poniedziałek, 19 grudnia 2016

Kilka słów pod koniec




 Najpierw zapraszam na epilog: tutaj :)

Nie wiem, co napisać. Może dlatego, że jest godzina 00:00 (jak ładnie!) - oczy same mi się zamykają, a mózg przestał poprawnie pracować dobre pięć lat temu ( to znaczy, ech, 3 godziny!). Na szczęście wypiłam chwilę temu kawę, więc jestem w stanie jako-tako myśleć, aczkolwiek z góry przepraszam za niepoprawną konstrukcję zdań czy błędy w każdej możliwej postaci.
            Może więc skupmy się na blogu. Zapodam najważniejszą informację, o której już wspominałam:
            To nie koniec!
            W opowiadaniu Zatrzymać w Pamięci postawiłam na otwarte zakończeniu, będąc niemal jak Słowacki, który pisząc ,,Kordiana" miał stworzyć piękną i sławną trylogię. Koniec końców nie wszystko poszło po jego myśli i cała historia kończy się w momencie, w którym w stronę głównego bohatera jakaś banda rozkapryszonych sługusów cara celuje z broni. Kotary opadają  parę sekund za szybko, a Słowacki decyduje się jednak nie kończyć swojego cudownego dramatu (?XD) i gorliwy czytelnik do końca życia stawia sobie pytanie: I co dalej? (Właśnie przedstawiłam wam zmodyfikowaną wersję Kordiana, którego nigdy nie czytałam, ale pewnie coś z tego co napisałam jest prawdą!). W każdym razie ja - w przeciwieństwie do Słowackiego - zamierzam doprowadzić swoje opowiadanie do końca.
            Oficjalnie informuję, iż druga (zarówno ostatnia) część pojawi się na osobnym blogu...

            www.pokonacmagie.blogspot.com
 
            ...I będzie o wiele krótsza niż pierwsza, ale - z mojego punktu widzenia - ciekawsza.
            Teraz chciałabym przejść do rzeczy dla mnie najważniejszej, mianowicie podziękować Wam za wszystkie komentarze - te jawne, jak i anonimowe, za każdy przeczytany przez Was rozdział i każde wejście na tego bloga. To Wy - czytelnicy - byliście motorem napędowym całego opowiadania i bez Was na pewno poddałabym się już wiele miesięcy temu.
            Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
            Oczywiście nie jest to żadna forma pożegnania - co to, to nie - w końcu spotykamy się (mam nadzieję!) już za niedługo, kiedy tylko ogarnę szablon (już przedwczoraj pooglądałam filmiki na yt jak się robi szablon na bloga, jestem prawie pro w tej dziedzinie... no dobra, może jeszcze nie...) i zabiorę się do pisania! Na szczęście zbliżają się święta, zasłużony odpoczynek i dużo jedzenia, co da mi w końcu jakąś dawkę energii, bo spanie 4-5h dziennie chyba mi nie odpowiada (nie żebym z tego powodu w szkole zasypiała na nudniejszych lekcjach...)
            Nie żałuję rozpoczęcia pisania bloga. Fakt - czasem było ciężko, głównie przez brak czasu lub brak weny. Zdarzało mi się przekładać bloga ponad szkołę, ale koniec końców wyrabiałam się jako-tako (mam dar ściągania na sprawdzianach hehe). Mówiąc (pisząc) zupełnie szczerze: uważam osobiście, że z każdym rozdziałem było trochę lepiej i śmiało mogę porównać początki tego bloga do jego końcowych rozdziałów, by powiedzieć: Woho, czegoś się dzięki pisaniu nauczyłam! Miejmy nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej.
            Nie jestem pewna, czy zawarłam w tej luźnej wypowiedzi pisemnej wszystko, co zawrzeć chciałam. Kofeina chyba przestała już działać, a to znak, że pora spać (nie polecam wstawać o 5:30 każdego dnia).
            Podkreślam jeszcze raz: to nie koniec, więc słowa pożegnania zachowam na odpowiednią chwilę. 

          Nie odchodźcie ode mnie, jak Draco od Hermiony.
                                                                                                               Wasza,
                                                                                                               Kathleen Smith

Epilog



            Czasami człowiek myśli, że stracił już wszystko - a potem traci jeszcze więcej.
            Draco Malfoy nie przywiązywał się do ludzi. Celowo wszystkich od siebie odpychał, nie szukał przyjaźni, ani nawet koleżaństwa, a kiedy już kogoś potrzebował - wybierał tych, do których nigdy nie mógłby poczuć czegokolwiek innego, niż obojętność. Wiedział, że jeśli na nikim nie będzie mu zależało , kajdany stworzone z rodzinnej krwi w końcu go uwolnią. Bo będzie mógł dokonywać własnych wyborów, nie zważając na reakcje innych ludzi, chodzić niewydeptanymi ścieżkami i skupiać się wyłącznie na swoich potrzebach. Żył w przekonaniu, że paradoksalnie kosztem prawdziwej wolności jest życie w samotności.
            Pół roku wcześniej podjął pierwszą samodzielną decyzję - zupełnie sprzeczną z założeniami jego rodziny, która zmieniła całe jego dotychczasowe życie. Później każda podjęta decyzja ciągnęła za sobą kolejne wybory, i choć Draco starał się wybierać zgodnie przyjętymi przez siebie zasadami, czasami serce krzyżowało jego plany. Mimo wszystko nie żałował żadnego swojego ruchu, gdyż każdy z nich stopniowo pomagał zrozumieć mu sens życia. Sam nie pamiętał dokładnie, kiedy w końcu poddał się w dążeniu do swoich ideałów - zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy niemal wszystkie decyzje zostały już podjęte.
            Dlatego, wchodząc do sypialni, w której miał dokonać ostatniego wyboru, nie zawahał się ani trochę.
            Przy łóżku małego pokoiku siedział Larch. Głowę miał opartą o ścianę, a oczy zamknięte, ale Draco wiedział, że jego przyjaciel nie śpi. Znali się zbyt długo i zbyt dobrze.
            - Nie obudziła się, Draco - rzucił na powitanie Larch, który nawet nie otworzył oczu.
            - Skąd wiedziałeś, że to ja?
            - To już czwarty dzień. W końcu musiałeś się pojawić.
            Larch wyprostował się na krześle i słabo uśmiechnął. Draco spojrzał na łóżko. Hermiona leżała przykryta cienkim kocem - jej skóra była blada, ciemne loki tworzyły wachlarz na poduszce; klatka piersiowa unosiła się i opadała równym tempem, a mimo wszystko Draco poczuł coś, co mogło być wyrzutami sumienia.
            Ciężko było mu stwierdzić, co czuł patrząc na Hermionę. Dotychczas jeszcze nikt na niego tak nie działał.
            - Muszę wyjechać - oznajmił Draco, wciąż patrząc na nieprzytomną dziewczynę. Nie chciał przeciągać tego, co nieuniknione. Nie tym razem.
            Larch poruszył się niespokojnie na krześle.
            - To niebezpieczne - ostrzegł przyjaciela. - Cztery dni temu udało ci się uciec śmierciożercom, ale kolejna...
            - Wyjechać na dłużej - sprecyzował Draco. - To ja was narażam na niebezpieczeństwo.
            Larch tylko na niego patrzył. Zacisnął usta i pięści. Draco ze znużeniem przyglądał się jego reakcji.
            - Ty już wiesz - stwierdził oskarżycielsko, lustrując Larcha spojrzeniem. No tak, pomyślał. Mógł domyśleć się, że ktoś tak inteligentny jak Larch zdołał ułożyć już elementy układanki.
            - Moody znajdzie sposób... - zaczął Larch, ale Draco mu przerwał:
            - Nie ma żadnego sposobu.
            - Możemy próbować z zaklęciami ochraniającymi. Użyć zaklęcia Fideliusa. Mogę zostać Strażnikiem Tajemnicy, jeśli będzie trzeba. Warto też nałożyć na kwaterę warstwę...
            - Nie udawaj idioty, Larch. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że mój Mroczny Znak działa jak lokalizator, na który żadne zaklęcie nie ma wpływu. Oni i tak mnie znajdą, zwłaszcza, gdy będę siedział w jednym miejscu.
            Między przyjaciółmi zapadła cisza, która tylko potwierdziła teorię Dracona.
            W końcu Larch podniósł się z frustracją na nogi.
            - Więc taki jest twój plan? - zapytał. - Wieczne uciekanie?
            - Tylko do końca wojny - odparł Draco. Jego spokojny ton głosu kontrastował z nagłym wzburzeniem Larcha. - Czarny Pan pomyśli, że gdy znajdzie mnie, znajdzie i Granger. Dopóki będę uciekał, wy jesteście tu bezpieczni.
            - Za to ty nie jesteś.
            - Dam sobie radę.
            - Sam przeciw armii śmierciożerców? - Larch patrzył na przyjaciela intensywnie. Jego niebieskie oko stało się bardziej zielone, jak zawsze, gdy się denerwował.
            Draco nie chciał uciekać. Oczywiście, że wolałby czekać na rozwój wydarzeń tutaj, gdzie teoretycznie miało być bezpiecznie. Ale jego Mroczny Znak mu to uniemożliwił. Draco stał się teraz systemem nawigacyjnym dla Voldemorta, kropeczką ,,Tu jestem, choć i złap mnie" na mapie całej kuli ziemskiej. Zbyt dużo ryzykowałby swoją obecnością.
              Pomyślał o bezpieczeństwie Hermiony, która była najbardziej zagrożona z nich wszystkich.  A potem przypomniał sobie o rodzicach, których wciąż więziono we własnym domu. Obiecał, że wróci i zamierzał dotrzymać słowa.
            - Ja... muszę jeszcze coś załatwić - powiedział. Jego głos zabrzmiał pewnie, choć naprawdę w głowie miał mętlik i nic go nie przekonywało. - Nie dam się tak prędko złapać, Larch. Będę zmieniał miejsca zamieszkania, nigdzie nie zostanę dłużej niż jeden dzień...
            - To nie jest...
            - Potrafię się teleportować, znam magię niewerbalną. Przez pół roku udawało mi się zwodzić Czarnego Pana. Dam radę.
            Larch pokręcił głową.
            - Jeśli oni cię znajdą, zabiją cię.
            - Wiem.
            Larch westchnął i przeciągnął otwartą dłonią po twarzy.
            - A co z nią? - zapytał, wskazując głową Hermionę. - Kiedy się obudzi, będzie chciała cię szukać. Mam trzymać ją tu siłą?
            Draco na samą myśl o tym poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Musiał odwrócić wzrok.
            - Tym nie musisz się martwić. Załatwię to - obiecał cicho.
            - Mimo wszystko, Draco - Larch nie dawał za wygraną. - Jesteś pewien, że tego chcesz? Uciekać?
            - Już samo to, że tu dziś przyszedłem naraża was na niebezpieczeństwo. Będę informował cię o swoim miejscu pobytu, żebyś ty mógł dzielić się ze mną informacjami na bieżąco.
            - Myślisz, że to takie proste?
            Draco podszedł do Larcha. To nie tak miało wyglądać. Wolałby, żeby przyjaciel od razu go poparł, a nie odwodził od jedynego słusznego wyjścia. Czuł, jak krew pulsuje w jego żyłach. Potrzebował pozwolenia Larcha. Potrzebował kogoś, kto się z nim zgodzi, kto go zrozumie.
            - A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? - niemal wykrzyknął, nie mając siły już kontrolować emocji. - Nie pozbędę się tego, Larch. Mroczny Znak na moim przedramieniu nie zniknie nigdy. Póki Czarny Pan żyje, z łatwością jest w stanie dowiedzieć się, gdzie mnie znaleźć. Zaryzykowałbyś życiem nas wszystkich dla własnej wygody?
            Przez chwilę tylko mierzyli się spojrzeniami. Draco wiedział, że Larch musiał w końcu przyznać mu rację. Oboje byli bezradni. Oboje musieli pogodzić się z obecną sytuacją. Ale tylko jeden z nich musiał opuścić wszystko, na czym dotychczas mu zależało.
            - Pamiętasz moją prośbę? - zapytał spokojniej Draco. - Chcę znów prosić cię o to samo. Musisz się nią zaopiekować.
            Larch spojrzał na leżącą na łóżku Hermionę. Draco powstrzymywał się, by nie podążyć za jego wzrokiem. Nie mógł sobie na to pozwolić - jej widok za bardzo by go rozproszył, mógłby wpłynąć na jego ostateczną decyzję, a to pociągnęłoby za sobą skutki zbyt okrutne, by warto było ryzykować.
            - Nie wiem, czy będę w stanie...
            - Błagam cię, Larch. - Draco chwycił go za ramiona. - Tylko tobie ufam dostatecznie mocno, by o to prosić.
            Dostrzegł zawahanie w oczach przyjaciela, ale ostatecznie Larch skinął głową. Draco z ulgą odsunął się od niego. Spojrzał na wiszący nad łóżkiem zegar. Jego wnętrzności zostały ściśnięte przez niewidzialną rękę.
            - Już czas - powiedział cicho.
            Larch patrzył wszędzie, tylko nie na niego. Bał się - nie ukrywał swojego strachu, a jednak  Draco zawsze wyczuwał w nim pewność siebie i wolę walki. Może właśnie dlatego pozwolił sobie parę lat temu na tę słabość, jaką jest posiadanie przyjaciela.
            - Nie zamierzam się z tobą żegnać - stwierdził Larch, wreszcie na niego patrząc. - Pożegnania brzmią, jakby dwie osoby miały już nigdy więcej się nie spotkać.
            Draco uznał to za wyrażenie zgody na odejście i rozluźnił mięśnie. Uśmiechnął się mimowolnie.
            - Nie bądź taki sentymentalny, bo jeszcze się wzruszę.
            Larch odwzajemnił uśmiech, choć Draco wiedział, że z przymuszeniem. Położył rękę na ramieniu przyjaciela.
            - Uważaj na siebie - powiedział Larch.
            - Uważaj na Granger - odpowiedział Draco.
            A kiedy Larch wyszedł z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi, Draco upadł na kolana. Poza zasięgiem ludzkich spojrzeń, mógł wreszcie odblokować emocje. Jego ręce drżały, kiedy chwytał dłoń Hermiony. W jego głowie jeszcze nigdy nie powstało tyle chaotycznych, sprzecznych ze sobą myśli. Wiedział, co musi zrobić. Wiedział, jak ma to zrobić. Wiedział, że tylko tak może zapewnić jej bezpieczeństwo.
            Nie powiedział nic, kiedy wyciągnął różdżkę i skierował ją w kierunku Hermiony. Chciał wykrzyczeć swoje uczucia, powiedzieć, jak bardzo żałuje tego, co musi zrobić, ale żadne słowa nie chciały przejść przez jego zaciśnięte gardło. Oprócz jednego zaklęcia, które szeptem wydostało się z jego ust.
            - Obliviate.
            Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Cisza wciąż pozostała ciszą, śnieg nie przestał sypać zza okna, a świat nie zawirował. W małej sypialni na północy Anglii jedna osoba została pozbawiona wspomnień, a druga - nadziei.
            Kiedy Draco wstał, ledwo udało mu się zachować równowagę. Jego nogi drżały, podobnie jak głos, kiedy nachylił się w stronę Hermiony i wyszeptał do jej ucha słowa obietnicy. Wróci, na pewno wróci.  A kiedy będą już bezpieczni przywróci jej wspomnienia. I sam nigdy nie zapomni.
            Podniósł jej dłoń i przycisnął do swoich ust. Zawsze miała ciepłą skórę - kontrastującą z jego, a do tego gładką, podczas kiedy jego naznaczały liczne wypuklenia. Spojrzał na nią ostatni raz, zastanawiając się, ile minie czasu, kiedy zobaczy ją ponownie. Miesiąc? Rok? Trzydzieści lat? Kto wie, jak długo trwać będzie wojna. I czy w ogóle ją przeżyją.
            - Przepraszam - wyszeptał jeszcze, zanim puścił jej dłoń.
            Chwilę później zamknął oczy i deportował się na środku pokoju.
            Z wszystkich dotychczasowych decyzji Dracona Malfoya - ta była najtrudniejsza. Żałował jej już odkąd tylko pojawiła się w jego głowie po raz pierwszy. Ale wiedział też, że był to jedyny słuszny wybór.
            Bo czasem trzeba odejść, choćby nie wiadomo jak bardzo chciałoby się zostać. Czasem się zapomina, choćby nie wiadomo jak bardzo zasługiwałoby się by pamiętać.
            Pewnych wspomnień nie da się zatrzymać w pamięci. Można je natomiast - mimo wszystko - zachować gdzieś głęboko, głęboko w sobie i czekać na nagły wybuch eksplozji.



_______________
Zapraszam na wpis (nie)pożegnalny :)

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział XXXVI



            Wciąż czułam jego dotyk, kiedy wszelkie dźwięki ucichły, a obraz zmienił się, jakby ktoś przełączył kanał telewizyjny.
            Padało tu gęściej, niż w Hogwarcie. Puszysty śnieg sięgał już moich kostek. Rozejrzałam się po ciemnej uliczce, w której wylądowaliśmy, tylko po to, by upewnić się, że nie wiem, gdzie jesteśmy.
            Spojrzałam na Dracona. Wyrwałam swoją dłoń z jego uścisku.
            - Co ty najlepszego zrobiłeś?! - warknęłam łamiącym się głosem.
            - Granger, uspokój się.
            - Masz natychmiast deportować mnie do Hogwartu!
            Pokręcił głową. Podeszłam do niego i zacisnęłam palce na jego szacie, przyciągając jego twarz do swojej.
            - Słuchaj mnie, Malfoy - starałam się brzmieć groźnie i pewnie, ale mój głoś się trząsł. Pod oczami zapiekły mnie łzy. - Muszę wiedzieć, co tam się dzieje. Harry i Ron są w zamku. Trzeba im pomóc.
            Spodziewałam się, że Draco zacznie się śmiać. To by było naturalne, zupełnie w jego stylu. Ale on zamiast tego spuścił wzrok. 
            Odsunął się ode mnie. Zaskoczona, puściłam jego szatę. Odszedł kawałek dalej, odwracając się do mnie tyłem.
            - Draco? - zapytałam spokojniejszym tonem.
            - Zostaniesz tu - powiedział cicho, ale twardo, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
            Powoli podeszłam do niego. Wyciągnęłam rękę. Palce zawisły w powietrzu centymetr od jego szaty. Przełknęłam łzy, zaciskając dłoń w pięść. Wycofałam się.
            - Nie powinieneś był tego robić - szepnęłam.
            - Czego? Ratować ci życia?
            - Nie prosiłam cię o to.
            Odwrócił twarz w moją stronę.
            - Nie licz na to, że następnym razem zapytam cię o zgodę.
            Przyjrzałam się jego twarzy. Płatki śniegu osiadły na złocistych rzęsach i włosach, i mimo tego, że byłam zła i zdenerwowana, przez myśl mi przeszło, że jeszcze nigdy nie wyglądał tak pięknie.  Zima była zdecydowanie jego porą roku. Chłód, mrok i biel - te cechy niezaprzeczalnie do niego pasowały.
            - Może łatwiej by było, gdybyś przestał mnie okłamywać - powiedziałam ze złości, żalu i smutku. Niebezpieczna mieszanka.
            - Robiłem to, żeby cię chronić.
            - Jakby inaczej - zakpiłam, zakładając ręce na piersi. - Dlatego wylądowaliśmy w ciemnej uliczce, gdzieś na północy Anglii, sądząc po ilości śniegu. Wiesz chociaż gdzie jesteśmy?
            Westchnął cicho. Był zmęczony - widziałam to po jego twarzy, ale jego oczy były czujne - błyszczały w świetle księżyca.
            - To mój dom - przyznał niechętnie.
            - Twój... co?
            Rozejrzałam się po uliczce. Znajdowało się tu więcej śmietników niż mieszkań. Gdzieś pod osłoną nocy faktycznie dostrzegłam jakieś domy - małe, stare, obrośnięte bluszczem, zdające się nie gościć żywej duszy od bardzo dawna. Nie chciałabym widzieć swojej miny w tamtym momencie.
            - Myślałam, że mieszkasz w jakieś rezydencji albo zamku - mruknęłam, wcale nie sarkastycznie.
            - To prawda. Moi rodzice mają dużą posiadłość, ale... -  skrzywił się. Przez jego twarz przebiegł cień. - Nie mogę cię tam zabrać. To już nie jest mój dom.
            W jego głosie słychać było żal, który starał się zamaskować. Zaczęłam podejrzewać, że coś go dręczy. Coś wspólnego z jego parodniowym zniknięciem. Jednak instynkt podpowiadał mi, że nie czas na rozmowy o jego nieobecności. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko ja zostałam poszkodowana.
            - Przepraszam - powiedziałam na wydechu.
            - Niepotrzebnie.
            - Nie powinnam krzyczeć. Po prostu się martwię. Ginny... Jeśli coś jej się stanie. Albo Ronowi. Albo Harry'emu. Albo...
            Nie dokończyłam zdania. Łzy napełniły mi oczy. Nie chciałam okazywać słabości ani strachu, ale nie potrafiłam powstrzymać słonych kropel spływających po policzkach. Nawet tego nie kontrolując, przywarłam ciałem do torsu Dracona. Nie pachniał już wanilią, a drewnem sandałowym i jakby gałką muszkatową, co wraz z otaczającym nas śniegiem dawało mi złudną nadzieję spokoju. Jego skóra była lodowata, ale kiedy zdecydował się mnie objąć poczułam ciepło rozpływające się po moim całym ciele.
            - Nott porwał Ginny - wyjąkałam, pociągając nosem. Cieszyłam się, że nie widzi mojej zapłakanej twarzy, jednak drżenie ciała i tak mnie zdradzało.
            Oparł brodę o moją głowę. Usłyszałam ciche westchnięcie.
            - Wiem. Znajdziemy ją.
            - Ron... on musi o tym wiedzieć.
            - W zamku są śmierciożercy - przypomniał zmęczonym głosem. - Działają z zaskoczenia, ale nie mają przewagi liczebnej. Trudno przewidzieć co zrobią, kiedy nie znajdą tego, po co przyszli, ale Weasley powinien być bezpieczny. Jest czystej krwi, jego status zapewnia mu ochronę. Przynajmniej na razie.
            - A Harry?
            Odpowiedź była zbyt oczywista, żeby Draco mógł jej nie znać. Byłam mu jednak wdzięczna, że nie powiedział tego, co śmierciożercy zrobiliby Harry'emu, gdyby go znaleźli. Słowa wypowiedziane na głos zyskują na znaczeniu.
            - Dumbledore nie pozwoli nikogo skrzywdzić- powiedział tylko, jakby naprawdę tak uważał.
            Zacisnęłam mocno powieki. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, ale wiedziałam już, że to ostatnia łza tego wieczoru.
            - Powinien być bezpieczny - stwierdziłam cicho. - Przepowiednia okazała się fałszywa. Harry nie jest potrzebny Voldemortowi.
            Poczułam, jak ciało Dracona sztywnieje. Odsunął mnie od siebie, by spojrzeć na moją twarz.
            - Wiesz o przepowiedni? - zapytał wyraźnie zdezorientowany.
            - Nott mi powiedział. Jeśli Harry....
            - Nie, chwila. Co Nott dokładnie ci powiedział?
            Jego twarz była napięta, a blask w oczach został przyćmiony, jak słońce przez burzowe chmury.
            Nie myślałam o słowach Notta, zbyt zajęta martwieniem się o przyjaciół. Teraz - widząc zachowanie Dracona - zdałam sobie sprawę, jak ważne były jego wyjaśnienia. Ile tak naprawdę dowiedziałam się z jego monologu.
            - Wiedziałeś o tym - powiedziałam z wyrzutem.
            - A ty miałaś się nie dowiedzieć - odparł podobnym tonem głosu.
            - Nott mówił...
            Nie dokończyłam zdania, bo obok nas rozległ się głośny huk.
            Podskoczyłam. Przy ulicznej latarni z nikąd pojawił się Larch, trzymający Harry'ego za rękaw szaty. Obok nich ułamek sekundy później wyrosła Mahogany z Ronem, który stracił równowagę i wpadł w zaspę śniegu.
            Ulga, którą mną owładnęła, kiedy zobaczyłam swoich przyjaciół całych i zdrowych, odrzuciła na bok wszystkie inne emocje.
            - Ron! Harry! - Chciałam podbiec do przyjaciół, ale Draco stanął mi na drodze.
            - Co oni tu robią? - zapytał w stronę Larcha.
            - Śmierciożercy wycofali się, ale jeszcze wrócą - odparł Larch. - Są na celowniku Czarnego Pana tak samo, jak my. Nie mogłem ich tam zostawić.
            - Powinieneś ich tam zostawić. Poza zamkiem są o wiele bardziej zagrożeni.
            - Tak bardzo przeszkadza ci ich obecność, Draco? - rzuciła Mahogany.
            Ron wygrzebał się z zaspy. Jego szata i włosy były ukruszone śniegiem. Podniósł wzrok i stanął jak wryty.
            - Malfoy?!
            - Nawet bardziej niż ,,tak bardzo" - mruknął Draco.
            Ron spojrzał na Harry'ego, jakby domagał się wyjaśnień, ale Harry stał z miną pozbawioną emocji. Wyglądał tak, jakby myślami był daleko stąd.
            - Harry? - szepnęłam w jego stronę.
            - Harry - powiedział w tym samym czasie głośnio Ron. Poczerwieniał już na twarzy, ale ciężko było odgadnąć, czy to wina zdenerwowania czy chłodu powietrza.
            Harry podniósł wzrok. Odchrząknął.
            - Tak. To znaczy... Nie. W zamku już nie jest bezpiecznie.
            Ron spojrzał na niego, jak na idiotę. Wyrzucił ramiona w górę.
            - Malfoy tu jest! Malfoy. Pamiętasz? Ten arogancki dupek, który...
            - Ron!
            - A ty co tu robisz, Hermiono? - warknął Ron, jakby dopiero teraz mnie zauważył. Zmrużył oczy. - I co ja tu robię? A co najważniejsze: co Malfoy tu robi?
            - Wszystko wam wyjaśnimy - obiecała szybko Mahogany.
            Ron spojrzał tylko na nią przelotnie. Nie uznałam za dobry znak tego, że nawet jej uroda na niego nie podziałała w tej chwili. Zacisnął dłonie w pięści i uniósł je do góry, tak by wszyscy widzieli.
            - Odstawcie nas z powrotem do zamku. I, przysięgam Malfoy, jeśli zaraz się od niej nie odsuniesz, to twoja twarz będzie uczestniczyć w niemiłym spotkaniu z moją pięścią.
            Draco celowo przysunął się jeszcze bliżej mnie. Nasze ręce niemal się stykały. Przez myśl mi przeszło pytanie, co Ron i Harry by zrobili, gdybym wyznała im swoje uczucia względem Malfoya? A zaraz potem pomyślałam o Ginny, która otępiona uczuciem miłości zdolna była robić okropne rzeczy. A Ron? Ron jeszcze nie wiedział, że jego siostra została porwana.
            - Ostrzegam cię Malfoy. Odsuń się, bo...
            - Dość! - Mahogany złapała Rona za rękaw, który zaskoczony opuścił ręce. - Nie mamy czasu na takie sceny. Wy tróje - obrzuciła spojrzeniem mnie, Rona i Harry'ego - macie prawo, a nawet musicie wiedzieć, co się dzieje.
            - Granger musi wiedzieć - sprecyzował sucho Draco. - Ta dwójka jest tu niepotrzebnie. Deportujcie ich z powrotem do Hogwartu.
            - Rona i Harry'ego dotyczy to w takim samym stopniu co nas - wtrącił Larch.
            - Potter tylko myśli, że jest pępkiem całego świata. Wtajemniczenie go...
            - Ocali mu życie. - Mahogany skrzyżowała ręce na piersi. - Wciąż jest na celowniku Czarnego Pana. To, że przepowiednia okazała się fałszywa nie oznacza, że Harry Potter jest dla niego nic nie wart. Teraz w jego oczach został błędem, za który musiał odpowiedzieć piętnastoma latami życia. Zabije go, jeśli tylko nadarzy się taka okazji.
            Po jej słowach zapadła chwilowa cisza. Nawet Ron nie wiedział co powiedzieć, choć warga mu drżała i patrzył niespokojnie na Harry'ego, jakby oczekiwał jakiegoś wybuchu złości albo płaczu. Harry podniósł głowę.
            - To nie ma znaczenia - stwierdził. Jego głos był pozbawiony nadziei. -  I tak mnie zabije. Tak jest napisane w przepowiedni.
            Nagle zrozumiałam zachowanie Harry'ego. Te jego tajemnice i ciągłe izolowanie się od przyjaciół, sekretne spotkania z dodatkowej obrony przed czarną magią i strach przed miłością. Nie chciał obarczać nikogo swoja śmiercią.
            - Przepowiednia jest fałszywa - powiedział łagodnie Larch.
            Harry pokręcił głową.
            - Nie. To niemożliwe. Dumbledore...
            - Dumbledore też może się mylić.
            - Przykro mi Potter, że już nikogo nie obchodzisz - dodał chłodno Draco.
            Harry zmarszczył brwi. Starał się zachować kamienną twarz, ale dostrzegłam te światełko nadziei odbijające się w jego oczach.
            - Wy też możecie się mylić. Poza tym, czemu miałbym wam ufać?
            - Mówią prawdę - wyznałam.
            Cztery pary oczu skierowały na mnie swoją uwagę. Draco poruszył się niespokojnie.
            - Co? - zapytał Harry.
            - To prawda. Przepowiednia jest fałszywa. V-Voldemort też już o tym wie.
            - To po co miałby nasyłać na nas śmierciożerców?
            Przełknęłam ślinę. Spojrzałam na Dracona, a on odwzajemnił to spojrzenie, dodając mi otuchy.
            - Po mnie - przyznałam cicho. - Ta nowa, prawdziwa przepowiednia... Jest o mnie.
            Tym razem cisza, która nastała było o wiele dłuższa i bardziej przygnębiająca. Palce Dracona zetknęły się z moimi. Harry patrzył na mnie z rozdziawionymi ustami, i choć jego spojrzenie było szczerze współczujące, nie mógł ukryć ulgi, która owładnęła jego ciałem. Ron parsknął zdenerwowany.
            - Wierzysz im? - jego głos był wyższy i lekko drżał. - Malfoyowi i temu... Marchowi?
            - Tak - odpowiedziałam natychmiast.
            - Jeden z nich to dupek, a drugiego ledwo znasz!
            - Twoje schlebianie mi nie jest tu potrzebne, Weasley - mruknął Draco.
            - Dlaczego mu ufasz? - wybuchnął Ron, a jego gniew był w stanie stopić nawet śnieg. - To psychol. Nie pamiętasz, jak cię obrażał? Przez cztery lata zamykałaś się w łazience i płakałaś, bo po raz kolejny nazwał cię szlamą. Nie znosisz go, Hermiono!
            Cofnęłam się o krok, oddalając się od Rona i Dracona, i od nich wszystkich, którzy obserwowali moją reakcję. Słowa Rona były prawdziwe, ale zabrzmiały strasznie pusto, jakbym już dawno zapomniała o tych latach nienawiści.
            - Gratuluję, Weasley - Draco natomiast zrobił krok w przód. - Masz coś jeszcze do dodania?
            - Ja? Myślałem, że to ty jesteś błyskotliwy, Malfoy - odparł ironicznie Ron.
            - Ciężko żartować z żartu natury, to tak jakby pokolorować kolorowy obrazek.
            - Nazywasz mnie żartem natury?
            - Zamknijcie się! - warknęłam, kiedy oboje znaleźli się naprzeciw siebie z różdżkami wysuniętymi w pełnej gotowości.
            Oboje spojrzeli na mnie. Draco opuścił różdżkę. Ron się zawahał.
            - I tak mi nic nie zrobisz - powiedział pewnie Draco i odwrócił się do niego tyłem.
            W tej samej chwili drzwi jednego z mieszkań otworzyły się z impetem i na ganku stanął Alastor Moody. Musiałam wytężyć wzrok, by upewnić się, czy to a pewno on, ale raczej niewielkie prawdopodobieństwo, że człowiek o drewnianej nodze i magicznym oku byłby kimś innym.
            - Zwariowaliście? - burknął na powitanie. - Właźcie do domu, zanim ktoś was usłyszy!
            Ronowi szczęka opadła do ziemi. Harry poprawił okulary.
            - Szalonooki?
            Alastor Moody wydobył z siebie dźwięk - coś na pograniczu prychnięcia a westchnięcia.
            - Czekam na was w salonie. Zdejmijcie buty w przedsionku, jasne? Jeśli znajdę choć jeden płatek śniegu na podłodze, będziecie czyścić cały dom.
            Wszedł z powrotem do środka, przyglądając się każdemu magicznym okiem.
            - To był.. prawdziwy Szalonooki? - zapytał Harry.
            Larch poklepał go po ramieniu.
            - Tym razem tak.
            - Czy Dumbledore o tym wie? Że przyprowadziliście nas do Szalonookiego?
            Larch skinął głową.
            - Moody pracuje dla Dumbledore'a. My pracujemy dla Moody'iego. - Kiedy Hary otwierał usta, Larch dodał: - Nie pytaj. Nie mam pojęcia, dlaczego Dumbledore nic ci nie powiedział.
            Ron stanął obok Harry'ego.
            - A jeśli to jakaś pułapka?
            - To nie wchodź - mruknął Draco. - Zobaczmy, ile człowiek da radę pociągnąć na mrozie bez większych konsekwencji.
            - Myślę, że powinniśmy wysłuchać Szalonookiego - stwierdził Harry w stronę Rona.
            - Przecież ten dom to jakaś mulina - odparł Ron, zakładając ręce na piersi. - Nie ufam żadnemu z nich. Już raz fałszywy-Moody nas oszukał. Nie dam się nabrać na tę sztuczkę drugi raz.
            - Nikt nie ma zamiaru was oszukiwać - odparł łagodnie Larch. - Wyjaśnimy ci wszystko. Jeśli będziesz chciał po tym wrócić do Hogwartu, nie zatrzymamy cię.
            Ron spojrzał na mnie, potem na Harry'ego. Jego mina była zacięta.
            Wysunął otwartą dłoń.
            - Daj mi swoją różdżkę, March. I Malfoya. Wtedy wejdę do domu.
            Draco prychnął. Larch zawahał się, ale położył swoją różdżkę na ręce Rona.
            - Uważaj na nią - powiedział.
            Ron zwrócił rękę w stronę Dracona.
            - Ani mi się śni - zaprotestował Draco. Schował różdżkę za płaszcz.
            - Skąd mam mieć pewność, że nie zaatakujesz mnie, gdy tam wejdę?
            Draco wymienił spojrzenia z Larchem.
            - Nie wejdę tam, jeśli to sprawi, że poczujesz się bezpieczny, Weasley. Będę stał na warcie i pilnował, czy nasz prawdziwy wróg przypadkiem nie zlokalizował cię po zapachu.
            Ron przez chwilę się zastanawiał, ale potem wzruszył ramionami. Najwidoczniej jego celem było wytrącenie jedynie wytrącenie Dracona z równowagi.
            - Niech ci będzie. Ale różdżka Marcha zostaje u mnie.
            Do domu dotarł pierwszy. Za nim szedł Harry, później Mahogany. Kiedy ja chciałam ruszyć w tym kierunku, Draco złapał mnie za rękę.
            - Musimy dokończyć naszą rozmowę - powiedział tonem zupełnie innym niż ten, którym zwracał się do Rona.
            - Nie możemy później? Też jestem ciekawa, co Moody ma do powiedzenia.
            - Słuchaj. To nie Moody służył u Czarnego Pana. Nie wie wszystkiego, natomiast ja wiem bardzo dużo.
            - Okłamujesz Moody'iego?
            - Zatajam pewne informacje.
            Westchnęłam. Spojrzałam na dom. Larch wchodził jako ostatni. W progu odwrócił się w naszą stronę. Chwile wpatrywał się w naszą dwójkę, a potem zniknął za drewnianymi drzwiami.
            - Świętnie - powiedziałam, kiedy zostaliśmy sami. - Więc słucham.
            Draco poczekał, aż podniosę na niego wzrok.
            - Muszę wiedzieć, czy mi ufasz - oznajmił.
            - To jakiś test?
            - Zwariuję, jeśli masz jakieś wątpliwości.
            Zamknęłam na chwilę oczy i wypuściłam z płuc zimne powietrze.
            - Ufam ci, Draco - przyznałam całkowicie szczerze.
            Draco przyciągnął moją twarz do siebie i oparł swoje czoło o moje. Jego ciepły oddech muskał moją skórę.
            - To wszystko prawda - powiedział przygaszony. - Ta przepowiednia... Nie możemy mieć pewności, że tym razem to nie podpucha, ale Czarny Pan wziął ją na poważnie. A to oznacza, że my też musimy.
            - A ta przepowiednia nie jest o Harrym, a o mnie - stwierdziłam.
            - Przykro mi.
            Odsunęłam się od niego, ale wciąż trzymałam go za rękę.
            - Więc o co chodzi? Tylko ja jestem w stanie zabić Voldemorta, że tak bardzo zależy mu na mojej śmierci?
            - Niezupełnie. Ale według przepowiedni odzyska całą swoją moc, jeśli... - odwrócił wzrok.
            - Jeśli mnie zabije?
            - Nie pozwolę na to - obiecał szybko. - Tutaj jesteś bezpieczna. Moody od lat zbiera młodych czarodziejów, takich jak Larch i Mahogany, którzy wyłamali się ze służby Czarnemu Panu. Wiedziałem o tym od dawna, ale... bałem się coś zrobić. Dopiero pół roku temu przyrzekłem Moody'iegu swoją wierność.
            - To była dobra decyzja - zapewniłam cicho.
            - Moody dał mi za zadanie, żebym cię chronił. Wydaje mi się, że nie ufał mi do końca, więc chciał mnie sprawdzić. W między czasie służyłem u Czarnego Pana. Podsłuchiwałem, dowiadywałem się o zamiarach śmierciożerców, udawałem, że pracuję nad tunelem, który może wpuścić ich do Hogwartu. Ja... - przełknął ślinę. Patrzył gdzieś w dal. - Ja musiałem robić okropne rzeczy.
            - Nie musisz już nic dla niego robić.
            - Ale wciąż jestem śmierciożercą. Zawsze nim będę.
            Chciałam zaprotestować; powiedzieć, że dobrzy ludzie, tacy jak on, nie mogą być śmierciożercami, ale Draco już podciągnął swój rękaw szaty, ukazując Mroczny Znak na lewym przedramieniu. Płatki śniegu topniały, kiedy próbowały go zasłonić. Czarna czaszka, z której wysuwał się wąż, kontrastowała z jasną skórą.
            - Wypala go swoim najbardziej zaufanym poplecznikom - oznajmił cicho Draco. - Wiedziałem, że muszę się na to zgodzić. Dzięki temu miałem dostęp do najbardziej strzeżonych archiwów, ale też musiałem bardziej pracować na jego zaufanie.
            Widziałam ból na jego twarzy, kiedy o tym opowiadał. Chwyciłam za rękaw jego szaty i zasłoniłam Mroczny Znak.
            - Zrobiłeś to, co słuszne - zapewniłam.
            - W tym przypadki żadna decyzja nie byłaby słuszna. - Odchylił głowę i spojrzał w gwiazdy. - Z jednej strony cieszę się, że w końcu się dowiedział. Z drugiej, perspektywa uciekania przed największym czarnoksiężnikiem tych czasów, nie wydaje się optymistyczna.
            - Przynajmniej jesteśmy razem.
            Spojrzał na mnie w ten sposób, od którego miękły kolana. Jego wargi zadrżały w delikatnym uśmiechu.
            - Tak. To chyba jedyny pozytywny aspekt naszej ucieczki.
            - Mówię poważnie - powiedziałam, ciesząc się, że moje rumieńce można było uznać za spowodowane zimnem. - W zamku nie mieliśmy możliwości... no wiesz, ukazywania uczuć i spotykania się, bo... Dlaczego tak na mnie patrzysz?
            Draco miał delikatne uniesione brwi i patrzył na mnie z taką intensywnością, jakby chciał prześwietlić mnie na wylot. Uśmiechnął się.
            - Ja... Nic. Po prostu nie sądziłem, że chcesz chwalić się Potterowi i Weasleyowi.
            - Powinni się dowiedzieć o naszym...
            Urwałam. Nie wiedziałam jak mam to nazwać. Związku? Czy naszą relacje można było tak nazwać?
            Draco uśmiechnął się jeszcze szerzej. Minęło tyle czasu odkąd ostatni raz się uśmiechał, że chciałam zapamiętać tę chwilę już na zawsze.
            - Cały świat powinien się dowiedzieć.
            - Draco...
            - Nie żartuję.
            Pocałował mnie mocno, ale delikatnie; krótko, ale wystarczająco, a chociaż jego wargi były zimne, moje ciało stopniało w jego ramionach.
            - Co teraz będzie? - zapytałam.
            Jęknął z ustami przy moich.
            - Zepsułaś romantyczność tej chwili.
            - Przepraszam - musnęłam ustami jego policzek i odsunęłam się. - Ale chyba macie jakiś plan?
            Skinął głową. Jego usta wciąż skrzywione były w uśmiechu.
            - Ja mam tylko jeden: nie pozwolić cię skrzywdzić.
            - A Moody...
            - Improwizują. Na pewno postanowią uratować siostrę Weasleya, choć ja nie zamierzam brać w tym udziału. I ty też nie. - Zmrużył oczy. - Nottowi o to chodzi. Żeby cię zwabić.
            Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. Nie chciałam się kłócić z Draconem. Pewnie i tak miał rację.
            - Więc ty zostaniesz ze mną? - spytałam z nadzieją w głosie.
            Objął rękoma moją twarz.
            - Tak.
            - Obiecaj, że nie znikniesz tak, jak ostatnio.
            - Bez powodu się stąd nie ruszę.
            Pokręciłam głową.
            - Obiecaj, że beze mnie się stąd nie ruszysz.
            - Zawsze byłaś taka uparta? - przejechał kciukiem po moim policzku. - Dobrze. Obie...
            Jego słowa zostały zagłuszone przez huk, który rozległ się za nami. Draco odruchowo stanął przede mną. Wyjrzałam zza jego ramienia, ale tam, gdzie rozległ się podejrzany dźwięk, była tylko ciemność.
            - Zabrzmiało, jakby ktoś teleportował ciężarówkę - mruknęłam.
            Dotknęłam jego ramienia i z zaskoczeniem stwierdziłam, że napiął mięśnie. Stał w bezruchu, wpatrując się w ciemność.
            - Zostań tu - powiedział, ręką odsuwając mnie na bok.
            - Co?
            - Zaraz wrócę.
            Chwyciłam go za rękę, zanim zrobił chociaż krok. Odwrócił twarz w kierunku mojej.
            - Idę z tobą - zarządziłam i ruszyłam przed siebie, ale zatrzymał mnie.
            - Zostań tu - powtórzył z powagą. - Jeśli nie wrócę za pięć minut pobiegnij po Larcha.
            - Nie. Nie pozwolę ci się oddalić beze mnie.
            W tej chwili drzwi domku Moody'iego otworzyły się. Larch wyszedł na zewnątrz.
            - Słyszeliście to? - zapytał.
            Chciałam odpowiedzieć, ale Draco mnie uprzedził.
            - Śmierciożercy - oznajmił krótko.
            Spojrzałam na niego zaskoczona. Larch już biegł w naszym kierunku.
            - Śmierciożercy?  Skąd...
            W ciemności rozległ się śmiech. Wysoki, kobiecy, szaleńczy.
            - Bellatrix - wyszeptał Draco. Wyjął różdżkę, Zrobiłam to samo.
            Kiedy Larch do nas dobiegł, Draco zwrócił się do niego.
            - Pilnuj jej - powiedział i pobiegł w kierunku ciemności.
            Chciałam ruszyć za nim, ale Larch złapał mnie za ramiona i odciągnął do tyłu.
            - Puść mnie! - warknęłam, ale jego palce jeszcze bardziej mnie ścisnęły.
            - Przepraszam, Herm.
            Draco biegł szybko. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą go widziałam, teraz nie było nikogo. Płatki śniegu leniwie opadały na ziemię, a cisza zdawała się owładnąć całym światem, zupełnie jakby nic się nie stało.
            Przestałam się wyrywać. Larch jednak wciąż trzymał mnie za ramiona, ale jego uścisk zleżał. Słyszałam tylko swój własny oddech.
            A później wszystko stało się tak szybko, że ciężko było stwierdzić, co wydarzyło się najpierw.
            Ktoś krzyknął - zdołałam zarejestrować tylko, że to nie był głos Dracona. Strumień zielonego światła przeleciał nad głową Larcha, który wrzasnął: ,,Padnij!" i oboje wylądowaliśmy twarzą w śniegu. Pogoda zmieniła się diametralnie: w jednej sekundzie pojawił się wiatr, księżyc i gwiazdy zakryła warstwa ciemnych chmur, a temperatura spadła o jakieś dziesięć stopni.
            Byłam zbyt otumaniona żeby działać, ale Larch pociągnął mnie za sobą.
            - Draco! - zawołałam w ciemność.
            - Musisz dostać się do domu - powiedział Larch.
            - Nigdzie nie...
            - Poszukam go - obiecał. - Ale ty musisz...
            Nie dokończył, bo nagle zrobiło się jeszcze ciemniej, jakby ktoś wyłączył księżyc. Chłód zaatakował moją skórę, niewidzialne igły zimna wbijały się w każdą część mojego ciała. Pomiędzy mnie a Larcha trafiło zaklęcie, które odrzuciło nas do tyłu.
            I wtedy to poczułam: smutek, wręcz melancholia, jakby całe szczęście ze mnie zeszło i już nigdy nie miało mnie napełnić. Świat zdawał się być teraz czarno-biały i zimny. A chwilę później zobaczyłam ich: zakapturzone postacie poruszały się w powietrzu w stronę Larcha.
            - Dementorzy! - krzyknęłam.
            Larch spojrzał za siebie i przeklął po norwesku. Zaczął macać swoje kieszenie, a kiedy zdał sobie sprawę, że jego różdżkę wciąż ma Ron, podniósł na mnie wzrok. Spojrzałam na swoją różdżkę, a potem na niego.
            - Herm, za tobą! - ostrzegł mnie.
            Odwróciłam się i zobaczyłam tuzin dementorów snujących w moją stronę. Byli blisko, wręcz za blisko - jeszcze nigdy nie czułam takiej pustki, jak teraz.
            - Otoczyli nas - powiedziałam, ale Larch nie mógł mnie usłyszeć.
            - Herm! - rzucił w moją stronę. W jego głosie była panika. - Pomyśl o czymś szczęśliwym. Znasz zaklęcie!
            Chciałam uświadomić go, że jeszcze nigdy nie wyczarowywałam patronusa - znałam teorię i formułkę zaklęcia, ale... Zdałam sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobię, dementorzy wyssą z nas życie.
            Zamknęłam oczy. Trudno pomyśleć o czymś szczęśliwym, kiedy odczuwa się tylko smutek. Uniosłam różdżkę w górę. Pomyślałam o tym dniu, kiedy dowiedziałam się, że jestem czarownicą. Jak rodzice byli ze mnie dumni. Jak ja cieszyłam się, że jestem wyjątkowa. Jak w końcu marzenia małej dziewczynki okazały się prawdziwe.
            - Expecto Patronum!
            Otworzyłam oczy i zobaczyłam perłową smugę światła wydostającą się z mojej różdżki. Otoczyła dementorów i zniknęła pomiędzy nimi.
            - Spróbuj jeszcze raz! - krzyknął Larch.
            Spojrzałam za siebie. Dementorzy byli zbyt blisko Larcha. Ponownie uniosłam różdżkę.
            Tym razem pomyślałam o Draconie. Stwierdziłam, że jeśli on nie jest wystarczająco szczęśliwym wspomnieniem, to już nie wiem, czym ono jest. Przypomniałam sobie jego pocałunki, jego dotyk, jego ciepły oddech na mojej skórze. W mojej głowie pojawił się obraz naszej dwójki na wieży astronomicznej, wypatrujących komety Halleya. Poczułam, że smutek znika, a moje ciało odzyskuję energię.
            - Expecto Patronum!
            Z końca mojej różdżki wystrzelił srebrzysto-biały obłok, który przyjął kształt wydry. Oślepiające światło rozbłysło, przeganiając dementorów. Zarówno tych po mojej stronie, jak i tych bliżej Larcha.
            Zrobiło się cieplej, a księżyc wyszedł zza chmur. Wyciągnęłam rękę w stronę wydry, ale zniknęła.
            - Udało się - powiedział z ulgą Larch.
            Odwróciłam się w jego stronę. Podniósł się na nogi i uśmiechnął. Spojrzałam w ciemność.
            - Musimy znaleźć Dracona - powiedziałam.
            Larch przestał się uśmiechać. Widziałam zawahanie w jego oczach, ale w końcu skinął głową.
            - Dobrze, możemy... - jego oczy rozszerzyły się. - UWAŻAJ!
            Spojrzałam za siebie, tylko po to, by zobaczyć smugę czerwonego światła, która uderzyła w moją pierś.
            Potem była już tylko ciemność.
            A kiedy po czterech dniach odzyskałam świadomość, ogarnęło mnie dziwne uczucie pustki. I nie mogłam sobie przypomnieć o kim myślałam, wyczarowując patronusa.