, jego ciepły oddech na mojej skórze. W mojej głowie
pojawił się obraz naszej dwójki na wieży astronomicznej, wypatrujących komety
Halleya. Poczułam, że smutek znika, a moje ciało odzyskuję energię.
- Expecto Patronum!
Z końca mojej różdżki
wystrzelił srebrzysto-biały obłok, który przyjął kształt wydry. Oślepiające
światło rozbłysło, przeganiając dementorów. Zarówno tych po mojej stronie, jak
i tych bliżej Larcha.
Zrobiło się cieplej, a księżyc
wyszedł zza chmur. Wyciągnęłam rękę w stronę wydry, ale zniknęła.
- Udało się - powiedział z
ulgą Larch.
Odwróciłam się w jego stronę.
Podniósł się na nogi i uśmiechnął. Spojrzałam w ciemność.
- Musimy znaleźć Dracona -
powiedziałam.
Larch przestał się uśmiechać.
Widziałam zawahanie w jego oczach, ale w końcu skinął głową.
- Dobrze, możemy... - jego
oczy rozszerzyły się. - UWAŻAJ!
Spojrzałam za siebie, tylko po
to, by zobaczyć smugę czerwonego światła, która uderzyła w moją pierś.
Potem była już tylko ciemność.
A kiedy po czterech dniach
odzyskałam świadomość, ogarnęło mnie dziwne uczucie pustki. I nie mogłam sobie
przypomnieć o kim myślałam, wyczarowując patronusa.